Trzy twarze Józefa Światły/Kraków i komunizm
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Trzy twarze Józefa Światły |
Podtytuł | Przyczynek do historii komunizmu w Polsce |
Rozdział | Kraków i komunizm |
Wydawca | Prószyński Media Sp. z o.o. |
Data wyd. | 2009 |
Druk | Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
i komunizm
Bodaj we wszystkich życiorysach i ankietach, które Józef Światło sporządzał w czasie swojej ubeckiej kariery, pisał bez skrępowania, że od 1928 r. — a więc zapewne od ostatniej klasy szkoły powszechnej — należał do Gordonii. Była to organizacja młodzieżowa związana ze Światową Syjonistyczną Partią Pracy Hitachdut, założoną w 1920 r. Hitachdut, odpowiednik lewicowej socjaldemokracji, opowiadający się za autonomią narodową Żydów, był partią świecką i ateistyczną, a ze względu na wagę przykładaną do emigracji do Palestyny preferował język hebrajski. To m.in. odróżniało Hitachdut od lewicowo-socjalistycznej partii Poalej Syjon (obie partie zbliżyły się w 1933 r.), która optowała za używaniem jidysz, jako języka „klasy robotniczej”. Gordonia, nazwana tak dla uczczenia jednego z czołowych i pierwszych działaczy syjonistycznych, Arona Dawida Gordona, który w 1904 r. wyjechał do Palestyny, koncentrowała się na przygotowaniu młodzieży żydowskiej do życia w Palestynie, ale także do podejmowania przez nią pracy fizycznej, głównie na roli, już w Polsce. Członkowie Gordonii w zasadzie nie zajmowali się sprawami ściśle politycznymi. Fakt członkostwa Izaka Fleischfarba w tej organizacji poświadczają zarówno jego siostry, jak i inne osoby „przepytywane” w MBP po zniknięciu ppłka Światły. Pisano o tym także w artykule biograficznym — zresztą pełnym błędów — w izraelskim dzienniku „Maariv” w październiku 1954 r.
Sam Światło nie tylko nie ukrywał przynależności do Gordonii, a nawet w jednym z życiorysów podkreślał, że właśnie od tej organizacji zaczęła się jego „działalność społeczna”. W 1932 r. miał zostać sekretarzem w zarządzie okręgowym na Małopolskę Zachodnią i Śląsk Cieszyński i z tytułu tej funkcji jeździł jako instruktor „w teren”. Niestety, nie znalazłem żadnych dokumentów krakowskiej Gordonii, nie mogę więc przedstawić szczegółów jego działalności. Nie ma chyba jednak powodu, aby nie dawać wiary tym świadectwom, podobnie jak wyznaniu Justyny Światło, że w 1942 r. Izak opowiadał jej, iż w czasie jednej z takich wypraw organizacyjnych do Oświęcimia miał poznać swoją przyszłą pierwszą żonę, która, jak wszystko na to wskazuje, była „miłością jego życia”. Ale o tym później.
W 1932 lub w 1933 r. Fleischfarb dzięki szkolnemu przyjacielowi, Lolkowi Kauffmanowi, którego ojciec był komunistą, zaczął czytać literaturę, którą wówczas określano jako „wywrotową”, a mówiąc wprost — antypaństwową. Nawoływano w niej nie tylko do rewolucji, a nawet — co może istotniejsze — podważano integralność terytorialną i suwerenność Rzeczypospolitej. Jak pisał Światło, płacił składki na Międzynarodową Organizację Pomocy Rewolucjonistom (MOPR), która była przybudówką partii komunistycznej. Spotykał się też z sobie podobnymi i szybko znalazł drogę do Komunistycznego Związku Młodzieży (KZM). „Rodzice — pisał w życiorysie złożonym w MBP w październiku 1949 r. — byli niezadowoleni, że biorę udział w życiu politycznym”, szkoda im było „jedynego syna”, który wkraczał w ten sposób na niebezpieczne ścieżki aktywności w nielegalnej partii. Jak wynika z licznych wspomnień i osobistych świadectw rodziny, zwłaszcza ustabilizowane, a więc łaknące spokoju, lub kierujące się własnymi wyborami ideowymi czy względami religijnymi, często próbowały sprzeciwiać się zaangażowaniu ludzi młodych — a w tym i w wielu innych przypadkach nawet bardzo młodych — w działalność komunistyczną. To, że tacy wcześniej czy później trafią do więzienia i będą mieli kłopoty z dostaniem lepszej pracy było pewne jak amen w pacierzu. Rodzice nie sprzeciwiali się więc działalności syna w Gordonii, która była organizacją legalną i daleką od rewolucyjnych zachcianek, jednak wobec zaangażowania się Izaka w komunizm konflikt stał się na tyle ostry, że osiemnastolatek wyprowadził się z domu. Może w tle tej decyzji był także jakiś młodzieńczy, niekoniecznie politycznie ukierunkowany, bunt przeciwko rodzicom albo sposób na honorową ucieczkę spod rodzicielskiej kurateli? Dobrze, że mama daje obiad, ale dlaczego trzeba odpowiadać na tak głupie pytania jak: Skąd synku tak późno wracasz?
Prawdopodobnie jednak zasadniczą rolę odgrywał sprzeciw wobec rzeczywistości, mający podłoże zarówno ideowe — walka o „sprawiedliwość społeczną” — jak i narodowe: komunizm był internacjonalistyczny, obiecywał likwidację podziałów etnicznych, a komuniści jako jedna z nielicznych partii istniejących w II Rzeczypospolitej (obok Polskiej Partii Socjalistycznej) nieodmiennie przeciwstawiali się antysemityzmowi. Nie wiem zresztą, czy Fleischfarb doświadczył antysemickiej agresji, ale widział ją dookoła lub choćby słyszał i czytał o niej.
Wystarczy przejrzeć meldunki Komendy Wojewódzkiej Policji Państwowej w Krakowie — i zapewne z dowolnego województwa — z tych lat, aby przekonać się jak uciążliwe były codzienne a raczej cowieczorne wyczyny czy to zwykłych chuliganów i rozrabiaków, czy członków różnych polskich ugrupowań nacjonalistycznych: wybite szyby w oknach i witryny sklepowe, wymazane smołą drzwi synagog, pobicia lub groźby pobicia. W latach 30. na terenie niemal całej Polski, w ciągu każdego roku odnotowywano tysiące różnego rodzaju ekscesów. Jednak trudno powiedzieć, które motywy zaważyły na decyzji Fleischfarba, w grę mogły wchodzić również związki i sympatie koleżeńskie.
W owych latach, głównie pod wpływem skutków wielkiego kryzysu gospodarczego, który w latach 1929-1933 ogarnął niemal całą Europę i Amerykę Północną, błyskawicznie rozprzestrzeniały się postawy radykalne, a ekstremiści zarówno nacjonalistyczni (jak w Niemczech), jak i lewicowi nabierali wiatru w żagle. Wśród żydowskiej młodzieży w Polsce, a przynajmniej jej części, która chciała być aktywna społecznie, walczyły ze sobą głównie dwie opcje — syjonizm i komunizm. Choć, oczywiście, jak to zwykle bywa, większa część młodych ludzi czy to z przywiązania do religii i tradycji — a żydowskie partie religijne były w Polsce bardzo silne — czy w ogóle z niechęci do polityki, nie włączała się do tego sporu. O syndromie owego najgłośniejszego podziału wśród młodzieży żydowskiej napisano już wiele rozpraw naukowych, wspomnień i powieści. Wystarczy zajrzeć do Syriusza Stryjkowskiego, opowieści o dwóch przyjaciołach, którzy w pewnym momencie się rozdzielili: jeden stał się syjonistą, a drugi komunistą. Izak Fleischfarb, jeśli można tak powiedzieć, sam się „podzielił”: zaczął od syjonizmu, a doszedł do komunizmu. Nie był, rzecz jasna, jedyny. W wielu biografiach przedwojennych komunistów, którzy wchodzili w dorosłe życie na przełomie lat 20. i 30., znajdziemy podobną lub identyczną ewolucję. Była ona nawet w jakimś sensie naturalna, gdyż Gordonia i Hitachdut czy Poalej Syjon były tylko „trochę” na prawo od KZM i KPP Zapewne zmiana poglądów w drugą stronę, czyli od komunizmu do syjonizmu, zdarzała się wówczas rzadziej lub w ogóle były to pojedyncze przypadki, a czas na odchodzenie od komunizmu ku różnie rozumianemu i różnie wyznawanemu syjonizmowi miał dopiero nadejść.
Jakkolwiek Gordonia znajdowała się „po lewej stronie świata”, nie była organizacją rewolucyjną w ścisłym tego słowa znaczeniu, a na dodatek była organizacją żydowską i tylko dla Żydów. Przejście do komunizmu było więc wydarzeniem znacznie poważniejszym niż przesunięcie się po prostu bardziej w lewo, tak jak do KPP np. z Polskiej Partii Socjalistycznej. Oznaczało bowiem znalezienie się w ruchu międzynarodowym w skali globalnej, jak i międzyetnicznym w skali lokalnej. Komunistyczna Partia Polski, a za nią także jej młodzieżowa przybudówka, zrzeszała — niezależnie od faktycznej liczebności — zarówno Żydów, jak i Polaków, Ukraińców czy Białorusinów. Przystąpienie do komunizmu wiązało się więc nie tylko z wyrzeczeniem się ideałów syjonistycznych, ale w pewnym sensie w ogóle ideałów narodowych (w tym przypadku żydowskich). Z uwagi na strukturę tego ruchu, trzeba było porzucić nie tylko marzenia o żydowskim państwie opartym na zasadzie narodowej, ale i zakwestionować suwerenność tego konkretnego państwa, w którym się żyło. Chyba, że było się obywatelem Związku Sowieckiego, który nawet dla komunistów nie do końca prawowiernych był Ojczyzną Światowego Proletariatu i miał w przyszłości ogarnąć cały glob ziemski. W rezultacie, świętym obowiązkiem każdego członka KPP czy KZM — tak jak członków komunistycznych partii Francji, Belgii, Argentyny, Stanów Zjednoczonych czy Palestyny — było popieranie i obrona tej „najprawdziwszej ojczyzny”. I służenie jej, ponieważ był to ważny, a nawet kluczowy, sposób wypełniania partyjnego obowiązku. Obok więzi ideowej, której znaczenia nie powinno się bagatelizować, stworzono więź instytucjonalną: w 1919 r., z inicjatywy Lenina, powstała Międzynarodówka Komunistyczna (Komunisticzieskij Internacjonał — w skrócie Komintern), której lokalnymi sekcjami były partie narodowe czy raczej „państwowe”, ponieważ były otwarte na każdą narodowość zamieszkującą dane państwo. Tak więc Komunistyczna Partia Palestyny zrzeszała i Żydów, i Arabów (Palestyńczyków), którzy wówczas stanowili w tej partii większość. Komintern, nie przestając być narzędziem rewolucji światowej, stosunkowo szybko stał się przede wszystkim narzędziem państwa sowieckiego, które występowało w podwójnej roli — głównego ogniska i opoki rewolucji nazywającej się „proletariacką” oraz imperium, które miało wszelkie zadatki, by stać się mocarstwem (i stało się nim w wyniku takiego, a nie innego przebiegu II wojny światowej). Należąc do partii będącej częścią Kominternu — czy do komunistycznej organizacji młodzieżowej, które też miały swoją „czapkę” w postaci Komunisticzieskowo International Maładioży — należało się również w pewnym sensie do Związku Sowieckiego, a lojalność wobec ideologii oznaczała lojalność wobec Moskwy. W przypadku krajów, które sąsiadowały ze Związkiem Sowieckim i były zagrożone nie tyle przez rewolucję, ile przez Armię Czerwoną, ów wymóg podwójnej lojalności stawiał komunistów w szczególnej sytuacji, a władzom państwowym — i większości społeczeństw Polski, Rumunii, Litwy czy Estonii kazał patrzeć na nich nie tylko podejrzliwie, ale wręcz traktować jako faktycznych wrogów. Każdy komunista, niezależnie od przynależności etnicznej, uważany był za emisariusza wrogiego, ościennego państwa, otwarcie głoszącego program ekspansji, która miała się urzeczywistnić pod hasłami rewolucji proletariackiej. W odróżnieniu od komunistów we Francji czy w Niemczech (do 1933 r.), którzy działali legalnie — co nie znaczy, że wszystko robili jawnie — ich towarzysze z państw sąsiadujących ze Związkiem Sowieckim od 1918 lub 1919 r. funkcjonowali w partiach całkowicie zdelegalizowanych. Sama przynależność do nich była karalna.
Te wszystkie czynniki powodowały, że powstawał problem tożsamości komunistów, przede wszystkim tożsamości narodowej (etnicznej), ale także państwowej. Tożsamość ideową można pominąć, bo była ona oczywista, aczkolwiek ruch komunistyczny charakteryzował się właściwie nieustającymi konfliktami wewnętrznymi, a takie obelgi jak „renegat”, „zdrajca” czy „dwulicowiec” były na porządku dziennym. Zwłaszcza w latach, o których piszę, kiedy w Związku Sowieckim odstępstwo — faktyczne, potencjalne lub domniemane — od „linii partii” prowadziło albo do kuli w tył głowy, albo do obozu. Istotą problemu było to, za kogo się komuniści uważali, co było dla nich ważniejsze: czy członkostwo w międzynarodowej wspólnocie, czy przynależność do konkretnego narodu i jak to się miało do — na ogół wymaganej przez prawo — lojalności wobec państwa, którego się było obywatelem lub które wybrało się na miejsce emigracji? Podejrzewam, iż nie ma dobrej, czyli jednoznacznej odpowiedzi na te pytania, nawet jeśli zawęzimy ramy czasowe (np. do lat 30. XX w.) i terytorialne (np. do Polski). Najprostsza odpowiedź stając się komunistą, przestawało się być Polakiem, Żydem czy Ukraińcem — nie wyczerpuje, jak sądzę, złożoności problemu, choć oczywiście nie można wykluczyć, że tak właśnie uważało bardzo wiele bezpośrednio zainteresowanych osób. Przyjęcie komunistycznego credo oznaczało bowiem mniej lub bardziej radykalne zerwanie z narodową tożsamością i tradycją, a na pewno definitywne zerwanie z religią (wyznaniem), która nader często była istotnym elementem przynależności narodowej. Wiele osób walczących ze stereotypem rozpowszechnionym nie tylko w Polsce, głoszącym, że Żyd = komunista, wywód swój opierało właśnie na przeciwstawianiu świadomej przynależności narodowej uczestnictwu w ruchu internacjonalistycznym i mającym ambicje globalne. Miały to być wartości wykluczające się na zasadzie albo-albo: wedle tej interpretacji Żyd (Polak, Ukrainiec itd.), stając się komunistą, przestawał być Żydem (Polakiem, Ukraińcem itd.). Obawiam się jednak, że tego dylematu nie uda się rozstrzygnąć w wymiarze ogólnym, generalizując. Nawet w wymiarze jednostkowym może to być bardzo trudne. Postaram się jednak prześledzić, kim był — to znaczy za kogo się uważał — Izak Fleischfarb. Na pewno od 1933 r. był „komunistą krakowskim”.
Trudno mi ocenić na ile swoisty był ów „komunizm krakowski”, a ściślej ujmując „młody komunizm krakowski”. Z pewnością inaczej wyglądała sytuacja zarówno na wysoko uprzemysłowionym, robotniczym Górnym Śląsku i w Zagłębiu Dąbrowskim, jak i w chłopskich, wiejskich społecznościach ziem północno-wschodnich. Podobnie natomiast było w innych miastach Małopolski Zachodniej i Wschodniej oraz na ziemiach centralnych (były zabór rosyjski). Najkrócej — a więc i schematycznie — patrząc, „młody komunizm” w Krakowie cechował się tym, że przyciągał niewiele osób, w znacznym stopniu opierał się na młodzieży żydowskiej, a większość jego wyznawców była uczniami czy studentami albo pracowała w niewielkich warsztatach czy fabryczkach. W sprawozdaniu Okręgu Krakowskiego KZM z 16 czerwca 1926 r. znajdującym się w warszawskim Archiwum Akt Nowych czytamy: „W szczególności przed towarzyszami stoi doniosłe zadanie spolszczenia organizacji (...), bo tylko w ten sposób postawimy pracę w okręgu na zdrowym nurcie komórek wielkoprzemysłowych” [podkreślenia w oryginale].
Niespełna rok później sprawozdawca informował, że w Krakowie zrzeszonych jest około 50 osób, istnieje 11 komórek, w tym trzy polskie z 14 członkami i 8 żydowskich, które liczą około 36 osób. W sprawozdaniu za marzec 1932 . wykazywano, że „organizacja skupiona jest na „Kazimierzu” [tj. w dzielnicy zamieszkanej właściwie wyłącznie przez Żydów] (...). Powoduje to izolację organizacji od podstawowej masy młodzieży. Robota polska ruszyła dopiero w marcu”.
Wymieniono też liczbę komórek i członków: dwie komórki polskie z 13 członkami, 9 komórek żydowskich z 40 członkami oraz trzy komórki akademickie (mieszane) z 12 członkami. Ze sprawozdania za pierwsze dwa miesiące 1934 r. wynika, iż w Krakowie istniały dwa komitety dzielnicowe KZM — Dzielnica Kazimierz licząca 18 członków, wyłącznie Żydów, oraz Dzielnica Podmiejska licząca 24 członków, w tym 12 Polaków. W sprawozdaniu za okres od 15 kwietnia do 25 czerwca 1936 r. pisano, że KZM „winien (...) zmienić swój skład socjalny i narodowościowy”, zaś pół roku później obliczono, iż w Krakowie było „122 komsomolców, w tem 22 polskich i 50 żydowskich i około 50 akademików” (obu narodowości). Uderzające jest, że de facto istniały odrębne komórki polskie i żydowskie, a tylko na terenie akademickim nie było tego rodzaju podziału. Stan ten nie wynikał jednak z istnienia „przesądów narodowych”, choć nie można wykluczyć, że zdarzały się na tym tle przypadki wzajemnej nieufności. Powodem była struktura KZM o charakterze głównie terytorialnym (wyjątkiem były wyższe uczelnie lub niektóre duże zakłady pracy), a w Krakowie istniały odrębne dzielnice (czyli „ulice”) żydowskie i polskie. Istniały też, oczywiście, rejony „dwunarodowe”, co wynikało m.in. z tego, że Żydzi krakowscy stanowili znaczącą zbiorowość: w latach 30. społeczność ta liczyła 45-50 tys. osób, stanowiła więc około 25% ludności miasta, a pod względem liczebności była czwartym skupiskiem żydowskim w Polsce. Żydowscy młodzi komuniści stanowili zatem zaledwie kroplę w morzu ogółu mieszkańców Krakowa i swoich pobratymców.
Jednym ze skutków takiej właśnie struktury „narodowościowej” była struktura socjalna krakowskiego KZM. W połowie lat 20., jak podaje Andrzej Pilch w monografii Dzieje ruchu robotniczego w Krakowskiem, 1918-1939, pięciu członków Komitetu Okręgowego KZM w Krakowie deklarowało następujące zawody: cholewkarz, pomocnik drukarski, pomocnik handlowy, praktykant kuśnierski i rytownik. Wedle dokumentów własnych KZM na przełomie lat 1934-1935 do dwóch komórek hutniczych należało 8 osób, 3 osoby liczyła komórka akademicka, a pozostałe gromadziły: cholewkarzy (6 osób), fryzjerów i malarzy (we wspólnej komórce 4 osoby), handlowców (dwie komórki, razem 9 osób), krawców (4 osoby). Ponadto istniała licząca 20 osób Lewica Akademicka, będąca w istocie „wydziałem studenckim”, aczkolwiek nieco luźniej związanym z KZM niż normalne komórki. Podobne dane pojawiają się wielokrotnie w różnych dokumentach — np. w lipcu 1934 r. obok dwóch komórek „metalowców” były komórki krawców, cholewkarzy, handlowców i jedna „mieszana”. W rezultacie organizacja, jak pisał Pilch, „nie miała wpływu w fabrykach”, gdyż jej trzon stanowili młodzi ludzie pracujący-jeśli w ogóle mieli pracę — w sektorze, który dziś nazywa się „sektorem usług” oraz w najlepszym razie w małych lub średniej wielkości fabryczkach i zakładach, a także studenci. Nie tylko było to w pewnym sensie niezgodne z kanonem ideowym ruchu komunistycznego, ale powodowało znaczne trudności w jego rozwoju i w podejmowaniu tego, co nazywano „bieżącą walką klasową”. W rzeczywistości młodzi komuniści byli raczej zewnętrznymi agitatorami, niż faktycznymi organizatorami strajków lub manifestacji, przynajmniej jeśli chodzi o protesty w dużych przedsiębiorstwach.
Zajęcia podejmowane przez Izaka Fleischfarba nie odbiegały od kazetemowskiej normy: zaczął pracować w 1930 r. jako praktykant w zakładzie fotograficznym „Janina”, stąd przeniósł się do Biura Techniczno-Handlowego, gdzie urzędował w charakterze subiekta, czyli była to robota typu „przynieś, wynieś, pozamiataj”, potem na pewien czas zahaczył się w firmie Leopolda Huttera, „mającej na składzie rowery i różne maszyny”, gdzie był „monterem rowerowym”. Następnie pracował „jako robotnik” w — nieznanej mi z nazwy — fabryce łyżek, w końcu zaś — do marca 1938 r. — był palaczem w garbarni Froelichów. Parę razy był bezrobotny. Raz — jak pisał w ankiecie z 1945 r. — został usunięty z pracy (w fabryce łyżek) za próbę zorganizowania strajku, raz (u Huttera) stracił pracę z powodu aresztowania. Nie miał zatem konkretnego zawodu i ugruntowanego wykształcenia. Może tylko umiejętności zdobyte u Huttera dawały jakąś specjalizację.
Choć pracował fizycznie i bez wątpienia był robotnikiem, z trudem można zaliczyć go — jak i zapewne większość jego towarzyszy — do klasy robotniczej, w takim znaczeniu, jakie występowało w marksowskiej i komunistycznej mitologii. Gdyby wtedy wypełniał ankietę — co parokrotnie czynił po wojnie — jako pochodzenie społeczne musiałby z uwagi na profesję ojca wpisać „inteligencja pracująca”, a może nawet „drobnomieszczańskie”, co zwykle było poczytywane za brak gwarancji pełnej lojalności ideowej czy organizacyjnej. Po odejściu z rodzinnego domu żył skromnie, a nawet może, jak pisano w informacji WUBP z czerwca 1949 r., „w biedzie”. Od czasu do czasu wspomagać go mieli niektórzy towarzysze, a później chyba także najstarsze siostry.
Nie tylko młodzi z KZM, ale i bodaj większość członków „dorosłej” KPP w Krakowie nie pracowała w dużych przedsiębiorstwach, których zresztą w dawnej stolicy Polski nie było zbyt wiele. Sądzę też, że znaczny odsetek wśród nich stanowili mieszkańcy „ulicy żydowskiej”. W rezultacie, gdy w okresach zwiększonego napięcia społecznego w Krakowie odbywały się poważniejsze strajki lub manifestacje protestacyjne, komuniści — jak się wydaje — raczej się do nich dołączali lub wykorzystywali je w celach agitacyjnych niż byli ich bezpośrednimi organizatorami in situ. Jednak to właśnie strajki i manifestacje były ich żywiołem i na nich się koncentrowali, co wynikało z założeń strategicznych KPP i wszystkich partii Kominternu. W latach 30., a więc wtedy, gdy Izak Fleischfarb związał się z ruchem komunistycznym, największe zaburzenia wystąpiły w marcu 1936 r., kiedy przez Polskę przetaczała się fala niepokojów społecznych. Strajk okupacyjny w zakładach Semperit, jednych z największych w Krakowie (410 robotników), rozpoczęty 17 marca żądaniem podwyżki plac, przekształcił się w zamieszki, podczas których od kul policji zginęło 8 osób. Komuniści rzeczywiście mieli spory udział w tych wydarzeniach, ale — jak się wydaje — przede wszystkim kolportując ulotki oraz jako mówcy na wiecach i w czasie ulicznych manifestacji, a nie w samej fabryce, kiedy rozpoczął się strajk. Jednak to oczywiście najczęściej ich aresztowano czy skazywano, gdyż w odróżnieniu od anonimowej masy strajkujących czy demonstrantów znała ich policja, która nie miała trudności z ich identyfikacją i zatrzymaniem, nawet jeśli nie byli uczestnikami strajku jako takiego. Ponadto, policja chętnie — jeśli można tak powiedzieć — aresztowała komunistów, ponieważ władzom zależało na eksponowaniu ich obecności wśród osób zatrzymanych w związku ze strajkami czy manifestacjami, w ten sposób dyskredytowano te wystąpienia wobec większości krakowian, którzy dalecy byli od sympatyzowania z wichrzycielami.
Aczkolwiek sytuacja zmieniała się, to jednak, jak można sądzić, aktywność w zachęcaniu („podżeganiu”) do strajku czy wygłaszanie przemówień nie musiały przekładać się na poparcie w społeczności Krakowa, której lewicowo nastawiona część — nie będąca bynajmniej większością — opowiadała się raczej za socjalistami czy to z PPS, czy z Bundu lub partii syjonistycznych niż za komunistami. Świadectwem politycznej marginalizacji KPP były wyniki wyborów parlamentarnych z września 1930 r., w których komunistyczna lista pn. Jedność Robotniczo-Chłopska otrzymała 616 głosów na około 82 tys. oddanych, czy wyborów samorządowych z grudnia 1932 r., gdy kapepowska lista pn. Jednolity Front Robotniczy dostała 885 głosów. Zapewne, gdyby w roku 1936 czy 1937 odbywały się wybory, lista komunistyczna cieszyłaby się większym niż poprzednio poparciem, ale trudno się spodziewać, że osiągnęłaby na dłuższą metę jakiś oszałamiający sukces. Nawet na „ulicy żydowskiej”. Wydaje się, że krakowscy komuniści, bez względu na wiek, miejsce pracy i pochodzenie, musieli czuć się odizolowani od liczebniejszej społeczności polskiej czy żydowskiej, choć niekiedy — jak w 1936 r. — udawało im się połączyć z masowymi ruchami protestujących. Komuniści Żydzi zapewne czuli się izolowani podwójnie, jako Żydzi częściej byli w polskim otoczeniu ciałem obcym a nawet traktowanym wrogo niż trwałym i naturalnym składnikiem obywatelstwa królewskiego grodu, uważanego zresztą za domenę mieszczaństwa i Kościoła katolickiego. Czyli w języku komunistów — „kołtuństwo”.
Wróćmy jednak do Izaka Fleischfarba. Po wyprowadzeniu się od rodziców zamieszkał u jednego z nowo poznanych towarzyszy przy ul. Izaaka, a więc w samym sercu Kazimierza, najstarszej i największej żydowskiej dzielnicy Krakowa. Później parokrotnie zmieniał kwaterę, przez jakiś czas zatrzymał się nawet na terenie zakładu Huttera — ale jako adres stałego pobytu aż do 1937 r. podawał adres rodziców (Prądnik Biały, ul. Krzywa 4). Może przemieszkiwał więc u znajomych, a nie wynajmował samodzielnie mieszkania? Pierwsze zadanie organizacyjne, które podjął Fleischfarb, było ściśle związane z jego dotychczasowym zaangażowaniem: miał przyciągnąć do KZM kolegów z Gordonii, utworzyć grupę sympatyków, z czasem może nawet kazetemowską komórkę. A więc obszarem jego działalności była, jak to w partyjnej nomenklaturze nazywano, „ulica żydowska”. W tym celu, razem z kilkuosobowym gronem kolegów, na polecenie Komitetu Okręgowego KZM, podjął próbę zorganizowania Biura Żydowskiego. Partnerami Fleischfarba byli: Dawid Blumenkranc, który — podobnie jak Izak w Gordonii — próbował organizować „wewnętrzną opozycję” w Haszomer Hacair (poprzednio należał do młodzieżówki religijnej partii Mizrahi); Henryk Grossbart (po wojnie znany dziennikarz noszący nazwisko Stanisław Brodzki), młodszy o prawie dwa lata od Izaka, pochodził z dosyć zamożnej rodziny kupieckiej, świeżo upieczony maturzysta, przez pewien czas pisywał pod pseudonimem zarówno w legalnych pismach lewicowych, jak i w gazetkach konspiracyjnych, oraz Radek Lipszyc. Z enigmatycznych informacji wynika, iż przygotowali jeden lub dwa numery tajnego pisemka pod nieznanym mi tytułem (zapewne w jidysz), wydawali też ulotki, ale cała „robota” spaliła na panewce, gdyż w Gordonii szybko zorientowano się w nowej pasji Izaka i usunięto go z organizacji. Podobnie zakończyła się działalność Blumenkranca w Haszomer Hacair. Po tych wydarzeniach lokalne kierownictwo KZM powierzyło Fleischfarbowi pracę w Komitecie Dzielnicowym Kraków Podmiejski (obejmował głównie Podgórze), którego nawet był — „na krótko”, jak sam pisał — członkiem (sekretarzem). Zajmował się „techniką”, ale nie jako autor tekstów, lecz drukarz i „hurtowy” kolporter wydawnictw do różnych komórek organizacyjnych. Blumenkranc w informacji sporządzonej dla MBP w styczniu 1954 r. (nazywał się wówczas Tadeusz Polanowski i był podpułkownikiem WP) pisał, że był świadkiem, jak Fleischfarb przemawiał na wiecu tramwajarzy na Podgórzu, razem z nim wielokrotnie rozdawał ulotki robotnikom wychodzącym z fabryk i wie, iż Fleischfarb uczestniczył w wiecach organizowanych przez PPS, ale nie określił czy jako mówca. Bardziej ogólnikowe potwierdzenia aktywności Fleischfarba w pracy KZM znajdują się w innych notatkach i oświadczeniach sporządzonych w tym samym czasie i w tym samym celu co tekst Polanowskiego, przez parę innych osób, m.in. przez wysokiego rangą funkcjonariusza bezpieki Michała Drzewieckiego, który był wieloletnim dyrektorem Gabinetu Przewodniczącego Komitetu do spraw Bezpieczeństwa Publicznego.
Latem 1934 r. kilkuosobowa grupa kazetemowców, w tym Fleischfarb, na zlecenie Komitetu Okręgowego zaangażowała się w zorganizowanie strajku w hucie szkła Wawel. Nie udało mi się ustalić, jakie mogło być podłoże niezadowolenia robotników, ale komunistom zapewne było to obojętne. Ważne, aby wybuchł strajk. Gdy policja podjęła działania przeciwko działaczom KZM, prowokatorom strajku, niektórzy z nich uciekli i się ukrywali. Jeden z autorów notatek sporządzonych w styczniu 1954 r. podaje, że Fleischfarb z jeszcze jedną osobą ukrywali się przez kilka tygodni w opuszczonej cegielni przy drodze do Wieliczki, ale Światło w żadnym życiorysie nie potwierdza tego faktu, oświadcza natomiast, że został aresztowany wraz z czwórką innych agitatorów, z których żaden nie pracował w hucie. Nie udało mi się ustalić czy strajk rzeczywiście się odbył, ale młody rewolucjonista — czy raczej jeszcze kandydat na rewolucjonistę — przesiedział w więzieniu prawie 7 miesięcy. Był przetrzymywany, zapewne razem z towarzyszami, w „Świętym Michale”, więzieniu karno-śledczym przy Sądzie Okręgowym w Krakowie. Jak pisał Artur Fiszer w Z apiskach z krakow skiej celi, w więzieniu tym znajdowała się „dość bogato wyposażona biblioteka”, można więc sądzić, iż Fleischfarb — którego już znamy jako miłośnika książek — korzystał z tych zbiorów. Zapewne też, jak to w środowisku komunistycznym było w zwyczaju, „ukończył więzienny uniwersytet”, choć wtedy więźniowie polityczni nie mieli już takich przywilejów, jak w latach 20., kiedy zezwalano im na organizowanie „komun” i swobodny pobyt w ciągu dnia w innych celach, co umożliwiało rozmowy, debaty czy kłótnie i wzajemne dokształcanie. A także, oczywiście, spiskowanie. W każdym razie u „Świętego Michała” poznał nowych towarzyszy, w tym Oskara Karlinera, który po wojnie zajmował znaczące stanowiska w peerelowskim wymiarze sprawiedliwości. Nie wiem, dlaczego tak długotrwałe śledztwo zakończyło się bez sporządzenia aktu oskarżenia, miało to jednak dla niego ten dobry skutek, że nie tylko pobyt za kratkami nie został przedłużony, ale jego nazwisko nie trafiło do rejestru skazanych, co przydało się już rok później, gdy stanął przed sądem. W każdym razie w lutym 1935 r.
wyszedł na wolność i zapewne jego prestiż w krakowskim KZM wzrósł, choć odsiadka — w śledztwie lub po wyroku — była „normalką” w życiu członka nielegalnej i antypaństwowej organizacji politycznej.
W czasie pobytu Fleischfarba w więzieniu doszło w Krakowie do jakichś wewnątrzpartyjnych rozrachunków. W jednym ze sprawozdań z 1934 r. składanych przez wizytatorów z centrali KZM czytamy, że w organizacji „nastąpiła dalsza czystka: wyrzucony został były sekretarz Krakowa i kilku kazetemowców”. „Mimo tej czystki — pisano dalej — organizacja nie została jeszcze izolowana od elementów zdemoralizowanych”. Na czym ta demoralizacja polegała — nie udało mi się ustalić. Jeden z tropów wskażę w następnym rozdziale, ale być może w grę wchodziły jakieś odchylenia ideologiczne, np. jeden z członków Komitetu Okręgowego, Julian Kaufner, oskarżany był później o trockizm, czyli o coś najgorszego, co może przytrafić się komuniście wiernemu Kominternowi i Stalinowi. Nie ma jednak żadnych przesłanek wskazujących na to, że Fleischfarb osobiście skorzystał na owej czystce. Na pewno nie przestał być aktywny, ale na czym ta działalność polegała — trudno orzec. To, że był czynny, potwierdza fakt, iż na kilka dni przed 1 maja 1935 r., gdy Komenda Policji Państwowej w Krakowie zaplanowała „unieruchomienie w drodze prewencyjnej 16 wybitniejszych działaczy KZM”, Fleischfarb znalazł się na tej liście jako „członek Komitetu Dzielnicowego Podmiejskiego”. Zapewne spędził więc wówczas kilka dni w „Domu pod Telegrafem”, gdzie znajdował się Wydział Śledczy policji i „podręczny” areszt (drugi był przy ul. Zacisze). W życiorysie złożonym w październiku 1949 r. Światło pisał, że po wyjściu z więzienia „brał udział we wszystkich akcjach na odcinku Podmiejskiej Dzielnicy”, ale nie podał szczegółów. Należy sądzić, że jego aktywność miała charakter taki jak poprzednio. Być może był zatrzymywany prewencyjnie, choćby z takich okazji jak rocznica rewolucji bolszewickiej, tzw. MDM, czyli Międzynarodowy Dzień Młodzieży, wyznaczany na pierwszą niedzielę września, czy też Trzy L, czyli rocznicę śmierci Lenina, Róży Luksemburg i Karla Liebknechta, przypadającą w styczniu. Komuniści zwykli organizować w te dni wiece, intensyfikowali kolportaż ulotek, pisali na murach stosowne hasła, wywieszali czerwone chorągiewki.
Na dłużej trafił do więzienia jednak dopiero w marcu 1936 r., gdy — jak wspomniałem — atmosfera niemal w całej Polsce była napięta. W Krakowie zaczęło się od strajku w fabryce Sucharda. Fleischfarb może był zaangażowany w popieranie tego strajku, ale aresztowano go z mniej bohaterskiej przyczyny niż towarzyszy, którzy trafili do więzienia w związku z wymienianym już strajkiem w Sempericie i zamieszkami, które wówczas wybuchły. Strajk w Sempericie zaczął się 17 marca, czyli tego samego dnia, kiedy zatrzymano Fleischfarba, a do zamieszek doszło 23 marca, gdy już prawie od tygodnia siedział w więzieniu. Szczegóły tego incydentu są znane dzięki zachowaniu w Archiwum Państwowym w Krakowie „Akt w sprawie karnej Izaka Fleischfarba” (nr III K 430/1936).
Oto jaki był przebieg wydarzeń. Wieczorem 17 marca, w sali budynku Kahału na Kazimierzu przy ul. Krakowskiej 41, Poalej Syjon Prawica zorganizowała otwarty wiec w ramach ogólnokrajowego dnia protestu i strajku ludności żydowskiej przeciwko antysemityzmowi, co było odpowiedzią na pogrom w Przytyku z 9 marca. Nie wiem czy zgodnie z poleceniem organizacyjnym, czy z własnej inicjatywy uczestniczył w nim także Fleischfarb, który udał się tam — jak zeznał sędziemu śledczemu — w „towarzystwie mej kobiety”. Po zakończeniu zgromadzenia „grupa znanych mi komunistów — zapisał posterunkowy służby śledczej Zygmunt Piechocki — usiłowała kontynuować wiec”, ale wobec sprzeciwu przewodniczącego wiecu, który najwyraźniej nie życzył sobie ich obecności, zaintonowali Międzynarodówkę i, opuszczając salę, zaczęli wznosić okrzyki: „Niech żyje Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich” (zwykle komuniści wołali także „Niech żyje Polska Republika Rad”), „Precz z wojną imperialistyczną przeciwko Rosji Sowieckiej”, „Niech żyje rząd robotniczo-chłopski”, „Niech żyje jednolity front”, „Precz z policją”. Nie sądzę, aby to ostatnie szczególnie ubodło posterunkowego, zapewne postanowił po prostu skorzystać z okazji i „zapudłować” agitatorów. Jak zapisał Piechocki, okrzyki wznosił właśnie Fleischfarb, a „za nim powtarzali [je] inni”, wobec czego postanowił wylegitymować prowodyra. Ten zaś miał „szarpać się” i „odpychać” policjanta, który był w cywilu, a wreszcie zaczął krzyczeć „Towarzysze nie dajcie mnie aresztować”. Na to wezwanie zgromadziło się — jeśli posterunkowy nie przesadził — około 150 osób, które „przybierały wrogą postawę”, a jedna z nich próbowała nawet wyrwać Fleischfarba, trzymanego przez policjanta za rękaw płaszcza. Odgłosy te przyciągnęły innego tajniaka, ale dopiero, gdy na dźwięk gwizdka nadbiegł kolejny policjant, tym razem chyba mundurowy, udało się doprowadzić zatrzymanego na komisariat.
W czasie przesłuchania, które przeprowadzono dwa dni po zajściu, Fleischfarb — jak to zwykle czynią podejrzani — przedstawił zupełnie inną wersję wydarzeń. Miał on zachowywać się „zupełnie spokojnie” zarówno podczas wiecu, jak i po nim, nie wznosił żadnych okrzyków, nie nawoływał też „Towarzysze nie dajcie mnie aresztować”, gdyż — jak zeznał — „żadnych moich towarzyszów na tym wiecu nie było”. Podał nawet do protokołu, że po wyjściu zauważył idącego koło niego mężczyznę, zwrócił na niego uwagę, ponieważ „widziałem, że to nie jest Żyd” i powiedział do swojej towarzyszki: „ten osobnik wydaje mi się jakiś podejrzany”. Jak widać miał zupełną rację. Niemniej sędzia śledczy uznał za bardziej wiarygodną wersję osoby urzędowej, przesłuchiwanemu wręczono postanowienie o tymczasowym aresztowaniu, oddano go do dyspozycji Podprokuratury Sądu Okręgowego w Krakowie, po czym odstawiono do więzienia karno-śledczego zwanego Bastionem, gdyż mieściło się w jednej z pozostałości dawnego systemu obronnego miasta.
Prokurator uwinął się dosyć szybko, akt oskarżenia gotowy był już 4 kwietnia. Aresztowanemu zarzucano „użycie przemocy w celu zmuszenia urzędnika do zaniechania czynności prawnej urzędowej” oraz „zniewagę władz” przez wznoszenie okrzyku „precz z policją”. Prokurator zwrócił się o powołanie na świadków Piechockiego i owego mundurowego, który nadbiegł z pomocą. Sąd jednak był mniej rychliwy, a oskarżony — osobiście lub przez adwokata Wilhelma Goldblatta, który miał powiązania z ruchem komunistycznym — kilkakrotnie występował o uchylenie tymczasowego aresztowania i możliwość odpowiadania z wolnej stopy. Wnioskował też o dopuszczenie świadków obrony. Sąd jednak nie wzruszył się przedkładanymi argumentami (takimi jak choroba, konieczność pomagania rodzicom, groźba utraty pracy, niekaralność, dobra opinia władz lokalnych etc.) i 26 czerwca odbyła się rozprawa, na której jako świadkowie wystąpili tylko obaj policjanci, a oskarżony został doprowadzony z więzienia. Obrońca nie perorował zbyt długo i wniósł o „łagodny wymiar kary”, zaś oskarżony — jak zanotowano w protokole — „przyłącza się do wywodów swego obrońcy”. Sąd uznał za udowodnione popełnienie przestępstwa z art. 129 k.k. tj. „użycia przemocy w celu...”, ale uniewinnił Fleischfarba z zarzutu związanego z art. 127 k.k. („zniewaga władz”) i zasądził karę trzech miesięcy aresztu z zaliczeniem aresztu tymczasowego. Ponieważ pobyt w areszcie był dłuższy niż wyrok, tego samego dnia o godz. 13.30 więzień został zwolniony.
Było to wszystko niemal groteskowe — zarówno powód aresztowania, przebieg śledztwa, jak i sama rozprawa. Wyrok natomiast można uznać za łagodny, choć chyba taka była wówczas krakowska norma — wielu uczestników zajść z 23 marca sądzonych miesiąc później również dostało stosunkowo niskie wyroki. Skazany w tym procesie Grossbart jeszcze w 1936 r. wyjechał za granicę, najprawdopodobniej dlatego, że rodzice chcieli odsunąć 20-letniego młodzieńca od dalszej nielegalnej działalności i wyekspediowali go na studia do Wiednia. Fleischfarba nikt nie wysyłał do zagranicznych szkół, ale on sam, co wielokrotnie potwierdzał w ankietach i życiorysach, na pewien czas odsunął się od działalności. Pisał m.in., że po wyjściu z więzienia czuł się osłabiony, nie miał pracy, a ponadto podejrzewał, iż w organizacji są konfidenci i prowokatorzy. Jesienią 1936 r. wyjechał z żoną do jej rodziców do Oświęcimia, gdzie ci prowadzili małą cukiernię, w której Izak pracował jako sprzedawca. Do wiosny 1937 r. nie utrzymywał, jak pisał, żadnego organizacyjnego kontaktu z KZM, a po powrocie do Krakowa „posiadałem luźny kontakt, pomagałem i brałem udział w legalnych akcjach na terenie Związków Zawodowych, „Bundu” itp.”. W marcu 1938 r. został wcielony do wojska. Maria w oświadczeniu z 1954 r. podała, że brat „wyszedł z więzienia bardzo przygnębiony”. Róża z kolei potwierdzała opinię o złym stanie zdrowia.
Były też prawdopodobnie inne przyczyny wycofania się Fleischfarba z działalności politycznej (o tym w następnym rozdziale), ale nie można wykluczyć, że jego zapal rewolucyjny nieco przygasi. W raporcie z 30 stycznia 1954 r. komisja powołana w MBP do zbadania przeszłości Światły, stwierdziła dosyć stanowczo: „Wydaje się nie ulegać wątpliwości, że od połowy 1936 r. ppłk Światło zerwał z ruchem rewolucyjnym całkowicie”. Jednak policja i krakowskie władze administracyjne miały chyba inne zdanie i nie przestały się nim interesować. W lipcu 1937 r. Starostwo Grodzkie Krakowskie — na mocy rozporządzeń Prezydenta RP z 16 stycznia 1928 r. o stanie wojennym i z 22 lutego 1937 r. o stanie wyjątkowym oraz rozporządzeń Ministra Spraw Wewnętrznych z 14 lutego 1930 r. i 5 czerwca 1937 r. — przygotowało „Zarządzenie internowania” Izaka Fleischfarba „na okres 30 dni, licząc od dnia dzisiejszego”. Na odpowiednim blankiecie nie było ani fotografii, ani odcisków daktyloskopijnych kandydata do internowania, ani — co oczywiste — podpisu starosty i daty wystawienia druku. W adnotacji zaznaczono, że internowanie ma się odbyć wedle „wariantu W + Z + S”. Nie udało mi się rozszyfrować tego zapisu, niemniej sam fakt powstania takiego dokumentu świadczy o tym, iż zdaniem władz Fleischfarb wciąż stanowił potencjalne zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa. Nawet jeśli znacznie zmniejszył stopień swojego zaangażowania, to na pewno obstawał przy poglądach wywrotowych.
Poza poglądami pozostały mu też znajomości z dość licznym gronem komunistów, na ogół pochodzenia żydowskiego. Jednych spotkał na swej drodze w czasie wojny, innych dopiero w PRL, a niektórzy stali się jego kolegami „po fachu”, to znaczy byli funkcjonariuszami bezpieki. Ale to osobna historia, do której wrócę w stosownym miejscu. W relacjach składanych Zbigniewowi Błażyńskiemu Światło parokrotnie powoływał się na bliższą, wywodzącą się z czasów krakowskich, znajomość z osobistościami należącymi do elity komunistycznej władzy — Romanem Romkowskim, który był „prawą ręką” (a niektórzy uważają, że nawet „głową”) ministra bezpieczeństwa publicznego Stanisława Radkiewicza, oraz Edwardem Ochabem, który przez wiele lat należał do wąskiego grona najważniejszych ludzi w państwie. Ochab miał zaproponować mu w 1943 r., w sławetnych Sielcach nad Oką, wejście do korpusu oficerów politycznych Dywizji „Kościuszkowskiej”. Romkowski, którego Błażyński za słowami Światły określał jako żyjącego z nim w najbliższej przyjaźni od najdawniejszych lat”, miał być jego promotorem w początkach ubeckiej kariery. Rzeczywiście, Ochab i Romkowski pochodzili z Krakowa, tam też zaczęli komunistyczną działalność, a więc trudno wykluczyć, że młodziutki aktywista mógł się z nimi zetknąć. Jednak w znanych mi dokumentach i świadectwach nie znalazłem żadnych informacji potwierdzających relacje Światły. Wówczas, gdy Fleischfarb działał w KZM, żaden z nich nie miał organizacyjnych związków ze stolicą Małopolski — Romkowski zerwał z Krakowem w 1932 r., a Ochab jeszcze wcześniej — choć zapewne bywali okazjonalnie w mieście, w którym obaj mieli rodziny i liczne związki osobiste. Możliwe więc, że gdy Ochab, podczas formowania dywizji (w czym odgrywał niepoślednią rolę), napotkał Fleischfarba, dzielnego młodego komunistę z Krakowa, uznał, że jego miejsce jest wśród politruków. Romkowski, w oświadczeniu złożonym na ręce Bieruta w październiku 1954 r., nie zaprzeczając temu, iż to właśnie on w 1948 r. ściągnął Światłę do „grupy specjalnej”, która została później przekształcona w Departament X, pisał, że poznał go dopiero w styczniu 1945 r., gdy Światło współpracował z sowieckimi grupami operacyjnymi. Nie widzę powodów, dla których Romkowski miałby uchylać się od przedwojennej znajomości z Izakiem Fleischfarbem, tym bardziej, że było to stosunkowo łatwe do sprawdzenia. Natomiast Światło w wystąpieniach w Radiu Wolna Europa, bardzo lubił przechwalać się znajomościami w wyższych sferach. Na pewno jednak ważnym kapitałem dla tego bardzo ambitnego, młodego człowieka był paroletni staż w KZM i dwukrotny — choć stosunkowo krótki — pobyt w więzieniu.