Walki w obronie granic/Artyleria polska rozbija czołgi niemieckie pod Mławą
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Walki w obronie granic 1 — 9 września |
Podtytuł | Kampania wrześniowa w oświetleniu niemieckim |
Wydawca | Wojsk. Biuro Prop. i Ośw. |
Data wyd. | 1941 |
Druk | Thomas Nelson and Sons Ltd. |
Miejsce wyd. | Londyn |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
1 września o godzinie 14 m. 45 przekroczył niemiecki pułk pancerny polski rów graniczny. Wkrótce przejeżdżają czołgi własną pierwszą linię i pierwsze polskie kule karabinowe bębnią w pancerze.
Wtem na prawo rozlega się potężny huk. Prędko wzrok w lukę boczną. Czołg sąsiedni został rozerwany z przodu przez granat artyleryjski. Gęsta czarna chmura dymu podnosi się z wieży jak fontanna. No, ci nie zdążyli prawdopodobnie ani zipnąć. Piasek i ziemia wytryskują dookoła czołgów. Polska artyleria strzela nieźle. No, mieli doprawdy wiele czasu, aby się przygotować do ognia na wzgórze.
W ogniu walki, rozrzuceni w dużych odstępach w natarciu, nie orientują się w stratach kompanii. Gdyż i w drugim wozie, gdy przejeżdżali przez pierwsze wzgórze, rozległ się nagle jasny, metaliczny dźwięk. W tym samym momencie błyskawica w mroku wnętrza wozu. Czy to były iskry? Możliwe, ale w chwili, gdy radiotelegrafista przyszedł do zmysłów, widzi strzelca opadłego w dół, jego lewa ręka kurczowo zaczepiła się o armatkę. Na podłodze wielka kałuża krwi. Z przodu, z siedzenia kierowcy dochodzą ciche jęki. Wóz stoi, motor milczy. Nie ma czasu na rozważania. Po opatrunek trzeba podczołgać się do przodu. Kierowca ma całą głowę i cały kark naszpikowany odłamkami. Trzeba zużyć drugi opatrunek. Ostatnim wysiłkiem udaje mu się zepchnąć kierowcę z siedzenia do tyłu i zająć jego miejsce. Czy motor zaskoczy, czy zepsuty - trwożna myśl szybka jak błyskawica. Chwała Bogu starter działa, może uda wycofać się z akcji.
I jeszcze w jeden wóz trafiają w tym momencie pociski artylerii, zabijając 2 ludzi obsługi, a raniąc trzeciego.
Tymczasem w słuchawkach pozostałych dowódców czołgów brzmi rozkaz — »stanowisko na wzgórzach!«. Potężnym skokiem posuwają się czołgi i zatrzymują się właśnie tak, aby broń mogła działać przez grzbiet na nieprzyjaciela. Gwałtowny ogień karabinów maszynowych zaczyna się. Bacznie obserwują strzelcy swe wiązki pocisków świetlnych. Z drugiej strony za kotliną zagnieździł się nieprzyjaciel.
»Tam na prawo, przy wysokim świerku blokhauz!« — ryczy dowódca do swego strzelca. W tym samym momencie zobaczył również z lewej strony takiż sam zamaskowany wzgórek betonowy. Skierować, nastawić celownik, a po tym na szczeliny i strzelnice blokhauzu ile tylko lufy wytrzymają. Chmury dymu prochowego napełniają półciemne wnętrze wozu ostrą wonią. Prażące słońce z zewnątrz, żar motoru z wewnątrz przyprawia o siódme poty. Twarze zasmarowane oliwą i sadzami. Jeden magazyn armatki wystrzelany, podrzucają mu drugi. Już strzela drugim. Wtem zacięcie karabinu maszynowego — już usunięte. Ale lufa karabinu maszynowego rozpaliła się do czerwoności od nieprzerywanego ognia. Do diabła, w takim momencie jeszcze zmiana lufy. Prędko szmatka azbestowa. W pośpiechu przechwytuję palcem za daleko, parząc się boleśnie. Lecz już nowy bęben nasadzony i nowa wiązka pocisków uderza w okopy między blokhauzami.
Wtem co to jest? Rozkaz radiowy: »dowódca 4 plutonu obejmuje kompanię« co się stało z dowódcą kompanii? Towarzysz rusza ramionami i ryczy: »Ogień wylotowy z pod małej brzózki. No, strzelaj nareszcie, do stu diabłów!«. Pierwsza wiązka za krótka. Pył wiruje pod brzózką. Druga seria musiała siedzieć — czerwonego ognia nie widać.
»Kompania naprzód — marsz, marsz«! Ruszamy pełnym gazem do szturmu na wzgórza z blokhauzami. Wóz skacze przez kartoflisko. Strzelec uderza głową w pokrywę. Silne uderzenie w pancerz wstrząsa na sekundę załogą, W skrzynce biegów coś zgrzyta. Czołg pędzi do przodu. »Stój, stój człowieku!« — krzyczy dowódca ze wszystkich sił i daje kierowcy kopniaka w krzyż. Teraz wiedzą wszyscy co się stało. Niech to wszyscy diabli wezmą! Pocisk zerwał gąsienicę. Trzeba działać błyskawicznie. Dwóch wyskakuje pod osłoną ognia trzeciego z zapasowym członem gąsienicy w ręku. Wita ich grad polskich kul. Obmacują gąsienicę, szukając uszkodzenia. Musi być usunięta, inaczej wóz nie ruszy. Strzelec krótkiemi seriami kryje robotę kolegów. Kalecząc ręce, poderwali ciężką gąsienicę, wymienili człon, wbijając bolec silnym uderzeniem młota. Udało się. Wóz jedzie.
Kompania zachodzi na prawo. Pozorna przeszkoda zamyka drogę. W płytkiej kotlinie znikają czołgi, ostrzeliwując z nową siłą nieprzyjaciela. Polacy odpowiadają wzmożonym ogniem artylerii. Raz po razie dzwonią odłamki w wieżę lub o kadłub wozu. Ale to nieszkodliwe. Liczę rozpryski granatów: jeden, drugi, trzeci, tuż po sobie w polu widzenia. Kiedy przyjdzie następny? Może uderzy w naszą skrzynię? Trwożne te myśli przerywa rozkaz: »kompania wycofuje się... «
Wycofane na podstawę wyjściową w lasach wschodnio-pruskich, z których rano wyszli, obliczają załogi czołgów swoje straty. Zginął dowódca kompanii, rozbito lub uszkodzono szereg czołgów.
- A więc natarcie czołgów na polskie stanowiska pod Mławą okazało się bezskuteczne. Artyleria polska przepędziła je ze stratami. Dopiero naloty bombowców nurkujących przy naszej bezbronności powietrznej, zmusiły nas do wycofania się z pozycji.
- A więc natarcie czołgów na polskie stanowiska pod Mławą okazało się bezskuteczne. Artyleria polska przepędziła je ze stratami. Dopiero naloty bombowców nurkujących przy naszej bezbronności powietrznej, zmusiły nas do wycofania się z pozycji.