W dolinie łez/Uwłaszczenie
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | W dolinie łez |
Pochodzenie | Legendy, podania i obrazki historyczne |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1920 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Ogromny błąd popełnił Wielopolski, że mógł, a nie załatwił sprawy uwłaszczenia. Zamiast dać ziemię ludowi na własność i oznaczyć cenę wykupu, wprowadził tak zwane oczynszowanie, to jest dał ziemię niby w wieczystą dzierżawę, ale chłop zawsze musiał z niej płacić czynsz panu.
Rozumie się, że na tem chłop poprzestać nie mógł, miał prawo zostać właścicielem ziemi, którą już blisko tysiąc lat uprawiał.
Powstanie styczniowe chciało błąd naprawić, uchwaliło jednogłośnie uwłaszczenie, lecz ponieważ zostało pokonane, nie miało siły wprowadzić go wszędzie.
I tym sposobem cesarz w przekonaniu ludu był tym dobroczyńcą, który obdarzył go ziemią.
Chłop długie lata rozumiał to tylko, że dostał ziemię od cesarza.
Ale dlaczego dostał?
Czyż mógł sobie zdać sprawę, że powstanie zmusiło rząd do uwłaszczenia? Uchwalił je Rząd Narodowy, księża ogłaszali, powstańcy mówili, więc gdyby cesarz tego nie wypełnił, stałby się wrogiem ludu.
A wtedy?
Niech tylko podrośnie nowe pokolenie, miałby powstanie lepsze, bo już całego narodu.
Pocóż na to ma się narażać? Rozum każe mu postąpić inaczej.
W każdym powiecie zwołuje naczelnik wszystkie gminy w dniu oznaczonym, aby im ukaz cesarski przeczytać. Wiedzą, że będzie o nadaniu ziemi, bo im to szepczą carscy urzędnicy, więc też serca im biją i każdy chce posłyszeć, co pan naczelnik powie.
Całe miasteczko przybrane w chorągwie: tak przykazano. Pan naczelnik w orderach, wstęgach, błyszczący jak słońce od złotych guzików, w obecności swojej każe urzędnikowi odczytać głośno rozporządzenie cesarskie, jako odtąd chłop każdy jest właścicielem tego kawałka ziemi, który uprawiał, dzierżawiąc od pana.
Dodaje kilka słów o wielkiem dobrodziejstwie cara, o wdzięczności, jaką mu winni poddani, i odsyła wszystkich z zapewnieniem, że wkrótce do wsi każdej przybędzie urzędnik, grunta pomierzy, granice oznaczy i prawo własności będzie spisane w urzędzie.
Nakazano dziękczynne nabożeństwa, modlitwy, ksiądz w kazaniu musi coś o tem powiedzieć. Taki rozkaz.
I chłop nie wie, że nie dostał ziemi darmo, nie wie, że będzie za nią długo płacił, że dodano mu tę spłatę do podatku, i będą ją pobierać jeszcze wtedy, kiedy zapłaci wszystko.
Chłop nic o tem nie wie.
Coś tam słyszał jednak, że dobry car i panu ziemi nie odebrał darmo, ale dał za to zapłatę.
Bo car prawo własności chce szanować, inaczej jego własność nie byłaby pewna. Więc za ziemię zabraną niby płaci. Czem? Kawałkiem papieru.
Na papierze tym napisane, że wart niby tyle, co zabrana ziemia, ale tylko tak napisane, bo teraz nikt nic nie da za ten papier, a kiedyś tam, po wielu latach spłaci je rząd i wykupi za pół ceny.
Tym sposobem niedrogo kosztowała cesarza zabrana szlachcie ziemia, którą obdarzył chłopów.
Ale to nie koniec.
Uwłaszczenie dla szlachty było okrutną karą za powstanie: straciła część majątku i straciła robotnika, a zostały jej długi i zrujnowany dobytek. Przez dwa lata przecież płaciła podatek narodowy, wspomagała powstańców, i grabiły ją wojska rosyjskie. Niewiele jej zostało.
I to jeszcze niedosyć.
Łaskawy cesarz obawia się zawsze, żeby teraz, kiedy nie będzie pańszczyzny, chłop nie porozumiał się z panem jak z bratem, jak z rozumnym i życzliwym mu sąsiadem. Tego car wcale nie chce i potrafi temu zapobiec.
Między dworem i chatą musi być nieufność, pan i chłop muszą być sobie wrogami, aby nie stali się jednym narodem. Trzeba, żeby mieli powód do niezgody, trzeba ten powód stworzyć.
Więc cesarz daje chłopu prawo do pastwiska i opału w pańskich lasach. Nie oznacza gdzie, ile, tylko daje prawo. Naturalnie, że chłop zechce jak najwięcej korzystać, a pan — jak najmniej dawać. I będzie wieczna kłótnia i nienawiść.
Las potrzebuje także gospodarstwa, a pan nie może w nim gospodarować, bo gospodarują w nim chłopi. Nawet i sprzedać lasu pan nie może.
Szuka drogi do zgody. Na pastwisko odda im łąkę, kawał lasu, albo drzewa będzie dostarczał podług umowy, — albo też da każdemu po parę morgów gruntu, byle się zrzekli pastwiska.
Pan daje bardzo korzystne warunki, woli stracić, byle raz skończyć te spory; chłopi też widzą, że dostaliby dużo, ale — we wsi jest strażnik, który czuwa nad tem, żeby do zgody nie doszło. Poto jest; taki jego obowiązek.
Strażnik zawsze się stara, żeby mu chłopi ufali; jest mądrzejszy, wie, czego chce, radzi chytrze i pije z nimi, o panu i o cesarzu wiele opowiada, na wszystkiem się zna.
Strażnik się z nich śmieje, że pozwalają się panu oszukać. Poco się wyrzekać lasu, kiedy on cały do nich wkrótce należeć będzie? Na nic się nie zgadzać, nic nie podpisywać, bo co pan wymyśli, to chytrość i zguba.
Chłopi czasem wierzą, czasem niezupełnie, ale boją się podpisywać i nie może przyjść do ugody. Spory i nieufność będą trwały wiecznie.
I pola też tak rozmierzono, „w szachownicę“, żeby pan musiał przejeżdżać przez chłopskie, a chłop przez pańskie, i znowu o granice będą sprzeczki.
Czuwa też strażnik nad tem, żeby pana nie wybrano sędzią gminnym, żeby wójt był głupi i nie umiał czytać, a pisarz łapownik i pijak. Ma dużo ważnych obowiązków.
A Moskal mówi sobie: — Jest dobrze. Szlachtę zniszczyłem, chłop mój, — nie potrzebuję lękać się powstania i nikt mi kraju tego nie odbierze.