W dolinie łez/Ziemia mogił i krzyżów
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | W dolinie łez |
Pochodzenie | Legendy, podania i obrazki historyczne |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1920 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Tak poeta Zygmunt Krasiński nazywa ziemie polskie już po 1831 roku; cóżby powiedział, gdyby je zobaczył po 63-im?
W bolesnem widzeniu wydawało mu się, że patrzy na szeroką równinę, której pełnia księżycowa przyświeca. „A na polach owych jakoby las z samych chudych i wysokich drzew, każde o dwóch konarach i każde na osobnej mogile. A dokoła jęki wstrząsają powietrzem, jakby tysięcy ludzi przedśmiertny, straszny krzyk“.
I oto na każdej sośnie boru tego dostrzega postać ukrzyżowanego męża. „Mnóstwo ciał rozpiętych, krwawych i drgających; coraz ich więcej. W widmowem świetle księżyca tłumy ich występują za tłumami, dalej i dalej jeszcze, jedne obok drugich, jedne za drugiemi, cała przestrzeń żywa, głośna, konająca.
I poznał, że to naród cały w Chrystusowej męce rozwieszon nad własną swą ziemią!
A gruz mogił, na których stoją krzyże one, to kościołów i miast żywych pogruchotane szczątki.
A u stóp krzyżów, niby wstęgi mgły miesiącem osrebrzonej, szeregi niewiast i dzieci z rękoma ku wierzchołkom drzew wyciągniętemi. A z ust ich płynie drżąca, modlitwiana pieśń, którą pochłania płacz“.
Nieinną była ziemia polska po powstaniu i obraz jest prawdziwy, a nazwa zasłużona. Ból okropny, lecz męka odkupuje winy, więc nad cierpiącym narodem czuwa Chrystus ukrzyżowany.
Wysoko, wysoko, z ponadniebnych głębi zstępują dwie drogi mleczne, przecinające się z sobą w jeden ogromny, jasno-biały krzyż. I na tym krzyżu widać było postać z rozpostartemi nad światem ramiony, których łuk się rozszerzał co chwila. Na czole miała koronę cierniową, jakoby z palących się cichych piorunów. A na dłoniach i stopach jakoby trzy rany, błyszczące jak trzy czerwone księżyce. I nieustannie lały się z nich jakoby tęcze krwi, a każda tęcza przekraplała się w roje gwiazd, które rozsypywały się i świeciły po niebie.
Coraz to niżej spuszczała się postać, aż z dróg mlecznych, które ją niosły, stały się dwie bezmierne obręcze ze srebra, okuwające widnokrąg, a z krwi płynącej stało się miljon gwiazd, jakoby welon gwiazd, który przesłonił jej kształty. A wzrok jej jak dwie żywe błyskawice, które szły prosto na dół od nieba do ziemi i padały w pełni na ukrzyżowany las.
Wiara w opiekę Boską, w odkupienie win i sprawiedliwość, dodawała sił nieszczęśliwym. Czy bez tej wiary i pociechy mogliby wytrwać w męce?
Cóż widzimy dokoła oprócz bólu pod ciężką stopą wroga, gniotącą gwoździami nabijanym butem?