Wędrówki Rycerza-Harolda/Noty historyczne do pieśni III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wędrówki Rycerza-Harolda |
Podtytuł | Romanca |
Pochodzenie | Poemata |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1895 |
Druk | S. Lewental |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Jan Kasprowicz |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nota F.
„Nie darmo wzgórza dawnych Persów plemię
Na swego bóstwa zmieniało ołtarze
Bez ścian, na szczytach, wyrosłych nad ziemię,
Wznosiło kościół etc. St. XCI.
Nie zapominajmy, że najpiękniejsze i najdonioślejsze nauki boskiego twórcy chrześcijaństwa wygłoszone były nie w świątyni, lecz na górze. Przeszedłszy od spraw wiary do krasomówstwa świeckiego, nadmienić wypada, że najwspanialsze i najskuteczniejsze mowy nie były wypowiedziane śród murów. Demostenes przemawiał na publicznych wiecach ludowych, Cycero na forum. Że takim sposobem otoczenie wywierało wpływ nietylko na mówcę, ale i na słuchaczy, zrozumiemy to zupełnie, jeżeli znane nam z dziejów ówczesne wrażenia porównamy z tém, co dzisiaj sami czujemy, odczytując mowy te w zamkniętym pokoju. Co innego czytać Iliadę na przylądku sygejskim i na kurhanach trojańskich, albo przy źródłach u stóp góry Idy, wobec równiny trojańskiéj, rzek trojańskich i archipelagu w dali, a co innego ślęczeć nad Homerem przy świecy w wygodnéj bibliotece: sam się o tém przekonałem. Gdybyśmy szukać chcieli przyczyny, czém sobie wytłómaczyć nadzwyczajne i szybkie powodzenie sekty metodystów, to, oprócz zapału kaznodziejów (o tém, czy wiara ta błędna, czy prawdziwa, mówić teraz nie pragnę), przypisać należałoby temu, że kazania odbywają się zawsze w polu, że język ich nigdy nie bywa sztucznym i że zawsze mają charakter okolicznościowy. Muzułmanie, przy szczerości swojéj wiary, zwykli — tak bywa przynajmniéj wśród warstw niższych — obrzędowe modlitwy swoje powtarzać w godzinie oznaczonéj, nie uważając wcale, na jakiém znajdują się miejscu; z téj téż przyczyny modły odprawiają często w polu, klękając na macie, którą każdy prawowierny zawsze wozi ze sobą, aby mu służyła czy to jako pościel, czy téż jako dywan; modlitwa trwa kilka minut, ale zupełnie pochłania modlącego się wiernego, nią tylko w téj chwili żyjącego: nic mu przeszkodzić, nic go oderwać nie może. Co do mnie, to prostota i najzupełniejsza szczerość tych ludzi, duch, którym są ożywieni i który się nad niemi unosi, daleko większe wywarły na mnie wrażenie, aniżeli jakikolwiek z obrzędów dokonanych w kościele, choć widziałem prawie wszystkie pod słońcem, pominąwszy bowiem naszych sekciarzy, przypatrywałem się nabożeństwom Greków, katolików, Armeńczyków, protestantów, żydów i mahometan. Wielu murzynów, bardzo licznych w cesarstwie tureckiém, pogańskiéj hołduje wierze: mają oni zupełną swobodę wierzyć i modlić się, jak im się podoba; obrzędy niektórych widziałem zdaleka w Patras i, o ile mi się zdawało, będą to ceremonie czysto pogańskie, dla widza nie bardzo przyjemne.
Nota G.
Niebiańskie kroki zna każaa twa ścieżka —
Miłość, Klarencjo, siadła tu na tronie.
Co ma za stopnie te góry, w nich mieszka
Bóg, co skrą życie przenika twe błonie. St. C.
Rousseau: Héloïse, list 17, część 4, przypisek. „Ces montagnes sont si hautes qu’une demi-heure après le soeil couche, leurs sommets sont éclairés de ses rayons; dont le rouge forme sur ces cimes blanches une belle couleur de rose, qu’on aperçoit de loin“. Tyczy to się głównie gór nad Meillerie. „J’allai a Vevay loger à la Clef, et pendant deux jours que j’y restai sans voir personne je pris pour cette ville un amour qui m’a suivi dans tous mes voyages, et qui m’y a fait établir enfin les héros de mon roman. Je dirais volontiere à ceux qui ont du goût et qui sont sensibles: Allez à Vevay — visitez le pays, examinez les sites, promenez — vous sur le lac, et dites si la Nature n’a pas fait ce beau pays pour une Julie, pour une Claire, et pour un St. Preux; mais ne les y cherchez pas“. Les Confessions, livre IV, p. 306 Lyon, ed. 1796. W lipcu 1816 odbyłem podroż naokoło jeziora genewskiego, i o ile byłem bezstronnym i uważnym obserwatorem wszystkich tych krajobrazów, które Rousseau unieśmiertelnił w swojéj Heloizie, mogę powiedziéć, że w powyżéj przytoczonych słowach autora nie ma żadnéj przesady. Trudno widzieć Klarencyę (wraz z położonemi obok miejscowościami, jak Vevay, Chillon, Bôveret, St. Gingo, Meillerie, Eivan i ujście Rodanu) i nie być uderzonym harmonią, łączącą miejscowości z postaciami, któremi je autor zaludnił. Ale nie koniec na tém; uczucie, którém wszystko dyszy naokoło Klarencyi oraz na znajdujących się naprzeciw skałach meillerskich, głębsze jest i wyższe, niż wynikające ze zwykłéj zgodności przyrody z uczuciami człowieka; jest to uczucie miłości w najwyźszém i najwznioślejszém znaczeniu; doznajemy takiego wrażenia, jakoby w nas samych była cząstka jéj wspaniałości i doskonałości: jest to owo wielkie prawo, na którém opiera się wszechświat, prawo tutaj nie mniéj widoczne, choć w mniejszych występujące rozmiarach; czujemy, że jesteśmy odrębną téj przyrody częścią, ale zlewamy się z nią i tracimy własną indywidualność. Gdyby nawet Rousseau nigdy nie istniał i nigdy nic nie napisał, wspaniałe te krajobrazy byłyby jednak pełne tego uczucia. On uczucie to stąd zapożyczył i tém spotęgował wrażenie swego dzieła; ale czém ono stało się dla niego, tém żaden człowiek stać się dla tych krajobrazów nie może. Zdarzyło mi się (nie wiem, czy to było szczęście, czy nieszczęście) płynąć z Meillerie, gdzieśmy na chwilę wylądowali, do St. Gingo podczas burzy; nawałnica spotęgowała wspaniałość sceneryi, choć nie małe groziło niebezpieczeństwo łodzi zbyt drobnéj i przeładowanéj. Była to ta sama część jeziora, na któréj Rousseau umieścił łódkę, niosącą St. Preux’a i panią Wolmar, podczas burzy szukających schronienia w Meillerie. Gdyśmy wylądowali w St. Gingo, spostrzegłem, że taki silny wiatr tu szalał, iż pod samą górą kilka pięknych wywrócił kasztanów. Na przeciwległém wzgórzu pod Klarencyą stoi zamek. Pagórki pokryte są winnicami, które przeplatają małe lecz prześliczne gaje; jeden z nich nazywa się gajem Julii i chociaż dzięki samolubnemu skąpstwu bernardynów, do których okolica ta należała, wycięty został i to w celu zasadzenia winnicy dla użytku tych marnych pasibrzuchów wstrętnego zabobonu, mieszkańcy Klarencyi po dziś dzień pokazują miejsce, gdzie rosły drzewa, i nadają mu nazwisko, które przeżyło ten lasek. Rousseau nie miał szczęścia co do ochrony miejscowości, które oddał w posiadanie swoim „powietrznym nicponiom“. Przeor klasztoru św. Bernarda wyrąbał gaje dla kilku beczek wina a Bonaparte kazał splantować część skał meillerskich, celem stworzenia drogi, prowadzącéj przez Simplon. Droga jest rzeczywiście śliczna; nie zgadzam się jednak z uwagą, którą słyszałem, że „la route vaut mieux que les souvenirs“.