Trzy lata/XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Trzy lata |
Pochodzenie | Nowele |
Wydawca | Spółka Wydawnicza Polska |
Data wyd. | 1905 |
Druk | Drukarnia »Czasu« |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Три года |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst Cały zbiór |
Indeks stron |
Lekarze orzekli, że Teodor ma pomięszanie zmysłów. Łaptiew nie wiedział, co się dzieje na Piatnickiej, a ciemny skład, w którym nie pokazywał się już ani stary, ani Teodor, robił na nim wrażenie sklepu. Kiedy żona starała się go przekonać, że powinien codziennie bywać w składzie i na Piatnickiej, wtedy, albo milczał, albo zaczynał z rozdrażnieniem mówić o swojem dzieciństwie, o strasznych katuszach, jakie musiał znosić, i że nie może przebaczyć ojcu swej przeszłości, że nienawidzi tak składu, jak Piatnickiej i t. d.
Pewnego razu, w niedzielę rano Julia pojechała sama na Piatnicką. Zastała starego Teodora Stepanycza w tej samej sali, w której z powodu jej przyjazdu odprawiali nabożeństwo. W płóciennym surducie, bez krawata, w pantoflach, siedział nieruchomo w fotelu i mrugał ślepemi oczami.
— To ja jestem, synowa — rzekła podchodząc do niego. — Przyjechałam ojca odwiedzić.
Zaczął ciężko dyszeć ze wzruszenia. Dotknięta jego nieszczęściem, jego samotnością, pocałowała go w rękę, a on dotykał jej twarzy i głowy i jakby przekonawszy się, że to ona, przeżegnał ją.
— Dziękuję, dziękuję — rzekł. — Straciłem oczy, nic nie widzę... Okno dojrzę, ogień też, ale ludzi i przedmiotów nie rozróżniam. Tak, ja ślepnę, Teodor zachorował i źle teraz bez oka gospodarza. Jeśli jest jakiś nieporządek, niema go kto wyśledzić, zepsują się ludzie. A z czego to Teodor zachorował? Czy się zaziębił? Ja nigdy nie chorowałem i nie leczyłem się. Nie znałem żadnych lekarzy.
I stary, według zwyczaju, zaczął się sam chwalić. Tymczasem służba nakrywała pospiesznie do stołu, stawiała przekąski i butelki z winem.
Postawili dziesięć butelek, z których jedna wyglądała, jak wieża Eifel. Następnie podali półmisek gorących pierożków, od których rozchodził się zapach gotowanego ryżu i ryb.
— Proszę drogiego gościa, by jadł — rzekł stary.
Wzięła go pod rękę i poprowadziła do stołu, potem nalała mu wódki.
— Ja i jutro do ojca przyjadę — powiedziała — i przywiozę ze sobą wnuczki ojca, Saszę i Lidę. Będą się nad ojcem litowały i popieszczą ojca.
— Nie trzeba, nie przywoź ich. To nieprawe dzieci.
— Dlaczego nieprawe? Przecież ojciec ich i matka brali ślub!
— Ale bez mojego zezwolenia. Nie błogosławiłem i znać ich nie chcę. Bóg z nimi.
— Dziwnie ojciec przemawia — rzekła Julia Siergiejewna i westchnęła.
— Pismo święte nakazuje dzieciom czcić rodziców i bać ich się.
— Nic podobnego tam niema. Pismo święte każe przebaczać nawet wrogom naszym.
— Tego nie można przebaczać. Jeśli wszystkim przebaczać będziesz, to po trzech latach się zrujnujesz.
— Ale przebaczyć, powiedzieć miłe, uprzejme słowo winnemu nawet człowiekowi, to więcej warte od nie wiem jakiej sprawy, więcej od bogactwa!
Julia chciała załagodzić starego, wzbudzić w nim uczucie litości, żalu, ale wszystkiego, cokolwiek mówiła, słuchał łaskawie, tak jak dorośli słuchają dzieci.
— Ojcze — rzekła Julia stanowczo — ojciec już stary i Bóg może niezadługo powołać ojca do siebie; Bóg nie zapyta o to, czy ojciec dobrze handlował i czy dobrze szły interesa, ale o to, czy ojciec był miłosierny; czy ojciec nie był surowy dla słabszych, naprzykład dla służby, dla urzędników?
— Dla służby mojej byłem zawsze dobroczyńcą i powinni wiecznie modlić się za mnie do Boga — rzekł stary z przekonaniem, ale wzruszony szczerością głosu Julii i chcąc jej zrobić przyjemność, dodał: — Dobrze, przywieź jutro wnuczki. Każę im kupić podarunki.
Stary był niedbale ubrany, na piersi i na kolanach jego leżał popiół z cygara; widocznie nikt mu nie czyścił ani ubrania, ani butów. Ryż w pierogach był niedogotowany, na obrusie czuć było mydło, służba stukała butami. Jak stary, tak i cały dom na Piatnickiej wyglądał zaniedbanie i Julii, która to odczuła, wstyd się zrobiło za siebie i za męża.
— Napewno przyjadę jutro do ojca — rzekła.
Przeszła się po pokojach, kazała starego odprowadzić do sypialnego pokoju i zapalić u niego lampkę. Teodor siedział w swoim pokoju i patrzał w otwartą książkę, nie czytając. Julia porozmawiała z nim, kazała u niego również sprzątnąć i zeszła na dół do urzędników. Na środku izby, w której urzędnicy jedli obiad, stał drewniany słup, podpierający sufit, żeby się nie zwalił; wogóle sufity były tu nizkie, ściany oklejone taniemi tapetami, pełno było swędu i czuć było kuchnię. Z powodu święta wszyscy urzędnicy byli w domu i siedzieli na łóżkach, czekając na obiad. Kiedy Julia weszła, zeskoczyli z pościeli a na jej pytania odpowiadali nieśmiało, patrząc na nią z podełba, jak aresztanci.
— Boże, jakież tutaj szkaradne mieszkanie! — rzekła, klasnąwszy w ręce. — Czy wam tu nie jest ciasno?
— W ciasnocie, ale bez krzywdy — odpowiedział Makiejczew. — Dużo państwu zawdzięczamy i modlimy się do Boga miłosiernego.
— Zgodność życia z ambicyą jednostki — rzekł Poczatkin.
A widząc, że Julia nie zrozumiała Poczatkina, Makiejczew pospieszył z objaśnieniem:
— Jesteśmy małemi ludźmi i powinniśmy żyć odpowiednio do naszego stanu.
Obejrzała mieszkania chłopców i kuchnię, zaznajomiła się z szafarką i była bardzo niezadowoloną.
Powróciwszy do domu, rzekła do męża:
— Powinniśmy przenieść się na Piatnicką i tam zamieszkać. Ty musisz co dzień chodzić do składu.
Potem usiedli obok siebie w gabinecie i milczeli. Było mu ciężko na duszy, nie chciało mu się iść ani na Piatnicką, ani do składu, ale domyślał się o czem myśli żona i nie miał siły jej się sprzeciwić. Pogłaskał ją po twarzy i powiedział:
— Mam uczucie, jakby życie nasze już skończyło się i zaczynało się teraz szare półżycie. Rozpłakałem się, dowiadując się, że Teodor jest beznadziejnie chorym; przeżyliśmy razem dziecinne i młodzieńcze lata, kochałem go z całej duszy, a ot katastrofa i zdaje mi się, że tracąc go, zrywam ostatecznie z moją przeszłością. Teraz, kiedy powiedziałaś, że musimy się koniecznie przeprowadzić na Piatnicką, do tego więzienia, zaczyna mi się zdawać, że i przyszłości dla mnie niema.
Wstał i odszedł do okna.
— Jakkolwiekbądź, trzeba się pożegnać z myślami o szczęściu — rzekł, patrząc na ulicę. — Niema go wcale. Dla mnie nie było go nigdy i chyba go niema na świecie. Właściwie, raz w życiu byłem szczęśliwym, kiedy siedziałem w nocy pod twoją parasolką. Pamiętasz, jak zostawiłaś u Niny parasolkę? — zapytał, zwracając się do żony. — Kochałem się wtedy w tobie i pamiętam, że całą noc przesiedziałem pod tą parasolką, odczuwając niezwykłą rozkosz.
W gabinecie obok szaf z książkami stała mahoniowa komoda z bronzami, w której Łaptiew przechowywał różne niepotrzebne rzeczy, a między niemi i parasolkę. Wyjął ją i podał żonie.
— Oto jest.
Julia popatrzała przez chwilę na parasolkę, poznała ją i uśmiechnęła się smutnie.
— Pamiętam — rzekła. — Oświadczając mi się, trzymałeś ją w ręku — a widząc, że ma zamiar wyjść, dodała: — Jeśli można, to proszę cię, wróć wcześniej. Nudzę się bez ciebie.
Potem poszła do swego pokoju i długo patrzała na ową parasolkę.