Trzy srebrne ptaki/List Aglae niecierpliwej

<<< Dane tekstu >>>
Autor Zofia Żurakowska
Tytuł List Aglae niecierpliwej
Pochodzenie Trzy srebrne ptaki
Wydawca Wydawn. J. Mortkowicza
T-wo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1927
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa, Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Całe opowiadanie
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LIST AGLAE NIECIERPLIWEJ.

Kochany Krzysiu!
Piszę do ciebie, bo stała się u nas bardzo ważna rzecz i żeby Ci donieść, że pewnie się już niedługo zobaczymy. Wyobraź sobie, że już przyleciały te trzy srebrne ptaki! Więc ci opowiem wszystko od początku.
Więc siedziałyśmy na tarasie, bo pomimo mrozu było bardzo ciepło i słońce — nawet bez futer. A papugę postawiłyśmy w dolnem oknie, żeby się wygrzała, mnie się już od rana zdawało, że ona jest chora, i potem się okazało, że miałam rację, choć Lidja mówiła, że ja zawsze muszę coś wymyśleć. I to było w wilją Nowego Roku. Ale raptem posłyszałyśmy, że huczy automobil, ale to nie był automobil — więc spojrzałyśmy na niebo, a Lidja powiedziała: — «bardzoby się nam przydały te trzy srebrne ptaki» — bo to leciały trzy aeroplany (ja dawniej myślałam, że się pisze areoplany, ale dopiero ten oficer mnie nauczył, bo on wie napewno, zresztą zobaczysz). Wtenczas Sylwja powiedziała takim głosem, że odrazu musiałyśmy popatrzeć na nią, a ona była bardzo blada. Powiedziała «bo też to są nasze trzy ptaki. Proroctwo się wypełnia». — I zobaczyłyśmy także, że dziadzio stoi na wieży z lunetą i patrzy. Wtenczas ja nie mogłam wytrzymać i zawołałam: «Dziadziu, aha! A może już się skończyła nieprawość i obłuda? bo przecież widzisz, że lecą trzy srebrne ptaki!»
— Cicho bądź, smarkaczu jeden! — krzyknął mi dziadzio, a papuga to powtórzyła, ale takim smutnym głosem, że nie miałam do niej żalu (naprawdę była chora). A tymczasem te samoloty nadleciały i zaczęły krążyć nad wieżą tak nisko, że doskonale można było zobaczyć dwóch ludzi w każdym. I były naprawdę srebrne (to jest popielate) i miały czerwone znaki na skrzydłach. Wtedy Sylwja wstała i głośno zaczęła mówić słowa proroctwa, ale papuga cały czas wrzeszczała: — Cicho bądź, smarkaczu jeden — aż dziadzio ze złości rzucił w nią jabłkiem, ale nie trafił.
Wtenczas się zrobiła okropna rzecz. Jeden z tych aeroplanów zaczął nagle gwałtownie spadać. Więc kierował się, o ile mógł, na tę łąkę, co to wiesz, zaraz za parkiem. A tamte dwa leciały za nim, jak spłoszone gołębie i także się opuszczały, tylko normalnie, i znacznie wolniej.
— Spada, spada — krzyknęła Sylwja strasznym głosem, a mnie się aż zimno zrobiło, ale więcej od jej głosu, niż od tego spadania. A dziadzio rzucił lunetę i wyleciał w szlafroku z wieży. Kiedy zbiegał po schodach, to zupełnie się zdawało, że kamień się toczy, tak prędko leciał! Potem zawołał Łukasza i pobiegli na łąkę. A Lidja powiedziała: — Trzeba przygotować do obiadu, bo oni pewnie tu zaraz przyjdą. — Więc Sylwja i ja krzyknęłyśmy na nią, że oni pewnie się pozabijali, ale tylko wzruszyła ramionami i poszła do spiżarni. Ona się cieszyła, że właśnie upiekła doskonały tort orzechowy (ale to nie ten, który tobie tak smakował, tylko jeszcze inny). A potem rzeczywiście Łukasz z jednym żołnierzem (to był pilot) przynieśli jednego pana, który był w mundurze, bo to był obserwator, wiesz, taki oficer. I on miał złamaną nogę. Kiedy myślał, że nikt go nie słyszy, to strasznie klął, mówił — psia kość, że to mnie się musi zawsze jakieś świństwo przytrafić — ale ja byłam właśnie w drugim pokoju i słyszałam, tylko, że to już było potem. A tymczasem on się uśmiechał do nas i nawet udawał, że wcale go nie dziwią nasze suknie. On był bardzo ładny. Taki śliczny, że nawet ja się zakochałam, a Sylwja nie. A Dziadzio zaraz kazał Łukaszowi zaprzęgać i jechać po doktora i powiedział: — Możesz Łukaszu nie zamykać bram. Jak myśmy to z Lidją usłyszały, to zaraz pobiegłyśmy do kaplicy, bo tam nikogo niema i zaczęłyśmy tańczyć pod chórem, ale myślę, że Pan Bóg się na nas nie rozgniewał, bo nie naprzeciwko ołtarza, i bo potem zaraz pomodliłyśmy się i dziękowałyśmy za te trzy ptaki. Doktór powiedział, że to bardzo proste i lekkie złamanie nogi. A potem ten oficer, który się nazywa porucznik Karol (nigdy nie pamiętam nazwiska) siedział na kanapie, z wyciągniętą na kanapie nogą (ja wiem, że w zdaniu nie powinno się powtarzać to samo słowo), a myśmy paliły na kominku. A tamci polecieli do Krakowa i przywiozą potrzebne części do tego zepsutego samolotu.
Nam jeszcze przedtem Sylwja zabroniła mówić porucznikowi o proroctwie, więc nie mówiłyśmy. Ale jak nikogo nie było w pokoju, tylko on i ja, to nie wytrzymałam i opowiedziałam mu. Wcale się nie śmiał, bardzo był poważny, tylko okropnie kaszlał i trzymał chustkę przy ustach. Ja opowiedziałam bardzo ładnie.
A potem poprosił Sylwję, żeby mu pokazała proroctwo, więc ja się bałam. Ale ona wcale się na mnie nie gniewała, tylko popatrzała pogardliwie. Pomimo to poszła do wieży i przyniosła proroctwo.
A myśmy zaraz sobie z Lidją poobcinały robrony, bo jeżeli wszystko się skończyło i wyjedziemy w świat, to musimy być modnie ubrane, prawda? Ten porucznik był strasznie miły i cały wieczór bawił się z nami w takie gry, o których nie miałam pojęcia. Okropnie śmialiśmy się wszyscy — dziadzio także.
Jeszcze mogłabym ci masę rzeczy napisać, ale już mi się znudziło. Sylwja i Lidja też bardzoby chciały do Ciebie napisać, tylko że im się strasznie nie chce, więc tylko powiedziały, że Ciebie ściskają. I ja także.
Twoja, kochająca Cię, z poważaniem

Aglae

PS. Nie napisałam o najważniejszem. Że teraz dziadzio zaraz nas odwiezie na pensję, żebyśmy się tam wszystkiego nauczyły. Choć Lidja mówi, że i tak już wszystko umie, ale myślę, że ona się myli. A potem już będziemy wszędzie jeździć i chodzić, i zamąż powychodzimy. Ale to najdziwniejsze, że Sylwja nie chce. Powiedziała, że narazie zostanie i będzie dalej pomagała dziadziowi — a dziadzio się zgodził — że i owszem. Więc ja myślę, że to dlatego, że my z Lidją jesteśmy sobie zwyczajne panny, a Sylwja to jest prawdziwa zaklęta królewna, którą dopiero królewicz odczaruje. Jak ty myślisz? Co do mnie, to uważam, że ten porucznik doskonale mógłby być królewiczem.
Ale widocznie nie jest...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zofia Żurakowska.