W jarzmie z niewiernym

<<< Dane tekstu >>>
Autor Rudyard Kipling
Tytuł W jarzmie z niewiernym
Pochodzenie Nowele
Wydawca Księgarnia Br. Rymowicz
Data wyd. 1892
Druk Drukarnia «Kraju»
Trenke i Fusnot
Miejsce wyd. Petersburg
Tłumacz Wilhelmina Zyndram-Kościałkowska
Tytuł orygin. Yoked with an Unbeliever
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
W jarzmie z niewiernym.


I am dying for you, and you are dying
for another.
Punjabi Proverb.

Wiele łez płynęło przy odpływie do Bombaju małego parostatku. Najbardziej i najgłośniej płakała miss Agnieszka Laiter. I miała czego. Jedyny człowiek, którego kochała, jedyny, którego pokochać mogła — tak przynajmniej utrzymywała! — odpływał do Indyj, a w Indjach — a któż o tem nie wie! — grasują dżungle i tygrysy, cobrasy i krodyle, nie licząc w to cholery i rodowitych sepoisów.
I Phil Garron, stojąc pod ulewnym deszczem na pokładzie, czuł się głęboko zasmuconym, chociaż nie płakał. Miał przed sobą w perspektywie herbaciane jakieś przedsiębiorstwo, o którem nie posiadał jasno wyrobionych pojęć, ani stanowczych danych. Wyobrażał sobie, że się przejeżdżać będzie na dzielnym koniu, po wzgórzach i dolinach pokrytych herbacianem kwieciem, za co sowite pobierać będzie wynagrodzenie. Wdzięczny był wujowi za umieszczenie go w tak korzystnym interesie. Stanowczo zamierzał zmienić dotychczasowy swój, nieco lekkomyślny, bezczynny nieco tryb życia. Znaczną część dochodów odkładać będzie i wkrótce wróci, by poślubić Agnieszkę Laiter. W ostatnich trzech latach nadto polegał na swych przyjaciołach, żył z nich i w braku zajęcia zakochał się po uszy. Ładny to był chłopiec i dobry chłopak, tylko — chwiejny w zasadach i poglądach. Wprawdzie nie wypłatał jeszcze żadnego nazbyt dotkliwego figla swym przyjaciołom, z nietajoną jednak przyjemnością życzyli mu «szczęśliwej drogi», a chociaż nie dodawali w głos: «jedź do licha i nie wracaj więcej», można się już było domyślać skrytego w pożegnaniu zadowolenia.
Phil Garron odpływał ze stałem i mocnem postanowieniem przekonania wszystkich o ile więcej wart był niż sądzono. Tak, pracować będzie jak wół i wróci pełen zasług i chwały, by poślubić Agnieszkę Laiter. Oprócz bo ładnej twarzy, niejedną jeszcze istotną posiadał zaletę: tylko, słabego był charakteru, nader słabego. O oszczędności wiedział tyle, co nowonarodzone dziecię, chociaż zkądinąd trudno by mu było dowieść rozrzutności, tak jak nie łatwo przyszłoby określić i nazwać po imieniu szczególne jakieś jego wady. Ot, tak, poprostu, brakło mu czegoś. Do pracy i wysiłku zupełnie był niezdolny.
Agnieszka Laiter wróciła z przystani z zaczerwienionemi od płaczu oczyma. Rodzice nie pochwalali jej wyboru. Phil płynął do Dardzylingu — przystani na oceanie Bengalskim, wedle objaśnień udzielanych przyjaciółkom przez matkę Agnieszki. Płynął, lubiany przez towarzyszy podróży, łatwy do zawiązania znajomości, wiodąc umiarkowany rachunek z dostarczycielem trunków na okręcie, z każdej przystani wysyłając sążniste listy do narzeczonej. Po przybyciu na miejsce — gdzieś pomiędzy Dardzylingiem a Kangra, wziął się raźno do pracy, a chociaż i wynagrodzenie, i koń pod siodłem i rodzaj zajęcia niezupełnie odpowiadały wysnutym ideałom, chlubił się zgóry swą wytrwałością.
Z czasem, w miarę jak się wciągał w swe jarzmo i w nowe życie, obraz Agnieszki mroczyć się począł w jego pamięci, wywoływany umyślnie w rzadkich chwilach wytchnienia. Czasem, w ciągu dwóch tygodni i więcej, nie zdarzało mu się wspomnieć o niej ni razu i nagłe przypomnienie upodobniało się wspomnieniu o niewykonanem zadaniu, powstającem w umyśle rozbawionego ucznia. Agnieszka natomiast wspomnienie o narzeczonym przechowywała głęboko, należąc do nielicznych, które zapomnieć nie są w stanie. Tylko... zjawił się inny, wcale pokaźny, partja nie do odrzucenia... tylko... nadzieja połączenia się z Philem słabła, listy z Indyj nadchodziły coraz krótsze, coraz rzadsze... nacisk rodziców był coraz silniejszy... więc wyszła za mąż za innego Agnieszka Laiter, przed ślubem wysławszy do pustyni Dardzylingu list długi, spłakany, upewniający Phila, jako to bez niego nie zazna już szczęścia... Tak też było.
Phil po otrzymaniu listu, uczuł się dotkniętym. Dwa lata upłynęło, odkąd Anglję opuścił, lecz wywołując wspomnienie Agnieszki, wpatrując się w jej fotografję, a zwłaszcza zastanawiając się nad własną stałością, uczuł się dotkniętym. Odpisał na list Agnieszki patetycznie, ogólnikowo! Tak więc, wszystko skończone!... Wszak on jej wieczną zaprzysiągł był miłość, a ona... Takie to, takie bywają kobiety! Nie pozostawało mu nic, jeno usunąć się z jej drogi, rozbite przechowując serce... I jeśli kiedy... wypadkiem... może... nic go nie zmieni... na wieki przechowa... i tak dalej i tak dalej, ośm bitych stronic! Pod względem literackim był list zupełnie zadawalniający, lecz ktoby wniknął w głąb serca piszącego, ktoby widział jak się brał do dzieła, wiedziałby też jak dalece pusty i próżny był ten list egoisty o słabej woli. Wstrzymajmy się jednak z potępieniem Phila. Policzmy mu za zasługę, że przez dni dwa, a może i trzy nosił w sercu to, co był napisał: ostatni wybuch dogasającego płomienia.
List Phila unieszczęśliwił Agnieszkę. Długo płakała nad nim, schowała potem do biurka i... ulegając woli rodziców, co przecie pierwszym jest córek obowiązkiem, poszła za tamtego.
Phil o liście zapomniał prędko, a jeśli przypominał kiedy, to nie bez autorskiego zadowolenia. Wiodło mu się i tak i owak, aż się zaznajomił z niejaką Duumają, córką niejakiego Rajputa, majora, czy tam coś podobnego, w oddziale krajowców. Duumaja, mając w żyłach pewną co najmniej przymieszkę krwi... a no, krwi miejscowej, jak i inne miejscowe dziewczęta, nie była purdah nashin, niedostępną. Mniejsza o to zresztą, gdzie i jak Phil się z nią poznał. Dość że ładną była, łagodną, niegłupią, owszem sprytną w swoim rodzaju, nieokrzesaną tylko może nieco. Dodać przytem wypada, że Phil żył dostatnio, niczego sobie nie odmawiając, nie odkładał złamanego szeląga, a zaniechawszy wszelkiej z Europą korespondencji, przywykał jak do ojczyzny do ziemi wygnania. Klimat tu był dobry — i po cóżby tam, z czem wracał?
Począł tedy sobie tak, jak poczyna niejeden z plantatorów: pojął w małżeństwo indjankę i osiedlił się tam na dobre. Zaledwie miał lat 27 i długą przed sobą przyszłość; cóż, siły woli nie miał przyszłości stawić czoło. Pojął Duumaję wedle obrządku kościoła anglikańskiego. Śród sąsiadów-plantatorów jedni chwalili to, ganili drudzy. Duumaja, pomimo łagodną swą bierność i całe uznanie narodowej wyższości swego męża, poznała się na słabości jego charakteru. Ani się spostrzegł, jak łagodną dłonią ujęła go w cugle. W rok niespełna, z wyglądu i szat została wcale niezłem naśladowaniem angielki. Rzecz ciekawa: indjanin, nie wiem pod jak długiem i skutecznem angielskiem ćwiczeniem, zwykł pozostawać indjaninem, gdy indjanka w pół roku nieraz przedzierzga się niby w angielkę. Znałem właśnie jedną... Ale to inna historja! Duumaja po roku nosiła same czarne i żółte barwy, z czem było jej do twarzy.
List Phila spoczywał nietknięty w biurku Agnieszki, lecz w sercu jej i pamięci trwał biedny jej, skrzywdzony, zawiedziony niezmiernie Phil, wyczekujący jej daremnie śród dzikiej indyjskiej puszczy. Mąż jej wprawdzie pod każdym względem wart był stokroć więcej od Phila. Jeden wszelako miał niedostatek: reumatyzm około serca. Gdy mu nie pomogła Nicea i Algier, udał się w trzy lata po ślubie do Bombaju, gdzie wkrótce zmarł, zwracając żonie swobodę. W dziwnym tym zbiegu okoliczności pobożna Agnieszka widziała wyraźne opatrznościowe zrządzenie i ochłonąwszy z pierwszego po zmarłym żalu, jęła się wczytywać w pamiętne kropki, linijki, jeszcze kropki ostatniego listu Phila. Nikt jej tu nie znał, zmarły mąż pozostawił jej znaczny fundusz, a Phil musiał być w pobliżu. Nie uchodziło to może... nie wypadało... Co tam! odszuka go, tak jak wiernych kochanków wierne kochanki odszukiwać zwykły — w romansach. Uszczęśliwionemu odda serce i rękę, resztę dni swoich spędzając z nim razem zdala od świata, w uroczem ustroniu. Sama, samiusieńka, w obcem mieście, w hotelu układała sobie w myśli przez całe dwa miesiące plan spotkania. Słodkie marzenia! Urocze obrazy! Rozpoczęła wreszcie poszukiwania niejakiego Phila Garron’a, nadzorcy nad plantacjami herbaty w miejscowości o trudnej do wymówienia nazwie.


∗             ∗

Znalazła! Kosztowało to ją miesiąc czasu, gdyż rzeczone plantacje nie były wcale w pobliżu Dardzylingu, ale owszem, gdzieś bliżej Kangra. Phil wcale się nie zmienił, o! nie! Duumaja powitała ją serdecznie.
I w tem rzecz, grzech a hańba, że Phil, nie wart kochania, ubóstwianym jest dotąd przez Duumaję i więcej niż kochanym przez Agnieszkę, której jednak całe złamał życie.
Gorzej, że w ręku Duumai został wcale przyzwoitym człowiekiem i, dzięki jej, potępionym nie będzie.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Rudyard Kipling i tłumacza: Wilhelmina Zyndram-Kościałkowska.