Ugłaskanie sekutnicy (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Prolog

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Ugłaskanie sekutnicy
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom IX
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. The Taming of the Shrew
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Ugłaskanie Sekutnicy.

PROLOG.
SCENA I.
Przed karczmą na polu.
(Karczmarka i Slaj).

Slaj.  Wygrzmocę cię, na uczciwość!
Karczm.  Dyby dla ciebie, włóczykiju!
Slaj.  A ty przekupko! Nie było włóczykija w rodzinie Slajów. Czytaj kroniki; przybyliśmy do Anglii z Ryszardem Zdobywcą. A więc: paucas palabris; niech świat idzie swoją drogą: Sessa!
Karczm.  Co? nie zapłacisz potłuczonych szklanek?
Slaj.  Nie, ani szeląga, na św. Hieronima! Ruszaj mi zaraz do twojego zimnego łóżka i rozgrzej się.
Karczm.  Mam ja na ciebie lekarstwo; idę zawołać dziesiętnika (wychodzi).
Slaj.  Zawołaj sobie dwudziestnika i trzydziestnika; odpowiem mu artykułem prawa. Nie ustąpię jednej piędzi; niech tylko przyjdzie, zobaczymy.

(Kładzie się na ziemi i zasypia. — Przy odgłosie rogów wraca Pan z polowania i Służba).

Pan.  Strzelcze, miej dobre o psach mych staranie;
Biedny Wesoły na grudzie ochromiał;
Zesforuj zaraz Dudę z Zapaśnikiem.
A czy widziałeś, jak się Białek sprawił

Na skręcie płotu, gdy wszystkie ucięły?
Za sto talarów nie chciałbym go stracić!
1 strzelec.  Płaczek, mój panie, jest dobry jak Białek,
On jeden trzymał i po zwierzu gonił,
Gdy wszystkie inne dwa razy zatarły;
Wierzaj mi, panie, to pierwszy pies w łai.
Pan.  Ba! gdyby Echo tak jak on był rączy,
Jabym go nie dał i za tuzin Płaczków.
Lecz teraz wszystkim dobrą daj nawarę,
Bo jutro także zamierzam polować.
1 Strzelec.  Idę i dojrzę wszystkiego, jak trzeba.
Pan  (postrzegając Slaja). Cóż to? umarły człowiek, czy pijany?
2 Strzelec.  Oddycha: gdyby nie grzała go wódka,
Zimne byłoby łoże na sen taki!
Pan.  O, brudne bydlę! jak wieprz w błocie leży.
O, śmierci, jakże obraz twój jest szpetny!
Pijak ten dobrą stręczy mi zabawę.
Kiedy w wygodne poniesiem go łóżko,
Gdy go owiniem w wonne prześcieradła,
Włożym na palce kosztowne pierścienie,
Przy łóżku ucztę wykwintną zastawim,
Gdy zbudzonego sług przyjmie czereda,
Czy swej przeszłości żebrak nie zapomni?
1 Strzelec.  Nie wątpię, że się za magnata weźmie.
2 Strzelec.  Dziwne dla niego będzie przebudzenie.
Pan.  Tak snów rozkosznych przelotna ułuda.
Weźcie go, wszystko przyrządźcie, jak trzeba;
Do najpiękniejszej komnaty go wnieście,
W koło najmilsze rozwieście obrazy,
Omyjcie kudły jego wonnościami,
Pachnącem drzewem dom okadźcie cały,
Słodką muzykę miejcie w pogotowiu,
Aby zbudzenie jego powitała,
A pamiętajcie, gdy otworzy usta,
Wszyscy z pokornym powtarzać ukłonem:
Co nam dostojność wasza rozkazuje?
Jeden ze srebrną niech stoi miednicą,
Pełną różanej wody, pełną kwiatów;

Z adamaszkowym inny znów ręcznikiem,
Inny ze dzbankiem niech pokornie mówi:
Czy wielkość wasza ręce pragnie umyć?
A inny znowu niechaj go zapyta,
Jakie dziś szaty z garderoby dobyć.
Niech inny prawi o jego psach, koniach.
O smutku pani z tej jego słabości;
I wmówcie w niego, że był lunatykiem.
Jeśli przypadkiem powie, że jest kotlarz,
Wołajcie wszyscy, że marzy na jawie,
Bo on jest panem wielkim i potężnym.
Wszystko to niech się dzieje naturalnie,
A będziem mieli wyborną zabawę,
Jeśli swe role dobrze odegracie.
1 Strzelec.  Wszelkiego, panie, dołożym starania,
Aby nakoniec głęboko uwierzył,
Ze jest w istocie, za co go bierzemy.
Pan.  A więc co prędzej nieście go do łóżka,
Bądźcie gotowi, jak tylko się zbudzi.

(Wynoszą Slaja; słychać za sceną trąbkę).

Idź i zapytaj, co trąbka ta znaczy? (Wychodzi jeden).
To może jaki pan podróżujący
Na wypoczynek chce się tu zatrzymać! (Wchodzi Sługa).
Cóż to?
Sługa.  Aktorów wędrujących trupa,
Służby ci swoje ofiaruje, panie.
Pan.  Niech się tu stawią. (Wchodzą Aktorowie).
Przybywacie w porę.
Aktor.  Za dobre słowo dziękujem pokornie.
Pan.  Czy chcecie noc tę w domu mym przepędzić?
2 Aktor.  Jeśli pan raczy służby nasze przyjąć.
Pan.  Z całego serca. Przypominam sobie,
Ze kiedyś tego widziałem aktora,
W roli dzierżawcy najstarszego syna,
Jak do szlachcianki stroił koperczaki;
Z pamięci imię twoje mi wybiegło,
Ale pamiętam dobrze, że swą rolę
Z naturalnością rzadką odegrałeś.

Aktor.  Jak sądzę, panie, to mówisz o Soto.
Pan.  Zgadłeś. W twej roli byłeś niezrównany.
W szczęśliwą dla mnie przybywacie porę,
Bo mam na myśli wyborną zabawę,
W której mi wielką będziecie pomocą.
Jest tu pan, który dziś chciałby was widzieć;
Na wstrzemięźliwość mogęż liczyć waszą?
Lękam się, żeby dziwactw jego widok
(Bo ten pan nigdy komedyi nie widział)
Waszych niewczesnych śmiechów nie wywołał,
I dostojnego nie obraził widza,
Bo was ostrzegam, że uśmiech wasz jeden
Może rozbudzić jego niecierpliwość.
1 Aktor.  Nie bój się, panie, zdołamy się wstrzymać,
Choćby to pierwszy na świecie był cudak.
Pan.  Prowadź mi zaraz gości do kredensu,
Niech każdy dobre znajdzie tam przyjęcie,
Niechaj żadnemu na niczem nie zbywa.

(Wychodzi Sługa z Aktorami).

A ty dopilnuj, by paź mój, Bartłomiej,
Natychmiast damskie wdział na siebie szaty,
Wprowadź go potem do izby pijaka,
Z wielką pokorą panią go nazywaj;
Z mojej zaś strony dobrze mu wytłómacz,
Że gdy na łaski me zasłużyć pragnie,
W postępowaniu swem niech naśladuje,
Jak widział wielkie damy przy swych mężach;
Niech siądzie skromnie przy pijaka łożu,
Niech mu powtarza słodkim, cichym głosem:
Racz mi powiedzieć, mężu mój i panie,
Czem ci potrafi twa pokorna żona
I posłuszeństwa i miłości dowieść?
Niech potem głowę na piersiach mu oprze,
Niech go słodkimi kusi całunkami,
I łzy wylewa jakgdyby z radości,
Że pan szlachetny powrócił do zdrowia.
Gdy przez lat siedem upornie powtarzał,
Że był obrzydłym, ubogim żebrakiem.

Jeśli paź sztuki kobiecej nie umie
Łez gorzkich strugi na rozkaz wylewać,
Na to cebula wybornie się przyda;
Niechaj ją dobrze w swą zawinie chustkę,
A będzie płakał jakby Magdalena.
Bez straty czasu zrób co rozkazałem,
A później dalsze odbierzesz instrukcye.

(Wychodzi Sługa).

Mój paź potrafi dobrze naśladować
Głos, wdzięk i ruchy wykwintnej szlachcianki.
Chciałbym już słyszeć jak mężem go nazwie,
Chciałbym już widzieć, jak moi dworzanie
Śmiech będą tłumić, gdy pokorne służby
Będą składali temu prostakowi.
Teraz pośpieszę, aby moją radą
I obecnością miarkować rozpustę
I w należytych zamknąć ją granicach. (Wychodzą).


SCENA II.
Sypialny pokój w domu Pana.
(Slaj w bogatym szlafroku, otoczony Dworzanami; jedni trzymają różnego rodzaju suknie, inni miednicę i inne potrzeby toalety. Wchodzi Pan w ubiorze służącego).

Slaj.  Na miłość Boga, dajcie mi kwartę podpiwku.
1 Sługa.  Czy wielkość wasza chce szklankę węgrzyna?
2 Sługa.  Czy godność wasza nie pragnie konfitur?
3 Sługa.  Jakie dziś szaty wdzieje pan dostojny?

Slaj.  Nazywam się Krzysztof Slaj — dajcie mi pokój z waszą wielkością i godnością i dostojnością. Jak żyję, nie piłem węgrzyna, a jeśli chcecie dać mi konfitur, dajcie mi konfitur wołowych. Nie pytajcie, jakie chcę wdziać szaty, bo nie mam więcej sukni jak grzbietów, więcej skarpetek jak goleni, więcej trzewików jak nóg, a zdarza mi się nawet czasem, że mam więcej nóg jak trzewików, albo takie trzewiki, że wyglądają z nich pięty.

Pan.  Niech Bóg odwróci pańskie przywidzenia!
Ach, czemuż magnat wielki i potężny,
Słynny majątkiem, rodem i powagą,
Tak nizkie myśli w swojej duszy chowa!

Slaj.  Co? Czy wy chcecie do szaleństwa mnie doprowadzić? Czy to nie ja nazywam się Krzysztof Slaj, syn starego Slaja z Burtonheath; z urodzenia kramarz, z wychowania kartownik, dla odmiany niedźwiednik, a na teraz z profesyi kotlarz? Zapytajcie się Marysi Hacket, tłustej szynkarki z Wincot, czy mnie nie zna; a jeśli wam nie powie, że stoję u niej zapisany na czternaście groszy za szumówkę, ogłoście mnie za największego łgarza w całem chrześcijaństwie. Dzięki Bogu, jeszczem nie owaryował; to jest —

Sługa.  To właśnie budzi naszej pani boleść.
2 Sługa.  Przepełnia smutkiem dworzan twoich serca.
Te przywidzenia dziwne, z twego domu
Wygnały, panie, wszystkich twoich krewnych.
Stare twe myśli przywołaj z wygnania,
A wygnaj podłe i nizkie marzenia.
Patrz, jak cię koło wiernych sług otacza,
Każdy gotowy na twoje skinienia.
Czy pragniesz pieśni? Gra ci sam Apollo,

(Muzyka).

W klatkach dwadzieścia śpiewa ci słowików, —
Czy usnąć żądasz? Pościelem ci łoże
Miększe, wonniejsze od miękiej pościeli
Usłanej niegdyś dla Semiramidy.
Pragniesz przechadzki? Rozbijem kobierce.
Chcesz się przejechać? Koni twoich szory
Będą kapały złotem i perłami.
Chcesz wyjść z sokołem? Twój Ćwik, wielki panie,
Wyżej skowronka uleci ku niebu.
Wolisz polować? Gończych twoich granie
Rozbudzi echo po lasach i skałach,
Nawet mu same chmury odpowiedzą.
Sługa.  Chceszli z chartami polować? Smycz twoja
Wyprzedzi łatwo jelenia i sarny.

2 Sługa.  Lubisz obrazy? Zaraz ci przyniesieni
Nad przezroczystą strugą Adonisa,
Albo Wenerę ukrytą śród trzciny,
Która w oddechu jej zda się kołysać,
Jak gdy po trzcinie lekki wieje zefir.
Pan.  Pokażem Jo, gdy jeszcze dziewicą
Była Jowisza wybraną kochanką;
Wszystko tak żywe, jakby rzeczywistość.
3 Sługa.  Lub Dafne, kiedy przez ciernie ucieka,
Z nóg podrapanych, zda się, że krew płynie;
Łzy i krew sztukmistrz tak wiernie przedstawił
Żeby na widok płakał sam Apollo:
Pan.  Ty jesteś panem i niczem jak panem,
A twoja pani pięknością prześciga
Wszystkie kobiety w tym wyrodnym wieku.
1 Sługa.  A nim łzy, które dla ciebie wylała,
Twarz jej uroczą bladością powlekły,
Była najpierwszym świata tego cudem,
Choć i dziś jeszcze żadnej nie ustąpi.
Slaj.  Więc jestem panem? i taką mam panią?
Lub czyli marzę, czy dotąd marzyłem?
Ale nie, nie śpię, widzę, słyszę, mówię,
Wącham zapachy, czuję rzeczy miękkość;
Trudno już wątpić, tak jest, jestem panem,
A nie Krzysztofem Slajem, nie kotlarzem.
Więc mi co żywo przyprowadźcie panią,
A jak mówiłem i kwartę podpiwku.
2 Sługa.  Czy wielkość wasza pragnie umyć ręce?

(Sługi przynoszą mu dzbanek, miednicę i ręcznik).

O co za radość, że rozum ci wrócił!
Że wiesz nakoniec, czem byłeś i jesteś!
Igraszką marzeń byłeś lat piętnaście,
Lub rozbudzony byłeś jak w marzeniu.
Slaj.  Przez lat piętnaście! a tom uciął szpaka!
I przez piętnaście lat nic nie mówiłem?
1 Sługa.  Mówiłeś, panie, lecz zawsze bez ładu.
Bo gdy w tej pięknej leżałeś komnacie,
Wołałeś, że cię wyrzucono za drzwi,

I nieuczciwą łajałeś szynkarkę,
Chciałeś do wójta prowadzić, że piwo
W niestęplowanej podała ci kwarcie.
O Magdzie Hacket marmotałeś czasem.
Slaj.  Ach, ach, to była służąca w szynkowni!
3 Sługa.  Panie, szynkowni tej nie znasz ni dziewki,
Ani tych ludzi, o których prawiłeś,
Stefan Slaj, albo Jan Trębacz z Podgórza,
Lub Piotr Murawa, lub Henryk Biedrzeniec,
Albo dwadzieścia nazwisk tym podobnych,
Których nie było, których też nikt nie zna.
Slaj.  Dziękuję Bogu, żem przecie wyzdrowiał.
Wszyscy.  Amen.
Slaj.  Dziękuję, — nie stracicie na tem.

(Wchodzi Paź w ubiorze damy, Służba).

Paź.  Jak stoi teraz z mego pana zdrowiem?
Slaj.  Stoi niezgorzej, bo na jadle nie brak.
Gdzie żona moja?
Paź.  Tu, szlachetny panie.
Co żądasz od niej?
Slaj.  Jesteś moją żoną?
Czemuż mnie, proszę, mężem nie nazywasz?
Ja pan dla moich ludzi, lecz dla ciebie,
Dla ciebie jestem mężulkiem, czy słyszysz?
Paź.  Mężem i panem, panem mym i mężem,
A ja we wszystkiem posłuszną ci żoną.
Slaj.  Wiem o tem dobrze. Jak mam ją nazywać?
Pan.  Pani.
Slaj.  Pani Elżbietka, czy pani Joasia?
Pan.  Pani, nic więcej; taki panów zwyczaj.
Slaj.  Pani i żono! słyszałem przed chwilą,
Żem spał piętnaście lat a może więcej.
Paź.  Które od łoża twego oddalonej
Zdały się długie jakby lat trzydzieści.
Slaj.  Niema co mówić, czas trochę za długi.
Wynoś się służbo, zostawcie nas samych.
Rozbierz się, pani, i idźmy do łóżka.
Paź.  Szlachetny panie, błagam cię pokornie,

Racz mi przebaczyć jedną, lub dwie noce,
A jeśli nie chcesz, to choć do zachodu,
Bo mi twój doktor wyraźnie powiedział,
Że dawna słabość wróci niezawodnie,
Jeśli od twego nie wstrzymam się łoża.
Słowa te, sądzę, wymówką mi będą.

Slaj.  Jak stoją rzeczy, trudno mi będzie czekać tak długo; nie chciałbym przecie do starych marzeń powrócić. Co robić, trzeba czekać na przekór krwi i ciału.

(Wchodzi Sługa).

Sługa.  Nadworna trupa waszej wysokości,
Gdy o szczęśliwej usłyszała zmianie,
Pragnie wesołą przedstawić komedyę,
Do czego doktor chętnie się przychyla;
Bo skoro smutek pańską krew oziębił,
A melancholia mamką jest szaleństwa,
Uznał za dobre, by wesoła sztuka
Do śmiechu pańskie myśli nastroiła;
Śmiech jest lekarstwem i życie przedłuża.

Slaj.  I owszem, niech grają. Komedya to coś niby jasełka, albo kuglarskie sztuki?
Paź.  Nie, dobry panie, to rzecz zabawniejsza.
Slaj.  Cóż to być może?
Paź.  Jest to rodzaj historyi.
Slaj.  Dobrze, zobaczymy. Pani żono, siadaj tu przy mnie; niech świat po staremu się toczy; nie będziemy nigdy młodsi. (Siadają).



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.