W sieci pajęczej/Zakończenie
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | W sieci pajęczej |
Rozdział | Zakończenie |
Wydawca | Skład główny w księgarni М. A. Wizbeka |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Józef Jeżyński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Dużo ludziom dał do myślenia i do mówienia postępek Rokity i jego śmierć rychła w szpitalu i biedny los wdowy oraz sierot, jakie pozostawił. Opowiadali jedni drugim o zbrodni ze wszystkiemi szczegółami, a niejeden, chociaż nie widział i nie wiedział, to zmyślił sobie, byle tylko coś powiedzieć; ale dzień za dniem szedł, świeże kłopoty, świeże nowiny przynosił, więc powoli zapominali ludzie o Michale i zanim jeszcze mogiła dobrze zadarniła się nad nim, już mało kto biednego Rokitę wspominał, czasem tylko w kościele poczciwy kto za jego duszę westchnął prosząc Boga o miłosierdzie dla grzesznika.
Rokicina z dzieckiem najmłodszem w służbę aż na trzecią wieś poszła, trzech starszych Rokiciaków, jako że już do lżejszej roboty byli zdatni, do folwarku w sąsiedztwie przyjęto. Dwaj przy stajni są, trzeci przy dworskim kowalu rzemiosła się uczy.
Wasążek słowa dotrzymał, zakrystjanem jest, z siedziby swojej ustąpił, ale tak interesa zagmatwał, zaplątał, tyle różnych pozornych aktów porobił, że żydzi głowy prawie potracili i nie wiedzą, jak to wszystko rozplątać. A on sobie nic. Gdy go który w miasteczku spotka i upomina się, on mu śmieje się w oczy i powiada:
— Zostawiłem wam wszystko, bierzcie i udławcie się...
Żyd spluwa i odchodzi, a szlachciura śmieje się, rusza wąsiskami; kontent, że takiego bigosu narobił.
W okolicy niby odmiany niema, tak samo woda płynie w rzece, tak samo las szumi, tak samo się łąki zielenią, ale dzieje się jakoś inaczej niż dawniej; ludzie zaczynają oczy otwierać, widzieć to, czego nie widzieli dawniej, jakoś im trochę lżej i otucha w nich insza na przyszłość. Dobry przykład zaraźliwy jest, ale to zaraza poczciwa, niech by się rozkrzewiała szeroko, niechby objęła wszystkich nieopatrznych niedołęgów, rozrzutników, pijaków.
Fabryka spółkowa doskonale idzie, sklep coraz się powiększa, Piotruś z Franusią żyją poczciwie i szczęśliwie. Inny jest w okolicy ruch, inne życie, ludzie z dalekich stron przyjeżdżają dla zakupu bryczek, dla sprawunków, nieraz i dworskie konie można ujrzeć przed sklepem, a koszykarz, co parę tygodni ogromny, drabiniasty wóz koszów i drobiazgów różnych do stacji kolei odstawia. Ojcowie, ci najbardziej co gruntu mają niewiele, chętnie chłopców na naukę do kołodzieja, do kowala, do koszykarza oddają, gdyż na przykładzie zobaczyli, że kto ma fach w ręku, ten może spokojnie żyć i pracować, choć roli własnej nie mając. Onać bo zawsze jednakowa, jak ją Pan Bóg stworzył, nie powiększy się, ani pomniejszy, a ludzi wciąż przybywa. Dwanaście morgów dość było dla ojca, ale dla jego trzech lub czterech synów, to już tyle znaczy co i nic. Jeden się musi przy gospodarstwie zostać, a innych spłacić, aby mieli o czem w inny jaki sposób na kawałek chleba poczciwie zapracować — a już najlepszy sposób zapracowania, jeżeli kto roli nie posiada, to rzemiosło. Rzemieślnik uczciwy, rzetelny, nie fuszer, słowny a pracowity i oszczędny, zawsze do grosza dojdzie i poszanowanie u ludzi ma.
Nieraz, przy święcie, stateczniejsi gospodarze gawędzili o tem, nieraz zastanawiali się, jakby dopomódz tym nieopatrznym biedakom, co jak muchy w sieć pajęczą, uwikłani zostali. Myślą kasę przy gminie zasilić, oszczędności swoje tam składać, aby w razie potrzeby, zagrożonym, uczciwą pożyczką przyjść w pomoc — a i o tem także była mowa, że pożyczka, choćby najdogodniejsza i najtańsza, nie zbawi, jeżeli ten, kto jej potrzebuje, nie wejrzy w siebie, nie zrzeknie się złych nałogów, nie dołoży pracy i trudu.
Tak myśleli ludzie stateczni, a dobra to rzecz, gdy kto myśleć zaczyna i zastanawia się poważnie — zawsze z tego pożytek wynika, bo myśl dobra to niby światło, jeden jej promyk rozprasza ciemności...