[31]
Warszawa
Hej! Dźwignęło się słońce, rozwaliło chmury
i miażdży gniewną stopą blade tarcze dachów;
zadygotał pod ciosem wąż oślepłych ulic,
samochody frunęły w panicznym przestrachu.
Parowozy pędzące srebrną perspektywą
stanęły, w lśniące zęby zwalone kułakiem,
wykrzywiły się gwizdem, garścią jasnych rakiet,
i padły zionąc ogniem i opokę ryjąc.
Pierwszy to raz potoków słonecznych ulewa
kuła trotuar z siłą żelaznego młota,
dźwigała w chmury niby elektryczny lewar,
i toczyła, kręciła jak motor ze złota.
Zgnębione, płaskie nosy balkonów bezradnych
ustąpiły pokornie z powietrznej kolumny.
Szyby wklęsły w głąb komnat i na meble spadły,
wparte słupem ogromnym, płomienistym, szumnym.
Zawrotne leje kręcił żar w spalonym gruncie.
nasypywał je ludźmi niby much flotyllą,
przywalał niby głazem, miotał złote uncje
i przegryzał, potężnych kłów zjeżając milion.
Pada zgniecione miasto płaską taflą ulic,
płaszczony, rozpłatany sunie domów kontur.
[32]
Materia w sztywnych brylach gniewnie lawiruje
i ściele się pokotem w płytkich spadach gontów.
O, Wisło, wryj się falą w rozpalone piaski,
rozlej się po muskułach i po tętnic supłach.
O, zalej, zniszcz stolicy wizerunek płaski
i pokaż mi Warszawę piękną i wypukłą!
Skamander, 1925 r.