W dolinie łez/O duszę narodu

<<< Dane tekstu >>>
Autor Cecylia Niewiadomska
Tytuł W dolinie łez
Pochodzenie Legendy, podania i obrazki historyczne
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1920
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
O duszę narodu.


„Sto lat twardym smagano nas biczem,
Sto lat w dusze wlewano trucizny,
A my trwali i żyli tym Zniczem,
Co się zowie miłością ojczyzny!“
M. Konopnicka.

I w kraju cisza, noc, głucha martwota.
Gwiazda nadziei zupełnie zagasła, ludzie nie pragną niczego, niczego, byle policja nie weszła do domu, byle żandarm nie zabrał dzieci —
Nieszczęsne pokolenie tyle wycierpiało, że ludzie już nie chcieli myśleć o przyszłości, a przeklinali przeszłość i powstanie. Zwątpili o sobie, stracili wiarę w sprawiedliwość. Ci, co woleli zginąć niźli żyć w niewoli, ci wyginęli wszyscy, a pozostali słabsi, bardzo nieszczęśliwi.
Drzewo narodu znowu straciło koronę, zdrowe liście i piękne kwiaty, — został pień osmalony, skazany na spróchnienie i zgniliznę.
W ziemi mogił i krzyżów, w widzeniu poety, car-kusiciel przemawia do ukrzyżowanych:
— „Wyrzeczcie się przeszłości i przyszłości, ojczyzny i Boga, — uznajcie mnie przeszłością i przyszłością, ojczyzną i Bogiem, — a jakom was kazał powbijać na krzyże, tak każę z krzyża zdjąć. Tłuszcze me przywołam i zdejmą, i naród szczęsny uczynię z was! Dam jadła i napoju i wszelkiej obfitości moc. Będą jeszcze ciała zdrowe i tyjące z waszych nędznych, podziurawionych ciał“.
Tam naród ukrzyżowany odpowiada: — „Nie!“ ale tu po powstaniu nie miał siły nic odpowiedzieć i milczał.
I była czarna noc. Nadzieja zgasła, jedność i zgoda na długie czasy rozerwane, — zwycięzca tryumfuje.
Trzeba tylko, aby ta ciemność trwała wiecznie, aby jej żaden jasny promyk nie rozpraszał. Trzeba chłopa zostawić w zupełnej ciemnocie, a tym, co się chcą uczyć, dać fałsz zamiast prawdy. Niechaj się uczą kłamstwa i wierzą carowi, a da im jadła i napoju, ciała ich żywić będzie, tylko duch niech zamrze i zginie.
Setki, tysiące wsi bez żadnej szkoły. Tam oświatę prowadzi strażnik, jemu tylko wierzą, bo on przecie od tego, ażeby pilnował, czy pan nie krzywdzi chłopa.
A gdzie jest szkoła i lud się o nią upomina, tam trzeba dać nauczyciela, który będzie powtarzał to samo co strażnik, tak ze strachu, jak z tego ważnego powodu, że nic więcej wiedzieć nie będzie.
Takiego nauczyciela trzeba naturalnie wychować, więc najtroskliwszy rząd zakłada seminarja dla nauczycieli ludowych. Przyjmuje tu chłopców biednych, darmo lub za opłatą bardzo małą, i uczy tego, czego mu potrzeba.
To będą jego narzędzia. Uczą w szkółkach wiejskich i miejskich, gdzie uczęszcza dziatwa najuboższa, lecz najliczniejsza.
A dla inteligencji w stolicy i większych miastach są też odpowiednie szkoły: uczą w nich po rosyjsku wszystkich przedmiotów, w niektórych nawet religji; nauka polskiego nieobowiązująca i nic nie daje, bo nauczycieli wybierają bardzo starannie; za to historja uczy, że Rosjanie pokonali Krzyżaków pod Grunwaldem, a Kozacy Turków pod Wiedniem, Sobieski był carskim hetmanem, i wiele podobnych rzeczy.
Ze Szkoły Głównej nie pozostało ani śladu, lecz za to jest w Warszawie uniwersytet rosyjski. Rosyjskie w nim wykłady i Rosjanie profesorowie, wielu studentów Rosjan.
Rząd jest zadowolony: w takim kraju nie wylęgnie się chyba powstanie.
I rzeczywiście — cicho, martwo wszędzie, posłuszny naród milczy. Umęczone pokolenie nie było już zdolne do czynu.
A jednak...
Poeta Kornel Ujejski, kładąc w usta proroka Jeremjasza słowa rozpaczy po stracie ojczyzny, skargę okropną kończy temi słowy:

„I odstąpiła go wszelka pokora,
I krzyknął w gniewie: — Tyś Ojcem, Jehowo!
A własne syny wytępiłeś z szczętem?! —
I spojrzał w górę. Zeschła sykomora,
Z podartą korą, z potarganą głową,
Nad nim węglanym wahała się prętem,
A latorośli mnóstwo z jej korzenia
Pięło się w słońce zielono i zdrowo,
I ziemię, którą zniszczyła pożoga,
Znów świeżych liści wieńcami ocienia
I przyozdabia ją nadzieją nową —
Ujrzał to prorok — i pojął myśl Boga!“


Tak było. Rosło młode pokolenie, wychowane w rosyjskiej szkole i w polskim domu, gdzie lękano się wyrazów: ojczyzna, przyszłość, walka. Nie, nie, nie! starsi o tem już myśleć nie mogą, chronią dzieci od zgubnych marzeń.
A w nich budzi się dusza, rośnie.
Pierwsze przebłyski tego rozbudzenia nie wywołały trwogi: chcemy się więcej uczyć.
Tylko nie historji!
O nie! Nic ciekawego, mamy dosyć. Chcemy poznać przyrodę, nauki społeczne, chcemy podnieść dobrobyt kraju, chcemy się zbogacić; handel, przemysł to wielkie pola pracy, ale trzeba się do niej przygotować.
Jakie rozumne dzieci! Wszyscy są zadowoleni: i starsi nie boją się takiej nauki, i rząd do niej zachęca. Owszem, Rosja potrzebuje ludzi wykształconych (nie w historji) i kraju bogatego. Polaczki zdolne, mogą robić wynalazki (na korzyść państwa), a kraj bogaty większe będzie płacił podatki.
Więc wszystko doskonale.
Młodzież garnie się do nauki, czytają i tłumaczą książki francuskie, angielskie, powstają nowe pisma, postępowe, wiele w nich piszą o pracy, przemyśle, przyrodzie, wynalazkach, a w młodych duszach budzi się zapał, uczucia i myśli coraz nowe, coraz jakieś inne, dziwne doprawdy.
Zaciekawia ich ta przeszłość, o której mówi się nieraz z pogardą, a czytać nic niewolno. Ojcowie nasi byli szaleńcy, — zapewne, lecz dlaczego tak było? Jak ci ludzie rozumowali?
Wtem ktoś przypadkiem znalazł zapomniane czy schowane głęboko „Dziady“ Mickiewicza...
Osłupienie... jęk straszny... pożar!
Zapaliły się młode serca, głodne wznioślejszych uczuć. — Więc to jest tajemnica? Taka piękna!...
To my! to my! Nie chcemy być innymi!
Lecz cicho... Sza! Ostrożnie.
Zawiązują się pierwsze tajne kółka, zaczyna się czytanie, nauka historji, uwielbianie poetów. Ich duch wstępuje w młodzież, wzywa do nowej walki, do najgorętszej pracy dla przyszłości.
I widzą wielkie zadanie przed sobą: zdobyć tę wolność, za którą ojcowie i dziadowie krew przelewali. Lecz jak?
Doświadczenie mówi im teraz, że oręż to broń ostatnia, nie pierwsza. Najpierwej trzeba słońca, by rozjaśniło i ogrzało dusze, uśpione i pogrążone w ciemnocie. Rozbudzić i oświecić trzeba naród cały, te miljony dziś martwe. Któż im się oprze, kiedy zawołają wszyscy:

„Hej, ramię do ramienia!“

A więc do pracy! do pracy! do pracy! niestrudzenie, mężnie, wytrwale, bez lęku i wahania, jak ci rycerze dawni. Jak Żółkiewski złożymy głowy na ofiarę, jak Czarniecki służyć będziemy do zgonu, jak Kościuszko w prostocie i szczerości ducha, jak Mickiewicz miłością dla miljonów.
Obudziła się młodzież, zrozumiała niebezpieczeństwo, bo sama wyszła z toni: bronić trzeba duszy narodu!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Cecylia Niewiadomska.