Violanta
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Violanta |
Pochodzenie | Dekameron |
Wydawca | Bibljoteka Arcydzieł Literatury |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Współczesna |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Damy, z natężeniem oczekujące, co się z kochankami stanie i czy w samej rzeczy na stosie spaleni oni zostaną, poweselały, usłyszawszy o ich wybawieniu się od śmierci i Bogu dank złożyły. Królowa skinęła na Laurettę, a ta w te słowa zaczęła:
— Gdy szlachetny król Wilhelm rządy nad Sycylją sprawował, żył na tej wyspie pewien szlachcic, Amerigo Abate da Trapani zwany, który wśród obfitości wszelkich dóbr doczesnych, także mnóstwo dzieci posiadał. Potrzebując licznej służby, kupił kilku otroków od genueńskich korsarzy, którzy po ograbieniu Armenji, ze swemi galerami do portu zawinęli. Amerigo otroków za Turków uważał. Wśród niewolników, pozór pastuchów mających, jeden chłopiec szlachetniejszą postawą i gładszemi obyczajami się wyróżniał. Zwali go Teodoro. Chocia za niewolnika był uważany, pozostał w domu pana Ameriga i rósł pospołu z jego dziećmi. Dzięki szczęśliwej naturze swojej zdołał wkrótce tak szlachetnych obyczajów nabrać, że pan jego, przychylnością do niego powodowany, wolnością go obdarzył. Mniemając zasię, że Teodoro jest Turkiem, ochrzcić go przykazał i imię Piotra przyjąć. Potem Amerigo marszałkiem swym go uczynił i w zupełności mu zaufał. Wraz z innemi dziećmi pana Ameriga wzrastała córka jego, Violanta, wielce urodziwa dzieweczka. Gdy ojciec zamąż wydać ją się zbierał, Violanta w Piotrze się zakochała. Miłując go gorąco i przymioty jego wielce ceniąc, nie miała jednak odwagi odkryć mu afektów swoich, aliści wkrótce Amor z tego zatrudnienia ją wywiódł. Piotr bowiem, spojrzawszy na nią kilka razy ukradkiem, tak się nią zachwycił i tak w niej rozmiłował, że czuł się wtedy tylko szczęśliwy, gdy z nią razem przebywać mógł. Obawiał się jednak, aby ktoś miłości jego nie odkrył, wydawało mu się bowiem, że źle sobie poczyna. Dzieweczka, ochotnie w towarzystwie Piotra przebywająca, tajemnicę jego odgadła, a chcąc dodać mu odwagi i otuchy, wielkie ukontentowanie po sobie pokazała. Przez długi czas jeszcze pozostawali w niepewności, jak swe uczucia wzajemnie sobie wyznać, chocia gorąco pragnęli porozumieć się z sobą. Gdy tak cierpieli, ogniem namiętności gorejąc, los w sukurs im przyszedł i pokazał im drogę do porozumienia wiodącą. Amerigo posiadał majętność, o milę od miasta Trapani leżącą. Żona jego z córką i różnemi damami przebywała tam często. Pewnego dnia zdarzyło się, że w upalny dzień udały się na wieś, wziąwszy z sobą także i Piotra. W czasie ich przechadzki nagle, jak to często w lecie się zdarza, niebo pokryło się ciemnemu chmurami. Damy, niechcąc być burzą zaskoczone, wyruszyły w drogę do Trapani. Piotr i Violanta, jako ludzie młodzi, wyprzedzili znacznie żonę pana Ameriga i jej towarzyszki; nie tylko obawa niepogody, ale i miłość kroki ich przyspieszyła. Oddaliwszy się od reszty kompanji tak, że ledwie widziani być mogli, poczuli, że po wielu grzmotach, grad sypać poczyna. Damy schroniły się do domu pewnego wieśniaka, co się zaś Piotra i Violanty tyczy, to nie widząc innego schronu, wpadli do starej, pochylonej rudery, w której nikt już nie mieszkał. Dach tej chaty był bardzo uszkodzony; tylko cząstka jego pozostała. Młodzi ludzie dla ciasnoty kąta, w którym stali, musieli się zetknąć z sobą. Ta okoliczność dodała im odwagi do wzajemnych oświadczyn i była pobudzeniem ich miłosnego pragnienia. Piotr pierwszy zaczął w te słowa:
— Dałby Bóg, aby ten grad nigdy nie ustawał, dopóki bowiem sypie, mogę się stąd nie ruszać.
— Ach i jabym tego chciała — odparła Violanta.
Rzekłszy to, uścisnęli sobie ręce, poczem objęli się i pocałowali, podczas gdy grad wciąż po dawnemu sypał.
Nie będę się tu nad każdym szczegółem szerzył, to jeno powiem, że nim się niebo wyjaśniło, Piotr i Violanta najwyższe uniesienia miłości poznali i umówili się o sposób tajnego widywania się z sobą. Gdy grad padać przestał, poczekali u bram miasta na matkę Violanty i wraiz z nią do domu powrócili. Od tego dnia nieraz jeszcze, wielką ostrożność zachowując, schodzili się razem ku wielkiej radości swojej. Wreszcie Violanta brzemienną się poczuła, co niemało strapienia im przyczyniło. Violanta nie omieszkała próbować różnych środków, aby pozbyć się płodu przed czasem, jednakoż wszystkie jej starania na nicezm spełzły. Wówczas Piotr, obawiający się o życie swoje, postanowił uciec, o czem Violancie powiedział.
— Jeśli mnie opuścisz — rzekła Violanta — to bądź upewniony, że życie sobie odbiorę.
Piotr, gorąco ją miłujący, odparł:
— Nie mogę tu pozostać, najdroższa moja! Brzemienność twoja wnet jawną się stanie i postępek nasz zdradzi. Tobie przebaczą z łatwością, ja zasię nieszczęsny na twoją i swoją winę będę musiał odpokutować.
— Piotrze — odrzekła na to Violanta — mój grzech istotnie najaw wyjdzie, co się jednak twego tyczy, to bądź upewniony, że nikt o nim wiedzieć nie będzie, jeśli tylko ty sam o nim nie powiesz.
— Jeżeli tak — zawołał Piotr — to zostanę. Pamiętaj jednak, abyś swoją obietnicę zdzierżyła!
Violanta ukrywała długo stan swój, widząc jednakoż, że pozór jej dalszą tajemnicę niemożliwą czyni, wyznała pewnego dnia matce wszystko, rzęsistemi łzami się zalewając i błagając ją o przebaczenie i litość. Matka, w srogi gniew wpadłszy, zganiła ją ostremi słowy i żądała wyznania, kiedy i z kim się to zdarzyło. Dzieweczka, nie chcąc biedy na Piotra sprowadzać, wymyśliła jakąś baśń i za prawdę ją podała matce, która, uwierzywszy wszystkiemu, wysłała córkę dla ukrycia jej błędu do jednej ze swoich posiadłości.
Gdy czas połogu nadszedł i chora, kobiecym obyczajem, w bólach krzyczeć poczęła, zdarzyło się to, czego matka najmniej się spodziewała — że pan Amerigo, który dotychczas w tej wiosce prawie nigdy nie bywał, wracając z polowania, krzykiem tym zadziwiony, podjechał pod dom i wszedł do komnaty, aby spytać się o powód wrzawy. Matka, będąca w tej chwili przy córce, obaczywszy swego męża, podniosła się i z płaczem powtórzyła mu to, co jej Violanta opowiedziała. Aliści pan Amerigo, mniej od żony łatwowierny, odparł, że niemożliwą jest rzeczą, aby dziewczyna nie wiedziała, od kogo jest brzemienną, i zażądał szczerego wyznania prawdy, mówiąc, że jest to jedyny środek do uzyskania jego przebaczenia. W przeciwnym razie zasię niechaj na pewną i okrutną śmierć się gotuje! Napróżno matka Violanty siliła się wmówić w niego ową bajkę, której sama uwierzyła. Wysiłki jej na niczem spełzły. Amerigo, srogim gniewem zapalony, rzucił się z obnażoną szpadą na córkę, która w tym czasie synka powiła, i krzyknął:
— Albo mi wyznasz, kto jest ojcem twego dziecięcia, albo zginiesz na miejscu!
Z trwogi przed śmiercią złamała Violanta dane Piotrowi słowo i wyznała ojcu wszystko, co między nimi zaszło. Rycerz, wysłuchawszy Violanty, wpadł w taką wściekłość, że ledwie od zamordowania córki pohamować się zdołał. Dawszy w słowach folgę gniewowi swemu, wsiadł na konia i do Trapani popędził. Przybywszy do grodu, oskarżył Piotra przed Curradem, kapitanem wojsk królewskich, o hańbę, wyrządzoną jego domowi. Kapitan kazał Piotra niespodzianie pochwycić i wziąć go na spytki celem dobycia z niego dokładniejszych zeznań; potem skazał go na przepędzenie kijami przez całe miasto, a następnie na powieszenie. Aby zaś ta sama godzina była kresem życia obojga kochanków i ich dziecięcia, pan Amerigo, który gniewu swego wyrokiem śmierci na Piotra jeszcze nie zaspokoił, wsypał truciznę do kielicha z winem i powierzył go wraz z ostrym sztyletem jednemu ze sług swoich, mówiąc doń:
— Udaj się z tem do Violanty i w mojem imieniu jej powiedz, aby, nie mieszkając, jeden z tych dwóch rodzajów śmierci wybrała. Niechaj ginie od trucizny lub od noża, w przeciwnym razie, jak na to zasłużyła, w obliczu całego miasta na stosie spłonie. Skoro zaś tego dokonasz, pochwyć chłopca, którego Violanta przed kilkoma dniami na świat wydała, rozbij mu głowę o ścianę i rzuć go potem psom na pożarcie.
Otrzymawszy od okrutnego ojca taki rozkaz, córki jego i wnuka się tyczący, sługa poszedł go wykonać. Tymczasem Piotr, na śmierć skazany, pędzony był uderzeniami kijów do szubienicy. Pachołkowie kata wiedli go koło gospody, w której trzech szlachciców armeńskich mieszkało. Byli to posłowie, wysłani przez króla Armenji do Rzymu dla porozumienia się z papieżem w ważnych sprawach, wojny krzyżowej dotyczących. Zatrzymali się oni w Trapani dla wypoczynku i skrzepienia sił, przyjmowani z osobną czcią przez dostojnych obywateli miasta z panem Amerigo na czele. Trzej posłowie, widząc przechodzący orszak z Piotrem pośrodku, podeszli przez ciekawość do okna. Piotr był do pasa całkiem obnażony i ręce miał na plecach związane. Jeden z posłów nazwiskiem Fineo, człek w podeszłym wieku, spostrzegł na piersi młodzieńca wielką ognistej barwy plamę, nie od rany pochodzącą, jeno będącą przyrodzonem znamieniem. Na ten widok wspomniał pan Fineo swego syna, którego mu przed piętnastu laty korsarze na wybrzeżu Laiazzo porwali. Od tego czasu słuch o nim zaginął. Zważywszy wiek nieszczęśnika, pędzonego przez katów, pomyślał, że syn jego, gdyby jeszcze przy życiu się znajdował, w tym samym wieku byćby musiał. Uderzony widokiem tego znamienia, pomyślał, że skazaniec jest jego synem. Wówczas przyszło mu do głowy, że jeśli tak jest w samej rzeczy, to młodzieniec winien przypomnieć sobie swoje imię i zrozumieć słowa armeńskiego języka. Dlatego też, gdy skazaniec do okna się zbliżył, Fineo zawołał:
— Teodorze!
Na dźwięk tego imienia Piotr podniósł głowę. Wówczas Fineo spytał go po armeńsku:
— Skąd pochodzisz i kto był twoim rodzicem?
Pachołkowie kata przez wzgląd na osobę posła zatrzymali się, tak iż Piotr mógł odpowiedzieć:
— Pochodzę z Armenji. Rodzic mój zwał się Fineo. Nieznani ludzie przywieźli mnie tutaj, jeszcze gdy małem dzieckiem byłem.
Na te słowa Fineo poznał w młodzieńcu swego utraconego syna. Z płaczem zbiegł po schodach wraz z towarzyszami swymi i chwycił Teodora w objęcia. Poczem okrył go płaszczem z drogocennej materji, zdjętym z własnych ramion, i poprosił dowódcy siepaczy, aby przez wzgląd na jego osobę, wstrzymał się, dopóki nowych rozkazów nie otrzyma. Dowódca zgodził się na to.
Fineo wiedział już, za jaką to winę Teodora na kaźń wiedli, bowiem słuchy o tem po całem mieście obiegały. Dlatego też co żywo z towarzyszami swymi i ze świtą do Currada się udał i tak rzekł do niego:
— Panie! Młodzieniec ten, którego, jako niewolnika, na śmierć skazaliście, jest wolnym człekiem i moim synem. Gotów on jest pojąć za żonę dzieweczkę, którą, jak mówią, zbezcześcił. Odłóżcie przeto wykonanie wyroku aż do chwili, gdy przyjdzie wiadomość, czy dzieweczka chce go za męża. Currado, usłyszawszy, że Piotr jest synem pana Fineo, wielce się zadziwił. Wstydząc się omyłki swojej i zbytniego w tej sprawie pośpiechu i zważywszy, że prośba Fineo jest słuszna, polecił skazańca do domu odprowadzić, a sam tymczasem wezwał pana Amerigo i o wszystkiem go powiadomił.