Trzy twarze Józefa Światły/Od Medynia do Krakowa

<<< Dane tekstu >>>
Autor Andrzej Paczkowski
Tytuł Trzy twarze Józefa Światły
Podtytuł Przyczynek do historii komunizmu w Polsce
Rozdział Od Medynia do Krakowa
Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o.
Data wyd. 2009
Druk Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Od Medynia
do Krakowa

We wschodniej Tarnopolszczyźnie, około 30 km na południowy wschód od Zbaraża, jednego z tych miast, które — głównie dzięki Sienkiewiczowi — weszły na stałe do panteonu polskich fortec uważanych za „tarcze Europy”, leży wieś Medyń. Według Jerzego Zalewskiego, znawcy nazewnictwa tych ziem, nazwa Medyń pochodzi od ukraińskiego Med — miód, jest więc rodzaju męskiego. Po polsku wieś ta nazywałaby się zapewne Miodno, Miodne czy Miodowo. W XIX w. pisano, że na polach medyńskich „wyorują chłopi czasem pieniądze dawniejsze, ostrogi, dzidy i tym podobne przedmioty”, jednak ani data powstania osady, ani jej dzieje nie są znane. Może kwitło tam ongiś pszczelarstwo lub bartnictwo? Chyba jedyne, co przeszło do historii, to fakt, iż w 1812 r. poniosła tam klęskę przednia straż V Korpusu księcia Józefa Poniatowskiego, dowodzona przez gen. Lefebvre-Desnouettes’a, a do rosyjskiej niewoli dostał się gen. Tyszkiewicz. W skali tragicznego odwrotu Wielkiej Armii spod Moskwy potyczka ta nie miała, oczywiście, żadnego znaczenia i podejrzewam, że nawet najlepsi specjaliści zajmujący się wojną Napoleona z Rosją nie mają jej w pamięci. Od rozbiorów Polski Medyń — tak jak cały powiat zbaraski — znalazł się na skraju Kresów, gdyż niespełna 10 km na wschód toczył swe, raczej leniwe, wody Zbrucz, którego nurtem przez ponad półtora wieku biegła granica państwowa: najpierw między Austrią a Rosją, od 1921 r. zaś między Polską a Związkiem Sowieckim. Była to więc rubież Galicji, a później Małopolski Wschodniej.
Ze Słownika geograficznego Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, wydawanego w Warszawie od 1880 r., możemy się dowiedzieć, że w Medyniu było nieco ponad 2 tys. mórg ziem uprawnych (z tego do „własności większej” należało 616, a do „własności mniejszej” 1471), łąki i ogrody obejmowały 220 mórg, pastwiska 46, a lasy zaledwie 51 i wszystkie należały do „własności większej”. Była to zatem okolica czysto rolnicza, jak cała Tarnopolszczyzna. We wsi znajdowała się gminna kasa pożyczkowa i młyn, którego właściciela nie wskazano. Być może należał do owej „większej własności”. Była też szkoła jednoklasowa, tzn. taka, w której dzieci w różnym wieku uczyły się jednocześnie w tej samej sali, a raczej izbie. Medyń był wsią średniej wielkości: w 1880 r. zamieszkiwało ją 981 osób, w tym 379, czyli niemal 40%, należało do obrządku rzymskokatolickiego, a więc byli to z pewnością Polacy Innych wyznań Słownik nie wymienia. Jednak nie było tu parafii rzymskokatolickiej (znajdowała się w nieodległych Tokach), w miejscowym kościele msze święte odprawiane były „niekiedy”, za to kościołem parafialnym była medyńska cerkiew greckokatolicka. Można więc sądzić, że Ukraińców było w Medyniu więcej niż Polaków, choć zapewne proporcje były nieco inne niż w całym powiecie zbaraskim, w którym na prawie 70 tys. mieszkańców przypadało 41,7 tys. grekokatolików, a katolików rzymskich 19,1 tys. (27%).
Słownik nie wspomina w ogóle o Żydach (w powiecie zbaraskim było ich 5,9 tys., czyli nieco ponad 8% mieszkańców), ale nie ulega wątpliwości, że urodzony w Medyniu w 1886 r. niejaki Gabriel Fleischfarb nie był ani pierwszym, ani jedynym medyńskim „starozakonnym”. Medyń nie należał jednak — w każdym razie w ostatnich dekadach XIX stulecia — do sztetli, czyli osad lub miasteczek, w których Żydzi stanowili większość, a ich obecność decydowała o obliczu tych miejscowości. Tak jak do pewnego stopnia było w samym Zbarażu, w którym w 1890 r. Żydzi (3,6 tys.) stanowili największą grupę narodową (rzymskich katolików, czyli Polaków, było prawie 3 tys., a grekokatolików, czyli Ukraińców, 2,2 tys.). Wtedy, gdy zbierano materiały do Słownika geograficznego, w Medyniu nie było synagogi, zapewne tylko „dom modlitwy”, ale możliwe, choć mało prawdopodobne, iż świątynia taka powstała później.
Medyń nie był jedynym siedliskiem rodu Fleischfarbów, w powiecie zbaraskim nazwisko to występowało wielokrotnie. Na stronie internetowej www.worldvitalrecords.com, na której znajduje się rejestr imigrantów przybyłych do Stanów Zjednoczonych w latach 1880-1924, na kilkanaście osób noszących nazwisko Fleischfarb, połowa jako miejsce urodzenia podała Zbaraż. Ciekawe, że spisie w tym figuruje także Gabriel urodzony w 1886 r. w „Medin”, który 11 lipca 1904 r. — a więc jako 18-latek — przybył na Ellis Island, aby zobaczyć na jawie American Dream. W dokumentach polskich nie znalazłem potwierdzenia, ale niewykluczone, iż jest to ten sam Gabriel Fleischfarb, który kilkakrotnie pojawi się w tej książce, ponieważ takie właśnie imię nosił, w tym miejscu i czasie urodził się ojciec późniejszego Józefa Światły. Jeśli to rzeczywiście on powędrował za ocean, to przebywał w Ameryce zaledwie kilka lat, gdyż w 1909 r. w Medyniu niedawno poślubiona Gabrielowi 20-letnia Rebeka z domu Wiselthur urodziła córkę Memel, która używała też imienia Maria (lub Mania). Dwa lata później na świat przyszła Rachela Róża, a w 1912 r. Cyla. Szybko po sobie następujące i liczne porody nie były owych czasach — nie tylko na wsi i nie tylko wśród Żydów — niczym nadzwyczajnym. Nie wiem z czego żyła tak szparko powiększająca się rodzina. Być może mieszkali u rodziców Gabriela, którzy zapewne byli stałymi mieszkańcami Medynia, choć nie udało mi się znaleźć o nich żadnych informacji. W jednej z ankiet personalnych w rubryce „pochodzenie społeczne ojca” Światło podawał „rolnik”, z czego należy wnosić, że Fleischfarbowie utrzymywali się z pracy na roli, co w przypadku Żydów galicyjskich nie było regułą, ale nie było też niczym wyjątkowym. Zdarzali się nawet Żydzi ziemianie lub zarządcy sporych dóbr. W każdym razie oparciem dla młodego małżeństwa byli Fleischfarbowie. Rebeka pochodziła ze wsi Kozłów w tarnopolskim i tam prawdopodobnie mieszkali jej rodzice także wówczas, gdy córka przeniosła się do męża do Medynia. Być może z krótkiego pobytu za Atlantykiem Gabriel przywiózł zarobione tam dolary. Oczywiście, jeśli to właśnie on figuruje w spisie imigrantów. A może mężczyźni z rodziny — zapewne Gabriel miał braci — zarobkowali w odległych o około 9 km Podwołoczyskach? Był to najważniejszy ośrodek w okolicy, znajdowała się tam graniczna, przeładunkowa, a więc ważna stacja kolejowa na linii Lwów-Kijów, której odpowiednikiem po rosyjskiej stronie Zbrucza były Wołoczyska. Poza stacją, kolejowymi warsztatami naprawczymi, pocztą, telegrafem i szkołami w Podwołoczyskach rozlokowane były liczne warsztaty rzemieślnicze, sklepy, szynki i oberże, działał nawet „kawiarz”. Z pewnością były też jakieś przedsiębiorstwa przetwórstwa rolniczego — młyn, może gorzelnia czy cukrownia. Jeśli nawet Fleischfarbowie tam dorabiali, to nic nie wskazuje na to, że Gabriel i Rebeka mieli łatwe życie.
Parę lat po Cyli, 1 stycznia 1915 r., przyszedł na świat potomek płci męskiej, któremu nadano imię Izak (nie Izaak; tak się podpisywał i tak figuruje w większości dokumentów urzędowych). Niezależnie od tego, jaki był status materialny Fleischfarbów, czasy były ciężkie, a przede wszystkim niebezpieczne. Latem 1914 r. zaczęła się wojna — nazywana wówczas Wielką Wojną, dziś — I wojną światową — i Medyń znalazł się w strefie przyfrontowej. Zresztą, wkrótce po rozpoczęciu działań wojennych armia rosyjska gwałtownym uderzeniem wyparła wojska austriackie aż po Przemyśl, zajmując całą Galicję Wschodnią i część Zachodniej. Julian Stryjkowski, który te lata przeżył w galicyjskim Stryju wspomniał, że „Kozacy wpadali w nocy do domów, żądali wódki, zegarków [już wtedy!], rubli. Podpieraliśmy drzwi drągami w obawie przed napaścią”. Świetna powieść Stryjkowskiego Austeria dobrze oddaje atmosferę tamtego czasu, panującą wśród galicyjskich Żydów. W każdym razie była to okupacja, a antysemickie nastroje, rozpowszechnione w Rosji i na Ukrainie, nakazywały zdwojoną ostrożność. Jednak poza pojedynczymi ekscesami, do których dochodziło raczej w miastach czy miasteczkach niż na wsiach, nie występowały pogromy na szeroką skalę. Jesienią 1915 r. wojska niemieckie, bardziej bitne i lepiej wyposażone niż c.k. armia, w zwycięskiej ofensywie wyparły Rosjan. W Stryju witano zwycięzców „słodyczami i papierosami”, których skąpiono poprzednio Rosjanom. Nawet jeśli obyło się bez spontanicznych aktów agresji o charakterze antyżydowskim, a walki w okolicy Medynia nie były zbyt intensywne, to jednak w ciągu roku front przetoczył się tędy dwa razy. Zwykle cierpi na tym ludność cywilna, na wojnie zyskują tylko nieliczni — handlarze i dostawcy. Nie sądzę, aby do tych ostatnich należeli Fleischfarbowie, których była już cała gromadka.
Jakby tych przemarszów wojsk, potyczek czy starć było mało, latem 1917 r. pojawiły się zwiastuny Wielkiej Zawieruchy, która miała ogarnąć Kresy i trwać do wczesnej jesieni 1920 r. W powstałym rozprzężeniu szczególnie zagrożeni byli Żydzi, choć najpoważniejsze przejawy agresji wobec nich wystąpiły na wschód od Galicji. Nie brakowało ich jednak i na Tarnopolszczyźnie, zwłaszcza podczas wojny polsko-ukraińskiej, która wybuchła już w listopadzie 1918 r., a nad Zbrucz dotarła latem 1919 r. Niespełna rok po jej zakończeniu doszło do krótkotrwałego, ale krwawego i brutalnego najazdu Armii Czerwonej, która „po trupie Polski” zdążała do serca Europy. Wystarczy zajrzeć do świetnej powieści Konarmia Izaaka Babla oraz do jego dzienników, aby zyskać wyobrażenie o tamtych wydarzeniach; co mogło dziać się w okolicy, przez którą przechodził ważny dla przebiegu wojny polsko-bolszewickiej szlak kolejowy i gdzie w ciągu zaledwie paru letnich tygodni 1920 r. najpierw bolszewicy gnali na zachód bielopolakow, potem Polacy w przeciwną stronę pędzili krasnoarmiejców. Być może groźniejsze dla ludności były walki polsko-ukraińskie, w których Żydzi — jak często bywa w podobnych sytuacjach — znaleźli się między młotem a kowadłem i przez obie strony byli uważani za zdrajców.
Nie udało mi się ustalić, co w ciągu tych kilku lat działo się w Medyniu i w rodzinie Fleischfarbów, ale z wojennej zawieruchy wyszli bez większego szwanku. W każdym razie nikt nie zginął, nie znalazłem też informacji, żeby ktoś z rodziny był ranny, pobity czy stał się ofiarą przemocy fizycznej. Nie wiem też, czy drastyczne wydarzenia z lat 1919-1920, a na pewno nie brakowało takich, jeśli nie w samym Medyniu, to w okolicy, wpłynęły w jakikolwiek sposób na paroletniego Izaka, nazywanego w rodzinie Izkiem lub Iźkiem. Pewnie był za mały, żeby coś konkretnego zapamiętać. Już w czasie pokoju, w 1922 r., urodziła się kolejna dziewczynka — Sara, nazywana w rodzinie Sarną. Z tego, iż nastąpiło to w leżącej nieco na północ od Medynia wsi Koszlaki można wnosić, że głowa rodziny szukała tam pracy. Niebawem zresztą wszyscy przenieśli się do Podwołoczysk, gdzie Gabriel Fleischfarb pracował jako oficjalista, czyli urzędnik — był magazynierem w młynie. Zapewne parał się tym zajęciem już wcześniej, jeszcze w Medyniu i Koszlakach. Nie wiem, jakie miał wykształcenie, ale na pewno był biegły w rachunkach i w pisaniu. Przenosiny do Podwołoczysk mogły mieć związek nie tylko z pracą, ale i z łatwiejszym dostępem do nauki. Stąd Memel (Maria) mogła codziennie dojeżdżać pociągiem do gimnazjum żeńskiego w Tarnopolu, co byłoby niemożliwe z Medynia czy Koszlaków, a później w jej ślady poszła Rachela. Wyjeżdżały do szkoły o piątej rano, a z uwagi na to, że zarabiały korepetycjami, powrót do domu następował późnym wieczorem. Jeszcze w Koszlakach lub dopiero w Podwołoczyskach swoją edukację zaczął Izak, który w odróżnieniu od starszych sióstr nie wykazywał zapału do nauki. Choć — jak pisała później Róża — dużo czytał i był bardzo zdolny, „z trudem ukończył siedem klas”, ponieważ nie chciał się uczyć systematycznie. Maria twierdziła, że „wałęsał się po ulicach [i] uciekał ze szkoły”, „pomagał woźnicom wozić drzewo” (może zdobywał w ten sposób kieszonkowe?). W opinii, wydanej w czerwcu 1949 r. przez Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Krakowie na żądanie Biura Personalnego MBR opartej o nieznane mi, ale raczej wiarygodne źródła, pisano, że „rodzice chcieli go kształcić, lecz w[yżej] w[ymieniony] nie chciał się uczyć” i „po całych dniach przesiadywał w ogrodzie lub mieszkaniu i czytał różne powieści”. Namiętność Izaka do czytania gazet i książek potwierdzała też Maria. Obie siostry podkreślały, że kochał matkę i najmłodszą siostrę, Sarę. Róża twierdziła, że był dzieckiem „wesołym i żywym”, ale bywał „niezgodliwy i uparty”, często ignorował polecenia matki, nie zawsze też jej pomagał, gdy o to prosiła. Najgorszy miał być w wieku 14-15 lat, co chyba jest dosyć typowe nawet dla grzecznych chłopców.
Mniej więcej w połowie lat 20. — w 1927 lub 1928 r. — Gabriel Fleischfarb przeniósł się do podkrakowskiej miejscowości Zielonki, gdzie, zgodnie ze wspomnianą już opinią WUBR miał być kierownikiem młyna. A więc zmiana miejsca pracy i zamieszkania wiązałaby się z awansem zawodowym. W jednym z późniejszych życiorysów Światło napisał, że ojciec zarabiał 350-400 zł miesięcznie, co — jeśli odpowiada prawdzie — na owe czasy było pensją stosunkowo znaczną. Nie oznaczało to jednak uzyskania jakiegoś nader wysokiego statusu materialnego, ponieważ miał na utrzymaniu już siedem osób. Jak można wnosić z relacji Marii, rodzina na pewien czas się rozdzieliła, najstarsze córki kończyły naukę w Tarnopolu. Być może przeprowadzka do Krakowa — podobnie jak wcześniejsza do Podwołoczysk — związana była z planami edukacyjnymi wobec dzieci, choć Fleischfarbowie, jako kresowiacy, zapewne bardziej swojsko czuliby się we Lwowie. Izak nie miał jednak zamiaru dalej się kształcić i w Zielonkach zakończył formalną edukację na siódmej (ostatniej) klasie szkoły powszechnej. W 1930 r. rodzina, zapewne już połączona, przeniosła się do Białego Prądnika, wówczas na przedmieściach Krakowa, dziś dzielnicy o podmiejskim charakterze, gdzie mieszkało wielu Żydów. W wieku 15 lat Izak Fleischfarb zaczął szukać pracy, można więc powiedzieć, że stawał się mężczyzną.
Na podstawie strzępków informacji trudno skonstatować, w jakiej atmosferze przebiegały lata chłopięce i jaki miała ona wpływ na kształtowanie się osobowości przyszłego ppłka Światły. Rodzina na pewno nie należała do biedoty, a być może miała wysoki, jak na warunki lokalne, status, ale np. brak w źródłach jakichkolwiek wzmianek o zatrudnianiu „pomocy domowej”, co było widoczną oznaką przynależności do mieszczaństwa czy wyższej sfery urzędniczej. Zapewne Fleischfarbowie początkowo mieszkali u rodziców Gabriela, a później, może od pobytu w Koszlakach, samodzielnie w wynajmowanych mieszkaniach, a może nawet w osobnym domu (o czym świadczy zapis, że Iziek czytał książki „w ogrodzie”). Młody Izak pierwsze lata życia spędził więc na wsi, kolejne w małych miasteczkach czy też podmiejskich osiedlach o charakterze półwiejskim. Wobec skąpej liczby przekazów nie jestem w stanie powiedzieć nic pewnego o życiu rodzinnym. Ze świadectw pozostawionych przez siostry można wywnioskować, że ojca raczej nie było w domu. Żadna nie napomyka o stosunku Izaka do rodziciela, natomiast wszystkie wspominają o jego relacjach z matką. Najpewniej głowa rodziny była zaabsorbowana pracą zawodową i zdobyciem środków na utrzymanie licznej gromadki dzieci. Matka zajmowała się domem, co przy tak licznej rodzinie było znaczącym obciążeniem. Izak dorastał w otoczeniu kobiet, matki i sióstr, ale czy i jaki miało to wpływ na jego osobowość i zachowanie, nie potrafię powiedzieć.
W jednym z życiorysów pisanych po wojnie Światło podawał, że rodzice byli religijni. Najpewniej należeli do środowisk ortodoksyjnych, a nie do synagogi reformowanej, której członkowie byli bardziej otwarci na adaptację do nieżydowskiego otoczenia, a nawet asymilację, niż ortodoksi. Brak śladów, żeby ojciec angażował się w działalność społeczną lub charytatywną na terenie kolejnych gmin wyznaniowych, do których należeli. Dom Fleischfarbów był prawdopodobnie apolityczny, choć nie podejrzewam, aby rodzice odmawiali udziału w wyborach parlamentarnych czy do instytucji żydowskich. O całkowitą abstynencję wyborczą było tym trudniej, że życie publiczne polskich Żydów było — w Galicji — w latach międzywojennych a w zaborze rosyjskim jeszcze wcześniej — bujne, pełne ostrych konfliktów i zażartych kłótni, oferowało pełną paletę ideową. Na zwykłe podziały typu „lewica-prawica” nakładały się spory m.in. o asymilację czy ideę odbudowy Erec Izrael. Dziesiątki partii i grup politycznych wiodły niekończące się polemiki, a walki między nimi przybierały niekiedy radykalne formy. Zapewne więc w rodzinnych rozmowach Fleischfarbów pojawiały się te tematy.
Z charakteru wykonywanej pracy urzędniczej można wnosić, że już Gabriel Fleischfarb uczęszczał do szkół świeckich, a więc de facto polskich, nie wiem jednak, jakim językiem posługiwano się w domu. Być może „wewnętrznymi” językami domowymi Fleischfarbów były na równi jidysz i polski, który dzieci znały może nawet lepiej niż żydowski. Trudno ocenić, czy większość lektur — nie tylko szkolnych — Izaka stanowiły gazety i książki po polsku, ponieważ należy pamiętać, że w owym czasie w jidysz i po hebrajsku ukazywały się w Polsce dziesiątki gazet i czasopism oraz setki książek, w tym także tłumaczenia zarówno wielkiej literatury europejskiej, jak i powieści brukowych czy przeznaczonych dla młodzieży. Można było więc stać się osobą oczytaną, pozostając w kręgu języków żydowskich, jednak Światło w żadnych ankietach nie podawał znajomości hebrajskiego. Zresztą nie deklarował także znajomości jidysz, zapewne dlatego, że nie uważał go za język obcy, a o takie w ankietach pytano. Nie mam wątpliwości, że świat, w którym jako dziecko i dorastający chłopak żył Izak Fleischfarb, dom, ulica czy osada, był światem żydowskim, a z uwagi na twarde bariery etniczne najpewniej wszyscy „koledzy z podwórka” byli tak jak on Żydami. Prawdopodobnie rodzina również nie miała wśród bliższych znajomych Polaków, tym bardziej, że, jak podejrzewam, wszystkie młyny, w których kolejno pracował ojciec, należały do Żydów (przynajmniej jeden z nich, ten, który należał do niejakiego Abrahamera).
Uparty, krnąbrny, może nawet arogancki, jak wielu chłopaków u progu dojrzałości dążył do tego, aby stać się niezależnym, wbrew rodzicom lubił chodzić własnymi drogami. Miał już zapewne poczucie przynależności narodowej, które kształtowało się pod wpływem świadomości istnienia podziałów etnicznych i barier, może nie dotkliwych, ale oczywistych. Tak mógłbym najkrócej scharakteryzować osobowość tego piętnastolatka. Oczywiście, jeśli chłopcy w tym wieku mają już osobowość.



Tekst udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska.