Władczyni lodu (Andersen, przekł. Mirandola)/Zakończenie
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Władczyni lodu |
Pochodzenie | Baśnie |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie R. Wegner |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Concordia |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | Iisjomfruen |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cała baśń Cały zbiór |
Indeks stron |
Pod wieczór tegoż dnia przybyli do Villeneuve i pokrzepili się w gospodzie, potem młynarz urządził sobie drzemkę, a młodzi wyszli na świat, minęli miasteczko i ujrzeli niebawem ponury Chillon, którego mury odbijały się w ciemnych wodach jeziora. W pobliżu widniała też mała wysepka obsadzona akacjami, podobna kiści kwiatów.
— Jakże tam musi być uroczo! — zawołała Babeta, ogarnięta chętką dostania się na wysepkę.
Życzenie to mogło się ziścić łatwo, gdyż u brzegu stała łódka. Nie było w pobliżu nikogo, by spytać o zezwolenie, przeto wsiedli poprostu i pojechali.
Po kilku minutach stanęli na wysepce, która była tak mała, że ledwie starczyło miejsca na potańczenie ze sobą.
Obrócili się parę razy wokoło, potem zaś usiedli pod akacjami, rozmawiając, zaglądając sobie w oczy i podziwiając zachód słońca.
Ściemniało się coraz bardziej, a śnieżne szczyty płonęły na tle granatowego nieba. Takiego widoku nie mieli do tej pory. Uczuli, że niczego więcej ziemia dać chyba nie może.
— O jakże Bóg jest dobry! — zawołał Rudi.
— Jakże jesteśmy szczęśliwi! — odpowiedziała Babeta.
Rozebrzmiały dzwony wieczorne z gór okolicznych i dolin, oni zaś siedzieli pełni zachwytu i marzyli o bliskiej chwili zaślubin.
Nagle ujrzała Babeta, że prąd wody porwał ze sobą czółno, które zapomnieli przywiązać do brzegu.
— Łódka odpływa! — zawołała, a Rudi odparł:
— Pochwycę ją zaraz!
Zrzucił kurtkę, trzewiki i skoczył do wody i zaczął zwinnie pływać.
Krystaliczna toń jeziora zimną była jak lód. Wiał od niej zamróz lodowca. Rudi spojrzał w głąb i wydało mu się, że widzi tam pierścień złoty na dnie. Wspomniał straszny pierścień zaręczynowy. Pierścień rósł coraz to bardziej, tworząc złotą ramę przedziwnego krajobrazu. Był tam jakby przedziwny pałac lodowy, pełen sal, grot, rozpadlin, a zaludniało go mnóstwo postaci. Wszyscy młodzi strzelcy, którzy poginęli w górach, dziewczęta przepadłe w szczelinach lodowców, starsi mężczyźni i kobiety, słowem wszyscy którzy stali się ofiarami nieszczęścia, żywi teraz i uśmiechnięci patrzyli na płynącego.
Z podziemi tętniły dzwony. Rudi ujrzał krystaliczny tron, na nim zaś Władczynię Lodu. Po chwili wstała, uniosła się wzwyż i pocałowała go w nogi. Uczuł dreszcz straszliwy, jakby wstrząsł nim prąd elektryczny coś niby lód i płomień zarazem sparzyło go nagle.
— Mój jesteś! — zabrzmiało z głębiny. — Całowałam twe usta, gdyś był malcem, teraz ucałowałam stopy twoje. Cały jesteś moją własnością!
Usłyszał wyraźnie te słowa i nie zdolny oprzeć im się, zatonął w przejrzystej fali.
Cisza nastała. Umilkły dzwony wraz z ostatnim rozbłyskiem światła na górach. Śmierć zawładnęła szczęściem.
Biedna Babeta widziała co się dzieje. Sama jedna, opuszczona na wyspie, w ciemną pogrążoną noc. W dodatku rozszalała się wichura, zaczęły bić pioruny, wreszcie lunął deszcz, ludzie przybiegli nad brzeg, by zabezpieczyć łodzie.
— Gdzież oni być mogą teraz? — dumał młynarz.
Babeta siedziała skulona, bez ruchu, ochrypła od krzyku i zawodzeń.
Przypominała sobie opowiadanie narzeczonego o tragicznej śmierci jego matki oraz własnej przygodzie i westchnęła rozpacznie:
— Porwała go Władczyni Lodu!
W tej chwili zajaśniała błyskawica, a przerażona Babeta ujrzała straszliwą mocarkę. Stała na wzburzonych falach, zaś u jej stóp, leżały zwłoki młodego chłopca.
— Mój jest! — wykrzyknęła i zaraz wszystko zatonęło w ciemnościach.
Nagle wspomniała nieszczęsna sen swój i własne słowa. Wszakże sama uznała za rzecz najlepszą śmierć w momencie najwyższego szczęścia!
Minęło lat parę. Jezioro leżało spokojne, przejrzyste, jak dawniej. Winogradowe jagody nęciły oczy, po zwierciadlanej toni sunęły łódki o białych żaglach. Do Chillonu wiodła teraz kolej żelazna. Na każdej stacji wsiadali i wysiadali podróżni z czerwonemi książkami w rękach. Były tam opisy wszelkich ciekawości całej okolicy, znalazł się też opis tragicznej wycieczki młodej pary na akacjową wysepkę. Wszystko, nawet rozpacz Babety najdokładniej przedstawiono. Nie było tylko nic o późniejszem jej życiu. Młyn przeszedł w inne ręce, ona zaś mieszkała w pięknym domku przy stacji i spozierała na góry, gdzie ongiś polował na gemzy jej narzeczony.
Uspokoiła się z biegiem lat i poznała, iż Bóg objawił jej we śnie prawdę istotną. Pogodzona z wolą jego, żyła długo jeszcze po strasznem przejściu.