[76]TRZY LISTY
I.
Od czasu, kiedy mam posadę,
Pojmuję, czemu panny, chodzące do biur, są tak bardzo blade.
Spotykane w chłodny poranek
Może myślą, jaki jest smak ust. Jakie usta ma czekany kochanek.
Idące spiesznie, przemokłe pod wiosenną szarugą,
W „Senniku egipskim“ szperają skrycie i długo.
Bardzo się dziwią, gdy przyśnią się im czarne koty.
Mówią, że nie lubią kotów. A nie wiedzą, że to są znaki ich tęsknoty.
Tak, teraz już wiem napewno, czemu ci, co przed witrynami stoją,
W krawaty lśniące, wzorzyste się nie stroją.
Zbytnio muszą dbać o strawę swoją, biedacy.
Tylko wciąż nie pojmuję jeszcze jednej rzeczy,
Czemu mój uśmiech, jak niebo zawsze jednaki, wszelkiej pracy przeczy.
[77]II.
Spójrz, o luba, na dziewczęta, strojące fochy,
Patrzące przez szybę na śliczne jedwabne pończochy.
Oddziela je tylko szyba cienka.
(To jak sen od jawy). A jednak to jest męka.
O, pomyśl, ilu jest ludzi na ziemi,
Co pragną powiedzieć słowo zaklęcia ustami gorącemi.
Żeby już pękły wszystkie przezroczyste szyby
I wszystko stało się naprawdę, co jest dotychczas „na niby“.
Żeby każda najbrzydsza panienka
Szła ulicą wiosenną, pełna perfumy i wdzięku.
[78]
Kiedyś pisałaś, że chciałabyś zza szkła karety
Oglądać cały świat. Jaskółki, białe drogi i bielsze jeszcze minarety.
Dziś, w ukłonie podejdę do staroświeckiego landa
I w długim pocałunku zamilknie moich słów girlanda.
Czy wiesz? Wszystkie dziewczęta mają skóry jedwab,
Ale ty z pośród dziewcząt jesteś tylko jedna.
Pozwól, że ci ofiaruję w rzezanej z lipowego drzewa tabakierce
Coś drobnego. Moje stare czułe serce.
[79]III.
W te dni pierwsze, gdy znów się pojawią lekkie kostiumy,
Pójdziemy wprost przed siebie, pełni słodkiej zadumy.
To będzie zupełnie, jak na przestarzałym obrazie,
Policzki załaskocą nam puszyste bazie,
A wiosna ucałuje w samę usta. Raz po razie.
Na ziemi, pachnącej jeszcze świeżością śnieżną,
Siądziemy, bardzo młodzi, pod staruszką wierzbą.
Nasłuchując uważnie ptaków wczesnej piosnki,
Ujrzymy, jak wokoło roją się wątłe i białe pierwiosnki.
I, wiążąc wieńce niezgrabne z przydrożnej wikliny,
Zapatrzymy się, wsłuchamy w łagodne godziny.
Wiesz, co wtedy pojmiemy, ukochana: oto,
Że niebo jest zawsze jednakie. Czy się uśmiecha lazurem, czy płacze bronzową słotą —
I z uśmiechem pomyślisz, te najprostsze pojmując sekrety,
Jak miło być śliczną żoną młodego poety.