[225]
O! nigdy, odkąd świat ten stworzony,
Nigdy kraśniejsza nie kwitła róża,
Jak młode dziewczę z Newsiniu wzgórza,
Co miało imię pięknej Hajkony;
Bo też tak była gładką, uroczą,
Że nic milszego ludzie nie zoczą.
[226]
Jak gdyby jodła kibić jej wzniosła —
Po mlecznem licu, róża rozlana,
Róża tak świeża, jakby od rana
Do dnia połowy na łączce rosła.
Skrzydłem jaskółki brwi się zdawały —
Jak dijamenty oczki błyszczały.
Włosy jak jedwab jasnością płoną,
Usta jej słodkie jak z cukru lane —
Ząbki jak perły w sznurek zebrane,
Jak dwa jabłuszka, śnieżne jej łono.
Gołąb tak grucha — gdy się ozwała —
Słonko tak błyszczy — gdy się zaśmiała!
Wielu o rękę zabiegi czyni,
Lecz dwóch w zalotach innych przemaga —
Jeden jest stary, Mustafa Aga,
Drugi jest młody, Sonko Dudbini.
Obadwa dzisiaj, w jednejże chwili,
O krasawicę prosić przybyli.
Tysiąc sztuk złota starzec zalicza[2]
I jeszcze puhar daje złocony,
A na puharze wąż okręcony,
Okiem z brylantu blasku użycza —
A blask brylantu takiej jest mocy,
Że przy nim ucztę można jeść w nocy.
Dziesięć sztuk złota Sonko zaliczył,
Nie mógł dać więcej dla przyszłej żony,
Bo tylko szabla i konik wrony —
To było wszystko co odziedziczył.
Lecz nad granicą umiał żyć przecie,
Jak rączy sokół w powietrznym świecie. —
[227]
Więc brat się ozwał i tak powiada:
«Patrzaj Hajkono, dziś się zastanów —
«Wielu twej ręki pragnie młodzianów —
«Lecz moje serce dwóch tych przekłada,
«Którzy dziś rano w jednejże chwili
«Ciebie w małżeństwo prosić przybyli! —
«Pierwszy jest Aga, starzec bogaty,
«Jak rządca twierdzy, w całej krainie
«Z potęgi, z bogactw ogromnych słynie.
«On cię odzieje w jedwabne szaty,
«Za srebrnym stołem z tobą zasiędzie,
«Cukrem i miodem napawać będzie.
«Drugim jest młodzian Sonko Dudbini;
«Lecz skarb od ojców mu zostawiony,
«Jest tylko szabla i konik wrony —
«Niech więc twe serce wybór uczyni;
«Powiedz mi siostro, luba Hajkono,
«Powiedz, którego chcesz zostać żoną?»
Na to Hajkona tak się ozwała:
«Tyś jest zupełnie wolnym w wyborze,
«Kogo przeznaczysz przyjmę w pokorze —
«Lecz gdybym sama wybierać miała
«Wolę młodzieńca, chociaż ubogi,
«Niż starca złotem błyczczącebłyszczące progi.
«Bo srebro, złoto, kosztowne szaty,
«Że są bogactwem myśl to jest płocha:
«Kto to posiada, co szczerze kocha,
«Ten jest szczęśliwy, ten jest bogaty!» —
— Lecz brat słów siostry nie miał w uwadze:
Dał ją starcowi Mustafie Adze.
Mimo jej woli dał ją starcowi —
I wraz, wieczorem wychodząc z chaty
Z całych okolic pospraszał swaty,
[228]
By narzeczoną wiedli mężowi —
I prosił Sonka, jak przyjaciela,
By niósł chorągiew przodem wesela. —
A gdy się zbiegły swaty sproszone,
W weselnych szatach goście przybyli,
Przez trzy dni całe jedli i pili —
Czwartego z rana wiedli Hajkonę.
Lecz gdy się w drodze rzesza wstrzymała,
Dziewoja z cicha swata pytała:
«Powiedz mi, powiedz o mój ty swacie,
«Czyją ja dzisiaj mam zostać żoną?»
A on rzekł z cicha: «Patrzaj Hajkono,
«Tam niosą starca w złocistej szacie
«Jak Effendego, ze siwą brodą,
«To Mustaf Aga — jemu cię wiodą.»
Dziewoja patrzy wzrokiem zmienionym,
Ciężkie westchnienie z piersi wydała
I towarzysza znowu pytała:
«Cóż to za junak na koniu wronym,
«Co, na wzór gościa i przyjaciela,
«Niesie chorągiew przodem wesela?»
A jej towarzysz znowu się wstrzymał
I rzekł: «To młody Sonko z Połęki,
«Ten co się twojej domagał ręki —
«Co się domagał lecz nie otrzymał!»
Gdy to posłyszy kraśna Hajkona,
Na czarną ziemię pada omdlona?[3]
I wnet przybiegła rzesza trwożliwa,
Aga ostatni przybiegł i woła —
Lecz nic Hajkony zbudzić nie zdoła.
Aż wreszcie młody Sonko przybywa —
Zatknął chorągiew, przy lubej staje
I mołodycy rękę podaje. —
[229]
Aż ona sama zrywa się z ziemi
Z Sonkiem dopada wronego konia,
A młodzian zwraca w lewo, na błonia,
A rumak pędzi kroki rączemi —
Pędzi jak gwiazda w przestworach świata,
Kiedy spadając, niebo przelata!
A gdy to widzi Mustafa Aga,
Z gniewem zowołazawoła drąc swoje szaty:
«Widzicie goście, widzicie swaty,
«Jaka w tym młodym zbójcy odwaga!
«Wy to widzicie jak wziął mi żonę,
«A żaden nie śmie biedz na obronę?»
Lecz goście rzekli: «Nie mamy komu!
«Niech jastrząb chwyta ptaszka małego,
«Niechaj go chwyta, bo jest dla niego;
«Ty Mustaf Aga wracaj do domu,
«Bo nie dla ciebie tu się rozwiła
«Krasna różyczka, Hajkona miła!»
1830.
|