<<< Dane tekstu >>>
Autor Bronisław Komorowski
Tytuł Umarła?!
Pochodzenie Lutnia. Piosennik polski. Zbiór trzeci
Wydawca F. A. Brockhaus
Data wyd. 1874
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
UMARŁA?!

Więc Jej nie ma? Umarła? — Wszak głośno
Mówią dzisiaj, że nie ma już Naszej! —
I tak mało ta wieść nam żałosną?
I tak mało wieść taka nas straszy? —
«Nie masz Polski» — wieść krąży tej treści —
I tak mało na twarzach boleści?!

«Nie ma Naszej już! —» Zdawna szept skryty
Snuł złowrogą tę wieść sercem drobnem;
Lecz dziś staje przed nami odkryty
Duch nicości z orędziem żałobnem:
Jako Polska już wizją jest marną,
A kraina ta grzędą smętarną — —

Och, czy wiecie, że trup to nie z ciała,
Tryumf śmierci nie w ciasnym piszczelu,
Do dziś mówią wręcz, że zamarła biała
Dusza Polski z starego Wawelu.
Och, czy wiecie, że według tej wieści
Anioł wiary zmarł naszej i cześci! —

Trzebaż śmierć tę co rychlej wydzwonić:
«Niech wie naród i niech się ocala —

Gdy już trudno się zguby uchronić,
Ja do Niemca idę — ty Moskala —
Lepszy Niemiec niż Polak — przeszłości,
Lepsza Moskwa niż Polska — w nicości! — »

Więc umarła mówicie, umarła
Matka Chrobrych, Zygmuntów, Zamojskich?
Gdy o swojskie się serca oparła,
Snać znalazła swój grób w sercach swojskich
Ona, w błękit nosząca je chluby,
Dziś znalazła w nich czeluść swej zguby!

Dopełniliśmy miary klęsk i sromu,
Kielich nędzy wypiliśmy do dna!
Bo co uszło obcego pogromu,
To niewiara i trwoga niegodna
W nas zabija — hańby naszej pełnia! —
Rozbiór Polski w nas samych się spełnia.

A to w chwili, gdy w słońcu prawd wiecznych
Świadomości nam owoc dojrzewa,
W pieśniach ludu naszego serdecznych
Gdy się polski ideał rozbrzmiewa,
Gdy piastowska ta rzecz-pospolita
Już-już prawie za serce lud chwyta —


A to w chwili, gdy właśnie zasiada
Brat nasz dawny do Polski znów stołów:
Ten nasz Szląsk, co jak polska Armada,
W paszczę wrogich stracony żywiołów —
Dziś, po wiekach, nad germańskie tonie
Stare orły wynurza, pogonie!

O zaprawdę — to pośpiech bolesny:
Spychać Polskę w krainę dziś cieni!
O zaprawdę — trud taki przedwczesny
Wasz — Polacy dla Polski straceni —
To nie Ona — wy dla Niej umarli!
Wy nad sobą całun rozpostarli!

Nasza aria z pod lip czarnoleskich,
Nasza dumna kochanka Rejtanów
I piastunka pokoleń królewskich,
Mogłaż zstąpić w noc wieczną kurhanów —
Bez serdecznych łez naszych? protestu?
Mogłaż odejść nas tak — bez szelestu!?

Gdy się spiże rozjęczą wawelskie,
żałość głosząc i trwogę okrutną,
Gdy co ziemskie wszystko i anielskie
Twarz zakryje strwożoną i smutną,

Gdy się słyszeć da zgrzyt w osiach globu,
To uwierzym: Polska chce do grobu. —

Lecz nie straszy nas wrzawa złowroga,
Bez popłochu nas minie i bolu;
Wszak krzyk gęsi to tylko przestroga,
Że się skrada wróg do Kapitolu —
Powiadacie: «Straszno — noc głęboka — »
A więc: baczność! karabin do oka!

Choć wróg blisko, niech serc nie odbiega
Złota wiara i czujność bez końca!
Gdy ćma nocy widokrąg zalega,
Czyliż znak to, że nie ma już słońca?
Wszakże ono w porę nietoperzy
Czerpie dla nas światła zasób świeży!

Czy sądzicie, że gwiazdę narodu
Strącić można z dziejowych błękitów?
Chociaż zniknie na kresach zachodu,
Zejdzie ona w stronie swoich świtów!
Czasem w krocie wieków znów się zjawi
Jak kometa zły — i świat zakrwawi!

Nasze słońce jest z słońc nieśmiertelnych!
A wschód jego jest w stronie Racławic!

Wschód, co miljon serc przebudzi dzielnych,
Co żylastych miljon wskrzesi prawic,
Jasne kosy ich zamieni w głownie
I powiedzie na dziejów widownię! —

Ci, co z bogi się godzą obcemi,
Niech nad sobą lechicki miecz skruszą;
Lecz miljony są takich w tej ziemi,
Którzy w Polsce swej żyć jeszcze muszą,
Bo Ją dotąd kochali napróżno —
Bo ta Polska jest miłość im dłużną!

Te miljony zgłoszą się z protestem
Przeciw wam — gdy nadejdzie godzina,
Że w ich sercu Polska powie: «Jestem,
U miłego otóż jestem syna,
Który nie wie co moje uściski —
Ach, bo wzięto go matce z kołyski!»

Zadrżą wtedy moce Polsce wrogie,
Gdy te syny nad ciałem Jej skrzepłem
Staną smętne, i życie to drogie
W Niej rostętnią swych własnych serc ciepłem
W was, Lechici, niech Polska już stygnie,
Bo jest ktoś, co ją mimo was dźwignie!


Lud; — co białych kołaczów swych wonnych
Z nadwołżańskich nie zbiera ugorów,
Ni swych piosnek, do serca tak skłonnych,
Czerpie z szumu Teutoburgskich borów —
Który «kwiaty swych uczuć i głowy»
Dla swej tylko ma jasnej królowej!

Lud — co trafia na ślad zmierzchłej chwały
Sercem żywem — któremu z smętarnych
Urn wciąż śpiewa duch Dziewicy białej,
Wandy duch śpiewa, z tych wyżyn ofiarnych:
«Raczej w nurtach Wisły szukaj zguby,
Niż z Moskalem lub Niemcem wchodź w śluby!» —

Polska ludu jest tem widmem białem —
Bez teutońskiej skazy, bez moskiewskiej!
W słowie swojem udzielna wspaniałem,
W swej buławie udzielna królewskiej,
Horodelskich i Lubelskich cudów
Jaśniejąca wdziękiem, siostra ludów!

Co rzetelne, co dobre, szlachetne,
W świecie bożym ostoi się samo;
A sztandary Twoje Polsko! świetne,
Żadną przecie nie okryte plamą —

Pod Chocimy, Wiednie niosły krzyże
Twych gryfowych hufców skrzydła hyże!

Bo twa prawda jest prawda serdeczną, —
Runą ziemskich potęg majestaty,
A Ty będziesz przez miłość swą — wieczną!
Ciebie anioł oszczędzi zatraty,
Co przewrotność z bytu wydziedzicza,
I nie zdmuchnie on — nie! Twego znicza.

Czy Jej nie ma?! — O nie, nie zginęła,
Ni się w obcej istności rozpłynie
Lubelskiego ta Mistrzyni dzieła! —
Nasze Credo to — nie chybi w czynie,
Gdy się zorza znów nasza zapali,
Gdy je po nas wygłosi dźwięk stali.

Lwów, w październiku 1871.
Bronisław Komorowski.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Bronisław Komorowski.