Gdym ci śpiewał, ludu Piasta: «Powstań» — wstały wsie i miasta Wzleciał orzeł twój —
Krwawa łuna zajaśniała,
Walka burzą ci powiała — Zawrzał straszny bój!
Ale podłość ludów świata
Opuściła Piasta, brata: Drżeli na huk dział!
Wróg poniszczył polskie łany,
Nadział pęta i kajdany — I padł orzeł biał.
Na ulżenie twojej męki
Wziąłem lutnie znów do ręki: Zabrzmiał nowy dźwięk —
Słabym głosem ty z niewoli
Jękłeś — gdzie cię rana boli — Wróg zagłuszył jęk.
By oszukać ludy świata,
Niby on się z tobą brata, Twój śmiertelny wróg!
Męcząc, wola na Stawiany,
Żeś ty rodem pobratany, Że wam wspólny Bóg!
Dziś, gdy twoja matka w grobie,
Poraz trzeci śpiewam tobie: Wroga od się pchnij!
Chwyć się pracy na twej niwie,
By ocalić kraj szczęśliwie Od zjadliwych żmij.
Tysiącletni ludu Piasta!
Ocuć polskie wsi i miasta Pieśń ludową nuć —
Wyrwij członki z otrętwienia
Siły z pętów — i z uśpienia Zbudź się, ludu, zbudź! E. K.
Słuchajcie mię wyspy, a narodowie dalecy pilnujcie! Pan zaraz z żywota wezwał mię, zaraz z żywota matki mojej uczynił wzmiankę imienia mego. IZAJASZ ROZ. XLIX w. 1.
Słuchajcie wyspy, morza i lądy, Ludzie dalecy i bliscy!
Oto ja Pańskie głoszę wam sądy, Przeto słuchajcie mię wszyscy!
Pan mię powołał w dni mych początku, I w matki żywocie jeszcze
Znak mi uczynił, i mnie chłopiątku Natchnienia dawał już wieszcze.
Patrz, to szkielety powstają z pod ziemi!
Wygnańców kości, uszłe wrogów noży,
Spieszą odpocząć między rodzinnemi, Baranku Boży!
Jak Ty na krzyżu, ot! wisi rozpięta,
Zabita fałszem, od szatańskich noży —
Jak Ty, powstanie Polska nasza święta, Baranku Boży!
Lecz śpiesz się ku nam z manną nieba świętą,
Bo kamienieje, kto się o kraj trwoży,
Kto widział matkę na krzyżu rozpiętą, Baranku Boży! Paryż 1866. Ernest Buława.
DO BOGA.
Wszechmocny Boże! ojców naszych Panie,
W Tobie nadzieja nasza i odwaga;
O wsparcie Twoje, o swe zmartwychwstanie, Twój lud Cię błaga.
O ty! co lubisz słuchać gdy bębnów, trąb brzmienie
Głuszy jęk konających, kartaczów świśnienie,
I w pośród kłębów dymu, mordów, i pożogi,
Mile patrzysz na szyki idące bez trwogi.
Każ już ryknąć armatom, krwi strumieniom płynąć
Boże wojny! twe dzieci nie mają gdzie zginąć.
Czyż pozwolisz, by w wiecznych zmienione tułaczy,
Skończyły nędzne życie wśród łez i rozpaczy,
Niewdzięcznych cudzoziemców przebiegając błonic;
Rycerze jak żebracy wyciągali dłonie!
O! zlituj się co w bojach rządzisz kul lotami,
Tylko równo narody podziel orężami.
A wtenczas nie w Antwerpji, nie w Ankony murze!
Postaw Alpy na Alpach, i na takiej górze
Wolność ludów w kajdanach niechaj wróg jej strzeże,
Niech tam wszystkie swe siły, wszystkie gromy zbierze —
A Ty jednych do szturmu wyszlij polskich męży,
Niechaj świat nie pomaga, ujrzym kto zwycięży.
Czasy łaskawsze, czy krwawsze
Napłyną na nas — będziemy
Wierni Ci wszędzie i zawsze!
A jakoś na Jasnej-Górze
Błękitnym płaszczem świeciła
Nad garścią obrońców w górze,
I wraże kule gasiła,
Tak jako na Jasnej-Górze —
Dziś zaświeć i krwawe trudy
Płaszczem opieki osłaniaj,
Pokrzepiaj łask swoich cudy,
Podszepty piekła odganiaj,
Nam nad krwawemi świeć trudy!
Błogosław braci cierpiących,
Z domów po nocach skradzionych,
W niemieckich piekłach mdlejących,
W śniegi Sybiru rzuconych,
Błogosław braci cierpiących!
Błogosław braci tułaczy
Stęsknionych pośród obczyzny,
Co się nie dając rozpaczy
Bojują w sprawie ojczyzny —
Błogosław braci tułaczy!
Błogosław tę garstkę mężną,
Iskry ludowej kapłanów,
Drobną lecz duchem potężną.
Tę zmorę naszych tyranów,
Groźną im, choć bezorężną.
Błogosław kosy wieśniacze
Na kośbę sprosnego ziela,
Co krwawe narodu płacze
Zmienią w łzy błogie wesela.
Błogosław kosy wieśniacze!
Wlej w zdrową pierś dzieci lackich
Ducha Kościuszków, Czarneckich,
Ducha Kilińskich, Głowackich,
Rejtanów, Skargów, Kordeckich,
W kipiącą pierś dzieci lackich!
Wszak nam się wolno spodziewać
Po walk i cierpień kolei,
W cześć Twą i Polski zaśpiewać
Pieśń już ziszczonej nadziei,
Wszak nam się wolno spodziewać?!
Gdy Polak pęta zrywał,
I podniósł miecz na wroga,
Pomocy świata wzywał,
Swych Ojców wzywał BOGA.
Radzili nam mocarze, Pod nogi paść tyrana — Ojczyzny czcić ołtarze, Był wyrok Panów Pana. Z Twego to Boże cudu, Polska dziś z grobu wstała! Śpiewaj etc.
Swej krzywdy wsparty mocą,
Polak, sierota świata,
Z Dawida wyszedł procą,
Zwyciężać Goliata.
Z wrogiem co się go kajał, Trzy dni się w boju mierzył; Że walczy, każdy łajał, Że żyje, nikt nie wierzył. Z Twego to Boże cudu! Polska w boju dotrwała! Śpiewaj etc.
I wznawia ci Warszawo, Zygmunta tryumf stary, Gdy cię tu karmił sławą, Wiodący Hetman cary.
Z Twego to Boże cudu, Polska zwyciężać śmiała; Śpiewaj o Polski ludu: Chwała Jehowie, chwała!
Te hufce, których stopy,
Podbity świat zdeptały,
Ów pogrom, strach Europy,
Przed nami dziś pierzchały!
Ich brańców pędzą tłumy, Wozów się pcha gromada, I na sztandary ich dumy, Proch naszych ulic pada. Z Twego to Boże cudu, Polska tryumfem pała! Śpiewaj etc.
Zgubne ich wczoraj paszcze, Naszą dziś są zdobyczą, Lud je nasz dłońmi głaszcze, Dzieci je nasze liczą. Z Twego to Boże cudu, Polska tę zdobycz miała! Śpiewaj etc.
Póki nie zgnieciem wroga,
Daremne z królmi targi!
Kończ Wodzu w imię BOGA —
Głoś mieczem nasze skargi.
W ogniu zwycięskich bojów, Nieś braciom ogień życia, Chrztem z Dniepru, z Dźwiny zdrojów, Zmyj klątwę ich podbicia.
Z Twego to Boże cudu, Polska dźwignie się cała! Śpiewaj o Polski ludu: Chwała Jehowie, chwała!
Boże w dobroci nigdy nieprzebrany,
Oto my dzisiaj jęczymy przed Tobą,
My, dzieci grzeszne, zakute w kajdany,
Sromem niewoli okryte — żałobą! Odpuść nam straszne namiętności winy Zmiłuj się, zmiłuj, o Boże jedyny!
Zgrzeszylim przeciw Tobie i bliźniemu
Lekkomyślnością — winą tego świata —
Przebacz ludowi Twemu nieszczęsnemu,
Serdeczna prośba z serc naszych ulata! A łzy goryczy, co razem z krwią cieką, Niech osobną, starte Ojcowską opiekę.
Dziś, gdy w męczarni liczym nasze winy,
Liczym i wroga pastwy długie lata —
My jemu za te katusze nie lżymy,
Boś Ty nam kazał modlić się za kata. Odpuść nam, Panie, ze skruchą błagamy, Jak winowajcom naszym odpuszczamy!
Ale, o Panie, Twa rózga kurząca,
Niechaj nie chłosta dłużej naszych kości,
Bo spłynie ze krwią i miłość gorącą,
Skona w zwątpieniu iskierka ufności. Słabi my, Panie, miej wzgląd na Twe dzieci, Niech im na nowo Twa łaska zaświeci.
Dozwól na nowo zatknąć sztandar kraju,
By widok jego uleczył z zwątpienia,
Przeniósł z cierpienia do radości raju,
Ziścił wiekowe narodu marzenia. Pod jego cieniem Tobie służyć będziem, Serca narodów dla Ciebie posiędziem.
Chętnie popiołem pruszym nasze skronie,
W worek pokuty otulamy członki.
Lancetem kary, co tkwi w naszem łonie,
Dziś wycinamy namiętności mrzonki — Abyś nam czystym raz przebaczyć raczył, I nowe drogi postępu naznaczył.
Kiedy Twa łaska na czole zajaśni,
W pokory cnocie, bez rodowej huty,
Bez chęci zemsty i z wrogiem bez waśni,
Zrzucim przed Tobą ten worek pokuty — Zarządzim Polską Chrystusową, Panie! Na szczęście ludów — wrogom przebaczanie!
O Boże! w ciemnościach, śród mętów i kału,
Rozbitkom wskaz drogę i łodzie bezpieczne —
Od pokus rozpaczy, od zwątpień nawału
Niech wiary nas chronią kotwice stateczne!
Bo otośmy w ciężkiej godzinie przesileń,
Gorączka mózg pali, a zamęt w rozumie,
Śród groźnych przyjaciół a zdrady przymileń,
Już prawdy od fałszu rozróżnić nie umie.
Co innym na szali policzą się cnoty.
Co czcią ich otacza w sławy Panteonie —
To samo nas wiedzie pod pręgierz sromoty,
I kolcem cierniowym rozrania nam skronie.
Co wielkie, co zacne, w pamięci żyć godne,
To w więzach, lub ginie od stryczka, od kuli —
A podłe robactwo, służalstwo wyrodne,
Pod siły skrzydłami bez szkody się tuli.
O Boże! wszak Tyś nas pomiędzy narody,
I wyżej nad inne postawił w swobodzie,
A dziś my niewoli trądami i wrzody
Okryci, jak Joby na własnej zagrodzie! —
Z daleka, od ludów, przez lądy i morza,
Głos ku nam się zrywa spółczucia w boleści,
Lecz głos ten u tronów padając podnoża,
Przebrzmiewa jak echo i kona bez wieści —
Zawistni, niezgodni — więc radzą i piszą,
I sprawę gmatwają jaśniejszą od słońca,
I myślą, że ludów sumienie uciszą,
Gdy zamiast dział grzmiących z depeszą ślą gońca!
Toż zwiecie pomocą? — o srodzy szyderce!
Czyż, zdala się naszej przypatrując męce,
Doczekać się chcecie, aż pęknie nam serce,
A potem z Piłatem umyjecie ręce? —
Pan z nieba: z łona ojca przychodzi.
Oto się z Marji dziś nam Jezus rodzi, Łaskę przynosi, Kto o nią prosi, Odpuszcza grzechy, Daje pociechy! O dajże nam Panie, Niech Polska powstanie!
Usłysz nasze łkania dzieciątko Jezusie
Utrwaj że nas w Twej lasce, nie oddaj pokusie! Niech skruszy pęta Łaska Twa święta, Upadnie sroga Niewola wroga — O dajże nam Panie, Niech Polska powstanie!
Uśmierz Panie wrogów, co nas ciężko dręczą
Za modły do Ciebie więzieniem nas nęcą — Połącz Twe ludy Miłością świętą,
Umocnij wiarą Ojców zwichniętą — O dajże nam Panie, Niech Polska powstanie!
Przez Twe narodzenie, Jezu drogi Panie,
Dajże całej Polsce świetne zmartwychwstanie. Zwaśnionych braci Połącz jednością A nas obdaruj Świętą wolnością. O dajże nam Panie, Niech Polska powstanie!
LITANJA PIELGRZYMSKA
Kirie elejson. Chryste elejson. Boże Ojcze, któryś wywiódł lud Twój z niewoli Egipskiej i wrócił do ziemi świętej — Wróć nas do Ojczyzny naszej. Synu Zbawicielu, któryś umęczony i ukrzyżowany, zmartwychwstał i królujesz w chwale — Zbudź z martwych Ojczyznę naszą.
Matko Boska, którą ojcowie nasi nazwali Królową Polski i Litwy — Zbaw Polskę i Litwę.
Święty Stanisławie, opiekunie Polski — Módl się za nami. Święty Kazimierzu opiekunie Litwy — Módl się za nami. Święty Józefacie opiekunie Rusi — Módl się za nami. Wszyscy święci Opiekunowie Rzeczypospolitej naszej — Módlcie się za nami.
Od niewoli Moskiewskiej, Austryjackiej, i Pruskiej, Wybaw nas Panie. Przez męczeństwo trzydziestu tysięcy rycerzy Barskich, poległych za Wiarę i Wolność — Wybaw nas Panie. Przez męczeństwo dwudziestu tysięcy obywateli Pragi, wyrżniętych za Wiarę i Wolność — Wybaw nas Panie. Przez męczeństwo młodzieńców Litwy, zabitych kijami, zmarłych w kopalniach i na wygnaniu — Wybaw nas Panie.
Przez męczeństwo obywateli Oszmiany, wyrżniętych w kościołach Pańskich i w domach — Wybaw nas Panie. Przez męczeństwo żołnierzy zamordowanych w Fischau przez Prusaków — Wybaw nas Panie. Przez męczeństwo żołnierzy zaknutowanych w Kronstadzie przez Moskali — Wybaw nas Panie. Przez rany, łzy i cierpienia wszystkich niewolników, wygnańców, i pielgrzymów Polskich — Wybaw nas Panie.
O wojno powszechna za Wolność Ludów Prosimy Cię Panie. O broń i orły narodowe — Prosimy Cię Panie. O śmierć szczęśliwą na polu bitwy — Prosimy Cię Panie. O grób dla kości naszych w ziemi naszej — Prosimy Cię Panie. O niepodległość, całość i wolność Ojczyzny naszej, Prosimy Cię Panie! W Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.
Ojcze, ja wołam Cię!
Z paszczy dział grzmiących kłęby dymu
Zbroje żegoczą, iskrzą się i świecą,
Bój w Twoim ręku, ja wołam Cię!
Ojcze, Ty prowadź mnie!
Ojcze, Ty prowadź mnie!
Prowadź do zwycięstw, na śmierci razy
Święte są dla mnie Twoje rozkazy,
Kędy chcesz Panie poprowadź mnie,
Boże poznaję Cię!
Boże poznaję Cię!
Tak w szumie liści jesieni smutnych,
Jak i w piorunach bitew okrutnych,
Wszechźródło łaski poznaję Cię!
Ojcze błogosław mnie!
Tyś dał, Ty możesz odebrać życie,
Żyć czy umierać — błogosław mnie!
Ojcze ja wielbię Cię!
Ojcze ja wielbię Cię!
Nie dla czczej rzeczy bój rozpoczęto,
Lecz za ojczyznę, za wolność świętą
Zwyciężę, czy padnę uwielbiam Cię!
Tobie poddaję się! —
Tobie poddaję się!
Gdy spadną śmierci pioruny grzmiące,
Gdy krew wytoczą rany bolące;
Tobie mój Boże! poddaję się —
Ojcze ja wołam Cię!
L. D.
MODLITWA DO BOGA.
(Za moich prześladowców i możnych tej ziemi.)
Dajesz mię karać Boże — dajesz wrogom siłę,
Którzyby radzi żywcem wepchnąć mie w mogiłę.
Kląłbym ich niegdyś może — dziś, niech jak bądź podle
Czynią ze mną, ja raczej za nich się pomodlę;
Bo kto wie, gdy im przyjdzie ostatnia godzina,
Czy na tak litośnego trafia chrześcianina
Któryby chciał do skruchy im użyczyć chwili —
Czy są tacy, co by się za nich pomodlili,
Ty! wówczas ich tak nie karz jak oni zawinia, Ludzie ci bowiem sami nie wiedzą co czynią.
Już się zbiera szatańska Trójca, sił natęża,
Na wszystkie ludy wolne gromadzi oręża —
Tylko chwili poręcznej do boju wygląda,
I kraj mój oszukaństwa zdradą uśpić żąda.
A nas tu własne ziomki, jąwszy się odłamu
Mającego zatonąć w przyszłej burzy tramu,
Pomagają carowi zagrzebać w więzieniach,
Lub po dalekich rozwiać krajach i przestrzeniach:
Nie karz ich za to Boże tyle jak zawinią, Ludzie ci bowiem sami nie wiedzą co czynią.
Chcą w nas cierpieniem siły wytrawić nasiona,
Od pola walki mściwe oddalić ramiona.
Lecz bliski bój ostatni i ludu wygrana —
I nad Boga i Niego już nie będzie Pana.
Świat, cały jednym, wielkim, i otwartym spiskiem;
Katy możne, ostatnim bronią się uciskiem —
Im jednym obce zemsty powszechne wołanie,
Znać żeś na nich głuchotę Ty dopuścił Panie.
Więc nie karz ich w dzień sądu jak tutaj zawinią, Ludzie ci bowiem sami nie wiedzą co czynią.
Ah! widzę straszne przejście do raju swobody,
Rzeki krwi przebudzone wyleją narody,
A na nich świeżą śmiercią, jakieś cielska zbite,
Pływać będą szmatami purpury obwite.
A szczątki berł, i koron, i blaszek, i wstążek,
Wziąwszy biedak z rynsztoków, za lichy pieniążek
Przeda dzieciom do fraszek i lalek ubrania,
Lub kuglarzom dla jakichś Carów udawania.
Tu ich ludzie ukarzą tyle jak zawinią, Ty im sfolguj, gdyż oni nie wiedzą co czynią.
Czas wyznaczasz, gdy gruzy silne chłoną grody,
Czas wyznaczasz, gdy nikną potężne narody —
Dziś widać przyszła chwila na możne tej ziemi,
Że upadną i znikną w przekleństwa zacieni.
Tak jako owce błędne, gdy płomień w oborze
Gorą, nie wiedząc kędy wyskoczyć na dworze,
Tak oni odpychają poprawy zbawienie!
Znać żeś Panie dopuścił na nich oślepienie.
Więc nie karz ich w dzień sądu jak oni zawinią, Ludzie ci bowiem sami nie wiedzą co czynią.
Tak czują skon swój bliski, że łotry się boją
Mnie, który mam dłoń zbrojną tylko lutnią moją.
Lecz brzęk stron mych nie zgaśnie nawet w kajdan brzęku,
I ten oręż mi z duszą chyba wydrą z ręku.
Jak wodospad wstrzymany niewolniczą tamą
Z większą mocą podziemną w górę tryska bramą —
Tak ma pierś silniej wniknie zdala w serca braci,
Głosząc wiarę i wolność w spojonej postaci.
Więc nie karz ich tak Boże, jak oni zawinią, Ludzie ci bowiem sami nie wiedzą co czynią.
Sambym sobie wystarczył — dziś mam przyjaciela
Co mię bliski, uczucia me ceni, podziela —
I Boga, co mię karząc wspierać nie przestaje
I wrzuci nad tłum wrogom, którym w ręce daje
Więc skarzę ich modlitwą — dosyć jest do klęcia —
Bo kiedy śmierć im zimne otworzy objęcia,
Czy uproszą u sędziów swoich jednej chwili,
By za długie złe życie choć pacierz zmówili?
Więc nie karz ich tak Boże jak oni zawinią, Ludzie ci bowiem sami nie wiedzą co czynią.
Hieronim Kajsiewicz.
MODLITWA DO BOGA
żołnierzy polskich zaprzęgniętych do taczek po fortecach pruskich.
Boże! przed Carem niezgięte kolana,
Z twarzą na ziemi, przed Tobą schylamy,
Chociaż Cię z cierpień i kar tylko znamy,
Mówimy wiecznie: «Błogosławmy Pana».
Z pętem przerosłem w ciało musim chodzić —
Nie dźwigną miecza potargane dłonie:
Opasz żelazem tem katów na tronie,
Lub w grot przekutem daj nam w nich uderzyć.
A wszak w tem, jak i w rzeczy wszelkiej Panie!
Niech się Twa wola, a nie nasza stanie.
Jak gdzieś rdzewiące tam w pochwach pałasze,
Rdzewieją w powiekach wilgotnych źrenice;
A gdy ku Tobie wzniesieni z lochów lice,
Jasność Twa znowu łzawi oko nasze.
Lecz niech my cierpim — a niech nasze dzieci,
Kobiety, starce, czasem się rozśmieją,
Niech Ci się modląc, pocieszą nadzieją,
I niech Twa łaska, im kiedyś zaświeci.
A wszak w tem, jak i w rzeczy wszelkiej Panie!
Niech się Twa wola, a nie nasza stanie.
My błogosławim, Ty błogosław Boże!
Tym, którzy wszczęli myśl kraju zbawienia;
Niech wiarę braci wzmacniają cierpienia,
By powitali krwawe zemsty zorze —
A którzy uszli śmierci rąk i kata.
I błądzą tęskni po dalekiej ziemi,
Niech legną błogo w walkach z wrogi swemi,
Lub w dom wróciwszy, żyją w długie lata.
A wszak w tem jak i w rzeczy wszelkiej Panie!
Niech się Twa wola, a nie nasza stanie.
Boska dziewico! Ziem naszych Królowo!
Nieś przed tron Pana Twoich dzieci łkania —
I nie licz katom nasze biczowania,
Jezu, ozdobion koroną cierniową!
O! nie racz gniewu całego wywierać!
Nad ziemi rządcy, słabemi Hetmany,
Którzy szczędzili krwi raz ślubowanej,
A dziś nam dają pod kijem umierać.
A wszak w tem, jak i w rzeczy wszelkiej Panie!
Niech się Twa wola, a nie nasza stanie.
O! Panie, jeśli nasze męki w stanie
Okupić braci — jeśli nie ujrzemy
Już pola — daj, niech tu umrzemy!
I w niebie nasze dosłuchaj błaganie.
A spraw to, aby wrogi, nasze ciała
Gdzieś bez pogrzebu rzucili na błonie,
To choć z nich prochy wiatr do Polski wionie,
I złoży tam, gdzie myśl nasza została.
A wszak w tem, jak i w rzeczy wszelkiej Panie!
Niech się Twa wola, a nie nasza stanie.
Hieronim Kajsiewicz.
MODLITWA DO MATKI ZBAWICIELA.
(A... L... 1 Sierpnia.)
Matko! o wejrzyj na tyle cierpienia
Synów, co wiernie od wieków Ci służą,
I z każdej piersi szlą codzień westchnienia
Tak w dnie burzliwe jako i przed burzą.
Wejrzyj na nasze żony, siostry, matki,
Na ich boleści i trwogi w pokorze.
Wejrzyj na małe i niewinne dziatki,
Na ojców starych i na sługi Boże!
Naród Cię cały o litość uprasza O! Matko nasza!
Pani! co rządzisz nawet Opatrznością.
Gdyż twe życzenia są roskazem w niebie,
Pani najsłodsza! która Twą litością
Obdarzasz hojnie wzywających Ciebie!
Ratuj! o ratuj kraj nasz i rodziny,
Wyzwól wygnanych i więźniów z rąk kata,
I od męczeństwa zachowaj Twe syny,
Które codziennie tyrana dłoń zmiata.
Naród klęczący modły do Cię wznasza O! Pani nasza!
Królową nieba zwą Cię Aniołowie,
Gdyż tam panujesz równie jak na ziemi!
Niech ofiar świętych, dziś nasi posłowie
Wołają: «Pani! O króluj nad niemi!
Weź rządy kraju, jak już rządzisz serce,
Wlej w dusze mężów wytrwałości siłę,
Zgodę, jedności — nawróć przeniewierce,
Daj nam zwycięstwo — zwróć swobody miłe!»
W niem, o zbudź królestwo nasze Polskie, ludzkie, lecz nie lasze.
Bądź wola Twoja, o Panie!
Pokorne nasze wołanie,
Jak na ziemi tak i w niebie
Słuchać pragniem tylko Ciebie. Lecz jeśli jest w onej woli, Zbaw nas od wrażej niewoli!
Powszedniego daj nam chleba,
Co go rodzi polska gleba,
Ale święć go nam dopóty,
Aż nie będzie krwią zatruty — I uprawny z wroga złości Przez niewoli naszej kości.
I odpuść nam winy nasze,
Wycinane na pałasze —
I nie wódź nas w pokuszenie,
Daj nam polskie wybawienie. Zbaw nas od dusznego złego I od zaboru wrażego.
Amen, amen — niech się stanie
Łaska Twoja, wielki Panie —
Co cierpliwość Twoją strudzi
Sprawiedliwość co obudzi?
Wróg bezbronnych ścina ludzi
A Ty gromy w ręku masz, Boże nasz!
Patrz na co się już ośmiela Hardy wróg —
My się modlim, a on strzela Do Twych sług.
Na poczucie wielkiej doby
Nie dasz że nam już żałoby
Nieść na ojców sławne groby!
A Ty żałość nasza znasz, Boże nasz!
Ach, piekielnej serca męce Koniec zrób!
Jasny oręż daj nam w ręce Albo grób.
Nadziejamiś błyskał z dali
Śród łez fali i krwi fali —
Tyle lat my wiernie stali
A Ty wiarę naszą znasz, Boże nasz!
W górę dłonie! niech okowy Brząkną wraz
Okrzyk wrogom ponad głowy: Boże, czas!
Czas nam Boże strząść kajdany,
Czas poleczyć nasze rany;
Bo już szydzą z nas szatany!
A rozpaczy moc Ty znasz, Boże nasz!
Panie, chylim Ci się w skrusze, Wielkim krwią!
Ty ucieszysz sług’Twych dusze Zorzą Twą!
Kornie gniemy w proch kolano:
Bądź pochwalon krwią rozlaną —
Wnet mściciele z niej powstaną.
A Ty grom nam w ręce dasz, Boże nasz!
Sprawiedliwość Twoja, Boże pocieszenia
Ukarała grzechy lackiego plemienia —
Widzisz Twą chłostę, znoszących w pokorze;
Widzisz jak cierpień wypijamy morze.
Racz już sprawiedliwość na litość zamienić;
Nie dozwól Twych wiernych ze szczętem wyplenić.
Nie daj po naszej wrogom deptać ziemi,
Okryj ją znowu skrzydłami Twojemi.
Wrogi już nas liczą za zgubnych na wieki,
Twierdząc żeśmy Twojej nie warci opieki;
Pokaz im Panie żeś nas tylko smucił,
Żeś nas napomniał ale nie odrzucił.
Jeżeli za dawne pokutujem czyny,
Jeżeli dług Ojców odpłacają syny —
Połóż o Panie kres cierpkim naukom,
Rany Ojczyzny daj zagoić wnukom.
Módlmy się bracia, dziś bólu dzień święty!
Jęk mordowanych jak dzwon rozpęknięty
Dzwoni nam w ustach i z uśpienia woła:
W żałobnych szatach modlitwy anioła.
Módlmy się bracia, my Pańscy wybrani,
W myśl zmartwychwstania jak w szatę odziani;
Przeszłości chwała zdobi nasze skronie,
krwawy kielich męczeństw dzierżym w dłoni.
Módlmy się bracia — ot ołtarz Golgoty —
A na nim białych męczenników roty,
A krwi przepaska wszyscy sobie krewni,
A od łez czyści, a tęsknotą rzewni.
Módlmy się bracia — niechaj każda rana
Bezbronnej piersi, od wroga zadana,
Wyssie nam z duszy słabości i męstwo
Niech nam napisze na czole zwycięstwo.
Módlmy nięsię bracia! patrząc w dziejów kartę
Trony na ludach milczących oparte,
Chwieją się dzisiaj pod ich wrzącą falą —
Chwila już bliska kiedy si rozwalą.
Módlmy się z wiarą, iż się wkrótce stanie
Trzeci dzień chwały — nasze zmartwychwstanie;
Ale zbawienie u nas, nie za nami:
Kamień grobowy musim podnieść sami.
Módlmy się bracia, módlmy, ale szczerze!
Nie nam dewocja, bezduszne pacierze;
Lecz jak rycerze módlmy się przed bitwą,
Aż znów szczęk szabel będzie nam modlitwą.
PIEŚŃ BAZYLIAŃSKA W RZYMIE.
Panie pokornie w proch głowy chylim,
Grzeszni, modlimy łzami co płyną,
Z ojcem zakonu Wielkim Bazylim,
Z matką zakonu świętą Makryną.
Wezmę od ciebie, podam do picia Tym, którzy ciebie gnębili;
Niechaj rozpaczne zawiodą wycia Ci, którzy twoją krew pili —
I krzyk ku tobie rzucali srogi: «« Nachyl się nam niewolnico!»»
A żeś im grzbiet swój zgięła pod nogi, Przechodniom byłaś ulicą!»
Adam Pajgert.
SUPLIKACJA.
Z padołu płaczu do Cię wołamy,
Rozkuj niewoli srogie kajdany,
Przyjmij pokorne ludu wołanie — Usłysz nas Panie!
Wybaw nas Panie z grzechu podłoty,
Wypędź z narodu wszelkie niecnoty,
W wszechmocy Twojej daj zmiłowanie: Wybaw nas Panie!
Chcesz bym ci postać nakreślił cara — Patrz! oto w jaskrawej łunie,
Na zgliszczach kraju, jak Boża kara,
Z wilczem spojrzeniem, okropna mara, Powstaje w krwawym całunie!
I nocne widmo błądzi nad tobą, Po śnieżnych stepach bez końca;
Aż zdjęty wreszcie serca chorobą
Upadasz, z wieczną w duszy żałobą, W dali od naszego słońca!
I wołasz, straszną zmorą znękany, O twej Ojczyzny ratunek;
A tu do koła samotne ściany,
Wygnanie, Paryż zbytkiem skalany — Tam rzeź, pożoga, rabunek!
A dziki potwór w carskiej postaci, Ściga cię we dnie i w nocy,
Cały zbroczony krwią twoich braci;
I świat się korzy, gną się magnaci, Przed tem straszydłem Północy!
Łzy polskich matek dla niego niczem, Zdrada, bezczelność, orężem;
To wnuk Iwana z dzikiem obliczem:
On, jak Dżyngiskan, ludzkości biczem, Zbrodni kochankiem i mężem!
Z tej zacnej pary na świat wynika, Jak z łona piekieł otwartych,
Za sprawą kata jej pomocnika,
Na hańbę dziejów, na cześć Ruryka, Nowy szczep Iwanów czwartych!
Długą męczarnią pierś twa złamana, W niebie nie znajdzie odporu;
Próżno zażegnać chciałbyś tyrana,
Bo krzyż, przed którym drży moc szatana Bezwładny w obce potwora!
Wszakże są dotąd wolne narody, Gardzące Moskwy straszydłem;
Choć za niem pędzą Bismarka trzody,
Mamy swobodnych synów swobody: Ci nas osłonią swem skrzydłem!
Francja nas kocha jak siostra tkliwa, I wiecznie pomoc przyrzeka;
A wróg nas niszczy, i czas upływa,
Jej oręż za to Meksyk zdobywa — Polska niech jeszcze zaczeka! Na co te skargi, żale i gniewy
Na zdrady obcych mocarzy?
Myśl naszą struły fałszu wyziewy,
Namiętnych wieszczów bluźniercze śpiewy, Zaprawne żółcią potwarzy.
Car Aleksander drugi z porządku — Zapytaj ludzi poważnych,
Co się panoszą w obcym majątku,
Jest-to monarcha znany z rozsądku, Pełen pomysłów odważnych!
Bywały w carskiem gnieździć wyrodki Lecz tem podobny do stryja —
Jak on, potulny, uczciwy, słodki,
Gwałtem się brzydzi, a ostre środki W cienką bawełnę obwija.
Ja, com go widział zbliska i zdala, Skreślę ci jego postawę:
Kozacki hetman z miną kaprala,
Twarz ma powabną, jak na Moskala, Oko szerokie i łzawe
A zatem mętne — dla tego właśnie, Myśl nigdy nie lśni w tem oku;
Lecz na przeglądzie, kiedy was głośnie,
Mars dumny przed nim pełza i gaśnie A wam ktoś mówił o smoku!
Wiecznie w mundurze, co go tak dławi Jak rodzinny stryk Orłowa,
W nim śpi, poluje, z dworem się bawi,
Bo w nim się zrodził, w nim świat zostawi To jego duszy połowa!
A co za zuchy, owi dworacy, Adlerbergi, Baranowy!
Hulankę lubią, wprawdzie po pracy;
Więc rabusiami zwą ich Polacy, Zawsze skorzy do obmowy!
Z czynownikami car się nie wdaje, Znanymi z płaskich wykrętów;
Uczonym chętnie rękę podaje,
Lecz za niesforne, złe obyczaje, Nie bardzo lubi studentów.
Serce ma ludzkie, rumiane lica, Usta skłonne do kielicha;
Odkąd krwią zmokła jego stolica,
On wyschnął, spłowiał, jak szubienica — Czasami płacze i wzdycha!
Gdy mu frejlina, lub dworska pani, O Polce jakiej powiada,
Której mąż zginął, bracia skazani,
A ona sama, w życia otchłani Z rozpaczą w duszy przepada —
Wtedy monarcha, litością zdjęty, Na współczucie się zdobywa;
Lecz kat Murawjew, moskiewski święty,
Grozi mu szarfą — a car podcięty, Grafem go za to nazywa.
Jakiego zwykle car ten koloru? Nie łatwo zgadnąć od razu;
Zmienna w nim barwa, według humoru:
Jest to nic w gruncie, wszystko z pozoru, Osobistość bez wyrazu.
Tak przed śniadaniem, w kawiar obfitem,
Aleksander jest służbistą;
Gdy dwa półmiski zje z apetytem,
Już jest czerwonym — gdy łyknie przytem, Staje się aż komunistą!
I to co Prudhon bajał przed gminem, Mieniąc plagą Stworzyciela,
Własność kradzieżą — car stwierdza czynem,
Czułej wdzięczności zdobiąc wawrzynem Rzezimieszka Wieszatela!
Jednak on szczerze Polaków kocha; To przybrane jego dzieci!
A Moskwa nasza wierna macocha —
Chociaż się na nią żali młódź płocha, I ogadują poeci.
Naczelnik wiary w carskim obrzędzie, Myśli o naszem zbawieniu;
Panslawizm głosi zawsze i wszędzie —
A karać musi tych, co w obłędzie Widzą przyszłość w zaburzeniu.
Gdy nawet karze tych wichrzycieli, Długich im cierpień oszczędza;
Rodziców z dziećmi on nie rozdzieli:
Nigdy jednego, lecz z cytadeli Krocie na Sybir zapędza!
Bo też młodziuchny jedynak matki Sam, mógłby zginać od nudów,
Jak tęskny orzeł wzięty do klatki,
Gdzieś tam, w bajecznych stepach Kamczatki, Gdzie nie ma słońca i ludów!
Przeto już dzisiaj osadę mamy Z łaski cara na Sybirze;
Tam więźniów strzegę spiżowe bramy —
W podziemiach silniej kraj nasz kochamy, Razem nam lżejsze są krzyże!
Wierz mi, że nie jest krwiożerczym wcale Ten olbrzym świata — gliniany,
Którym miotają w złowrogim szale Dzikie bałwany — raczej Moskale, Dziś już wolni jak Brytany —
Car ma dla Polski ojczyma chęci; Lecz go zrozumieć nie mogą,
1 nawet nie chcę, słudzy przeklęci,
Ludzie zwierzęta, na łup zawzięci, Żyjący krwią i pożogą —
Fałsz więc że niby ten car stu-oki, Jest samowładnym despotą;
Nim rządzą świętej Moskwy proroki:
On podpisuje tylko wyroki,
Kto zginie, mniejsza już o to!
On sam by zginął — — Posłuchaj przecie Co też Moskwa mu powiada:
Polska ją krzywdzi, znieważa, gniecie,
Więc ja w Rutkowskiej grzebią gazecie, A trup wciąż straszy sąsiada!
Słowo bez czynu nie ma zalety; Car pozwala swej czeladzi
Starce i dzieci brać na bagnety:
Tak rozum stanu każę — niestety, Tak cień Katarzyny radzi!
Car miłosierny idzie za zdaniem Swej wielkomyślnej prababki;
Lud kłócić, wszak to rządców zadaniem,
Usprawiedliwiać mordy powstaniem, Myśl godna moskiewskiej Szwabki!
Tak zawsze w dobrej wierze despota, Lud na Litwie, Ukrainie,
Podniecał żartem, jak psa i kota —
Nie zrozumiała tego hołota, Myśl spełzła na drobnym czynie!
Jednak miejscami gawiedź podszczuta Podniosła noże na panów,
Na Padlewskiego, Kruka, Narbutta,
Co lud uwolnić chcieli od knuta, Słowiańszczyznę od tyranów!
Gdy się carowi przy tym zaborze Jakoś nie gładko udało,
Gdyż prosty Rusin ma światło Boże,
I Moskwy strawić, jak my, nie może, Tak pełne trądu jej ciało —
Spiesznym ukazom na tych bluźnierców Wysłał monarcha łaskawy,
Przebrane tłumy swych ludożerców,
Hordy Baszkirów i starowierców — Nie dla zysku — dla zabawy!
Lecz dziś wiadomo jak wykonano Ojczyma cara pomysły:
Bezbronną młodzież wymordowano,
Wieszano księży, kraj zrabowano, Od brzegów Dniepru, do Wisły!
Gdy tak łagodnie car nas obdziera, Zwyczajom wszystkich despotów,
By ujść przed światem za bohatera,
W imieniu wiary sam składkę zbioru Dla walczących Kandjotów.
Ta szczodrobliwość dla obcych ludzi, Niepodobna do zbadania,
Gdy tu powszechny wstręt w sercach budzi,
Tam, za górami, prostaczków łudzi, I zachęca do powstania.
W ten sposób nawet Stambuł owładnie, Już Carogrodem nazwany;
Z królikiem greckim zakończy snadnie,
A Zachód przed nim pokotem padnie, Uzna go panem nad pany!
Tak niknie z dymem zawziętość nasza, Przed wschodnio-północnym tronem;
Wyrok nasz cara wszak nie zastrasza —
A Thiers z trybuny dziś go ogłasza Słowiańszczyzny Salomonem!
Salomon sądzi ludy żelazem: Więc Polskę rozciął na dwoje,
Jak tamten dziecko, śmierci rozkazem,
Gdy się dwie matki stawiły razem, Chcąc każda mieć je za swoje!
Salomon lubi równość pod batem: Uwalnia więc i niedźwiedzi —
Za lat pięć bartnik, z Moskalem bratem,
Obywatelem, później magnatem,
Może sam Paryż odwiedzi! —
Tak zrównał z bydłem swój lud kozaczy, Dla większej caryzmu sławy —
Ten mały ustęp niech mi wybaczy,
I ze mną słuchacz powrócić raczy, Do Wilna i do Warszawy.
Kijów ominąć możemy śmiało, Tam gdzie nasz jaśniał Batory;
Wszystko zginęło co kraj kochało —
Z polskiej zarazy nic nie zostało, Oprócz dumek Wernyhory —
Bo Judasz Bezak nie śpi na Rusi: Murawiewskim idąc torem,
On z krnąbrną szlachtą dziś skończyć musi
Więc Lach zwalczony już krwią sir krztusi, Pod niezbłaganym liktorem!
Do litewskiego zajedźmy grodu; Z nim sprawa może trudniejsza,
Moskwa tam więcej dozna zawodu,
Boć trudno zabić duszę narodu, Gdy ją męczeństwo nie zmniejsza!
Prożno Murawiew, archirej katów Przy pomocy swego syna,
Nowych Siemiaszków i apostatów,
Moskiewskiej wiary godnych prałatów, Jął zdzierać skórę z Litwina!
Uparty Litwin nie bity w ciemię, Nieraz i Lacha zawstydzi,
Wytrwałej znosząc ucisku brzemię;
Trudniej wytępić Olgierda plemię, Moskal z Litwina nie szydzi!
Gdy tak Wieszatel Wilno nawracał Na wiarę knuta i stryka,
Gdy buntowników krocie zatracał,
A wdowim groszem Moskwę zbogacał, I swą kieszeń namiestnika —
Co czynił wtenczas w swem Carskiem-Siele Aleksander zbawca ludów?
Rozdawał chresty, klęczał w kościele,
Lub z dworzanami, nie myśląc wiele, Stał się myśliwcem od nudów.
A cóż się z nasza dzieje Warszawą, Z tą polskiej ziemi pochodnią?
Tam codzień słońce zachodzi krwawo —
Tam zbójcy, wszelkie zdeptawszy prawo, Zwią miłość Ojczyzny zbrodnią!
Tam nie ma ojców, matek i synów, Tam cześć rodziny zatarta;
Z pomocą Bergów i Milutynów,
Tych wykonawców szatańskich czynów, Car zawstydza nawet czarta!
Kto pod ich rządem żył jedną chwilę, Ten był na własnym pogrzebie;
Bo tak przebolał, przejęczał tyle,
Że ostygł sercem, jak trup w mogile, I prawie zwątpił o niebie!
Warszawa! na to jedno wspomnienie, Straszna zemsta duszą miota;
Warszawa! to krwi bratniej strumienie,
To niestłumione ludu sumienie, To mej Ojczyzny Golgota!
Do zmarłych synów krzyża przykuta, Modli się za swych siepaczy;
Lecz jej modlitwa żółcią zatruta —
A zbiry pragną pogwizdem knuta Zagłuszyć jęk jej rozpaczy!
Głos jej nareszcie doszedł do ucha Petersburskiego pół-boga;
I pomazańca napadła skrucha — „Precz z szubienicą! rzekł z miną zucha,
Wszak wytępiliśmy wroga!
Trzy lat grabieży — mam na to świadków To godna Moskwy zaplata;
Zostawmy przecie, choć dla podatków,
Dobrze myślących, jak mówi Katków, Niech też wypocznie dłoń kata! — “
W tem nieskończenie rozumnem słowie, O jaka dla nas zachęta!
Car w swej opiece ma ludzkie zdrowie;
On nawet, myśli o swym Katkowie, O naszych katach pamięta!
Monarcha w łasce niewyczerpany! — Choć krwią przesiąkła purpura,
Chciałby zagoić zbyt świeże rany;
Więc kazał jeńcom puścić się w tany, Z hołubcem uciąć mazura!
„Polska się z Moskwą chętniej zespoli, Jak za czasów Mikołaja;
Młódź się z przesądów gminnych wyzwoli;
A niech też piękna płeć poswywoli, Gdy świat się w igły uzbraja!“
I patrz! nad Wisłą, po tym wyroku,
Zgraja służalców bez duszy,
W koło szubienic, wśród łez obłoku,
Hula i tańczy, z uśmiechem w oku, Gdy lud nasz kona w katuszy!
Czyż to Polacy w carskich galonach, Na poległych skaczą grobie?
Skądże te larwy z kwiatem na łonach? —
Ja wiem kto buja po twych salonach, Biedna Warszawo w żałobie!
Kilka zalotnic i kawalerów, Do których młódź się nie zbliża;
Grono hrabiątek, rój oficerów,
Stek neolitów i bohaterów Z Petersburga i Paryża!
Bo jakże nazwać ten tłum stugłowy, Okryty hańbą i złotem?
On nie ma nazwy wśród ludzkiej mowy!
Jest to wcielony bezwstyd krajowy, Zmięszany z Moskwy pomiotem!
Gdy ci twa horda stawia ołtarze, Za mej Ojczyzny męczeństwo;
Gdy ci Wschód cały przynosi w darze,
Moim podarkiem, wszechmocny carze, Wzgarda i ludów przekleństwo!
W pośród zamierzchłych puszcz Litewskich cieni,
Wesoła zbożem niwa się zieleni,
Słychać ryk trzody, wabią się cietrzewie,
Dzięcioł gdzieś stuka po spruchniałem drzewie;
Las czasem skrzypnie — słychać bieg strumyków,
A tam gdzie cicha chateczka leśnika,
Wleci jaskółka, i znów wylatywa,
Jakaś staruszka przedąc w progu śpiewa:
«Czy już wróciłaś jaskółeczko mała, Gdzieżeś ty była i co ty widziała? Robisz tu gniazko tak jak w dawnej dobie, Rób sobie śmiało, nie przeszkodzim tobie.
Nie wiesz jak teraz wróg nas ciśnie srodze; Czy nie spotkałaś Francuzów po drodze; Za którą oni tam górą, czy rzeką, Tak dawno idą — już gdzieś niedaleko.
JdąIdą czekajcie!««Moskal«Moskal się z nas śmieje, A my iakjak mamy, tak mamy nadzieję. Taki ich pułki stąpią po tej błoni, Powiedz jaskółko czy już blisko oni?
Czy się z synami nie widziałaś memi, Gdzie oni teraz; pewno idą z niemi, Starości biednej matki nie zasmucą, Tak jak przystoi z bronią w ręku wrócą?
Wrócą, bo młodzi, bo Bóg sprawiedliwy, Lecz czy doczeka czyj już wiek sędziwy? Zostałam jedna, nagle śmierć zaskoczy, Nikt ani ujrzy, jak ja zawrę oczy. — »
Tu łez staruszce pociekły strumienie;
Jaskółka zda się dzielić jej cierpienie.
Ustawnie nad jej odzywa się głową,
Ledwo odleci, znów wraca na nowo.
Płynie nad stawkiem, skrzydełka popłócze
I znów powraca, wszystko coś świegocze.
Może zna wiele, powiedziała siła;
Lecz któż zrozumie — ? swą mową mówiła. 1831. A. G..
Bo i czemże, czem?
Panmoskiewski Car! Wszechzłem
Wszechobrazem kar!
Jego symbol? Ból!
A atrybut? Knut!
Bo i czemże, czem?
Panmoskiewski duch? Wszechzlem!
To zaborczy ruch
Wszechsłowiańskich ziem! To prąd, Co wre! To trąd, Co żre!
Rozbieżałą Słowiańszczyznę
Aż roztoczy ją w zgniliznę!
Bo nie myślcie, wy Czechowie
— W nieczułości, czy zwątpieniu —
Wy Serbowie, Bulgarowie,
I niemcy, szyzmatycy,
Wy Rusini, wy «Krzywiccy»
By w tem z Moskwą połączeniu,
Jednym skuci z nią łańcuchem,
I pod carskim tym obuchem —
Żyć wam dano własnym duchom,
Swojskim, zdrowym, narodowym.
Byście w ojców mowie, wierze,
Odmawiali swe pacierze;
By ten Moskal był wam bratem —
Bo jak Car jest jemu katem,
Jak przed carskim on obliczem
Tylko płazem, prochem — niczem,
Tak dla słabszych będzie biczem —
Tak was, słabszych, wtłoczy w peta Jak bydlęta!
Ty — na czatach gór Kaukazu —
Lub w polarny zagnan świat,
Gdzie nie taję lód ni śnieg —
Nad Batłykim «sprawnik» brat!
Na Amurze «sołdat» syn!
Drugi syn twój z Omska zbieg!
Trzeci w Polsce — może szpieg!
Bez idei! Bez nadziei! Wiara? W Cara!
Car wam Bogiem I batogiem! Człowieczeństwu wbrew —
Carska własność — wasza krew! Miłość wasza? — coż nią jest? Carski chrzest!
W państwie wszechłgarstwa, W przepodłych zdrad — W niewoli carstwa Wylęgły gad — Już zieje jad! Do nas się wdziera,
Całun śmierci rozpościera: Cholera!
Związek wolny, Federalny Pod sztandarem Polski starym:
Wspólbraterstwa i miłości — Tylko zdolny — Idealny, Byt wytworzyć
Sławiańszczyznie i ludzkości!
Wszechmorderstwu kres położyć.
Ojców Boże! My nie godni!
My od małpy dziś pochodni! Ale kiedyś? kiedyś może —
Daj choć wnukom tego dożyć?
Zawsze Polak miał nadzieje. W mocy Niebios Pana;
On w nas, jedność, zgodę wleje, A przy nas wygrana.
Bard nadwiślański z 1832 r.
CZEŚĆ POLSKIEJ ZIEMI CZEŚĆ.
Cześć Polskiej ziemi cześć,
Ojczyźnie naszej cześć, Cześć Polsce cześć.
Kto się jej synem zwie,
W kim polska dusza wre,
Niech stanie w grono te, Pieśń chwały wznieść.
Nie zawsze jarzma srom
Uciskał Chrobrych dom. Był lepszy wiek!
Nie zawsze Lew ten spał,
Trzy berła w ręku miał,
Tysiączne klęski siał, Nim w boju legł.
Nie zawsze obcy lud,
Bój z naszą hańbą wiódł, Wśród naszych.ścian.
I Polak w Moskwie był,
I on był groźnym z sił,
I przed nim czołem bił, Dzisiejszy pan.
Nie chełp się wrogu nasz,
Że nas w swych ręku masz, Jak jeńców swych.
Do bram Zamościa bież,
Gostyńskich spytaj wież,
Niech rzekną jeśli chcesz, Kto siedział w nich![3]
Złyś Caru obrał dach,
Gdzie mieszkał stary Lach, Zły ten dom wasz:
Tu nigdy nie był Rus, Lecz gdzie zwalony stós,
Dominikańskich gruz, Tam tron jest wasz[4].
Dwugłówny Carów znak
I nasz wolności ptak, Źle z sobą współ;
Naszego noc ta ćmi,
Wasz zaś przed światłem drży:
Kto spoił związek zły, Sam wpadnie w dół.
Chcesz Niemcze zniemczeć nas,
Chcesz by z innemi wraz Duch Polski zgasł?
Wszakże winieneś nam,
Że nie sturczałeś sam,
Wszak byt Wiedeńskich bram, Trwa dotychczas.
Zły płodzie obcych strat,
Coś pierwszy skłonił świat Rozszarpać nas —
Nie długo będziesz rósł!
Wiesz jaki zbrodni los,
I w ciebie zemsty cios, Paść musi raz.
Odzyskać trzeba cześć,
Kościuszki szablę wznieść, Na wrogów zgon —
Bracia! przysiężmy raz,
Że wolem zginąć wraz,
Niż znosić w pośród nas Ten obcy tron.
Feliks Frankowski.
DO BRACI WŁOŚCIAN.
Bracia włościanie! z jednego my ziarna, Bożym się chlebem łamiemy,
Jedna w nas wiara, jedna ziemia czarna, Na której Bogu służemy.
Toż uleciał śród zachwytu
Do gniazda i zórz —
Umiłował świałświat błękitu
I nie wrócił już.
Lecz do działań przez to więcej Pozostawił nam; Toż i działać nam goręcej By mu sprostać tam.
Ha, więc weźmy to w podziele,
Ale idźmy wraz —
W imię tego, przyjaciele:
Ja pozdrawiam was!
DO EUROPY.
Ziemio! jaśniał Orzeł Biały,
Jako słońce twoim dniom,
Jak grom był lot jego chwały — Nie sięgły go serca skrzepłe, Nie sięgły wzroki oślepłe, Błysnął i zniknął jak grom.
Burza przeszła — lecz tej burzy,
Odgłos w piersi twojej grzmi —
Czekaj, rychło się pwtórzypowtórzy. Tak miecz zemsty, jak grom kary. Wstrząsną wnętrzem twem pożary, Nim zagasną w twojej krwi.
Znieważona i okuta,
Drżąc, wyglądasz sądu dnia;
Czekaj, nim Cię ciężar knuta, W dzikiej dłoni Tamerlana, Padającej na kolana, Przeznaczenia nowe da.
Ludy! na stepach Sybiru,
Z niedźwiedziami walki wieść;
To wasz los, a całun kiru, Co na wasze padnie głowy, To będzie nasz głaz grobowy, Będzie polskim prochom cześć.
I w ponurych dniach goryczy,
Rozpacz wydrze jęki wam;
I wzleci wzrok niewolniczy,
Pod nieswoich Nieb sklepienia — Czy znów z mieczem wybawienia, Nie wzbił się nasz Orzeł tam.
Darmo! potwór tam dwugłowy,
Ciska na dół oka rzut:
Czy nie spadły wam okowy? Dzika pierś jego i krwawa, Dla Europy w szponach prawa, Łańcuch, Kamczatka i Knut.
Jeszcze pora — jedna chwila.
Ziemio! zbudź się z twardych snów;
Życie smoka się przesila! Biały Orzeł jął go szponą — Uderz, uderz w pierś skrwawioną, I doniszcz potwór dwóch głów.
Obecna ziemio i dobo!
W twojej dłoni dola twa;
Duch przeszłości po nad tobą, A przed tobą leżą wieki, I surowy świat daleki, Co twe czyny sądzić ma.
Biały Orzeł padł pod ciosem,
I Bóg jego krwi się mści;
Za krew jego klątwy głosem, Woła przyszłość przelękniona, Woła ludzkość znieważona — Ziemio! biada, biada ci!
Ziemio! dobo niewolnicza,
Straszny sądu przyjdzie czas;
I Bóg groźny z przed oblicza, Odtrąci was bezsumienne, Za te krople krwi bezcenne, Co napiętnowały was.
Zmyje winy łza, pokuta,
My giniemy! żyjcie wy;
Zmartwychwstańcie z pod praw knuta, Wolne tylko i swododne, Ludy przebaczenia godne, Za krew naszą i za łzy.
O! cześć ci Litwo! cnót wielkich skarbnico!
O! cześć ci Litwo! na kresach strażnico!
Nieustraszona! — choć przemoc cię smaga,
Wielka potęgą — jak twoja zniewaga!
O! cześć ci Litwo! w męczeństwie twych dziatek!
W rozpaczy ojców! w łzach sierót i matek.
W mękach twych synów i w doli tułaczy,
I w każdym jęku, co piersi krwią znaczy!
Córo Chrystusa! jako Mistrz twój święty
Dotrwał w boleści wielki, nieugięty.
I tyś nie drżała przed żadnem cierpieniem,
Ani mak własnych zdradzałaś — westchnieniem.
O! cześć ci Litwo! z tym krzyżom z Golgoty,
Cześć ci pochodnio wiary — wśród ciemnoty!
Nie tyle prawdy słońca nam rozświecą
Ile ty Litwo, dziejów przodownico!
O! cześć ci Litwo, z tej pochodni żarem,
Coś niewolniczo nie padła przed carem.
Ale z ufnością świętą i modlitwą,
Szłaś naprzód w przyszłość. — O! cześć tobie Litwo!
Władysław Bełza.
DO LUDÓW
(wedle Berangera).
Nadchodzi chwila odżycia Narodów,
Z tyrańskiej skały pryśnie swobód zdrój;
Pocznij żyć ludu i pośród twych grodów,
Powitaj wolność! dla niej ramie zbrój.
Między ludami niech zgasną niezgody,
Jednaki wawrzyn niech ozdabia skroń —
Świętem przymierzem łączcie się narody, Podajcie sobie dłoń.
O godni żalu przez tak długie lata,
Dla dumy władców duch zawiści tlał;
Człowiek człowieka, brat zabijał brata,
Gdy Ojciec ludu, Lud ujarzmić chciał.
Dziś nie dla królów ale dla swobody,
Dziś dla ludzkości podniesiemy broń,
Świętem przymierzem łączcie się narody. Podajcie sobie dłoń.
Za myśl szlachetną o prawach człowieka.
Męki, wygnania, lub sromotny zgon;
Lecz mężne serce prawdy się nie zrzeka,
Padnie pod ciosem, ludzkość zbiorze plon.
Chlubnie wytępiać przesądów zarody,
I siłą myśli żyjąc, ciemięzcy broń:
Świętem przymierzem łączcie się narody, Podajcie sobie dłoń.
Świat nowy różnic rodu nie uznaje,
Król, szlachcic, chłopek! — to jednaki twór;
Bez stępla ludzi natura wydaje —
Niech prawa rządzą, nie monarszy dwór.
Jednakie wszystkim przyznajmy swobody,
A wyższość duszy niech uwieńcza skroń;
Świętem przymierzem łączcie się narody, Podajcie sobie dłoń.
Prawo i praca oto wiara ludów!
Jedna jest wiara i jeden jest Bóg!
Oby w nagrodę naszych krwawych trudów.
Umysł był władcą, a szlachectwem pług.
Cześć wam zacne Polki, cześć!
Cześć wam kwiaty naszej ziemi —
Wy sercami dziś naszemi.
Chcecie duszę w górę wznieść —
Ponad poziom, nad ułudy
W serce chcecie żary wnieść,
By zajaśnić potem cudy —
Cześć Wam, Polki, cześć!
Po cierniowej ścieżce życia Wy ścielecie kwiat i róże Od kolebki, od powicia Wy, anieli, święci stróże; Do niedoli zapoznanej Wy łzy wasze dziś mieszacie Do goryczy nam podanej Czar balsamu przelewacie.
Bóg natworzył cudów wiele I świat ubratubrał w szato cudu Aż na cudów swoich czele Stworzył Polkę pośród ludu. Kwiaty, perły, rosy zbierał
Nadpowietrzny promień zwlókł. Z niebios, tęczy barwę ścierał Żeby Polkę stworzyć mógł.
O, zaprawdę! nie zaginie
Naród, co ma matki takie!
Matki czucie przetrwa w synie
Kownie silne i jednakie.
Przenajświętszy, nieskalany
Duch ten będzie niepodzielny,
Naród brudem niezmazany
Pozostanie nieśmiertelny.
A więc czołem, kornem czołem Przed światowym tym aniołem Na podziękę laur mu spleść, Z zwrotek hymnu społeczeństwa Z czynów godnych człowieczeństwa, Cześć wam, Polki, cześć!
Drżę cały — rychło grom zleci,
I niebo padnie słoneczne!
Polsko! — gdzież szukać twych dzieci,
Kędyż twe syny waleczne?
Władysław Bełza.
DO WTÓRU!
(NA ŚWIĘTO HORODELSKIE.)
Do wtóru bracia, do wtóru!
Drgnieniem serc oto tajemnem,
Lud wielki wstaje do chóru
Nad Wisłą, Dnieprem i Niemnem:
Przy wiekopomnem tam święcie
Bieży spłakana rodzina,
Litwin w Polaka objęcie,
Polak w objęcie Litwina.
Bratni nasz sojusz och! stary,
Mnogie już przetrwał pokusy;
Przetrwa i czudzkie on Cary,
I samozwańskie ich Rusy:
Sojusz ten wzmógł się w niewoli; —
Pieczęć świętego ma miru,
W krwi Kuncewicza, Boboli,
W łzach katorżników Sybiru.
Spólna’ć nam w Niebie Królowa,
I spólni święci Patroni.
I spoina chwata bojowa.
Pod znakiem Orła-Pogoni:
Darmo car czudzki, car wraży,
Zwaśnić nas dzisiaj się kusi
Litwa dostoi na straży
Polskiej, zaleskiej swej Rusi.
Wiary, wolności my dzieci,
Siedzący na czas w omroce —
Wyjdziem z wiekowej zamieci,
By walczyć ciemne jej moce:
Całe nas piekło nie zmoże,
Ni się ojcowie z nas zgorszą,
Wystąpim w Imię znów Boże,
Jak pod Grunwaldem i Orszą.
W kościele my się zbratali,
W kościele gniemy kolana;
Wszelki duch Pana bo chwali,
Wszelki duch patrzy na Pana:
Jeszczeż ofiary potrzeba? —
Nasza’ć rok-roczna, stuletnia,
I oto woła do Nieba,
Świeża z Lutego i Kwietnia.
Skinienia’ż Pańskiej wszechmocy
Wiarą, miłością pancerni,
W jęk nawołujmy sierocy,
Gardząc groźbami tam czerni! —
O! Litwo, siostro i drużko,
Pierwsza ty ujrzysz znak cudu,
Wódz Ludu — twój to Kościuszko,
Twój to Mickiewicz — wieszcz Ludu.
Bohdan Zaleski.
DO WYCZEKINIERÓW.
On został i czemuż? wszak tamci pobiegli,
Z ochotą, z zapędem, na trudy i znoje —
I jedni się biją, a drudzy polegli!
Bo czemże Polakom są trudy i boje,
Gdy woła ojczyzna, a polska królowa
W niebiosach dla dzielnych nagrody nam chowa.
On został, i czemuż? on może się kocha
I chciałby pozyskać to serce tak miłe,
I chciałby się żenić? Lecz któraż tak płocha,
Że pierwej nie skryje to serce w mogile,
Niż odda je temu, co go los ten czeka,
Że w oczy bez wstydu nie spojrzy człowieka.
On pójdzie! bo polska krew czysta w nim płynie?
A Polak od wieków ma umysł tak twardy,
Że wszystko porzuci, a nawet i zginie,
Nim da sie pochańbić uśmiechem pogardy!
I prędzej przeniesie męczarnie i blizny,
Nim stanie się synem wyrodnym ojczyzny.
Jako liście co wiatr miecie,
Tak rozwiani my po świecie! W domu własnym myśmy gośćmi!
A gdzie stąpim to za nami
Drogę naszą krwią i łzami, Lub własnymi znaczym kośćmi!
Gdy Pan na nas był łaskawy,
To się snuły nasze sprawy. Jak wód polskich jasne wstęgi!
A w dniach zgrozy na skaranie,
Rozkazałeś nam o Panie, Dzieje w czarne zamknąć księgi!
Więc je znaczym miecza błyskiem,
Krwią męczeńską i uciskiem, I sromotą i wygnaniem.
Własną znaczym je niedolą!
I grabieżą i swywolą Wrogów naszych — i skonaniem!
Lecz przed Twoją mocą Bożą,
Czoła nasze w proch się korzą! W niebo płynie jęk i łkanie!
A pieśń ludu błagająca
Aż o tronu stopnie trąca: Miłosierdzia Panie! Panie!
Nadszedł dzień trzeci krwawej serc żałości,
Ponurej pracy, skupienia i ciszy,
Rozpamiętywań dreszcz przeniknął kości.
A ucho głosy wołające słyszy:
„Przeszłości mojej wiekowe filary,
Starszyzno moja, rycerska, dostojna!
Oto dzień prośby, ostatniej ofiary,
Powstań — jak niegdyś orężna i hojna!
„Tyś zawsze wielkie miała u mnie względy,
I w sercu długo dzierżyłaś pierwszeństwo,
I mimo grzechy, występki i błędy.
Kładłam na skroni twej błogosławieństwo —
„Więc i dziś pierwszem obsyłam cię hasłem,
I zwę cię młodszej przewodniczką braci,
I zatrę plamy w klejnocie przygasłym,
Gdy w odrodzonej ujrzę cię postaci. —
„O wy! co pługiem orzecie Piastowym,
I krwawe skiby urodzajnej roli
Rozpłodu ziarnem zasiewacie zdrowem,
Wstańcie do pracy żniwiarze niedoli!
„Wstańcie z miłością, w nadziei i wierze,
Bo wielkie dla was gotują się gody,
I w macierzyńskiej obdzielę was mierze,
Gdy z krwi ocieknie chrzest waszej swobody —
„I ty po miastach zamieszkały ludu,
W codziennej pracy nie znający wczasów,
Ludu żałobny a spragniony cudu,
Powstań z twą pieśnią do krwawych zapasów!
„Oto przykładem i świetnym ci wzorem
Starej Warszawy bohaterskie plemię,
Nieustraszone północy upiorem,
Co krwią wyssaną zalewa mu ziemię —
Wiara występkiem, polskość mu zbrodnią:
Tępi je mieczem, stryczkiem, pochodnią,
I radby w jednym Wszech-Polski zgonie
Zdusić ostatni płód w matki łonie!
Ale my pomni, że bez męczeństwa
Nie ma tryumfu, nie ma zwycięstwa:
Więc idziem śmiało na stos ofiary.
Miłości pełni i pełni wiary.
O, bo te ziarna głoski złotemi
Posiane przez nas, wyrosną z ziemi,
I krwi męczeńskiej żywione rosą,
Na całą przyszłość plony przyniosą.
Opadną ćmiące prawdę zasłony.
Lud dziś zbłąkany, fałszem pojony,
Raz się wytrzeźwi, i zgrozą zdjęty
Od ust szatańskich odepchnie męty.
Ku tym mogiłom, gdzie nas grzebiono,
Pójdzie on rzeszą nieprzeliczoną,
I paląc Moskwy ślady przeklęte,
Pomordowane poczci jak święte!
Polsko, wszak Moskal Twój wróg,
Uzbrojon od głów do nóg
Ma bagnety, krocie dział —
A jednak jak listek drżał,
Gdy śpiew słyszał: «Boże daj,
By nam wrócił trzeci Maj
Boże, cierpienia nam skróć
Ojczyznę i wolność wróć.»
Gdy go taki trwoży miecz, Więc moralną drogą siecz! To dla niego straszna broń Jak go spotkasz, wszędy stroń — JronjęIronję niech czyta z ócz Jak od dżumy na bok skocz.
Gdy by kilku razem szło Nos zatykaj, bo ci mgło Sprawia dziegciem straszny swąd — Więc umykaj w lada kąt. Lecz gdy idzie pułków rój Wtedy z hardą miną stój —
Wąs pokręcaj, w górę czub —
Jak byś ich zjadł — miną rób.
Potem kij swój w ręku zwarz
I chichotem wzgardy karz.
Jeśli twój zamieszka dom,
Rób w nim dniem i nocą róm —
Urządź gdzie sekretny dzwon
Niech do djabła zmyka won.
Są co mają i swój gmach
Niechaj w nim nie mieszka Lach
Niechaj stoi tylko Rus,
Szpieg lub stado świń i kóz. —
Jeśli tytoń bratku ćmisz,
Pal najtańszy, choćby peż
By go tylko rodził kraj.
Niech Moskal, co pije czaj,
Żukowa w swą trubkę pcha —
Bo on na to dzięgi ma,
Co nam z portmonetek skradł,
Gdy mu kto w noc w łapy wpadł.
I zegarka nie noś już
Bo cię ten moskiewski stróż
Wnet zapyta który czas,
I zegarek zniknie wraz.
I kapelusz swój w kąt wrzuć
A do prostej czapki wróć,
Bo jak ci wiatr wzruszy puch,
Pierwszy lepszy ruski zuch
Powie że żałobę masz,
Choć mu tysiąc przysiąg dasz;
Choć dasz tysiąc próśb i słów —
Z kapeluszem już bądź zdrów.
Rękawiczki zdejm pan brat —
Niech je nosi tylko kat
Co krwią zafarbował dłoń —
My co mamy nosić broń,
By odkupić polski lud,
Rzućmy zbytek wszelkich mód.
I lakierki rzućmy precz
Bo i to zbytkowna rzecz.
I z krynolinami won —
Niech te zostaną dla żon
Gaficerów ruskich step —
Tem odróżnim polski szczep
Od czysto moskiewskich dziw
I cór sybirskich niw.
Ty płci piękna jako kwiat
Której cnoty wielbi świat
Coś w żałobę skryła wdzięk
Na biednej ojczyzny jęk —
Wszak nie dopuścisz, by wróg,
Przestąpił kiedy twój próg.
O, bo wtedy Boże broń
Ojca, męża, brata dłoń
Ukarze chańbą ten czyn —
Przeklnie cię rodowy syn!
Będziesz jak żyjący trup:
Ziemia ci odmówi grób.
Niechaj głodny chuci Rus
Szuka swych stepowych muz,
Szuka kawiarnianych arf JI z ulicznej tłuszczy larw.
Gdy mu taki wbijem klin
Musi zmykać sukin syn —
Po nad Wołgę, Newę, Boh,
Pić czaj, żreć z kapustą groch —
A wtedy nasz wolny kraj,
Pieśń zaśpiewa «Trzeci Maj!»
Smętny, łzami zalany,
A w strój czarny odziany
U rogatki lud biedny się roi;
A tam w polne obszary
Legi tłum Dońcow bez miary:
Sto kibitek w pośrodku nich stoi!
Co nie padło w walk błysku,
Lub szubienic uścisku;
Co nie kryje fortuny mogiła —
Wróg, spełniając czyn kata,
Kajdanami oplata
I w pustynie Sybiru wysyła.
Na kibitkach rój wiary,
Wielki postrach na Cary,
Smętno patrzy za Wisłą do miasta;
A tu Dońców gromada
«W pochód» — na koń już siada
I spis tysiąc ku niebu wyrasta.
«Żegnaj Polsko — rodzino —
Czy też kiedy, przeminą
Te dni holów i męczarń tak wieku!
Czy powrócim do chatek,
W uścisk ojców, sióstr, matek —
Czy odżyjem w powitań weselu?“
A tłum, łzami zalany,
Bierze więźniów kajdany,
Do ust ciśnie, i żegna rodaków —
A czasem w nim tak jękło,
Jakby serce gdzie pękło,
Że aż wzrusza w pół-dzikich kozaków.
Jeden tylko z gromady,
Prawie dziki i blady,
Sam w kibitce — bo nikt o’ń nie pytał.
Rzucił łzawy wzrok w tłumy,
I znów pełen zadumy,
W jasny błękit się nieba zaczytał.
«Kto pożegna, uściśnie,
I łzą żalu zabłyśnie,
Gdy sierota, sam jeden na świecie?
Kto tam westchnie, kto za mnie?
Ej! — wyszeptał — nie dla mnie
Łezka żalu, to bujne serc kwiecie!»
A wtem z tłumu powodzi
Dziewczę jakieś wychodzi,
W cudnych licach tęsknoty znać piętno;
Mały krzyżyk w dłoń wzięła,
U kibitki stanęła
I spogląda na więźnia twarz smętną.
«Pan sam jeden? — Nie znana,
Lecz jak siostra ja Pana
Żegnam w imię ojczyzny — rodziny —
Weź ten krzyżyk dla siebie!
Będzie wsparcie w potrzebie;
On mi został po matce jedynej.
«Weź» — i modli spojrzeniem,
Więzień przyjął ze drżeniem
Ten krzyżyk i zawiesza na szyję —
Chciał coś rzec — lecz kozaki
Krążą w koło jak ptaki —
Darmo — chwila rozdziału już bije!
Potem koła sztuknęły,
Dońce drogą pomknęły:
Sto kibitek pośród nich — i dalej!
W Sybir, w Sybir wygnańce!
Het na świata tam krańce,
Pod katorchę i knuty Moskali!
A tłum patrzał w ich ślady,
Cichy, smętny i blady —
Tylko dłonie z wściekłością zaciska —
A śród niego nieznane
Stoi dziewczę spłakane —
Z oczek łeska spółczucia mu tryska!
∗ ∗ ∗
W kwartał potem w Warszawie,
Na wysokiej podstawie
Szubienica wyciąga ramiona —
W kół rój carskich siepaczy
I lud pełen rozpaczy —
A na krzyżu męczennik już kona!
Zbiegł z sybirskiej ziemicy,
I znów ostrzem szablicy
Słał trupów moskiewskich tam krocie.
Aż go znowu pojmano,
W białą szatę odziano,
I wieszają na polskiej Golgocie.
Lud poklęknął, i smutny,
Patrząc na czyn okrutny,
Z boleści a rozpaczy obmiera —
A śród niego nieznane
Stoi dziewczę spłakane
W męczennika twarz bladą spoziera —
«To on» szepce «poznaję —
Już pod stryczkiem — już staje —
Ten sam krzyżyk na piersiach — twarz bldablada —
Ten sam uśmiech tęsknoty
I włos jano-jasno-bląd, złoty —
Już w powietrzu! ach Boże — już spada!»
I umilkła — a dłonie
Skrzyżowała na łonie,
Cisną serce — snąć aby nie pękło!
Jako ptaszę lasowe —
Wtył schyliła swą głowę,
Tylko w piersi coś strasznie zajękło —
I umilkła — a oczy —
Jak gdy lampa roztoczy.
Nim zagaśnie — promienie jaskrawsze —
Zajaśniały w świat! zdroje;
I tych cudnych ócz dwoje
Jako lampa zagasły na zawsze!
A pytania w kół płyną,
«Kto tą zmarłą dziewczyną?»
I rozliczne wnet krążą powieści —
Różne zdania po tłumie —
Kto tam zgadnie, zrozumie —
Czy kochała? Czy jak Polka — z boleści! —
Niosą kije wytocone, I zelazem nasadzone,
I spicaste, i końcaste, i świcące i błyscące, Wsędzie wraz po ctery?
Wzdyć to nie są pasi-brzuchy, To są Maćku wielkie zuchy; Jdą żywo choć piechotą, I nie z musu, a z ochotą;
Jdą śmiali, na Moskali, niosę kosy, na ich nosy, Wzdyć to Kosiniery.
Cóz im Moskal wzdyć ucynił, Co im zbroił, co zawinił; Za co niosą na nich kosy, Za co mają ciąć im nosy?
Bo gdzie kosa, tam dzą łytki, a bez nosa, cłowiek bzydki, Powidzta Tatulu?
Bo ty nie wies co Moskale, Co te Miemcy, te drągale; Do Ojcyzny nasej wpadli, Zrabowali i okradli.
Wyrabiali breweryje, i deptali nase syje, Na zgorsenie świata.
Wej la Boga co ja słysę, Lećwa skrócić te urwise; Niech ich wierna spotka zguba, Choćwa frycom natseć cuba.
Choćwa, bijwa, łotrów tnijwa, siecwa nosy na bigosy, Spieswa na wojenkę.
Kosiniery zapaleni, Juz Moskali nie raz cieni, Zabierali im harmaty, Bo to kazden zuchowaty.
Niech wzdyć sobie wspomnę fryce, Racławice, Kościelnice, Końskie i Dubienkę.
Wej dziś jesce te złodzieje, Maja chętkę i nadzieję, Nam po karkach jeździć dumnie, I panować nie rozumnie.
Sumić, hukać, burcyć, fukać, hałasować, kraść, plondrować, A to głowy puste!
Hulaj synu Polski, bo to czas po temu.
Wolno przecie hasać człeku zgnębionemu. Czapeczka czerwona, dana jeno dana, A choćby i biała, krwią zafarbowana!
Na co nam się biedzić, wszak u brata Rusa
Taka, jak i u nas, zrogaciała dusza! Pełno tam u niego dla naszej przyjaźni, Podarków, łańcuszków, tiurem — a i kaźni.
Ściskajże się bracie z kraju najezdnikiem,
Bo on wszystkich ściska po kołnierzu strykiem. «On nasz brat kochany», woła car moskali, «Nigdyśmy się tyle, co dziś, nie kochali!»
Przyjmij bracie święte, ruskie bohomazy,
Całuj bracie popa po łapciach bez skazy. Wszakże car łaskawy zadął w dudę — roga Że w Polsce i Moskwie tegoż mamy Boga.
Ucz się grażdankami tego Boga chwalić,
Pomóż Moskwie polskie kościoły obalić. Ruskaja istorja sumiennie dowodzi, Iż każdy Sławianin od Moskwy się rodzi.
Zapomnij Polaku twojego języka,
Jest to dziś najlepsza dla nas polityka. My Polski nie zbawim, co nam po tej bucie: Przyszłość w panslawizmie, i przy Moskwy knucie.
Przebierz się mój miły w łachmany kacapie
Liż każdego draba — sprawnika po łapie. Daj się smagać bykiem po szlachetnym grzbiecie, A dobrze ci będzie na tym nowym świecie.
Kiedy tak prawornie skacapicie duszę,
Nowa krew zakipi w starej polskiej jusze. Wtedy car wspaniały chrestem pierś ozdobi, A lucyfer w piekle kocioł przysposobi.
Matka żywa w pętach darmo jęcząc wieki,
Skona i uleci w horyzont daleki — I gdy z carem śpiewać będziecie zwycięstwo, Ona przed tron Boga zaniesie przekleństwo!
Kocham wichry! kocham burze!
Rada leciećbym na chmury,
Oddam złoto, perły, róże.
By rozwalać skał marmury! —
Tam mąż! syny me na stosach —
Choć się jeży śmierć w mych włosach,
Jam szczęśliwa! o jam dumna! —
Nie ugięta! jak kolumna!
Ja orlica! gołębica!
I od gromu ma gromnica
Się zapala, kiedy słońca
Gasną — aby iść — do końca! —
Ja chcę ramię mieć Samsona,
Chcę siłą walczyć Centaurów,
Niech walka dla mnie nie kona! —
Nie chcę spokoju — ni laurów! —
Wszystko rozdeptać, rozwalić,
Co ludzie zowią zaporą —
Letnich i zimnych w wulkan zapalić,
I dumną podnieść pokorą! —
Gdy mnie dziś płazy nazwą warjatką,
Jutro lud pojmie dla czego!
Bo kocham wolność! bom jest Sarmatką!
Bo czuję ducha Bożego! —
Boje a znoje nam — bracia, na długo!
Głos archanielskiej trąby gęśl oniemia:
Ograna’ż pieśni moja, srebrna strugo,
Wróć w katakomby, w święte swe podziemia!
Słyszycie nowy rytm? rytm różnowzory
W chrzęst kos — w grzmot strzałów — co siołami bieży?
Słyszycież chorał — w którym klaszczą bory
Ślesina, Kępinosa, Białowieży?
O, bohaterscy wychowańcy pieśni
Mickiewiczowskiej — Narburcie, Koziełło,
Wszyscy stepowi wojacy i leśni,
Kończcież co w duchu wieszczów się poczęło!
Kończcie trud trudów! — Ktoś gęśl znów ostruni,
Z rytmem ja nowym zestroi wspaniale,
Was — boleśni wolności zwiastuni!
Na wysokościach rozraduje w chwale.
Krwi jako wody, i łez jako wody,
I codzień słonych tych przybywa fali;
Pan oto chrzci nas pomiędzy narody,
Byśmy na wieki już nie umierali.
Ludy i króle nie spieszą z pomocą,
Rycerstwu wiary skąpią nawet broni;
Azaż i wolność z synów osierocą? —
Biedniśmy bracia! — lecz biedniejsi oni.
U Wisły, Dniepru, u Dźwiny i Niemna,
Słuchajcie! huczą groźnie roki Boże!
Wre z carską czernią walka nierozjemna,
Piekło z nią całe — lecz Bóg nasz je zmoże.
Patrzcie! — tam pośród bojów zawieruchy
Pomiędzy zbrojną garstką — ciżba w bieli,
Błyskawicują bezcielesne duchy —
Och! Młodziankowie Polski — jej anieli.
Bliżej się ku mnie, bliżej tu przysuńcie,
Hetmańskie, świeżo pożegnane mary —
Mój Sierakowski Zygmuncie! Zygmuncie
Padlewski! Drohomirecki Makary!
Pokój wam, pokój wieczny, przyjaciele!
Niedawnom ściskał męskie wasze dłonie,
Błogosławiłem was młodziuchnych w ciele,
Dziś ku promiennym — siwą głowę kłonię.
Drogie wy perły Polski; toż was niżę
Na zwrotki Dumy — z popielnicą w ręku;
Wieszcz namogilny, zdobię niemi krzyże!
Lecz nie uronię łzy — ni łzy — ni jęku.
Boje a znoje nam — bracia, na długo!
Głos archanielskiej trąby gęśl oniemia:
Ograna pieśni moja, srebrna strugo,
Wróć w katakomby, w święte swe podziemia.
29 Czerwca 1863 r.Bohdan Zaleski.
LECHITA.
Śpiew na nótę: Do broni bracia, do broni.
Wielka uderza godzina,
Powstaje z grobu Lechita,
Dawną Polskę przypomina,
I o jej swobody pyta.
Gościu przylatuj, bratnie odwiedź plemię!
Uwolni wielkiego z więzów niewolnika
Olbrzymim ducha udziałem,
Najeźdźców uściele wałem
I straż im wydrze świętego pomnika. Hop, hop, koniku, do Litwy Podkóweczka tęgo kuta Jest i szablica do bitwy, Szablica niby Kiejstuta! Jedźmy powitać litewskie doliny, Gdzie nas czekają, gdzie zyszczem wawrzyny.
Pierzchnie z niewoli i udręczeń morze.
Godzina zmarłym zadzwoni
I niebios światło uroni
Wiosenne swobód przebudzone zorze.
Ty tam pośpieszaj na łono twej matki
Szczepie świetnego narodu,
Legjonie z Lechitów grodu
Ty błogosławieństwa poniesiesz zadatki. Hop, hop, koniku, etc.
Litwo! skarbnico młodości pamiątek!
Droższa cię odtąd zobaczę,
Bo już wolną łzą zapłaczę
Pośród wolności narodowych szczątek.
Na wodach życia, które podsyca Fala po fali — miłość to ból, Z łez skrzysztalonych — dla ziemi sól,
Albo perłowa pieśni macica.
Polsko! twe perły, jeśli tam w głębi Zamrą — umilknie ptaszącyptaszęcy śpiew; Od pól spłowiałych, od nagich drzew,
Wrzask się rozlegnie sów a jastrzębi.
Jeśli sól ziemi w tobie zwietrzeje — Padnie na ludzi przestrach i mor; Dzikie zwierzęta wylezą z nor,
Zaszumią wszędzie stepy a knieje. —
Bóg nas nawiedził, Bracia, rozpaczą, Ale naznaczył jej bliski kres; Więcej że — więcej — o więcej łez,
Błogosławieni bo, którzy płaczą! —
A co nam po sprawie?
Ot, przykład w Warszawie:
Ni czapek ni butów tam nosić.
My nosim żupany,
Jak dawne hetmany,
Ni bać się potrzeba, ni prosić.
Et, głupstwa im w głowie!
Ot przykład w Kijowie:
Ilu ich tam siedzi w fortecy.
Pisali, prawili,
To się też zgubili —
My tego wszystkiego dalecy.
Bo któż się tam bije?
Porwali za kije
I kijem armaty zdobyli. —
At, gdzie im do szabli,
Niech porwą ich djabli,
Tak honor szlachecki splamili!!
I jak się to trzyma?
Bo to to nic nie ma —
I w głodzie, i w chłodzie, i w nędzy.
Więc do nas że dalej,
Nas braćmi nazwali,
Wołają, o bracia, pieniędzy!
A jakim brat tobie?
Że to tej chudobie
Ta śmiałość do głowy przychodzi?
Tam kijem wojować,
Mnie bratem mianować —
«Ma parole» a to się nie godzi!
Pieniędzy nie damy,
Bo sami nie mamy. —
Zdobądźcie jeżeli możecie. —
Ni u nas bankiety,
Pasztety, ni wety,
Dwa konie w poszóstnej karecie.
Gdy tłuszcza zgnębiona
Opuści ramiona
Już w potok zanurzy się krwisty
My wykrzykniem weseli:
Przecież djabli ich wzięli!
Precz z buntami! — Galilea vicisti!!
Już was żegnam niskie strzechy, ojców naszych chatki,
Już was żegnam bez powrotu ojcowie i matki!
Marsz, marsz, marsz, Polonjo, marsz dzielny narodzie,
Odpoczniemy po swej pracy w ojczystej zagrodzie.
Już was żegnam bracia, siostry, krewni, przyjaciele!
Póki w ręku jest miecz ostry, nie zginie nas wiele.
Marsz, marsz, etc.
Przejdziem WisłyWisłę, przejdziem Wartę, bedziem Polakami —
Dał nam przykład nasz Kościuszko jak zwyciężać mamy.
Marsz, marsz, etc.
Kiedy zagrzmi trąbką nasza, pocwałują konie,
Powiedzie nas nasz Czachowski na ojczyste błonie.
Marsz, marsz, etc.
A gdy nieprzyjaciół naszych dumo poskromiemy,
Kochajmy się, żyjmy razem, nigdy nie zginiemy
Marsz, marsz, etc.
MARSZ.
Dalej bracia topór w dłonie,
Ciąć przemocy harde czoło,
Lud nasz biedny we łzach tonie,
Płacz i jęki słychać w koło —
Dalej bracia dźwignąć lud,
Ten nasz biedny, polski lud.
Dalej bracia dłoń do dłoni,
Dźwigać naszą biedną ziemię,
Niech nam cały świat się skłoni
Dziwuje to Boże plemię — JI dziwuje niby cud,
Zmartwychwstały polski lud!
Tam za nami, byt jałowy,
Lat dwadzieścia mniej lub więcej,
Byt niewoli, byt zwierzęcy,
Klątwa dziejów nam na głowie.
A przed nami, chwal cud, cud,
Zmartwychwstały polski lud!
Biednych wspierać, przemoc chłostać,
Walczyć przesąd, światło szerzyć,
A w tej walce królów dostać —
To nasz zakon, w ten nam wierzyć.
Choć by życiem, wieńczyć trud,
Byle zbawić polski lud!
Mąż wśród walki nie truchleje,
Chociaż w kuźni tylu braci,
Bo gdzie walka, krew się leje,
Wolność ludu krew tę spłaci.
A więc i ten krzyż za lud,
Za nasz biedny polski lud!
Dalej bracia, wszyscy razem!
Słońce świecić nam zaczyna;
Dzielną dłonią i żelazem,
Rozpędzimy Moskwicina — Zwłoka, zwłoka, rzecz to stara, Dalej na koń — za mną wiara!
Marsz do Brześcia, Uściługa!
Skruszmy braci swych niewolę;
Tam czekają nas z za Buga,
Litwa, Wołyń i Podole. Moskwa próżna dla nas mara, Dalej na koń — za mną wiara!
Wszak to piękne, znane raje,
Które przemoc nam wydarła;
Ach! te nasze, nasze kraje,
Podłym wrogom wydrzem z gardła. Naszych klęsk przebrana miara, Dalej na koń — za mną wiara!
Naszych trudów kres już bliski,
Tam jest szczęście i dostatek!
Tam czekają nas uściski,
Żon, kochanek, ojców, matek. Tam roskoszy naszej czara, Dalej na koń — za mną wiara!
Z chorągiewką wiatr swawoli,
Brzęczy szabla, konik tańczy;
Śpieszmy — i na naszej roli,
Zdepczmy, zgniećmy, tłum szarańczy! Zwłoka, zwłoka, rzecz to stara, Dalej na koń — za mną wiara!
Bard nadwiślański z 1832 r.
MARSZ.
(Nóta: Marsz Księcia Poniatowskiego.)
Już nadchodzi boju czas, Sprawie naszej sprzyja Bóg, Nieśmy szabel, grotów las, Na widok ich zadrży wróg.
Zdradny sąsiad myśl natężył,
Jakby zniszczyć polskie plemię,
Wziął w opiekę, uciemiężył,
Rwał na części nasze ziemie — W mściwą dłoń, chwyćmy broń, Zniknie moc tyrana — Bij, śpiewaj o wolności, A przy nas wygrana.
Każdy odważnie czoło staw,
Idźmy w obronie naszych praw,
Do boju, do boju —
Za świętość naszych praw! Srodze przemoc nas gnębiła,
Podeptano nasze prawa,
Ojców naszych, nasza sława,
Pośmiewiskiem wrogów była, W mściwą dłoń, chwyćmy broń, etc.
Precz stąd tyranie, precz stąd, precz!
Bracia, wolności wznieśmy miecz,
Do broni! do broni!
Za wolność wznieśmy miecz. Ufność znikła między nami,
Uprawniano fałsze, zdzierstwa,
Otoczono nas szpiegami,
Poklask miały przeniewierstwa, W mściwą dłoń, chwyćmy broń, etc.
Roty najezdzców trzeba znieść,
Do Litwy! do Litwy!
Odzyskać Litwie cześć! Litwa dotąd jarzmo dźwiga —
Wróg tam pastwi się bezkarnie,
Jakież serce się nie wzdryga,
Na bezprawia na męczarnie! W mściwą dłoń, chwyćmy broń, etc.
Bard nadwiślański z 1832 r.
MARSZ UŁANÓW.
A kto chce roskoszy użyć
Niech idzie do wojska służyć,
Tam on roskoszy użyje
Krwi jak wody się napije.
Tam mu dadzą mundur nowy A na mundur kij dębowy.
Tam mu każą maszerować
Jeszcze lepiej niż tańcować.
Król Polski Moskwie zapowie,
Batorego prawa. Marsz marsz etc.
Bądźcie zdrowe, myślcie o nas,
Wy polskie Spartanki,
Z końcem walki, wrócim do was,
Po serca i wianki. Marsz marsz z żelazem, W kim serce, w kim męstwo, Przysięgnijmy wszyscy razem: Śmierć albo zwycięstwo!
Bard nadwiślański z 1831 r.
MAZUR Z 1831.
(Wiwaty.)
Hej Polacy, hej rodacy W tak szczęśliwej dobie Stańmy w koło i wesoło Zaśpiewajmy sobie!
Powstań! o Polsko w grobie leżąca!
Trąba Anioła na niebie grzmiąca
Ożywia twoje ciało kamienne,
Rozbudza twoje lica wpółsenne,
Otwiera oczy twoje promienne —
Powstań dziewico w kajdanach śpiąca,
Wstań! męczennico niebiosy śniąca.
I oto wschodzi powiewna święta,
Szatą pąsową w pół przesłonięta,
W ręku zerwane niosiącaniosąca pęta;
A w drugiej dłoni sztandar wolności,
Na którym orzeł srebrnej białości —
Do wszystkich ludów dłoń wyciągnięta
I uśmiech boskiej piękności.
Niechaj zakonnik wyjdzie z swej celi,
Rybak zostawi niewód w topieli,
Rolnicy oto z pługiem stanęli;
Uderzmy siłą z orężem w dłoni,
Aż się od mieczów droga rozpłoni,
Z światłem idący po krwawej toni,
Z płomieńmi w klingach jak Archanieli
Idźmy na wroga — do broni!
Niech głos ten przejdzie w ubogie chaty,
W świetne pałace, złote komnaty,
W mury klasztorów, za więzień kraty,
Niechaj ożywia, błaga i wzywa,
Ogniem zapala, wstydem okrywa;
Niechaj ostatnią iskrę dobywa,
Wolność niosąca schodzi na światy
Ojczyzna święta i żywa. —
W burzliwą czasów dzisiejszych mętnią,
Lica się bladem płaczem nie smętnią,
Serca w zwątpieniu nie obojętnią;
Na każdym czole gwiazda rozbita,
Każdy z zapałem swą matkę wita —
Krople krwi polskiej piorunnie tętnią,
Dłoń prędka za głownie chwyta.
Z nóg opadają twarde łańcuchy,
W sztuki się łamie miecz wroga kruchy,
Lwim głosem ryczą powstałe duchy;
Nabiera życia kraj opuszczony,
Z wierzchołków katedr huczące dzwony
Roznoszą głosy w dalekie strony,
Wojennej wrzawy ognia podmuchy —
Za polskę świętą niech giną trony.
Burza młodzieży, ogień niebiosów,
Pełno ogromnych czynów i głosów;
Na zmianę świata, na zmianę losów
Słychać zgrzyt mieczów, a w jasnej dali
Zorza przyszłości różą się pali,
Brylantują się bramy niebiosów
I w słońcu groby tych co powstali.
Teofil Lenartowicz.
NA EMIGRACJI.
Czemu smutek serce tłoczy
I zachmurza moją brew?
Czemu we łzach gasną oczy,
Czemu moja stygnie krew?
Wszak tu pięknie pod ten kraniec, Jakby drugi ziemski raj — Ja wiem tylko żem wygnaniec, A ten piękny nie mój kraj!
Od Krakowa, ode Lwowa
Biegła młodzież do Ojcowa, Gdzie Kurowski stał;
Dniem i nocą chrzęstem broni
Gwarem, pieśnią, rżeniem koni Brzmiał skalisty wał.
Grajcie echa, grzmijcie skały
Narodowy hymn wspaniały, Matce Polsce cześć!
Niech obleci okrzyk ziemię,
Że się polskie wolne plemię Nie da wrogom zgnieść!
W koło zima wichrzy światem,
A tu, jakby wiosną, latem, Kwiat wytryska róż;
Kwiat dorodny polskiej młodzi
Z każdym rankiem świeżo wschodzi Z pod śniegu i burz!
Koroniarze i Litwini,
Krakowiacy i Rusini Jakby jeden ród!
Jedna myślą duch się korzy —
Ach! czyż kiedy Pan Bóg stworzy Drugi taki cud!
Grajcie echa, grzmijcie skały
Narodowy hymn wspaniały, Wieczną Bogu cześć!
On tę jedność wpoił w serca,
By nas nie mógł wróg morderca Rozerwać i zgnieść!
O Ty władco losów bitwy!
Przyjm gorące senc modlitwy: Miej w opiece kraj!
Krwawo wschodzą ranne zorze,
Pójdziem, pójdziem przez krwi morze, Tylko wodza daj! —
Czemu wy nie moje, piękne, czarne oczy,
Ta pieszczona mowa, ten uśmiech uroczy!
Te wodniste fale, kruczych włosów zwoje,
Czemu wy nie moje? Czemu wy nie moje?
Czemu wy nie moje? Ach smutno, boleśnie,
Ja o was śnić będę na jawie i we śnie;
Dla was moje tchnienie i me drogie chwile,
Ja o was śnić będę nawet i w mogile.
Ach smutno, boleśnie mnie rozstać się z wami,
Wy w cudzych objęciach, a ja sam ze łzami!
Wy cudne sokoły biegnijcież w te strony —
Ja tu jak pacholę w łzach nieutulony.
Piękne, czarne oczy, wyście mnie zdradziły,
Wyście moją miłość drogo opłaciły.
Ja was tak kochałem jak Boga samego,
Wyście mnie zdradziły — wy niewarte tego.
Z łona Chrobatów ziemicy
Urodził się na Krywaniu,
Piękny Orzeł w chmur posłaniu:
Oczy wziął od błyskawicy. Szpony nasadził gromami, Skrzydła opatrzył wiatrami, A pióra potrząsł krępaku śniegami:
A kiedy zleciał ze skały,
Bujał od Dniepru do Sali,
Na całej ziemi wołali,
«Co za ptak ten Orzeł biały! Jak polotnem skrzydłem toczy, Jaki w piórach blask uroczy, To drugie słońce w podniebia przeźroczy.
Wszystko się przed nim spłaszczyło,
Król zgarbaciał w pagórki,
Bracia Orły, jak przepiórki,
Padły przed jego szpon siłą — A gdy spocząwszy na ziemi, Strzepnął skrzydły dorosłemi, Dwa wielkie morza plusnęły pod niemi.
Wtedy rozkochana chwała,
Od Dunaju aż do Oki,
Z tysiącznych ofiar posoki,
Ucztę jemu zgotowała, Tak obfitej, tak wspaniałej: Żadne ptaki nie zaznały, Ale się upił dzielny Orzeł biały!
Upił się dzielny i zdrzymał;
Przypadli bracia nieczyści,
Pełni zemsty — dla zawiści,
Że im dotąd przodek trzymał. A uchwyciwszy się chwili, Spólną dzradązdradą uderzyli, I drzymiącego z gniazda wyrzucili.
«Biada tobie, ptaku świetny!
Pośród nieprawnego rodu!»
Zawołał Orzeł zachodu,
W klęskach przyjaciel szlachetny: «Zostaw na czas nędzna zgraję, Obleć ze mną cudze kraje, Aż sił nabierzesz, których ci nie staje!»
Lecieli więc jak świat duży,
Wiele razem oblecieli,
Wiele razem przygód mieli,
W tem wśród tryumfów podróży: Błysnął strzał zdradnie puszczony, Brat zachodu padł skrwawiony, A biały Orzeł został bez obrony.
Wtedy to bękart dwógłowy,
Co zbrodniami i rozbojem,
Pysznił się w gnieździe nie swojem,
Przemówił chytremi słowy: «Bracia zakończmy te wojnę, Pora stulić szpony zbrojne, Na moich piersiach masz gniazdo spokojne.
Zaufał słowom czarnego,
Spoczął na łonie nieczystem,
I mieszkał w gnieździe ojczystem,
Jak lichy przybysz z obcego, Póki u serca sąsiada, Dziś już mędrszy nie wybada, Że cios ostatni gotuje mu zdrada.
Wstrząsł się i przysiągł bękarta,
Przykładną pognębić karą,
«Stój, pomyślał, stój poczwaro!
Choć byś miał pazury czarta —
A w brzuchu piekła otchłanie, Połknąć mię nie będziesz w stanie.» Jeszcze więc jedno ostatnie spotkanie.
I jak siedział tak w pierś brudną,
Pioruńcze szpony zagrążył,
Nim się potwór pojąć zdążył,
Już mu było walczyć trudno; Już pierś rozdarta szeroko, Opluskała go posoką — Jak się to skończy? wiedzą tam wysoko! —
Seweryn Goszczyński z 1832.
ORZEŁ BIAŁY.
Wstań Biały Orle, wstań!
Czarne pióra z siebie zrzuć,
Nie daj gniazda twego psuć,
Lecz się zemścij zań.
Zrób Biały Orle, zrób, W koło gniazda silny wał, I znów w przodków znaczny dział, Wbij żelazny słup.
Wznieś twoje skrzydła, wznieś,
Aż do chwały szczytnych nieb;
Podłej hydrze urwij łeb,
A twą Matkę wskrześ.
Konaszewski z 1883.
OŚM TOASTÓW.
Otchłań tam wiecznej, głębokiej topieli,
I straszna przepaść w piekielnej robocie —
Kto ze mną jedno spółuczucie dzieli,
Niech ze mną pije, zaguba ciemnocie!
Zagubę wznoszę i jej złej siostrzycy,
Piekło szatanów mającej w zarodzie;
U kogo za nią nie dojrzeć tęsknicy,
Niech ze mną pije, zaguba niezgodzie!
Rój czarnych poczwar, nadętych tytułem, JI swoich przodków dźwigający chlubę,
Ten ja widziałem — jego nicość czułem, JI rad, z uśmiechem piję mu zagubę!
Nareszcie toast zaguby ostatni,
Wam ja to wznoszę, co chytremi szpony
Trzymacie w więzach miły mi lud bratni,
Wam ja to wznoszę — królowie i trony!
Teraz mi witaj szkarłatny promieniu
Złotej jutrzenki; tobie ja wiwaty
W ognistym serca i duszy płomieniu
Wznoszę i piję — Wiwat dla Oświaty!
Z tobą i ty mój darze od niebianów,
Spuszczon w promieniu dla ludów trwałości,
Gość między nami! — Wyklinam szatanów
Co wraz nie krzykną — Wiwat dla Jedności!
JI was wyklinam nędzne samoluby,
Arystokraci, króle, pany panów!
Na waszem zgliszczu, na trupie zaguby
Wychylam — Wiwat dla Republikanów!
JI jeszcze Wiwat jeden i ostatni
Niechaj przedzierzgnie odgłosem granita, JI niech przelewa, gdzie uczuć lud bratni,
Wiwat — niech wieczni nam Rzeczpospolita!
Ljon d. 8 Stycznia 1833 r.
Leopold Turowski.
OTUCHA.
Ludu, mój Ludu sponiewierany!
Budujesz ciągle mogiły, krzyże —
Aż na różaniec Pan łzy twe zniże,
I sam omyje piekące rany.
Chorowód wieszczów — co na wezgłowie
Podścielał tobie bujne nadzieje,
Kędyś odleciał — Cóż się wżdy dzieje?
Azaż bajali jeno wieszczowie?
Machabejczyków lik — wojownicy,
Co piersi wrogom stawiali bardzie,
Dziś rozbrojeni — w nędzy i wzgardzie
Mrą głodem, chłodem, w cudzej ziemicy.
Ucichnij Ludu mój! — Skup się w słuchu! —
Huczą już w dali gdzieś morskie fale —
Idzie mąż wieszczy, hetmani chwale —
Dźwignie upadłych braci na duchu.
Bohdan Zaleski.
PIEŚŃ.
(Na nutę 3-go Maja.)
Gdy noc błysła Listopada,
Wnet skupiona łotrów zgraja
Widząc że przemoc upada,
Kazała wielbić dnie Maja. Nucąc wraz: «Boże daj! By kwitł wiecznie trzeci Maj.»
I proszono w modłach w pieśni,
By wróciły dnie majowe —
A nie chciano strącić pleśni,
By stworzyć nową budowę. Upadł kraj — zginął kraj, Bo krzyczano: wiwat Maj.
Młodzież czuła siłę w kwiecie,
Czuła i przeszłości zbrodnie;
Lecz gdy zbrodzień schwyci dziecię,
Dziecię nie żyje swobodnie. Wzięto nas — wzięto nas Jak przemocą w zbrodniów las.
Młodzież w krętach nieuczona,
Chciała Wszechwładztwa dla ludu
Na głowie czapka czerwona
Błysła znamieniem: trud, trudu. Wiwat lud! wiwat lud! Miło mieć dla niego trud.
Gdy słońcem równej swobody
Chciano zbawić lud znękany —
Zabójce na ludów gody
Jęli wrzeszczeć głos już znany: «Boże daj — boże daj, By nam wrócił trzeci Maj.»
Tak kiedy piosnkę zbawienia
Zacznie wznosić myśl słowika —
Przyjdą wrogi — stłumią pienia —
Słychać wrzaski żmij lub dzika. Syczą wraz — wyją wraz, Co za śmiałek strwożył nas.
Słowik z pieśnią ujdzie w lasy.
Żmiję, dzika stropią zbójce.
Nadchodzą sokole czasy,
Na swe płody godzą ojce. Strzelił zbój — zginął zbój. Wróci słowik krzyknie: stój!
Potem piosnkę swą zaśpiewa,
Piosnkę douczoną w gminie.
Zbójca się zżymie i zgniewa,
Schwyci broń, zmierzy i zginie. Wiwat pieśń — wiwat pieśń! Ona strąca świata pleśń.
Tak, tak! bracie mój kochany!
Gdy nadejdą dnie zbawienia —
Pójdziem spólnie na Bielany,
Aby wznosić nowe pienia: Każdy człek — każdy brat Niech żyje Równości Świat.
Dalej Bracia! głośmy pienia,
Na wolności złotej cześć,
Niech się nam to w krew zamienia,
Co śmie głos nasz w serca nieść.
Czuje serce bez obrotów,
Dla wolności umrzeć gotów,
Niech stokrotny wiwat ma!
Wśród Ojczyzny bez niej prawie,
W gruzach ginie Chrobrych dom.
Gdy Polaka w Polsce gniecie
Najezdniczych kajdan srom.
Bąćmy na dziś w zmartwych rzędzie —
Niech nam przeszłość życiem będzie,
Niech nam sił do zemsty da.
Póki morzom wody stanie,
Póki w Bogu jedna moc;
Póki ścigać nie przestanie,
Dzień za nocą, za dniem noc;
Poty chętnie wszystko straci,
Za Ojczyznę i za braci,
Ten co razy w rękę dał.
Wiecznie tego pożegnamy,
W kogo słaby duch się wkradł.
Od najmniejszej serca plamy,
Śmierć by wolał dobry brat;
Prawość hańby strzedz się każe,
Hańba tylko krwią się maże,
Prawość, zatem albo śmierć.
Bard Nadwiślański z 1832 r.
PIEŚŃ
na dzień 29 Listopada 1830 r.
Za broń bracia! śpieszmy żywo, Kończyć dzieło rozpoczęte,
Łączmy się w jedno ogniwo, Nasze zamiary są święte!
Wolność jest naszem bożyszczem, Jej początek jest od Boga,
Gdy się złączym, tę odzyszczem Dzielną dłonią zetrzem wroga.
A kiedy staniem,
Pod Twem wezwaniem, Krew za ojczyznę lać,
Poległym w boju
W wiecznym pokoju Rajską racz światłość dać!
1856.Roman Zmorski.
PIEŚŃ RYKOWA.
Co to za gwar?
Wesoły car,
Bo mu Markgraf projekt przysłał
Jak ugasić żar.
Dalej carze ruszaj w tany,
Bo nowe brzęczą kajdany,
Nowe świszczą baty, knuty,
Świeża płynie krew.
Stój carze, stój! Nie ustał bój — Jeszcze wiara jest w obozie, Słychać polskie tuj.
Póki jeden Polak żyje, Póki jedno serce bije, Póty musisz czuwać carze I zemsty się bać.
I przyjdzie czas
Gdzie będziesz nasz —
Zamienim berło w kajdany
I w konopny pas.
Wtedy będziesz wisieć carze,
A wraz z tobą dygnitarrzedygnitarze —
My pod wami potańcujem
Za życie dla nas.
Jak srogi lew Pij ludzką krew Pożryj ciała męcznnikówmęczenników I nieś mordów śpiew. Hulaj, hulaj, hulaj carze, A wraz z tobą dygnitarze! Niech wam podłość z czoła świeci, Bo na czele car!
Szczęk kajdan i jęki w Warszawie, Modlinie,
Bo Moskal tam knutem wojuje;
Na dworach reduty, choć polska krew płynie,
Bo magnat łez polskich nie czuje. O, cześć wam, panowie, magnaci Za naszą niewolę, kajdany — O cześć Wam, hrabiowie, książęta psubraci Za kraj nasz krwią bratnią zbryganyzbryzgany.
Za hasłem jedynem «My z Bogiem, Bóg z nami!»
Dziś Polska bez sejmów powstała —
Pod Łęgiem, Wąchockiem i Grochowiskami
Strumieniem krew wrogów przelała. O cześć wam etc.
Armaty pod Skałą zdobywała wiara
Czarnemi rękami od pługa;
Panowie w stolicy palili cygara
Radzili o Braci z nad Buga. O cześć wam etc.
My, wiara, wiedeńskich traktatów nie znamy,
Nie wchodzim w układy z wrogami;
My bijem Moskala i zdrajców wieszamy
I mścić się umiemy stryczkami. O cześć wam etc.
PIESŃPIEŚŃ
WŁOŚCIAN POZNAŃSKICH.
Miły kumie coś tak słychać,
Że wolnemi chcą być wszędzie —
Nie potrzeba nam więc wzdychać,
Może z nami lepiej będzie.
Ci Francuzi co tu byli, Wszystkim pono przykład dali, Żeby ludzie raz ocknęli, I wolnemi się uznali.
Nie ta wolność, tak ci mówią,
Co Prusacy nam ją dali;
Bo ta co oni tak zowią,
Na te byśmy wciąż płakali.
I wrzasnęli wraz «hurra!»
Do butelek skoczyli,
Aż zatrzęsła się góra
I w momencie wypili!
Dzielnieście się spisali — Zawsze Frajkur tak pije A Frajkury wołali «Regimentarz niech żyje!»
PIOSNKA UŁANA.
(z 1848 r.)
Jestem sobie ułan żwawy
Mam ognistą broń;
Zawsze gotów do wyprawy
Mój pałasz i koń.
Hop hop, koń w galop, w galop białonogi, Nie trać miny do dziewczymydziewczyny, Na bok z nosem, na bok z drogi Nie trać miny do dziewczyny, he! na bok z drogi!
Ja się nigdy nie pochwalę
Niech mnie porwie czart —
Niech przyznają Moskale
Że ze mną nie żart!
Strach, strach wielki, bo w nim nie nasz pardon Święty Boże nie pomoże, Każdemu przyśpiesza zgonu — Święty Boże nie pomoże. Przyspiesza zgonu!
Jak dobędę ja pałasza,
Oddaj się Bogu —
Nie poznasz bigos czykasza
Obmierzły wrogu.
Czach, czach — leży i tak zawsze w lewo czy w prawo. Czichu, czachu, prędko, żwawo, Aż wróg zginie od przestrachu W lewo, w prawo, czichu, czachu — zginie ze strachu.
Dziń, dziń, żwawo! i tak co mi się nawinie, Czy to wróg, czy szklanka wina, Czy w boju, czy przy dziewczynie Zawsze u mnie djabla mina — i krótka sprawa.
Bo to ze mnie ułan dziki —
Ogień, siarka, proch —
Jak porwę za koniec piki
Wszystko krzyczy: och!
Strach, strach wielki, o gdy dzida mi zabłyśnie, Tysiąc wrogów razem pryśnie — Potem dalej do batoga — Batem pędzić szelmę wroga — batem jak bydło.
PIOSNKA
(z obozu Jeziorańskiego).
W krwawem polu srebrne ptaszę,
Poszli w boje chłopcy nasze
Krwi tam mgła zalega,
A wnętrze śmierć i zagłada! Ho, ho, tam już ziemi brzeg, Błyszczy tylko wieczny śnieg, I w tę puszczę mar Nas to pędzi car!
Idziem, bez skazy, ochoczo,
Zniszczeniu niosąc ofiary,
Myśl i pieśń proroczą
Szląc carom ze stepów kary: Bo choć głód nam ziębi krew, Pęta za to grają śpiew Cary, cary, dzeń — Wyrżnąć cary w pień!
O, tam wichrzyca nazbija
Śniegów chmury, tumany,
Burzy je, kłębi, zwija
Po stepie w góry, w kurhany. Dalej, po nad kłęby chmur Wznieśmy kajdaniarzów chór; Cary, cary, dzeń — Wyrżnąć cary w pień!
Przodem, koledzy, przodem!
Torujmy drogę śród śniegu —
Wichrem nas prą i chłodem,
Przysporzyć trzeba nam biegu! Niech nam uraganów szum Brzęczy kajdaniarzy tłum Piosnką: cary, dzeń — Wyrżnąć cary w pień!
Padnie z nas na drodze który —
Niech leży! Spędzą nań burze
Śniegów tumany i chmury,
Mogilne sypiąc mu wzgórze! Jemu nie pomoże łza, Piosnki mu kajdannej trza: Cary, cary, dzeń — Wyrżnąć cary w pień!
Gdy nam płakać tu nie dadzą Serce płakać chce; Znać ten Pan Bóg, co nas kochał, Już nie kocha, nie!
Pódźwa do propinatora
Napijwa z sobą,
Bo mnie ochota pobiera
Przepić złe z tobą.
Oj, nie idźwa miły bracie. Bo źli ludzie są; Nuż wymówisz jakie słowo, To cię i porwą!
POKUSA.
Precz djabla pokuso! kupiecka niecnoto! Co trąbisz mi w uszy raz w raz:
«Ojczyzna gdzie dobrze, a dobrze, gdzie złoto. Komm Bruder! i przykład bierz z nas.»
Co, ty mię zwiesz bratem? nie! jako świat światem Nie byłem i nie chcę nim być:
Chcesz po nas wziąć ziemię: — lecz polskie w niej plemię, Jak żyło, tak wiecznie obce żyć.
Precz djabla pokuso! francuska poczwaro Co gwałtem mię ciągniesz w swój ślad,
A swoim rozumem wojujesz wciąż z wiarą, A w cudzej krwi kąpać chcesz świat.
Nasz zakon jest w Wierze, a Bogu w ofierze, Swą własną krew tylko chcę nieść.
Mord, sztylet, trucizny, nie zbawią ojczyzny, A polską skaziłyby cześć.
Precz djabla pokuso! tatarskie straszydło! Co naszych zabraniasz nam cnót,
Na każde uczucie narzucasz wędzidło, Na każdą myśl wznosisz swój knut.
Kto bojaźń zna Bożą, takiego nie strwożą, Ni bicz twój, ni pęta, ni spiż.
Kaźń wszelka od wroga, za prawdę dla Boga Sam pręgierz uświęca jak Krzyż.
A ty nam o! Krzyżu! tkwij wiecznie w pobliżu, Ty Pańskich skazówką bądź dróg:
Bo wierzę i tuszę, że Polskę jak duszę, Zbawi tylko Cnota i Bóg!
POLONEZ.
(Nóta Poloneza Kościuszki.)
Patrz Kościuszko na nas z Nieba, Jak w krwi wrogów będziem brodzić,
Twego miecza nam potrzeba; By Ojczyznę oswobodzić!
Wolność droga w białej szacie, Złotem skrzydłem w górę leci:
Na jej czole patrzaj bracie, Jak swobody gwiazdka świeci! Oto jest wolności Śpiew, śpiew, śpiew! My za nią przelejem Krew, krew, krew!
Kto powiedział że Moskale Są to bracia nas Lechitów,
Temu pierwszy w łeb wypalę; Przed kościołem Karmelitów.
Kto nie uczuł w gnuśnym bycie. Naszych kajdan, praw zniewagi;
To jak zdrajcy wydrę życie, Na niemszczonych kościach Pragi. Oto jest wolności śpiew etc.
Z naszym duchem i orężem, Polak ziemię oswobodzi,
Zdrajca pierzchnie, my zwyciężem; Bo Wódz śmiały nam przewodzi!
Tylko razem, tylko w zgodzie; A powstańców będziem wzorem.
Wszak Dyktator przy Narodzie! Cały Naród z Dyktatorem. — Oto jest wolności śpiew etc.
Patrz w okół ciebie na rzymskiej równinie Co zostało z dumy;
Środkiem pustyni mętny Tyber płynie W okół zwalisk rumy.
I tu chadzali w purpurze i w zlocie Niesprawiedliwości,
A dziś ich świątyń marmury śpią w błocie Nad prochem ich kości.
I tu mawiali: «Wytracim narody Roma sama będzie» —
Patrz po ich cyrkach jak pasą się trzody I bluszcz pełza wszędzie.
A tchnęli siłą, tą rzymską — bez granic, Co światu przykładem;
Lecz zmarli śmiercią, bo struli się na nic Własnych zbrodni jadem.
Wyczytaj z gruzów tej kampanji Rzymu Że Polska nie zginie,
Moc bez miłości podobna do dymu Nie my — ona minie.
Tak jak z katakumb, co leżą pod spodem Krzyż wzbił się zwycięsko
Zwycięskim z grobu wyjdziemy pochodem Nieśmiertelni klęską.
Niechaj mi świadczy ten forum ludowy W pusty zmienion parów,
Niech mi te świadczą pościnane głowy Korynckich filarów.
Niechaj mi świadczą te bogi, posągi Pryśnięte w kawały,
Te łuki, wieże, bramy, wodociągi Przedziczałe w skały.
Niech mi te świadczą grobowce bez końca Ze wzgórza na wzgórze,
Niech mi krąg świadczy italskiego słońca Nad niemi w lazurze!
Niech wszystko świadczy czy z dala czy z bliska W górze czy w nizinie.
Światło niebieskie, czy ludzkie zwaliska, Że Polska nie zginie. —
Że jest duch mściciel, co z Bożej zasady, Tkwi w dziejów głębinie,
Że giną fałsze, wiarołomstwa, zdrady Lecz Polska nie zginie. —
Że ciemiężyciel choć dziki i śmiały Przeznaczon ruinie,
Że giną rzymskie tryumfy i chwały Lecz Polska nie zginie. —
Jakiż to odgłos — jakie to okrzyki,
Te tłumy ludu — te rycerskie szyki, Cóż to za hasła bojowe!
Twe wrogi Polsko, za martwą cię mieli,
Przed spadem gromu, burzy nie dojrzeli, Nie wierzyli w siły nowe. Powstań Polsko nieśmiertelna, Z Bogiem w sercu, z mieczem w dłoni, Powstań Polsko — w boju dzielna, Pod znakiem Orła — Pogoni!
Wróg się urągał nad twojemi łzami,
Powstań więc dzisiaj wszystkiemi siłami, A głos twój syny przywoła.
Uzbrój żelazem co służyło roli,
Obrońców twoich pełnych dobrej woli, Niech cię otoczą do koła. Powstań Polsko nieśmiertelna, Z Bogiem w sercu, z mieczem w dłoni, Powstań Polsko — w boju dzielna, Pod znakiem Orła — Pogoni!
Powstań o powstań! gdyż to wola Nieba,
Od dziś na zawsze wolną ci być trzeba, Zgładź tyranów nieprawości.
Niech świętych ofiar, a duch twoich dzieci
Skrzydłem Aniołów nad Ojczyznę wzleci, Z radośnym hymnem wolności! Powstań Polsko nieśmiertelna, Z Bogiem w sercu, z mieczem w dłoni, Powstań Polsko, w boju dzielna, Pod znakiem Orła — Pogoni!
Książe Benedykt Iliński.
POŻEGNANIE OJCZYZNY.
Żegnaj, żegnaj ziemio święta,
Już cię nigdy nie zobaczę — W piersiach smutków rój!
Nie skruszone twoje pęta,
Ty znów we krwi — my tułacze,
Ziemio polska, ziemio święta Żegna cię syn dwój!twój!
Woli tylko, bracia mili!
A w niedługiej chwili
Odzyszczemy cośmy mieli,
Będziem czemśmy byli.
Roman Zmorski.
PRZY KIELISZKU.
Hej koledzy, precz frasunek,
Kiedy szumi w głowie trunek,
Bo przy szklance, pogadance Słodko płynie czas. Już nam umarł Adam miły I Krasiński pełen siły Lecz Bohdanek Nasz kochanek
Jeszcze śpiewa nam.
Z Moskalami jutro może
Bić się będziem co daj Boże — Czy z giniemy, czy zwalczeni Zawsze sława nam. Chociaż przemoc się uwzięła Jeszcze Polska nie zginęła. Bo gdzie jeszcze żyją wieszcze, Żyje naród tam.
Jutro może co do słowa
Do Satrapy Bibikowa
Pieśń ta dojdzie, śpiewak pójdzie Do sybirskich jam. Więc koledzy w górę szklanki, Każden zdrowie swej bohdanki, Bo przy szklance i kochance Słodko płynie czas.
Olbrzymich wałów przestworze spienione, O matko zórz!
Ciche, gwiazdami nocy ozłocone, Kołysko burz!
Wielkie ty jesteś, bezdenne — olbrzymie,
Patrząc na ciebie, myśl ma uorlona
Zrywa się — wzlata — i śpiewa natchniona!
Ileż w wszechświatach większe Tego imię,
Który cię stworzył!... Jehowa! Jehowa!...
Nad dziejów morzem czuwa twoja głowa.
Tobie ufa mój naród!
II.
Olbrzymich wałów przestworze spienione, Ojczyzna zórz,
Wielkie jest morze gwiazdami uśpione, Kołyska burz!
Bezdenne czarnych otchłaniami ciemnic,
Lecz duch mój głębszy — pełniejszy tajemnic,
Większy człowieka duch! by się nie trwożył —
A jakżeż wielki ten! co ducha stworzył?...
Tonów łańcuchem związał gwiazdy słońca,
O SłwórcoStwórco! słuchaj nad morza bez końca,
Tobie ufa mój naród!
III.
Olbrzymich wałów przestworze spienione, Ojczyzna zórz,
Wielkie jest morze wichrami zbudzone. W rozgrzmotach burz!...
Gdy wałów jego grzywy zapienione
Wierzgają w niebo łuną spiekielnione —
pośród gromami rozdzieranych ciemnic...
Lecz duch narodu pełniejszy tajemnic,
Gdy wstaje z martwych!... Duchu ludów ducha
Lądy i morza grzmią do twego ucha, Tobie ufa mój naród!
Rozwalać, burzyć — to hasło jest twoje —
Mozolną wieków zdruzgotać budowę —
Rozpalać ludzkość w grabieże, rozboje,
I na krwi mule chimery wznieść nowe
Pożóg przed tobą, łuna płomienista —
Pochód twój znaczysz krwi ciekiem:
Stój szatanie — tyś rewolucjonista!
Stój, ty nie jesteś człowiekiem.
Ha, ha, jam szatan, a ty kto? podporo Trupiej, zemszałej budowy strażniku? Powiedz, kto jesteś, że ci duch mój zmorą, Kolką twych piersi, lodem twego szpiku? Że ci mieszkaniem ta kałuża krwista I pot ten lany stu wiekiem? Człowiecze! tyś! nie rewolucjonista, Lecz i nie jesteś człowiekiem. —
O! świat tak piękny, uroczy, bogaty —
Sam owoc prosi: spożywaj człowiecze!
A tu skrwawione, uberlone kąty —
Nad darem niebios łańcuchy i miecze —
Ze wspólnych darów nie ludzkość korzysta,
Choć pracy pali się spiekiem —
Ja czuję to — jam rewolucjonista —
I przez tom czucie — człowiekiem.
O, świat tak piękny, a straszno tak w święcie! Wlecze się nagich półtrupów gromada I, z pańskich stołów zagartując śmiecie, Niby pies głodny wyje: głód, biada! Tej strasznej pieśni kareta złocista Turkotem wtórzy dalekim — Mnie boli to — jam rewolucjonista, Przez ból ten jestem człowiekiem.
O, świat tak piękny — a straszno tak w świecie!
W łabędzim puchu próżniaki bogacze,
A z jarzmem trudu niedola na święcie —
Nędza, ciemięstwo, krew, wyzyskiwacze —
Krwią braci tuczy tłuszcza się złocista
I potu bratniego spiekiem —
Precz z nią — ja wołam: rewolucjonista!
Przez krzyk ten jestem człowiekiem.
Dalej do dzieła! i wspólnemi bary Podważmy czarta budowy piekielne — Od naszych jęków drży już gmach ten stary, Czynem mu ciosy zadajmy śmiertelne.
Dalej do dzieła! niech się świat oczyści — Koniec pogaństwa, obłudzie — Hej, wszyscy bądźmy rewolucjoniści, A wszyscy będziemy ludzie.
1873.Karol Brzozowski.
ROCZNICA POWSTANIA LITWY.
(DRUGA.)
Lach z miana, Litwin zrodu, lubię sławić Litwę,
Bo się ona na krwawszą ważyła gonitwę —
Bo Litwin nie posiadał szyków wyćwiczonych,
Bo Litwin bagna, knieje, miewał za obozy.
Litwin strzelał do wroga z sztućców pordzewionych,
Kulą przez żonę laną — albo na rumaku
Żmudzkim, wsadziwszy brony ząb na koniec spisy,
Na olbrzymich najeźdźcach rysował kirysy.
I gdy Brat Lach, od działa działom się zastawiał
Litwin ciało i kości naprzeciw bomb stawiał.
Dwa lata dziś minęły, jego strzelcze rogi,
Znak dały bić spieszące pod Warszawę wrogi.
Znane wszystkim tryumfów i nieszczęść koleje,
Nie powtórzę żyjące w sercach waszych dzieje,
Nie spomnę tu będące powstań Bohatery,
Chwalić żywych za dumnym już, albo za szczery.
Ale z żałobą w sercach, przy tej dnia żałobie,
Spomnijmy aby o tych, co już leżą w grobie.
Puszecie! mój sąsiedzie, tyś w ciasnej przestroni
Trzech powiatów Litewskich śmiałej dobył broni —
Długo się łamiąc szczęsnie z szyki przeważnemi
Cny człowiek musiał skonać na bezczesnej ziemi.
I ty Joanno nasza! zgasła w wiosny kwiecie,
Krótko tu, szczytnie bawiąc, w lepszym żyjesz święcie
Choć cię szarpią potwarze, i zawiści oko,
Ożyj na czas w mym rymie — ja Ci prorokuję,
Że gdy my w grobach będziem spać długo, głęboko,
Przyjdzie wieszcz co poświęceń tych wielkość uczuje
I imię twoje rozbrzmi, świetnie i szeroko.
O! to samo dziś słońce co przed dwoma laty,
Krwawe zemsty nad Polską rozwiesza szkarłaty —
I młode silne dęby na lance porosły,
Chciwy siodła przy żłobie, rży źrebiec dorosły —
Dziewice nam na rany spowicia sposobią
Lub szyjąc chorągiewki na gody się zdobią;
Lgną do ziemi cna młodzież uszyma chciwemi
Łowi odgłosy ziemi pod stopy naszemi —
Wszystko takie jak było dziś przed dwoma laty,
Lecz dusze nasze inne — zbiegi sromne z kraju,
Ni myślim o powrotu ni śmierci rodzaju —
Niegdyś dłoń pracowała, dziś robią języki,
I zamiast godeł zemsty, śmieszne słychać krzyki.
Inni z larwą na twarzy, i w szatach godowych,
Tańcząc, mięszają śmiechy, do jęków grobowych!
Lecz nie wszystkim Kapua — przez Boga, są męże!
Co po bezsennych nocach ostrzyli oręże —
Ci choć umrzeć potrafią lub zaledz więzienie —
A żadne niestracone, za ludzkość cierpienie.
Przyszłość to nam pokaże, Bóg wielki rozstrzygnie,
Może się rzecz podobna z niepodobnych dźwignie.
Lecz śmierci godni ci są, co się śmiać odważą
Z ludzi, którzy się na śmierć za Ojczyznę ważą.
I my się ocknąć musim już pomiędzy tłumy —
Widzę oblicza pełne, i zgrozy i dumy —
O! Bracia kto dla Polski, świata, szczęścia żyje,
W kim jeszcze przebudzone, serce silnie bije,
Kto chce powitać żonę, kochankę, czy dziatki,
Wyrwać braci z min, zimnic, lub katowskiej jatki.
Ostrzem pisane w piersiach, odnowić sojusze,
Hańbę sprawy przegranej w ruskiej obmyć jusze —
Niechaj! wciąż niechaj!! lecz nie, o! jeszcze zawcześnie
Zamilczę: niech nie zdradzą mię za szczere pieśnie.
I tak myśl choć gorąca, z mej piersi się leje,
W lodzie słów stygnie, i dusz waszych nie rozgrzeje.
Lepiej strony potargam — innych chcę wawrzynów,
Bodaj już rzucić słowa a wrócić do czynów.
W Paryżu d. 14 marca 1833 r. Hieronim Kajsiewicz.
ŚPIEWKA CHŁOPSKA.
Co się dzieje w Bożym w świecie Bój się Boga, bój.
Ot marnieje polskie dziecię Przez niewoli znój.
Nadaremno Marysieńka Puszczasz oczek mróg,
W sercu ciemno bez okienka, Bo je zabił wróg.
Dawaj prochu i naboju, Śpiesz się dziewczę, śpiesz
Przy pomroku czas uboju — Bierz czart serce, bierz.
Niech żyje Polski lud,
Piastów, Jagiełłów lud, I Chrobrych tron.
Bracia! już stał się cud:
Wróg zniszczyć chciał nasz ród,
Na garstkę krocie wiód, I znalazł zgon.
Precz wrogu, z Polski precz,
Bo nie służalców rzecz, Lud wolny zmódz:
Ziemię coś wydrzeć chciał,
Kryją twych stosy ciał,
Bóg nam wybawcę dał: Niech żyje Wódz.
Pędź Orle, postrach mieć
Za Bug, za Niemen leć, Leć w Litwy gród;
Z pamięcią dawnych lat,
Uściśnie brata brat,
W zwycięscach pozna świat, Polaków ród.
Niech nam to w duszy tkwi,
Ojczyzna woła krwi — Przelejmy krew;
Kto Polak ramie zbrój,
Dziś z boju, znowu w bój,
Osładza krwawy znój. Wolności śpiew.
Stefan Witwicki.
ŚPIEW DO ATAKU.
Już się trąby odezwały, Do ataku dobosz bije, Idźmy bracia w pole chwały, Trupem nasz bagnet okryje.
Europa zadziwiona, patrzy na ciebie Polaku,
W tobie jej swobód obrona, do ataku, do ataku!
Dalej bracia dalej, dalej, Naszą drogą, wolną ziemię, Krwią tyranów, zalej zalej, Wyniszcz ich służalców plemię.
Gdy wolności nie poznali, gardź teraz niemi Polaku,
Hejże bracia na Moskali, do ataku, do ataku!
Przez stós trupów idźmy razem, Na mordy, rzezie i bitwy; Torujmy drogę żelazem, Do ukochanej nam Litwy,
A co krok to do niej bliżej, uwolń ją z więzów Polaku,
Dalej Orle wyżej, chyżej, do ataku, do ataku!
Ona twoich celów godna, Wstała sama, sama silna, Idźmy z bagnetem do Grodna, A z Grodna pójdziem do Wilna.
A z Wilna z Orłem zwycięskim, poniesiesz bagnet Polaku,
By go utkwić pod Smoleńskiem, do ataku, do ataku!
O, gdy ująć w silne kleszcze, Dumnych Carów dadzą Nieba, To Galicję, Poznań jeszcze, Krwią odkupić nam potrzeba —
W ten czas silny duchem, dłonią; pokręcisz wąsa Polaku,
Jeszcze z Orłem i Pogonią, do ataku, do ataku!
Wy Francuzi, Belgijczyki, Dawnych despotów ofiary,
W nasze bohaterskie szyki, Przynieście wolne sztandary.
Na zwycięskiej walcząc stopie, Francuzie, Belgu, Polaku.
Wróćcie wolność Europie, do ataku, do ataku!
Zbawić Polskę, zbawić ludy, Ta myśl naszych dusz nie zdradzi, Wszak nie są to żadne cudy, Gdy honor nas prowadzi.
Europa zadziwiona, patrzy na ciebie Polaku,
W tobie jej swobód obrona, do ataku, do ataku!
Rajnold Suchodolski.
ŚPIEW
LEGJI LITEWSKO-RUSKIEJ.
Dalej Bracia, dalej żwawo,
Niech nam też świat krzyknie brawo,
Polak walczy nie dla zysku,
Chce wolności, nie ucisku.
W imię Litwy odmłodnienia, Hej ramię do ramienia;
W imię Boga, zwalczym wroga, odbierzem kraj swój.
Bard nadwiślański z 1833 r.
ŚPIEW NARODOWY 1792 ROKU.
(LA MARSEILLAISE PRZEZ ROUGET DE L’ISLE.)
Przekład zastosowany do 1863 r.
Ojczyzny prawi synowie,
Dziś oto dla nas dzień chwały!
Tyraństwa sztandar carowie
Wznieśli krwią zbroczony cały.
Słyszycie w kraju do koła,
Zwierzęce wycia żołnierzy!
Morderców naszej młodzieży,
Grabiących, niszczących sioła. Do broni Polacy, Formuj bataljony, Marsz, marsz! naprzód, Krew tyranów, Zaleje zagony!
Czego niewolnicze hordy
I czego zdrajce żądają?
Komu niosą łup i mordy,
Komu kajdany wkładają?
Zgroza, hańba, każdy powie,
Wszak wiecie bracia rodacy!
Iż za to żeśmy Polacy,
Chcą nas ujarzmić carowie! Do broni Polacy, Formuj bataljony, etc.
Czyż nienawistne to plemię
Ma rządzić w naszej zagrodzie
Przedajne żołdactwa brzemię
Maż opór stawić swobodzie!
Mająż nas więzić jarzmami
Ręce okute w kajdany!
I tak spodlone tyrany
Mająż pozostać panami? Do broni Polacy, Formuj bataljony, etc.
O drżyj despoto zabójczy,
Co nam wydzierasz swobody!
Drżyj, dziś plan twój bratobójczy,
Odbierze karę nagrody!
Wszyscyśmy walczyć gotowi;
I chociaż młodzi padają,
Zaraz z ziemi wyrastają
Do boju rycerze nowi! Do broni Polacy, Formuj bataljony, etc.
Polacy, rycerze cnoty,
Nieście z oględnością razy,
Szczędząc ofiary ciemnoty
Z musu pełniące roskazy:
Tyranom zadając blizny,
Niech ręka będzie mścicieli,
Dla zdrajców, donosicieli,
Szarpiących łono ojczyzny! — Do broni Polacy, Formuj bataljony, etc.
Ojczyzny miłości święta
Wspieraj, wiedź ramię mścicieli —
O wolności nam odjęta,
Walcz pośród twych wielbicieli!
Niech swobód naszych zapały,
Na twój odgłos zwyciężają.
Niech wrogi ginąc uznają
Twe tryumfy, nasze chwały!
Przyjdzie pora nam z kolei
Jak już nie stanie starszyzny.
Pójdziem torem ich nadziei
Drogą miłości Ojczyzny!
Pragnąc raczej życie skończyć,
Niż przeżyć cnotliwych czyny,
Cel naszej sławy jedyny,
Pomścić ich, lub się połączyć ! Do broni Polacy, Formuj bataljony, Marsz, marsz! naprzód, Krew tyranów, Zaleje zagony!
Patrzcie co za dzielne roty, Rączym pędem lecą,
Jak pełne męstwa, ochoty, Pałaszami świecą.
Marsz, marsz! idźmy śmiało, Na walecznych czele —
Wyjdziem cali, wyjdziem z chwalą W świętem walcząc dziele.
Jeżą się w ręku dziryty, Kołpaki migają,
A nad niemi białe kity, W powietrzu pływają —
Marsz, marsz! idźmy etc.
U każdego twarz wesoła — Brzmią pieśni bojowe,
Biegną gdzie ojczyzna wola, Po zwycięstwa nowe!
Marsz, marsz! idźmy etc.
Poniosą życie w ofierze; Bo tem Polak słynie.
Marsz, marsz! idźmy śmiało, Na walecznych czele,
Wyjdziem cali, wyjdziem z chwałą; W świętem walcząc dziele.
Bard nadwiślański z 1831 r.
ŚPIEW POREWOLUCYJNY.
(Nota: Mazurka Dąbrowskiego.)
Już nadeszła chwila święta Dzień zajaśniał błogi,
Wolny Polak skruszył pęta, Pierzchły trwożne wrogi. Więc bracia mili, Będziem nócili, Przy szczęku pałaszy, Cześć ojczyźnie naszej!
Za nim spieszą polskie dzieci. Bronić kraj kochany! Więc bracia mili, Będziem nócili, Przy szczęku pałaszy, Cześć ojczyzny naszej.
Choć nas obca moc gnębiła, Byliśmy wolnymi,
Bo w każdego sercu żyła, Miłość polskiej ziemi — Więc bracia mili, Będziem nócili, Przy szczęku pałaszy, Cześć ojczyzny naszej.
Nie ma zdrajców, nie ma szpiegów Gwałtów i nadużyć,
Wolno śród bratnich szeregów, Myśli swe wynurzyć. Więc bracia mili, Będziem nócili, Przy szczęku pałaszy Cześć ojczyźnie naszej.
Nie, nie będą już w więzieniu, Jęczyć polskie syny,
Za to że śmieli w milczeniu, Kochać kraj jedyny. Więc bracia mili, Będziem nócili, Przy szczeku pałaszy, Cześć ojczyzny naszej.
Łez nie wolno było ronić, Nad Polski mogiłą,
Dziś ją możem wszyscy bronić I sercem, i siłą. Więc bracia mili, Bodziem nócili, Przy szczęku pałaszy Cześć ojczyźnie naszej.
Oto już pora dla nas Polaków,
Dać dzielną pomoc dla swych rodaków, Siaki, taki na konika, Byle pałasz, topór, pika, Dalej na koń, dalej na koń, dalej na koń!
Wspomną Polacy na przodków stawę,
Stojąc w szeregu za dobrą sprawę, Błysną z pochew stare kordy, Co gromiły ruskie hordy, Dalej na koń, dalej na koń, dalej na koń!
Uzbrójcie chłopców lube kochanki,
W męstwo, przykładem sławnej Spartanki, W pomok Boga i oręża, Wróci każdy z wieńcem męża, Dalej na koń, dalej na koń, dalej na koń!
Rzucajmy żony, dziatki, zagrody,
Milsza Ojczyzna, milsze swobody, Kmiecie, szlachta i wy pany, Połączcie się w jedne stany. Dalej na koń, dalej na koń, dalej na koń!
Zbrzydźmy już sobie zbytnią powolność,
Krzykniemy razem śmierć, albo wolność, Czas się urzetelnić z długu, Gdy już bracia w Uściługu, Dalej na koń, dalej na koń, dalej na koń!
Na koń Podole, Kijów, Wołynie,
Niech sława nasza marnie nie ginie — Za przykładem Warszawianów, Wypędźmy z kraju tyranów. Dalej na koń, dalej na koń, dalej na koń!
Bard nadwiślański 1831.
ŚPIEW
ŻOŁNIERKI NAD KOLEBKĄ DZIECIĘCIA.
Śpij moje dziecię, choć ojciec daleko, Ty tego nie czujesz jeszcze,
Gdy on w obozach pod Boską opieką, Niech się choć tobą napieszczę,
Śpij moje dziecię — ach! ciebie nie łudzą, Sława, ni sroga wojenka;
Twojego ojca może kule zbudzą, A ciebie matki piosenka; Ojciec powróci,
I niosąc z pola zwycięstwo i chlubę, Marsz Chłopickiego zanuci.
Śpij moje dziecię, bo tobie nic złego Przyszłość ni przeszłość nie wskaże,
Chyba gdy spytasz o ojca twojego, A ja ci na grób pokażę;
Śpij moje dziecię, lecz z czasem dorośnie, Dziecko z kolebki do broni,
O wtedy synu choć kwiateczek w wiośnie, Nikt cię od wojen nie schroni. Ojciec powróci, I niosąc etc.
I inna matka wtedy cię powoła, I inna uśpi piosenka,
I matka zmilczy, gdy Ojczyzna woła, I spać ci nie da wojenka!
Ale tymczasem uśnij dziecię lube, Może też ojciec powróci,
I niosąc z pola zwycięstwo i chlubę, Marsz Chłopickiego zanuci.
Pamiętasz Bracie kiedyśmy z Warszawy,
Z odważnych garstką wygnali Moskali:
Bez krwi rozlewu, wieniec wiecznej sławy,
Synowie Lecha dla siebie zjednali?
Gdy Wódz Konstanty wybór pięknej młodzi,
Śpiesznie wywodzi z Lechitów granicy;
Każdy się cieszył. — Polska się odrodzi,
Pamiętasz pewnie ruch naszej stolicy?
Chlubna pamiątka do naszych zaszczytów,
Kiedy zebrana młódź z orężem w ręku,
Łamie warowne bramy Karmelitów,
A jęk nieszczęsnych ginie wśród szabl szczęku.
Widzisz te tłumy śród chlubnego szału,
Nie podłe zyski mające na celu;
Kruszące silne bramy Arsenału,
Wszakże tam byłeś luby przyjacielu?
Pamiętasz kiedy Dybicz z Zabałkanu,
Szturmem zdobywać chciał Przedmieście Pragi?
Przed czasem laury siał pod nogi Panu,
Nie znając mężnych Polaków odwagi?
Ale prowadząc szyki dzielni męże,
Śmiali się z próżnej najezdnika dumy:
W krwi wrogów polskie pływały oręże,
Ścieląc pod nogi najezdników tłumy.
Pamiętasz Bracie Tykocińską bitwę?
W ówczas Skrzynecki wiódł Polaków roty;
Podli najezdcy pierzchnęli na Litwę,
Widząc w Polakach niezachwiane cnoty.
Byłeś zapewne i pod Ostrołęką,
Gdzie Wódz dał piękne stałości przykłady?
Tam Bóg wszechmocny zasłaniał nas ręką,
O jak pamiętne naszych zwycięstw ślady!
Wszakże pamiętasz? — już zamilczę o tem,
Bo smutne dotąd są nasze koleje;
Kiedy już zdrajcy przekupieni złotem,
Drogiej Ojczyzny niszczyli nadzieje.
Próżno się Naród chciał wśród zguby bronić,
Gdy Krukowiecki zaufanie zdradza:
Na obcej ziemi będziemy łzy ronić.
Niechaj łza przeszłe pamiątki osładza.
Obcy wśród obcych, wygnańcy z Ojczyzny,
Za nim nadejdzie dla nas zmiana nowa,
Cieszmy się patrząc na rany i blizny,
Nucąc niekiedy «Ojczyzno bądź zdrowa.»
A skoro oręż z nad brzegów Sekwany,
Jak opiekuńczy Anioł się odsłoni;
Wtenczas znów zadrżą przed nami tyrany;
I pierzchną na głos: do broni! do broni!
Juljusz Wierzejski.
SPUŚCIZNA POLSKA.
Runął tron, padły orły, pogonie —
We krwi legły twej ojczyzny męże:
Korona z cierni wieńczy twe skronie,
W okół kajdany, mordu oręże.
Cóż ci zostało? — Ojczyzny mara? — Wiara! —
Najmniejszy promyk szczęsnej przyszłości
Zagasł w niewoli najeźdźcy kata —
Na polach twoich gniją twe kości,
Nad niemi podłość, rozpusta wzlata!
Co z cię wypędza zwątpień zawieje? — Nadzieja! —
Na każdym kroku szydercze wrogi
Śledzą twych uczuć serca i ducha
I drą się nawet po za twe progi,
Czy ich nienawiść tam nie podsłucha —
Co im ty dajesz za tę zażyłość? — Miłość! —
Wiara, nadzieja, miłość bliźniego,
To twa spuścizna, o polski bracie —
Nią zwalcz znęcania wroga podłego,
Nią rządź się w kraju, w polu i w chacie.
Przez onej siłę da Bóg ci męstwo, — Zwycięstwo! —
Ucz się jej drogą pracować szczerze
Nad sobą, swymi, choć w czoła pocie;
Rządź się w miłości, nadziei, wierze,
Wzmacniaj w cierpieniu, wytrwania cnocie.
Wszechmocny wróci, gojąc twą bliznę, — Ojczyznę! —
Bo w cierpień drodze Pan ci przeznaczył
Już na tej ziemi wysoką rolę?
Oświaty ducha przyszłość dać raczył,
Świętej wolności przez twą niewolę.
I błyśnie promień twojej wielkości — — W ludzkości! —
Niech materjalizm, grzech i niewiara
Hulają dzisiaj po Bożym święcie —
Przyjdzie czas, kiedy występku mara
Nieszczęsnych wrogów srogo przygniecie
Wonczas ty ludy z hańby wyłonisz — — Obronisz! —
Nie siłą miecza, lecz siłą ducha
Stanie twe znamię na wodzy ludu —
Świat dążeń twoich kornie usłucha
I dozna przez cię zbawienia cudu.
Z łona twojego tryśnie promienie: — Zbawienie! —
I ci co przedtem ciebie gnębili,
Co podeptali twe święte prawa,
Czołem pokornie będą ci bili,
Będą’ć wołali: sława ci, sława!
Uzna spodlona, znękana dusza — Chrystusa! —
O ludu polski! przy tej spuściznie
Wielkiś ty, wielki mimo kajdany!
Bądź więc strażnikiem polskiej ojczyźnie,
Nie wchodź w sojusze z twemi tyrany.
Ty ponad ludzkość tu wsławisz siebie — — I w niebie! —
E. K...
STRAŻ NAD WISŁĄ.
O Wisło, wód twych bieg
Trójsieczny gnębi miecz,
Wróg zaległ wszystek brzeg,
By fale cofnąć wstecz.
Zieloną brzegów skroń Morderczy kala ptak, By zatrzeć czystą woń Rozpuszcza sępy w szlak.
«Ludu polskiego dzban
Wytrącę z Wisły fal!»
Wykrzyknął sępów Pan,
Mord niosąc w szerz i w dal.
Czyż nie lepiej się zemstą rozjuczyć
W krwi niemieckiej, i ścierwach moskali
W noc spokojna, do domów wpadniemy
Gdzie szczęśliwi cichemi śpią snami.
Naszą pieśnią ich spokój skłóciemy:
Niech się zerwą, niech idą za nami.
Więc gdy zgasły nadziei promienie
Zanim zorza zaświeci nam blada,
Stańmy jako upiorów gromada
We krwi wrogów nasyćmy pragnienie.
TRZECI MAJ.
Nie nawidzę was próżniaki,
Których szczęściem fałsz i plotka,
Stronię od was między krzaki
Gdzie mnie bawi luba zwrotka: Otóż maj; śliczny maj, Zieleni się błoń i gaj!
Bracie pójdź ze mną do lasku
Ucieszyć się dniem pogodnym,
I opodal od miast wrzasku,
Zaśpiewajmy głosem zgodnym; Piękny maj, miły maj, Zieleni się w błoniu gaj!
Wolność wsparta na oświacie,
I równość w obliczu prawa,
Tak nam rokowała bracie,
Trzeciego maja ustawa; Lecz gdzie gwałt, tam aj, aj! Nie wesoły nawet maj.
Ach jak srodze z tym obrazem
Maja boleść się podwaja!
Pójdź, będziemy płakać razem,
Czytając ustawę maja — Biedny kraj, nędzny kraj, Gdzie jest zbrodnią wspomnieć maj.
Przyjacielu folguj duszy,
Rozpądź z czoła smutku chmury,
Niech cię błogi urok wzruszy,
Pięknej wiosny i natury;
Uściśnij mnie przyjacielu,
Maj nam hasłem, wodzem cnota,
Niech nas naśladuje wielu,
A jeszcze zadrży despota! Wtenczas kraj, sławny kraj, Znowu będzie święcił maj.
Kto Ojczyznę lubą traci,
I swobody i nadzieje,
Kto patrzy na łzy swych braci,
Temu się wiosna nie śmieje; Biedny kraj, biedny kraj, Gdzie jest grzechem wspomnieć maj.
I ja płaczę po tej stracie,
W nędzy wlokę życie całe;
Lecz cię chcę pocieszyć bracie,
Wspomnieniem na przeszłą chwałę; Gdy ten kraj, sławny kraj, Święcił kiedyś trzeci maj.
A więc precz łzy z mej powieki,
I ty bracie rozjaśń lice;
Możemyż cierpieć na wieki,
Mając serca i prawice. A więc kraj, szczęsny kraj, Znowu będzie witał maj.
Wszystko się poi roskoszą,
Polak nadziei nie traci;
Już moskali z granic płoszą,
Bracia uścisną swych braci! A więc kraj, sławny kraj, Uczuł w sercach błogi maj.
Zagra marsza od północy,
Oddaj zuchwalcze Podole!
Błyśnie silnie iskrą w oczy,
Gdzie są siedziby bawole; Ten to kraj, jest nasz kraj, Tak opiewa trzeci maj.
A stamtąd w odwrót krainy,
Od rzeki Dniepru i Sali,
Znajdą się prawdziwe syny,
Którzy już nad grobem stali; Ten to kraj, jest nasz kraj, W nim nie znano co jest maj.
Wnet Polak zakręci wąsa,
I przywdzieje kontusz suty,
Na moskala się rozdąsa
I ciasne mu skroi buty — Moskal aj, Polak maj, Oddaj smoku — to nasz kraj.
Wtenczas brat krzyknie na brata:
Te niwy bory i lasy,
Odzyskana nasza strata,
Wiwat staropolskie czasy! Wiwat kraj, mężny kraj, Wiwat błogi trzeci maj!
Gdy więc spełnione te chęci,
Nic nam nie zbywa w tej dobie,
Jak maj zachować w pamięci,
I ręce podawać sobie: Więc ten kraj, luby kraj, Uczuł w sercach błogi maj.
Wytrwałości, prawych godło!
Daj Polakom wyżyć w biedzie
Bo co się dziś nie powiodło
Może się jutro powiedzie.
Pamiętasz bracie hochanykochany, Gdyśmy zawsze w dni wiosnowe,
Wychodzili na Bielany, Obchodzić święto Majowe. Nucąc, wraz Boże daj, By nam lepszy nadszedł Maj.
Ci którzy nam więzy dali, Znosząc Majową ustawę,
Jeszcze srodzy zabraniali, Święcić drogą Ojców sławę. Smutno żyć, smutno żyć, Gdy się trzeba z sercem kryć.
Kto wspomniał Polskę kochaną, Jęczyć musiał długą chwilę —
Weselić się nam kazano, Na matki naszej mogile. Kraju nasz, kraju nasz, Takąż to ty wolność masz? —
Wszak nasza czapka czerwona, Wąs, czamara z pasem drogim,
Naszego rodu znamiona, Znikły przed ukazem srogim, Wrogu stój, wrogu stój, Chcesz że wydrzeć nam i strój? —
Gdy tak dręczyli tyrany, Pamiętasz kochany bracie?
Chodziliśmy na Bielany, Płakać po wolności stracie — Nucąc wraz, Boże daj, By nam lepszy nadszedł Maj.
Lecz w nas męstwo nie upada, Każdy ramię wzniósł gotowe,
I jedna noc Listopada, Wróciła nam dni Majowe. Przyszedł czas, przyszedł czas, Który z kajdan rozkuł nas.
Nasza młodzież niezwalczona — Zadrżeli przed nią wrogowie,
I znowu czapka czerwona, Zabłysła na wolnych głowie.
Polski wąs, Polski strój, Głoś że wrogu zakaz twój.
A więc bracie mój kochany, Gdy nadejdą dni wiosnowe,
Znów pójdziemy na Bielany, Obchodzić święto Majowe. Nucąc wraz, Boże daj, By kwitł wiecznie taki Maj.
Bard nadwiślański 1832.
TRZECI MAJ LITWINA.
Witaj majowa jutrzenko,
Świeć naszej polskiej krainie,
Uczcimy ciebie piosenką,
Przy hulance i przy winie. Witaj Maj, piękny Maj, U Polaków błogi kraj.
Nierząd braci naszych cisnął,
Gnuśność w ręku króla spała,
A w tem trzeci maj zabłysnął,
I nasza Polska powstała. Wiwat Maj, piękny Maj, Wiwat wielki Kołłątaj.
Ale chytrości godzina,
Młot swój na nas gotowała,
Z piekła rodem Katarzyna,
Moskalami kraj zalała. Chociaż kwitnął piękny Maj, Rozszarpano biedny kraj.
Wtenczas Polak z łzą na oku,
Smutkiem powlekł blade lice,
I trzeciego Maja w roku,
Wspominał lubą rocznicą. Wzdychał ciągle, Boże daj, By zabłysnął trzeci Maj.
Na ustroniu jest ruina,
W której Polak pamięć chował,
Tam za czasów Konstantyna,
Szpieg na nasze łzy czatował — I gdy nadszedł trzeci Maj, Łańcuchami brzęczał kraj.
W piersiach rozpacz uwięziona,
W Listopadzie wstrząsła serce,
Wstaje Polska z grobów łona,
Pierzchają dumni morderce! Błysnął znowu trzeci Maj, I już wolny błogi kraj.
Próżno, próżno Mikołaju,
Z paszcz ognistych w piersi godzisz,
Próżno rząd wolnego kraju,
Nową przysięgą uwodzisz — To nasz śpiew, witaj Maj, Niech przepadnie Mikołaj.
O zorzo trzeciego Maja!
My z twojemi promieniami,
Przez armaty Mikołaja,
Idziem w Litwę z bagnetami — Wrogu precz! witaj Maj! Polski i Litewski kraj.
Więc Jej nie ma? Umarła? — Wszak głośno
Mówią dzisiaj, że nie ma już Naszej! —
I tak mało ta wieść nam żałosną?
I tak mało wieść taka nas straszy? —
«Nie masz Polski» — wieść krąży tej treści —
I tak mało na twarzach boleści?!
«Nie ma Naszej już! —» Zdawna szept skryty
Snuł złowrogą tę wieść sercem drobnem;
Lecz dziś staje przed nami odkryty
Duch nicości z orędziem żałobnem:
Jako Polska już wizją jest marną,
A kraina ta grzędą smętarną — —
Och, czy wiecie, że trup to nie z ciała,
Tryumf śmierci nie w ciasnym piszczelu,
Do dziś mówią wręcz, że zamarła biała Dusza Polski z starego Wawelu.
Och, czy wiecie, że według tej wieści
Anioł wiary zmarł naszej i cześci! —
Trzebaż śmierć tę co rychlej wydzwonić:
«Niech wie naród i niech się ocala —
Gdy już trudno się zguby uchronić,
Ja do Niemca idę — ty Moskala —
Lepszy Niemiec niż Polak — przeszłości,
Lepsza Moskwa niż Polska — w nicości! — »
Więc umarła mówicie, umarła
Matka Chrobrych, Zygmuntów, Zamojskich?
Gdy o swojskie się serca oparła,
Snać znalazła swój grób w sercach swojskich
Ona, w błękit nosząca je chluby,
Dziś znalazła w nich czeluść swej zguby!
Dopełniliśmy miary klęsk i sromu,
Kielich nędzy wypiliśmy do dna!
Bo co uszło obcego pogromu,
To niewiara i trwoga niegodna
W nas zabija — hańby naszej pełnia! —
Rozbiór Polski w nas samych się spełnia.
A to w chwili, gdy w słońcu prawd wiecznych
Świadomości nam owoc dojrzewa,
W pieśniach ludu naszego serdecznych
Gdy się polski ideał rozbrzmiewa,
Gdy piastowska ta rzecz-pospolita
Już-już prawie za serce lud chwyta —
A to w chwili, gdy właśnie zasiada
Brat nasz dawny do Polski znów stołów:
Ten nasz Szląsk, co jak polska Armada,
W paszczę wrogich stracony żywiołów —
Dziś, po wiekach, nad germańskie tonie
Stare orły wynurza, pogonie!
O zaprawdę — to pośpiech bolesny:
Spychać Polskę w krainę dziś cieni!
O zaprawdę — trud taki przedwczesny
Wasz — Polacy dla Polski straceni —
To nie Ona — wy dla Niej umarli!
Wy nad sobą całun rozpostarli!
Nasza aria z pod lip czarnoleskich,
Nasza dumna kochanka Rejtanów
I piastunka pokoleń królewskich,
Mogłaż zstąpić w noc wieczną kurhanów —
Bez serdecznych łez naszych? protestu?
Mogłaż odejść nas tak — bez szelestu!?
Gdy się spiże rozjęczą wawelskie,
żałość głosząc i trwogę okrutną,
Gdy co ziemskie wszystko i anielskie
Twarz zakryje strwożoną i smutną,
Gdy się słyszeć da zgrzyt w osiach globu,
To uwierzym: Polska chce do grobu. —
Lecz nie straszy nas wrzawa złowroga,
Bez popłochu nas minie i bolu;
Wszak krzyk gęsi to tylko przestroga,
Że się skrada wróg do Kapitolu —
Powiadacie: «Straszno — noc głęboka — »
A więc: baczność! karabin do oka!
Choć wróg blisko, niech serc nie odbiega
Złota wiara i czujność bez końca!
Gdy ćma nocy widokrąg zalega,
Czyliż znak to, że nie ma już słońca?
Wszakże ono w porę nietoperzy
Czerpie dla nas światła zasób świeży!
Czy sądzicie, że gwiazdę narodu
Strącić można z dziejowych błękitów?
Chociaż zniknie na kresach zachodu,
Zejdzie ona w stronie swoich świtów!
Czasem w krocie wieków znów się zjawi
Jak kometa zły — i świat zakrwawi!
Nasze słońce jest z słońc nieśmiertelnych!
A wschód jego jest w stronie Racławic!
Wschód, co miljon serc przebudzi dzielnych,
Co żylastych miljon wskrzesi prawic,
Jasne kosy ich zamieni w głownie
I powiedzie na dziejów widownię! —
Ci, co z bogi się godzą obcemi,
Niech nad sobą lechicki miecz skruszą;
Lecz miljony są takich w tej ziemi,
Którzy w Polsce swej żyć jeszcze muszą,
Bo Ją dotąd kochali napróżno —
Bo ta Polska jest miłość im dłużną!
Te miljony zgłoszą się z protestem
Przeciw wam — gdy nadejdzie godzina,
Że w ich sercu Polska powie: «Jestem,
U miłego otóż jestem syna,
Który nie wie co moje uściski —
Ach, bo wzięto go matce z kołyski!»
Zadrżą wtedy moce Polsce wrogie,
Gdy te syny nad ciałem Jej skrzepłem
Staną smętne, i życie to drogie
W Niej rostętnią swych własnych serc ciepłem
W was, Lechici, niech Polska już stygnie,
Bo jest ktoś, co ją mimo was dźwignie!
Lud; — co białych kołaczów swych wonnych
Z nadwołżańskich nie zbiera ugorów,
Ni swych piosnek, do serca tak skłonnych,
Czerpie z szumu Teutoburgskich borów —
Który «kwiaty swych uczuć i głowy»
Dla swej tylko ma jasnej królowej!
Lud — co trafia na ślad zmierzchłej chwały
Sercem żywem — któremu z smętarnych
Urn wciąż śpiewa duch Dziewicy białej,
Wandy duch śpiewa, z tych wyżyn ofiarnych:
«Raczej w nurtach Wisły szukaj zguby,
Niż z Moskalem lub Niemcem wchodź w śluby!» —
Polska ludu jest tem widmem białem —
Bez teutońskiej skazy, bez moskiewskiej!
W słowie swojem udzielna wspaniałem,
W swej buławie udzielna królewskiej,
Horodelskich i Lubelskich cudów
Jaśniejąca wdziękiem, siostra ludów!
Co rzetelne, co dobre, szlachetne,
W świecie bożym ostoi się samo;
A sztandary Twoje Polsko! świetne,
Żadną przecie nie okryte plamą —
Pod Chocimy, Wiednie niosły krzyże
Twych gryfowych hufców skrzydła hyże!
Bo twa prawda jest prawda serdeczną, —
Runą ziemskich potęg majestaty,
A Ty będziesz przez miłość swą — wieczną!
Ciebie anioł oszczędzi zatraty,
Co przewrotność z bytu wydziedzicza,
I nie zdmuchnie on — nie! Twego znicza.
Czy Jej nie ma?! — O nie, nie zginęła,
Ni się w obcej istności rozpłynie
Lubelskiego ta Mistrzyni dzieła! —
Nasze Credo to — nie chybi w czynie,
Gdy się zorza znów nasza zapali,
Gdy je po nas wygłosi dźwięk stali.
Hej fajfry, tambory! Na pola, nabory! Niech werbel zakipi jak wrzątek —
Gdy duch się pobudzi. Aż w krwi się ostudzi Serc naszych, serc polskich pamiątek.
Hej fajfry, tambory! Na pola na bory!
Z narodem, z narodem, z narodem! Kto sercem ochoczy, Niech przodem wyskoszywyskoczy,
A pójdziem za jego przewodem.
Hej fajfry, tambory! Na pola, na bory —
Niech bagnet jak piorun się wije: Sztandary rozwinąć I pobić lub zginąć —
A matka ojczyzna niech żyje!
(drukowany w czasie stanu oblężenia w Warszawie 1861. r.)
Niechaj głoszą dzieje,
Męstwo Rosyanów
Niech się szczęście zleje
Na moskiewskich Panów —
Niech się w górę wznosi
Mikołaja sława,
Niechaj każdy głosi
Petersburskie prawa —
Dzielność polskiej broni Niechaj zginie w toni — Na Polski wskrzeszenie Niech spadnie zniszczenie! Rząd polski, korona Niechaj wkrótce skona; Walki dotąd znane Niech będą wyśmiane!
(Dla zrozumienia prawdziwej treści należy czytać wiersz
↑Wiersz rozdawany w czasie żałobnych nabożeństw we Lwowie.
↑W Zamościu siedział początkowo Arcyksiąże Maksymiljan, wzięty w bitwie pod Byczyną przez Jana Zamojskiego; w Gostyniu siedzieli Carowie Moskiewscy Szujscy — oprowadzani w tryumfie przez Stanisława Żółkiewskiego w murach Warszawy.
↑Kościół Dominikanów zwalony, gdzie dziś dom Towarzystwa Warszawskiego Przyjaciół nauk; tu mieli grobowiec Carowie Szujscy.
↑Wiersz ten tłomaczył na język niemiecki Dr. L. Kurtzman.