Wazowie (Niewiadomska)/Stefan Czarniecki
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wazowie |
Pochodzenie | Legendy, podania i obrazki historyczne |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1921 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jeden z największych bohaterów i najpiękniejszych postaci w dziejach naszych.
Słusznie mówił o sobie:
»Jam nie z soli, ani z roli,
Ale z tego, co mnie boli«.
Bo wielkość jego z ran jego urosła, z poświęcenia dla kraju, który umiłował ponad osobiste szczęście i oddał mu krew, trudy, życie całe.
Znali go dobrze Kozacy, Tatarzy, Moskwa, Wołosza, Węgrzy, a najlepiej Szwedzi — czcili i szanowali w Polsce wszyscy.
Ojczyzna potrzebowała jego ramienia i szabli, więc służył jej bez spoczynku, nie znając prawie domu. Życie mu upłynęło w walkach i pochodach, na koniu, pod namiotem lub pod gołem niebem; burka posłaniem, siodło wezgłowiem mu były.
O siebie nie dbał nigdy i niewiele dla siebie potrzebował: snu parę godzin, chleb z wędzonką na posiłek, za napój czysta woda.
W ciężkich dla kraju chwilach wypadło mu życie, więc nie oszczędzał siebie.
W czasie wojen kozackich, gdy oblegał Monasterzyska i chciał je zdobyć szturmem, kula nieprzyjacielska wyrwała mu podniebienie i kawałek policzka. Zemdlonego uniesiono z pola bitwy, żołnierze bez wodza odstąpili od szturmu.
Skoro Czarniecki odzyskał przytomność, pierwsze jego słowa były zapytaniem, czy miasto zostało zdobyte. A kiedy się dowiedział, że zaprzestano walki, z gniewu i żalu dostał silnego krwotoku — prawdziwie krwią zapłakał nad stratą czasu i żołnierza.
Bo kochał wojsko swoje. W potrzebie nie oszczędzał jego krwi i życia, jak nie oszczędzał własnej; karności, posłuszeństwa przestrzegał surowo — lecz nadaremnie sił niczyich nie marnował, nie narażał bez konieczności.
Posiadał też nawzajem miłość wojska i zaufanie. Wierzyli w jego rozum, w jego serce i za nim gotowi byli iść choćby na koniec świata.
Najlepiej okazało się to w wojnie szwedzkiej.
Na święte hasło dane z Jasnej Góry pierwszy Czarniecki zawołał: Do broni! — i wezwał naród cały do walki na śmierć i życie z najezdnikiem.
W kraju zajętym przez nieprzyjaciela trudno było się porozumieć, a jeszcze trudniej łączyć, — więc tworzyły się zrazu niewielkie oddziałki, które nie mogłyby stoczyć walnej bitwy, ale Szwedom wyrządzały wielkie szkody, niepokojąc ich i szarpiąc bezustanku.
Czarniecki także dobrał sobie zuchów, z którymi w krótkim czasie stał się postrachem wroga. Nie dawał mu wytchnienia: w nocy napadał obóz i sen im przerywał, w dzień straszył, zabierał żywność, urządzał zasadzki, napadał niespodzianie i znów znikał, gdy spostrzegł, że mogliby go otoczyć — słowem nękał ich, szarpał i płoszył.
A nie mieli na niego rady. Chcieliby stoczyć bitwę, gdyż byli silniejsi, mieli armaty, — ale nie mogli go nigdzie przyłapać, zawsze im się wymknąć potrafił i uderzyć z innej strony, gdzie go nie oczekiwali.
Rozłożyli się wreszcie między Wisłą i Pilicą, most na Pilicy spalili, żeby sobie zapewnić z obu stron bezpieczeństwo, i nakoniec spodziewali się tu wytchnąć, zgromadzić większe siły.
Naraz Czarniecki z jazdą staje na przeciwnym brzegu.
Ha, rzeka ich zasłania; to nie strumyk, a mostu niema.
I czekają spokojnie, co też zrobi.
Czarniecki popatrzył na nich, potem zwrócił się do swoich, przemówił do nich krótko, podniósł szablę i z koniem buch w Pilicę! Jazda za nim.
Nim się Szwedzi zerwali od kociołków, już im siedział na karku i bił nieprzygotowanych, co się zmieści. A uciekać nie mogli, bo sami w pułapkę weszli i bez mostu wydostać się z niej nie umieli. Dotąd pozostały w tem miejscu pagórki, zwane »mogiły szwedzkie«.
Już nie marzył Karol Gustaw o zatrzymaniu Polski, wolałby zawrzeć pokój, ustąpić dobrowolnie z małym dla siebie zyskiem — ale być wypędzonym — to zanadto!
A tymczasem i Danja, sprzymierzona z Polską, wzywa od nas pomocy przeciw Szwedom, rozumiejąc, że jest to doskonała pora pozbyć się także nieproszonych gości. Kogóż posłać im? Czarnieckiego.
I pojechał, by Szwedzi tam niepokojeni, musieli znowu rozdzielić swe siły i łatwiej było w Polsce radzić sobie z pozostałymi.
O tej wyprawie mamy dużo wiadomości, ponieważ jeden z towarzyszów, Pasek, zostawił o niej dość obszerne pamiętniki i różne w nich wypadki opisuje. Do ciekawszych należy chwila, kiedy Czarniecki stanął nad zatoką morską i widział Szwedów naprzeciwko siebie, a nie chcąc krążyć wkoło, żeby im czasu nie dać na przygotowanie do oporu, ruszył w morze tak samo, jak niegdyś w Pilicę, i zdumionych spędził z pozycji.
Trochę inaczej płynął, naturalnie, bo i łodzie tu mieli, ale konie wpław prowadzono. Myśleli jeszcze Szwedzi, że im proch zamoknie, lecz Polacy umieli i temu zapobiec: broń wysoko poumieszczali, i stanąwszy na lądzie, odrazu powitali ich strzałami.
Drogo opłacił Karol Gustaw swoją napaść i nakoniec prosił o pokój, który zawarto w Oliwie pod Gdańskiem.
W klasztornym budynku przy kościele Panny Marji, w niewielkiej sklepionej izbie możemy obejrzeć jeszcze stół dębowy z kamiennym blatem, na którym pokój wreszcie został podpisany. Wmurowana w ścianę tablica pamiątkowa przypomina o tem zdarzeniu.
Dla Czarnieckiego jednak nie był to koniec trudów; pozostała uciążliwa wojna z Moskwą, walki kozackie i wojny domowe, najsmutniejsze i najboleśniejsze dla niego.
Z tych czasów upamiętnił się szturm do Stawiszcz, głównego gniazda kozackiego, gdzie męstwem i poświęceniem zasłynął Krzysztof Zgłobicki, chorąży. Gdy ucięto mu prawą rękę, pochwycił sztandar lewą, a gdy utracił lewą, trzymał go zębami, póki nie nadbiegła pomoc. Tak mężną śmiercią dał przykład odwagi i przyczynił się niemało do zwycięstwa.
W tych walkach zaskoczyła wreszcie wodza niemoc śmiertelna. Chciał dojechać do Lwowa, by się leczyć, ale już nie miał siły. W wieśniaczej chacie w Sokołówce wydał ostatnie tchnienie — tam podobno otrzymał od króla buławę, której już podźwignąć nie mógł.
Życiem całem zostawił najpiękniejszy przykład niestrudzonej służby ojczyźnie.