W polskiej dżungli/Rozdział XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł W polskiej dżungli
Wydawca Państwowe Wydawnictwo Książek Szkolnych
Data wyd. 1935
Druk Piller-Neumann
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział XIII.
WŚRÓD WILCZYCH LĘGÓW.

Krajnowicze, uzbrojeni w stare flinty kurkowe, szli szybko, opowiadając Stachowi o zuchwałych napadach wilków. Wyboista droga, przeciąwszy błoto „Sosny“, biegła skrajem lasów Wiadotupickich. Przeszedłszy kilka kilometrów, chłopak spostrzegł plant kolejki wąskotorowej. Przecinała ona lasy i służyła do wywozu drzewa na jakąś stację linji Brześć—Baranowicze.
Przed gajówką zebrała się spora gromada ludzi. Gdy zbliżyli się Krajnowicze, podszedł do nich wysoki, poważny leśniczy w myśliwskim stroju i spytał:
— Kogoż to przyprowadziliście ze sobą?
Roman opowiedział o przybyciu do wsi młodych kajakowców.
Myśliwy przyjrzał się Stachowi i, dotykając kapelusza, rzekł z uśmiechem:
— Jestem leśniczy Warski. To ja właśnie urządzam dzisiejsze polowanie i zwołałem amatorów z okolicznych wiosek... Czy pan też zamierza wziąć w niem udział?
To mówiąc, leśniczy nieco zdziwionym wzrokiem przyglądał się karabinkowi chłopca.
— Jeżeli pan pozwoli... — odpowiedział Stach, wymieniając swoje nazwisko, a w duchu śmiejąc się z wątpliwości, jakie ogarnęły pana Warskiego.
— Przepraszam... — zaczął znów leśniczy, — z taką bronią? Na wilki?
Wyzbicki zdjął z ramienia strzelbę i objaśnił:
— Małokalibrowy coprawda, ale bardzo silny i precyzyjny karabinek...
Leśniczy z niedowierzaniem wziął do rąk strzelbę chłopaka i zaczął ją oglądać uważnie.
Nic już nie mówiąc do Stacha, dał wskazówki trzem gajowym, a ci zaczęli wołać:
— Huczki[1]! Do kupy, do kupy!
Kilkudziesięciu wieśniaków, uzbrojonych w grube kije i nieodstępne siekiery, pod wodzą gajowych ruszyło ku widniejącym na horyzoncie oczeretom i olszyńcom.
Czwarty gajowy prowadził myśliwych. Oprócz leśniczego i Stacha stawiło się około dwudziestu Poleszuków z flintami.
Strzelców rozstawiono w krzakach, rosnących na brzegu rowu. Stali ukryci w gąszczu, mając przed sobą błotniste „hało“[2], na którem ciągnęły się pasma zarośli wierzbowych, widniały kępy sitowia i kilka małych jeziorek. Woddali czerniły się gaiki olszynowe, małe brzózki i cienkie sosenki.
Zaczajeni myśliwi stali nieruchomo, wsłuchani w ciszę, panującą na bagnie i wpatrzeni przed siebie.
Zdawało się, że na olbrzymiem bagnie zamarło wszelkie życie. Ani ptak, ani zwierzę nie ożywiało monotonnej zielonej równiny. Żaden głos nie płoszył ciszy. Trwało to długo, aż wreszcie zdaleka dobiegły rozedrgane tony trąbki i urwały się wkrótce. Z poza widniejących na horyzoncie lasów podniosła się chmara wron i, gwałtownie machając skrzydłami, przeleciała w milczeniu. Przepłynęła w powietrzu kania i zapadła do haszczy. Cisza znowu zapanowała nad bagnistą równiną. Od czasu do czasu lekki wietrzyk donosił dalekie pokrzykiwania huczków, przedzierających się przez hało.
Staszek aż drgnął, gdy na lewo od jego stanowiska jeden po drugim padły dwa strzały i krótki okrzyk:
— Trzymaj!
Rozglądając się na wszystkie strony, w pewnym momencie wyczuł raczej niż spostrzegł, że gałęzie krzaka, stojącego wśród trzcin, poruszyły się zlekka. Wbijając wzrok w to miejsce i zaciskając w ręku karabinek, czekał. Pod krzakiem, przy samej ziemi wysunęła się nagle głowa wilka.
Conajmniej osiemdziesiąt kroków oddzielało ten żywy cel od Stacha. Podniósł ostrożnie kolbę do ramienia i, mrużące lewe oko, pociągnął za cyngiel. Jednocześnie z hukiem wystrzału, wilk dał susa naprzód i runął na ziemię.
— Zrulował w ogniu! — w myśliwskiej mowie określił młody strzelec swój triumf.
— Brawo! Brawo! Piękny strzał! — posłyszał Stach cichy głos leśniczego, stojącego na sąsiedniem stanowisku.
Widocznie jednak był to młody i płochliwy, wilk, który, posłyszawszy zbliżającą się ławę naganiaczy, czemprędzej ruszył z legowiska i dostał się pod strzał. Stare basiury nie wychodziły tymczasem z największych i niedostępnych mateczników. Inne — młodsze próbowały przebić się przez linję „huczków“. Myśliwi słyszeli wtedy wszczynający się tam hałas i wściekłe krzyki:
— Nie daj! Nie daj! A — tu! A — tu!
Po nieudanej próbie wyjścia z miotu drapieżniki ruszyły w kierunku myśliwych. Strzały padały gęsto, gdyż wilki migały w krzakach, nie wychodząc na halizny, więc loftki chybiały, strącając liście i pędy wierzb. Stach długo nie widział przed sobą zwierzyny, chociaż, słysząc strzały wiedział, że wilki już kluczą po zaroślach. Wreszcie zdaleka zamajaczyła przed nim szara sylwetka, a tuż zaraz — druga. Krzaki skryły je przed oczami chłopca, który jednak przycisnął już karabin do ramienia i zamarł w oczekiwaniu zwierza. Nadzieje jego spełniły się, gdyż pomiędzy dwiema wysokiemi kępami wynurzył się wilk i, podniósłszy łeb, węszył. Stach strzelił. Wilk potknął się nagle i głową zarył w błocie. Drugi, przerażony strzałem, nieprzytomny ze strachu, wypadł z zarośli i parł wprost na chłopaka. Z odległości kilkunastu kroków, spostrzegł go jednak i chciał zrobić szybki zwrot, nieopatrznie wystawiając na strzał lewy bok. Młody myśliwy celną kulą zatrzymał go na zawsze.
Kilka starych basiurów, napędziwszy strachu naganiaczom, przerwało się przez nagankę, inne, czając się, kluczyły po moczarze, nie zbliżając się do stanowisk myśliwych. Naganiacze jednak wyszli na hało i parli naprzód z krzykiem i łomotem kijów. Teraz więc coraz częściej zaczęły padać strzały. Stach wypuścił dwie kule, lecz chybił, w pośpiechu strzelając przez krzaki.
Już naganiacze byli zupełnie blisko, gdy chłopak zwalił czwartego wilka.
Polowanie było skończone, Poleszucy ułożyli zabite wilki na brzegu rowu. Naliczono dwanaście sztuk na pokocie[3]. Najwięcej zdobył tego dnia Stach Wyzbicki — najmłodszy myśliwy z małym karabinkiem.
Huczki i gajowi z podziwem patrzyli na niego i kiwali głowami, mrucząc:
— Ten to strzela! Od takiego nic nie ujdzie! A flinta — niczem cacko!
Stach uśmiechał się skromnie, lecz w głębi duszy dumny był z siebie i zadowolony.

Pan Warski polecił gajowym zedrzeć skóry z wilków. Usiadłszy nad rowem, wypytywał Stacha o podróż i przygody, opowiadając mu nawzajem o życiu swojem na odludziu, w puszczy i zapraszając go wraz z kolegami do swej siedziby leśnej.
Prom na kanale królewskim.
W godzinę po skończonem polowaniu Wyzbicki wraz z Krajnowiczami, obładowani skórami wilków, ruszyli w powrotną drogę.

Przy wejściu do wsi Stach uczynił pewne spostrzeżenie. Wiejskie psy podwórzowe mają zwyczaj wypadać na ulicę i obszczekiwać przechodniów. Wypadły też i tego dnia, lecz zwęszywszy skóry wilcze, ze skowytem pouciekały i ukryły się pod stodołami.
Przyjaciele oczekiwali z niecierpliwością powrotu Stacha. Spotkali go okrzykami zachwytu, ujrzawszy piękną zdobycz młodego strzelca. Stary Sołtys, usłyszawszy od synów o celności chłopaka, poklepał go po ramieniu i powiedział serdecznym głosem:
— Dobry będzie z was, paniczu, żołnierz! Więcej nam takich potrzeba, aby nikt na polską ziemię pokusić się nie śmiał!
Sołtysowa postawiła tymczasem na stół kaszę gryczaną ze skwarkami i pieczone liny, wołając z wyrzutem w głosie:
— Gadacie tylko i gadacie, a chłopcy, jak te wilczury, głodni są i zdrożeni! Siadajcie już, siadajcie!
Stach, posiliwszy się naprędce, bo mu pilno było podzielić się swemi wrażeniami, zaczął opowiadać o polowaniu na wilki, o leśniczym, gajowych i huczkach, ale ani słowem nie wspomniał o swoich celnych strzałach.
— Cóż ty nie chwalisz się, Stachu, temi wilkami, coś upolował? — spytała go Marynia.
Wyzbicki machnął ręką i odpowiedział z udaną obojętnością:
— Niema czem się chwalić! Mogłem był przynieść sześć skór, ale sknociłem haniebnie, pudłując do dwu wilków...
Nie chciał opowiadać o sobie, ale zato młodzi Krajnowicze wychwalali go pod niebiosa. Sołtys z podziwem przyglądał się chłopakowi, wreszcie poprosił go, aby mu pokazał swój karabinek.





  1. Poleska nazwa „naganiaczy“, pędzących zwierzynę na myśliwych.
  2. Tak Poleszucy nazywają łąkę najczęściej błotnistą, porośniętą trawą i krzakami.
  3. Myśliwska nazwa miejsca, gdzie się składa upolowaną zwierzynę.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.