Wazowie (Niewiadomska)/Jan Karol Chodkiewicz
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wazowie |
Pochodzenie | Legendy, podania i obrazki historyczne |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1921 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
I litewskie pułki zbiera,
Grono młodzieńców drogę mu zachodzi,
By powitać bohatera.
»Któż to pacholę — król Stefan zapyta —
Tej pięknej, śmiałej postawy?
Był to Chodkiewicz...«
Wśród młodzieży wileńskiej wielkie poruszenie: król Batory zwiedza szkołę, król-zwycięzca, którego bohaterskie czyny budzą zapał w sercach młodzieży.
Mową łacińską w imieniu kolegów wita go starszy uczeń, Jan Karol Chodkiewicz.
Zwraca uwagę króla twarz młodzieńca: jego szlachetne czoło, rozumne spojrzenie, gorące słowa, które płyną z duszy.
— Panuj nam, wielki królu, jaknajdłużej, byśmy pod twemi rozkazy czynami naszych uczuć dowieść mogli.
— Jak się nazywasz, chłopcze? — zapytał monarcha.
— Jan Karol Chodkiewicz.
Król zadał parę pytań, aby się przekonać, jaki mu odpowie bez przygotowania, a widocznie zadowolony z odpowiedzi, dotknął ręką ramienia chłopca i rzekł do otaczających:
— Spodziewam się, że wyrośnie z niego wielki rycerz.
I dodał, patrząc w oczy Chodkiewicza:
— Ucz się, chłopcze i pracuj — pracą jest życie człowieka. Ojczyźnie służyć trzeba ramieniem i głową. Szkoła uzbraja głowę, by mądrze rządziła ramieniem. Mam nadzieję, że jeszcze spotkamy się w życiu.
Wzruszony młodzian w milczeniu przycisnął usta do ręki króla, lecz w oczach jego błyszczała nadzieja, iż położonej w nim ufności nie zawiedzie.
On zgiął dumę Sudermana;
Przezeń kircholmska z nierównemi siły
Wsławiony w wielu wojnach i trudnej walce z Kozakami, w 1600 r. otrzymał Chodkiewicz buławę hetmana polnego i prawie jednocześnie wysłany został przeciw Szwedom, z którymi rozpoczęła się wojna w Inflantach.
O co?
O koronę szwedzką dla Zygmunta III.
Szwedzi nie chcieli króla innej wiary, niż wyznawali sami, woleli jego stryja, Karola Sudermana, który też został ukoronowany i zasiadł na szwedzkim tronie.
Na to nie chciał Zygmunt się zgodzić — postanowił orężem odzyskać utracone państwo, rozpocząć wojnę z Szwecją. — A któż ma walczyć w obronie praw jego? — Polacy.
Lecz sejm odmówił podatków na wojnę i nie pozwolił na nią: Polsce nie była zupełnie potrzebna.
Podstępny Zygmunt jednak nie ustąpił: potrafił zmusić Polaków do wojny. Rozkazał wojskom zająć szwedzką prowincję Estonję, którą w pactach conventach przyrzekł do Polski przyłączyć, ale przez lał 16 tego nie uczynił. Na obronę Estonji i innych prowincyj, do Szwecji należących, w Inflantach wylądowały wojska szwedzkie i zaczęła się wojna.
Cudów męstwa i waleczności dał w niej dowody Chodkiewicz, pozostawiony tutaj z małą garstką, bez posiłków i bez żołdu dla żołnierzy.
Daremnie pisał listy i wzywał pomocy, król jakby zapomniał o nim, jakby go rzucił Szwedom na ofiarę.
Chodkiewicz jednak nie traci odwagi, nie ustępuje z placu. Daje się poznać Szwedom pod Rewlem, Dorpatem; zrozumieli, jakiego mają przeciwnika.
Wtem z nowemi siłami przybywa Karol Sudermański, sam wiedzie przeszło 16 tysięcy wprost ku granicom Polski.
Któż mu zastąpi drogę? Chodkiewicz ma zaledwie 3 tysiące wojska, niekarnego, bo niepłatnego, — cóż pocznie?
Przemówił do żołnierzy, zbudził w nich poczucie obowiązku, honoru, żądzę sławy, pogardę śmierci i uderzył na Szweda pod Kircholmem.
Niedługo trwała ta pamiętna bitwa. Niespełna cztery tysiące rycerstwa pokonało czterykroć liczniejszego wroga. 9 tysięcy Szwedów padło na polu walki, Suderman ranny uciekł i ledwo zdołał ujść niewoli, zdobyto 60 chorągwi i 20 dział nieprzyjacielskich.
Okrzyk radości rozległ się po całej Polsce — w dziękczynnych modłach brzmiało imię Chodkiewicza, czynem tym zdobył nieśmiertelną sławę.
Było to w r. 1605.
Sprawdziły się prorocze słowa Batorego.
Żałobą kraj się okrył po Cecorskiej klęsce — wstyd, ból i trwoga opanowały serca: — Turek idzie, hetman nie żyje, najmężniejsi polegli, któż go wstrzyma?
Kto się czuje Polakiem, niech pośpiesza na ratunek ojczyzny. Zagrodzić trzeba pohańcowi drogę co żywo, bo zuchwale kroczy naprzód, w siły rośnie.
Z pół świata zwołał zaciągi i wojska, trzykroć liczą podobno zastępy jego pod Chocimem.
Zabielały się góry i Dniestrowe brzegi,
Rzekłby kto, że na ziemię świeże spadły śniegi,
Skoro Turcy stanęli, skoro swoje wloty[1]
Okiem nieprzemierzone rozbili namioty.
A w Chocimie zamknął się z garstką Chodkiewicz.
Wojska liczy około 35 tysięcy, drugie tyle prawie Kozaków przywiódł do pomocy hetman Konaszewicz Sahajdaczny.
Nierównie siły. Jedyna przewaga, że mury osłaniają nasze wojska, że mają się gdzie schronić po stoczonej bitwie. Ale Osman drwi z tego — któż mu się oprzeć zdoła?
Z dumą spojrzał na szyki swoje: dzielne roty janczarów[2], lśniące pancerze spahów[3], Murzynów i Azjatów, straszliwe słonie z wieżami na grzbiecie, wielbłądy, pyszne ogniste rumaki, na całe mrowie ludzi niezliczone, nieprzejrzane obozy.
W puch rozniosą te mury jego niewolniki — wieczerzę w zamku chocimskim chce spożyć!
Wola Osmana prawem: tłumy ruszyły się z miejsca, spadają jak lawina z gór strącona, rozpoczyna się bój zawzięty.
»Sam stał Osman na górze pod zielonym znakiem,
Opasany po świetnym kaftanie sajdakiem[4], —
Skąd mógł wojska obaczyć, jako trzeba, obie,
Mając grono zwyczajnych pochlebców przy sobie.
Stamtąd ludzi szykuje, niecierpliwy zwłoki«.
A w dole już wre bitwa, krew się leje. »Bigos z ołowiu i prochu« podał Chodkiewicz na przyjęcie gości i częstuje nim hojnie. Nawała turecka rozbija się o żelazny mur pancerzy. Świata nie znać w kurzawie, słuch odjęły gromy. Padają obrońcy, ale nie ustąpią kroku, bezsilna wściekłość łamie się i kruszy o niezwalczone męstwo.
A tymczasem dzień schodzi, noc zapada. Z niczem powraca Osman do obozu, grozi, straszy i karze wodzów, a Chocimowi zaprzysięga zgubę.
I trwały te zapasy blisko sześć tygodni.
Raz zwrócili wszystkie siły na Kozaków.
»Jeszcze rosa nie oschła, jeszcze się mgły szare
Nad Dniestrem piętrzą, jeszcze i słońce niejare[5],
Kiedy sto dział burzących wcale niespodzianie
Kozakom zaporoskim tuż nad głową stanie.
Sypie się z gór pogaństwo straszliwemi wały,
Rzekłbyś, że się ruszyły okoliczne skały«.
Widząc Kozacy, że nie mają siły oprzeć się tej potędze, przytaili się cicho w obozie swoim i czekają. Trwał szturm przez godzin parę: zasypano ich kartaczami — oni nie odpowiadają. Najwidoczniej wszyscy polegli.
Dumny zwycięzca rzuca się na wały, a wtem hukną znienacka kozackie rusznice, zagrzmią armaty.
»Zapomni się pogaństwo i strasznie się zdziwi,
Że Kozacy strzelają i że jeszcze żywi,
Że ich wszystkich burzące nie pogniotły działa;
Smutnie przeto zawywszy swoje: hałłah! hałłah!
Skoro ci jeszcze do nich wysypią się gradem,
Naprzód im czoła strachem podchodziły bladym,
Potem — kiedy Chodkiewicz wsiądzie na ich roje,
Ze łby im ostrą szablą zdejmuje zawoje,
Zwątpiwszy o posiłkach, zwyczajnego toru
Dzierżąc się, uciekali do swego taboru«.
Zwykle walczono w dzień w otwartem polu, a po bitwie Polacy wracali do twierdzy. Chodkiewicz czekał posiłków od króla, aby potęgę wroga znieść zupełnie, lecz te nie nadchodziły — wkońcu zabrakło paszy i żywności, okazało się, że w Chocimiu niema zapasów prochu.
Zebrali się wodzowie na radę wojenną. Co począć?
Zginąć albo zwyciężyć — był głos jeden. — Żywi nie ustąpimy ani kroku.
Rozjaśniło się oblicze starego hetmana.
— To pragnąłem od was usłyszeć przed śmiercią — rzekł z radosnym uśmiechem. — Tu spokojny położę głowę, gdy w sercach naszych widzę tyle męstwa. Skoro nie ustąpicie, nikt was nie pokona. Z wiarą w bój — widzę przed wami zwycięstwo!
Czując, że z dniem każdym siły jego słabną, zdał buławę Lubomirskiemu i zakończył życie, pełne trudu i zasługi, d. 25 września 1621 r.
Jeszcze blisko dwa tygodnie trwała walka. Opór podniecał wściekłość napastników: Osman wysilał całą swą potęgę, ażeby zgnieść obrońców — lecz daremnie. Wkońcu nadchodzi zima, a Turcy w czystem polu — cóż poczną wobec chłodu?
Mają prosić o pokój? Oni?
Nic innego nie pozostanie, jeżeli przedtem nie zwyciężą — raz ostatni próbuje Osman szczęścia.
»Ogniste zatem kule, petardy, drabiny,
Moździerze i granaty, murowe machiny,
Piechoty wszystkie pójdą, konnych sto tysięcy.
Wszak tu blisko, jeżeli trzeba, będzie więcej.
Choć ci wiem, że tam bez dział i tej armatury
Weźmiem miasto odrazu, opanujem mury,
Bo giaurów strach nagły weźmie, niespodziany,
Przepadną w ziemię, albo zapomną obrony«.
(W. Potocki).
Strach nie wziął ich jednakże, Turcy zostali odparci i musieli prosić o pokój, zrzekając się wszelkich zdobyczy.
Nie wiedzieli, że — kiedy pokój został podpisany — w Chocimiu była tylko jedna beczka prochu.