Walki w obronie granic/Bój pod Węgierską Górką

<<< Dane tekstu >>>
Autor red. i wybór Alojzy Horak
Tytuł Walki w obronie granic
1 — 9 września
Podtytuł Kampania wrześniowa w oświetleniu niemieckim
Wydawca Wojsk. Biuro Prop. i Ośw.
Data wyd. 1941
Druk Thomas Nelson and Sons Ltd.
Miejsce wyd. Londyn
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
BÓJ POD WĘGIERSKĄ GÓRKĄ
»Wir zogen gegen Polen« — Kreisgerinnerungswerk des VII Armeekorps — Str. 73-75.
Mało kto wie, gdzie szukać tej miejscowości. Nazwa jej nieznana, a jednak tam właśnie piechurzy polscy dali przykład męstwa, które zaimponowało atakującym ich stanowiska weteranom wojny światowej z pod Verdun.
Przełamawszy 1 września opór słabych oddziałów Korpusu Ochrony Pogranicza na przełęczach Jabłonkowskiej i Zwardońskiej, bawarska dywizja górska, walcząc pod Baranią Górą i Milówką, podeszła 2 września w drodze do Żywca do Węgierskiej Górki. Tam w zwężeniu doliny znajdowała się polska pozycja umocniona, złożona z 18 betonowych blokhauzów, które jeszcze nie zdążyły wyschnąć i nie były wspierane artylerią. Wyposażenie do natarcia było znakomite. Wzmocniona artyleria gwarantowała świetne wsparcie. Piechota i saperzy byli wyszkoleni specjalnie w zdobywaniu takich umocnień.
Nie poszło to jednak łatwo, zanim droga do Żywca stanęła otworem dla Niemców.


Dnia 2 września artyleria bawarska rozpoczęła bombardowanie, któremu towarzyszył ogień karabinów maszynowych, skierowanych na strzelnice.
Przeciągle grzmiał ogień armatni, dokładnie pokrywając granatami cele, których nie zdążono zamaskować. Kto by jednak myślał, że załoga blokhauzu załamie się w tych warunkach, grubo by się pomylił.
Przekonały się o tym oddziały szturmowe, które po dwóch godzinach bombardowania ruszyły do natarcia. Blokhauzy zionęły ogniem, choć granaty wybuchały nieraz na framugach strzelnic. Odciągano widać zabitych obrońców, a inni zajmowali ich miejsca. Wobec tego rozpoczęło się dalsze bombardowanie jeszcze intensywniejsze i trwało ono całą noc. Od wybuchów płonie las na wyżynie i miejscowość Węgierska Górka, rozjaśniając fantastycznemi światłami horyzont. Lecz i to nie załamuje załogi, wciąż terkoczą z blokhauzów karabiny maszynowe. Jasnym się staje, że sama artyleria nic nie wskóra. Każdy blokhauz trzeba zdobywać oddzielnie w walce wręcz. I teraz zaczyna się ta twarda i zaciekła wspólna akcja saperów i piechoty, która zespala ich w jedną całość. Głową i ramionami wświdrowują się oddziały szturmowe z miotaczami płomieni oraz minierami, zaopatrzonymi w potężne ładunki materiałów wybuchowych. Huraganowy ogień artylerii, spowijający blokhauzy chmurami dymu, oraz ogień karabinów maszynowych w strzelnice dają im osłonę.
W pewnym momencie ogień artylerii ustaje, zastąpiony przez detonacje granatów ręcznych i ładunków materiałów wybuchowych, którym towarzyszą strzały karabinowe, pistoletowe i karabinów maszynowych.
Każdy blokhauz tworzył własną historię — wszystkie zbiegają się w jednej. Dla przykładu podajemy ją w prostych słowach uczestnika walki:
»Wspaniale strzelała nasza artyleria. Każdy granat trafiał w szturmowany przez nas blokhauz. Po kilku godzinach niewiadomo po raz który już przeprowadzonego bombardowania, pokazały się pierwsze szczeliny w betonie. Myślimy, że te chłopy poddadzą się. Ruszamy. — Nic podobnego — już otworzyli na nas ogień. A więc znowu częstujemy ich granatami. Trudno o większą porcję. Znowu stop. Jeden z piechurów naszych wskakuje na blokhauz i wrzuca do środka przez szczelinę granat ręczny. Polacy strącają go z dachu strzałami z karabinów. Płaci życiem. Tymczasem z drugiej strony podkradli się nasi saperzy i wsunęli w szczelinę potężny ładunek materiałów wybuchowych, po czym uciekają do schronów. Detonacja podrzuca ruiny blokhauzu do góry, a równocześnie ziemia otaczająca blokhauz wylatuje w powietrze. Dopiero wtedy wychodzą: 8 ludzi pod dowództwem podporucznika, wszyscy czarni jak pudle, 4 ludzi, a więc trzecia część zginęła w obronie blokhauzu. Pozostali przy życiu prawie ślepi, oczy zasypane gruzem. Ale dzielne chłopy, polskie oddziały wyborowe! Dowódca batalionu ściska im dłoń. I słusznie, spełnili swój obowiązek jak najlepiej«.
Tak padał blokhauz jeden po drugim. Jeszcze jeden tylko broni się. Przeciwko samotnikowi, niewspieranemu przez sąsiadów, można już było podprowadzić galopem do przodu działo i rozbić go strzałami z odległości kilkudziesięciu metrów. Było to po południu 3 września.

Trzeba było 20 godzin, aby dywizja z kilkudziesięciu armatami, miotaczami płomieni i masą materiałów wybuchowych złamała opór nielicznych sił polskich, broniących się w jednej linii, złożonej z 18 niewykończonych blokhauzów.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Alojzy Horak.