Wacek i jego pies/Rozdział dwudziesty piąty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Wacek i jego pies
Wydawca Seminarium Zagraniczne
Data wyd. 1947
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Rozdział dwudziesty piąty
WACEK RATUJE MIKUSIA


Wacek skierował się do lasu.
Wydostawszy z plecaka zapasy, włożone przez troskliwą panią Wandę, zajadał z apetytem.
Nie zapomniał też o psie. Dla niego znalazły się w plecaku suchary i spory kawał mięsa.
Gdy tak siedzieli w cieniu wysokiego świerka i posilali się słuchając kwilenia kani i gruchania dzikich gołębi, Mikuś przestał nagle jeść i z hałasem wciągał pachnące żywicą powietrze.
Po chwili wstał i uniósłszy głowę, ni to zdziwiony, ni to przerażony wpatrywał się w gąszcz łap świerkowych.
Trwało to niedługo, bo z podniesioną na karku sierścią i zmarszczonym pyskiem zaczął powolnie skradać się, nie spuszczając gorejących ślepi ze świerka.
Wacek bezwiednie porwał za swój kij, z którym w puszczy nigdy się nie rozstawał, i rozchyliwszy gałęzie, zajrzał pod świerk.
Zdążył zobaczyć dużego rysia.
Centkowany drapieżnik wyciągnięty na grubym konarze, sprężył się już do skoku. Śmieszny, krótki jego ogon drżał. Zielone, pałające źrenice były utkwione w psa.
Zdawało się, że widzi tylko jego i nie spostrzega człowieka.
Mikuś tymczasem ostrożnie rozsuwał zwisające aż do ziemi gałęzie świerka i węszył.
Ryś mignął w powietrzu i runął psu na kark.
Silna łapa spadła na pysk Mikusia, druga wczepiła mu się w szyję.
Ostre kły centkowanego kota błysnęły groźnie tuż nad karkiem Mikusia. Pod ciężarem napastnika pies obsunął się na bok. Ryś w jednej chwili porwał Mikusia za gardło. Pies zacharczał, próżno usiłując wstać. Wacek z krzykiem rzucił się na pomoc. Zdołał zdzielić rysia kijem po łbie. Wtedy dopiero drapieżnik spostrzegł człowieka.
Z chyżością błyskawicy porzucił psa i wdrapał się na drzewo.
Czy zaczaił się gdzieś, czy zemknął na inne drzewo — tego Wacek nie widział, chociaż starannie go wypatrywał śród konarów świerka.
Mikuś podniósł się i ciężko wzdychał. Ryś zerwał mu kawał skóry ze łba i poranił mu szyję.
Pies zginąłby na pewno, gdyby Wacek nie pośpieszył mu z pomocą.
Chłopak, pamiętając pouczenie gajowego, pozaklejał rany Mikusia żywicą i pogłaskał go.
Pies długo lizał go po rękach.
Wkrótce przypomniał sobie o niezjedzonym jeszcze mięsie. Odnalazł więc je w trawie i położywszy się obok, jadł szybko, głośno mlaszcząc jęzorem i mrucząc z zadowolenia.
Zdawało się, że zapomniał całkiem o rysiu i nie bardzo pomyślnym dla siebie pojedynku z drapieżnikiem.
Zresztą może Mikuś rozumiał, że na wojnie szczęście jest zmienne.
Dziś na wozie, jutro — pod wozem.
Dziś bijesz, jutro ciebie biją.
Nie warto zbytnio się przejmować porażką, ale za to należy niezłomnie pragnąć zwycięstwa i mądrze i stanowczo przygotować wszystko, by je osiągnąć.
Nie wiadomo jednak czy tak właśnie myślał Mikuś, dojadając swoje śniadanie.
W każdym razie, był już bardzo spokojny, apetyt zaś miał tak wyborny, że zjadłby jeszcze tyle samo.
Tylko, że plecak Wacka był już prawie pusty. Leżała w nim tylko opróżniona butelka od mleka.
Mikuś wyciągnął się w trawie i długo się oblizywał.
Spoglądał na Wacka i mrużył żółte ślepie. Kleiły mu się do snu.
Chłopak położywszy sobie pod głowę plecak, drzemał.
Ptaszki umilkły. Pochowały się pod liśćmi motyle. W powietrzu szybowały tylko łątki na skrzydłach jak ze szkła.
Dobiegało pluskanie rzeki.
Jęczała drapieżna kania.
Z szelestem wpadały w trawę stare szyszki świerkowe. Wzmagał się skwar.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.