<<< Dane tekstu >>>
Autor Anonimowy
Tytuł U pala męczarni
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 10.02.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rada wojenna

Wkrótce po wyruszeniu w drogę zapadła noc. Ciemne chmury pokryły niebo, nie było widać gwiazd ni księżyca. Nie stanowiło to jednak przeszkody dla wywiadowców i ich czerwonoskórego towarzysza. Byli oni ludźmi tak zżytymi z prerią, że wyczuwali kierunek i nierówność terenu nieomal instynktownie. Nie obawiali się wiec, że zgubią drogę wśród prerii
W chwili, gdy nasi podróżni mijali niewielką grupę drzew, usłyszeli nagle okrzyk wojenny Dakotów i kilkanaście pierzastych strzał pofrunęło w ich kierunku. Odległość była jednak zbyt wielka, tak że tylko jedna, zbłąkana strzała utkwiła płytko w szyi konia Billa Hickocka.
Oczy Dzikiego Billa zapłonęły. Zerwał z ramienia karabin i strzelił naoślep w kierunku, skąd nadleciały strzały. Hukowi broni odpowiedział okrzyk bólu jednego z napastników. Bill Hickock szarpnął konia za cugle i chciał ruszyć na wroga, lecz wstrzymał go okrzyk Cody’ego:
— Nie rób głupstw, Bill! Nie mamy czasu na bezcelowe potyczki z Dakotami! Samotny Niedźwiedź oczekuje naszej rady i pomocy.
Buffalo Bill nie był mniej odważny od swego towarzysza, lecz czynami jego kierowała teraz rozwaga. Rozumiał on dobrze, że walka z oddziałem Dakotów, ukrytym wśród drzew, naraziłaby całą czwórkę na niechybną śmierć lub niewolę, gorszą od śmierci. Ciemności nocne sprzyjały poza tym Czerwonoskórym, którzy z łatwością mogli wciągnąć naszych bohaterów w zasadzkę.
Rozumiał to również Dziki Bill, ale poniosła go niepohamowana żądza boju.
— Bezcelowe potyczki!... — mruknął ponuro — a kto zranił mego konia?
Zbliżał się już świt, gdy Czerwony Nóż oznajmił, że zbliżają się do obozowiska Czejennów.
Obóz otoczony był niewielkim wzniesieniem. Z jednej strony opływał go wartki strumień, z drugiej zaś otwierała się droga w step. Dokoła obozu czuwały liczne straże, co świadczyło o wielkim doświadczeniu wojennym młodego wodza.
Należało się więc posuwać ostrożnie naprzód, by nie natknąć się niespodziewanie na wartownika, który mógłby obyczajem indyjskim, najpierw zaatakować przyjaciół, a potym ich dopiero rozpoznać. W stepie każdy był wrogiem...
Nagle Czerwony Nóż wydał donośny okrzyk — hasło swego plemienia. W tej samej chwili jakaś postać podniosła się z trawy i osadzając obnażony tomahawk za pasem, rzekła:
— Dobrze, że Czerwony Nóż w porę okrzyknął się hasłem naszego plemienia. Tomahawk Żółtego Wilka ma siłę pioruna, a szybkość błyskawicy.
Wartownik zaprowadził gromadkę podróżnych w obręb obozu.
— Czy nie zwołano jeszcze Rady? — spytał Buffalo Bill. Na to odparł Żółty Wilk:
— Wojownicy naradzali się cały wieczór, lecz nic jeszcze nie zdecydowano. Samotny Niedźwiedź oświadczył, że oczekuje Wodza o Długich Włosach i jego przyjaciół.
Indianie pokładali więc w obecności Buffalo Billa i towarzyszy wielkie nadzieje. Nick Wharton był tym zaufaniem do swojej osoby nieco zakłopotany.
— Oto los bohatera! — rzekł do Króla Granicy. — Ci czerwonoskórzy panowie oczekują od nas niezwykłych czynów i rad. Jeśli im nie pomożemy, imię „bladych twarzy“ straci wśród nich całą swą moc. Musimy bronić naszego honoru, aby nasza dobra sława nie wpadła w błoto. Ale jak im pomóc?... Może ty wiesz, Cody? —
— Tak, mój stary, — odparł Buffalo Bill. — To nie będzie łatwe, ale musimy uczynić wszystko, co będzie w naszej mocy. Dakotowie, jak wiesz, są niezwykle licznym i silnym plemieniem. Są o wiele potężniejsi od garstki wojowników Samotnego Niedźwiedzia i w otwartej walce pokonają nas bez trudu. Tak, perspektywy są niezbyt różowe. Sadze, że damy sobie jednak w jakiś sposób radę. Byliśmy przecież już w gorszych opresjach!...
Gdy zbliżyli się do centrum obozu, młody wódz wyszedł im na spotkanie i powitał ich serdecznie, choć z godnością, jak nakazywał prastary indyjski obyczaj:
Czerwony Nóż zdał wodzowi sprawozdanie ze swej wyprawy; pod niebiosa wychwalając męstwo swych wybawców.
Wkrótce potym Samotny Niedźwiedź zwołał Radę Wojenną.
Należy wyjaśnić, że Czejennowie-Niedźwiedzie byli plemieniem bardzo nielicznym. Była to właściwie grupa, która odseparowała się od wielkiego narodu Czejennów wskutek nieporozumień z wodzem.
Komendę nad tą gromadą objął w owym czasie Samotny Niedźwiedź.
Gdy wojownicy zebrali się wokół ogniska, zabrał głos Czerwony Nóż:
— Nakazałem naszym squw, dzieciom i starcom, aby pod opieką kilku wojowników udali się do pewnej jaskini górskiej. Powinni już tam być. Są oni zaopatrzeni obficie w suszone mięso i wodę, na wypadek oblężenia. Jaskinia ta zapewni słabym naszego plemienia bezpieczeństwo. My zaś, wojownicy, ruszymy na wroga i pokonamy go!
— Wasi wrogowie są liczni, a was jest mało — odparł na to Cody — nie wiem za tym, czy rozsądnie byłoby ich zaatakować. Czyż nie ma ładnego sposobu, by skłonić resztę narodu Czejennów do połączenia się z wami przeciw Dakotom?
Wojownicy pochylili głowy
— Nasi bracia czejeńscy odwrócili od nas swe oblicza — rzekł Samotny Niedźwiedź — a serce ich wodza, Białego Wilka, pełne jest nienawiści ku nam. Opuściliśmy plemię, gdyż Biały Wilk rządził nami nie jak wojownikami, lecz jak dziećmi.
Na to odparł Buffalo Bill:
— Biały Wilk może was nienawidzieć, ale rozumie chyba, jakie niebezpieczeństwo grozi mu ze strony Dakotów. Zresztą, czyż głos wojowników czejeńskich nic nie znaczy w Radzie?
— Wszyscy boją się wodza — odparł Samotny Niedźwiedź. — Biały Wilk jest okrutny i bezwzględny. Jeśli mój biały brat tego sobie życzy, możemy wysłać posłów do wodza Czejennów, nie jestem jednak pewny, czy zostaną oni uszanowani, czy nie spotka ich śmierć.
Mimo tych słów Samotnego Niedźwiedzia, znalazło się wielu chętnych, lecz Buffalo Bill po krótkim namyśle rzekł:
— Niech mężni wojownicy zostaną przy swym wodzu. Ja udam się z poselstwem do Białego Wilka. Wódz Czejennów nie ośmieli się podnieść ręki na białego wodza. Pójdę więc.
Lecz Nick Wharton nie chciał zgodzić się na samotną wyprawę przyjaciela. Wydobył z zanadrza talię zatłuszczonych kart i rzekł:
— Sam nie pojedziesz, Cody! Niech los rozstrzygnie, który z nas ma ci towarzyszyć.
Indianie z zainteresowaniem śledzili ruchy Nicka, który zmieszał karty i rozpoczął losowanie.
Bill Hickock wydał okrzyk radości — na niego padł los. Cody z uśmiechem przypatrywał się losowaniu, a wreszcie rzekł stanowczo:
— Powiedziałem, że pojadę sam i tak się stanie. Do granicy terenów łowieckich Czejennów — Niedźwiedzi towarzyszyć mi będzie kilku wojowników. Nikt z was, przyjaciele, nie pojedzie ze mną! Żądam tego!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: [[Autor:an]onimowy|an]onimowy]].