Czarna tanecznica
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czarna tanecznica |
Pochodzenie | Poezje Konstantego Gaszyńskiego — Ballady |
Wydawca | F. A. Brockhaus |
Data wyd. | 1868 |
Miejsce wyd. | Lipsk |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
CZARNA TANECZNICA.
Wielki ruch, wielka radość w starożytnej Grenadzie. — Don Jose de Ramea y San Luiz, Grand pierwszego rzędu, dygnitarz Złotego runa, niepoliczonych włości, w marmurowym swoim pałacu na wzór Alhambry stawianym, daje dzisiaj świetną ucztę i maskowy bal. — Większa połowa miasta sproszona — butni kawalerowie i płoche senority, nawet poważne matrony i starce, od dni kilku tylko marzą i gwarzą, co to będzie za uciech noc; i gotują pyszne stroje, kędy perły, złote hafty, przesłoniły aksamitu lśniące tło.
W głębi domu, śród samotnej komnaty, na szerokiem krześle, misternie w maurytańskie arabeski ciosanem, siedzi Don Enrico de Perheira, niedawno, po skończonych naukach w Salamance, przybyły pod ojców dach. — Starożytna, czysta krew kastyljańska w nim płynie, jest uroda, niebrak dostatku; a przecież zrzekł się zaszczytów, ziemską próżnością pogardził. — Od dzieciństwa szczerej pobożności oddany, w niebo tylko pogląda i żąda dla Boga samego żyć, i ma wstąpić w dniu jutrzejszym do zakonu, kamedulski habit wdziać!
Siedzi młodzian i zatonął w dumaniach. — Słyszał on o dzisiejszym festynie, o którym powtarzają wszystkie echa wschodniemi minaretami najeżonej Grenady, na który robią, przybory, długorzęse jego siostry i starszy dorodny brat. — Siedzi i duma o znikomościach tego padołu płaczu i nędzy; i oto nagle naszła go piekielna pokusa, by wprzód nim żywy grób go pochłonie, nim go oddzieli zakonna szata od świata, obaczyć co ludzki szał. — Lecz powiewem śnieżnych skrzydeł, dobry anioł mu odpędza tę nieczystą myśl!
Długo walczył Don Enrico z natrętnemi chęciami; raz pokonany spadał i czepiał się ziemi, to znów zwycięsko po tęczowym promieniu wiary ku niebu się wzbijał; wreszcie przemogła pokusa, przemógł grzesznych nęceń wir! I oto w masce i w bogatym stroju spieszy za falami tłumu, w grandowskiego pałacu próg. — I wszedł do rzęsisto oświetlonej sali: niepoliczony, różnobarwny rój gości mu się toczy przed oczy — a huczna muzyka grzmi; i kołują pełne życia, pełne młodej krasy wieńce, z tańcujących zwite par.
Odurzony, upojony tym niezwykłym widokiem, cofnął się w ustroń młodzieniec i na marmurowej kolumnie rozognione czoło wsparł. — W tem ktoś z lekka trąca go w ramię; odwraca się Don Enrico i patrzy: to jakaś cudna postać niewieścia, ubrana w czarne domino, wdzięcznem skinieniem wabi go tak. — Maska zasłania jej twarz, czarny atłas zakrył ramiona i szyję; oczów nawet nie widać, bo jedwabna jej mantyla się zachyla z wierzchu czoła aż na pierś — i lubieżnie tylko miga mała nóżka z pod żałobnych długich szat.
Tylko widna jej kibić urocza, lecz taka składna, wytoczona i wcięta, iżby ją mogły objąć drobne dłonie dziecięcia. — Tylko słychać jej głos srebrnotonny, pieściwy i dźwięczny jak kwilenie ptasząt majowych, jak brzęk pereł rozsnutych, spadających do złotego puharu: lub jak usłyszany w chwili nadziemskiego zachwytu, dalekich aniołów chór. — I oparła czarodziejka w przymileniu, na ramieniu, lekką jak puchy dłoń, i powtarza: «Don Enrico, czemuś smutny? niepowrotna radość czeka! — Chodź!»
Spuścił oczy młodzieniec nieśmiały; lecz czuje jak serce w nim drży, jak wrząca nakształt lawy wulkanu, pieni się, po skroniach tętni i ku mózgowi tryska mu krew. — Chciałby się modlić by odegnać pokusę, lecz zapomniał obłąkany, najświętszych pacierza słów. — A nieznana kusicielka coraz czulej upomina, coraz żywiej go przynęca. — Pod tej mowy słodkim czarem znikła trwoga i nieśmiałość, i powoli mimo woli zbiegło dwoje drżących rąk — i złączeni poszli razem śród radością i roskoszą brzmiących sal.
Senorita cichą prośbą do bolera go wyzywa; próżno mówi Don Enrico, że tych pląsów światowych nieznany mu ruch i ład. — Lecz powietrze naokoło rozpalone biciem serc, wejrzeniami tylu ócz, tylu półsłówek gorących płomieniem, a muzyka tak ponętnie, tak pieściwie gra; a nieznajoma błaga takim głosem, miłości przerywanym westchnieniami — iż na końcu mu zabrakło do odmowy sił. — Mięsza się więc w kołujące tłumy — i o! cudo! tak dokładnie i tak składnie obcy mu zawodzi tan — że się dziwi sam nad sobą i otucha w zalęknioną powróciła pierś.
A czy znacie wy roskoszny taniec hiszpański? Bez słów brzmiących a marnych, bez wysileń sztuki, bez djamentów rymowych rozsypanych dłonią poety, jest to najwymowniejszy, najpełniejszy życia dramat na świecie! — Wejrzenia i ruchy, tupnięcie nogą, pochylenie ręki lub głowy — oto cała ozdoba, cała djalogu moc! — A jednak słychać tam, widać i czuć — i przysięgi i westchnienia, nalegania i odmowy, łzy rozpaczy i radości, ciche prośby, srogie groźby, i serdeczny w końcu mir. — A wciąż szelest kastanietów brzęczy scenie tej cielesnej na skoczliwy wtór!
Czarna, zakwefiona tancerka wszystkich oczy zwróciła. Unosi się, lata, przewija ze zwinną lekkością jaskółki, z pierścienną gibkością śliskiego węża, z wdziękiem róży kołysanej od wiosennego wietrzyka. Jednak o! dziw! za każdem przegięciem Senority, jakiś przerażający kościany słychać w niej chrzęst. — Nie ma uszu ni uwagi rozkochany Enrico, lecz niektórzy z bliższych gości, drżąc pytają: czy to czasem nie Bazylejska tanecznica trupiolica, ze zbutwiałych zbiegła ram[1] — i przychodzi o północy na przerwanie ludzkich uciech, w pogrzebowy jęknąć dzwon?
Ustał taniec, skończone andaluzyjskie bolero; Don Enrico podniósł czoła, nabrał serca i ufność w samego siebie nowych mu dodała sił. — Niedawno dziecko płochliwe, dorosłym mężem czuje się już. — Na słowa towarzyszki, śmiałym wyzywającym odpowiada wyrazem; bo w czystą Lewity pierś, jako żmija w murawę fijołkami rozkwitłą, już wcisnęła się zdradliwie u don Juana chuć! — I pomyślał sobie w duszy: «ten wzgardzony padół płaczu, nie tak czarny ani marny, jak sumienia gadał głos!» — I drgnął cały na wspomnienie krat zakonnych, co jak wieko zimnej trumny miały nad nim spaść!
Tak przechodząc przez ciąg komnat godowych, doszli aż do szerokich podwoi ku ogrodom wiodących. — Wzdłuż balustrady, wyciosanej w tak misterne ogniwa i łuki, że jej marmur czerwony zda się brabanckiej koronki tło, uchodzi szczęśliwa para kochanków zdala od wejrzeń natrętnych — i już stanęła tam, gdzie z drzew pomarańczowych z grenadów i mirtów aleje usrebrza księżyca blask. — Kielichy tysiąca kwiatów, złotych owoców mirjady ożywione rosy nektarem, w nocnym wietrze na powietrze balsamiczną leją woń, a słowiki śród gałęzi, zda się kwilą pieśń wesela i tryumfu hymn!
Naprzeciw mruczącej fontanny co w konchę z porfiru kryształowe sączy łzy, na ustroniu stoi ławka kamienna — na tej ławce usiedli oboje. — Don Enrico w nieznajomej, pałający, pożądliwy topi wzrok; i w milczeniu duma sobie jakie lilje twarzy, jakie korale ust pod osłoną owej maski się kryją; pod tym czarnym atłasem domina, jakie puchy łabędzie, jaki alabastrów śnieg! — Pod tą zazdrosną mantylą jaki wzrok musi błyskać uroczy — jakie oczy! — dwie gwiazdeczki dwoje czarnych słońc! — A w tem sercu ukochanem ile uczuć utajonych! O! nad Peru i Golkondy stokroć większy skarb!
Wreszcie upadł na oba kolana, szepce jej miłośne zaklęcia i przysięgi namiętne. — Jej niewolnikiem wiecznym chce być, zmiatać ustami z pod stóp jej lecący proch! Lecz ją błaga by w tej chwili odsłoniła mu z pod maski swą anielską twarz. — Senorita umilkła i tylko skinieniem odmawia, młodzieniec nalega więcej — a ona mówi ze smutkiem: «O! nie pragnij tego nigdy, o Enrico mój!» — A on stęskniony i biedny, i słów brzmieniem i wejrzeniem, wzdycha, prosi wciąż. «Niech więc będzie jako żądasz» już nie słodki, czarujący, lecz piorunny odrzekł głos.
Znikła maska i mantyla i czarnej sukni atłasy oberwał świszczący wiatr; a przed klęczącym Enrico, z ławki kamiennej, biało-trupi szkielet wstał. — Przez zbutwiałe żeber kości, jak przez kraty grobowe, zionie zgnilizny dech — a z ocznych otworów czaszki, podobnych do dwóch pierścieni, z których wypadły brylanty, wije się robactwa rój! — A gdzieś w dali się odezwał jakby sądnej trąby jęk: «Tak się kończy i przelata krótkochwilna roskosz świata — szukasz szczęścia, znajdziesz śmierć!» — I piekielna, blada mara, gdy przebrzmiały straszne słowa — wpadła w ziemi głąb!
Don Enrico de Perheira krzyknął w trwodze i przebudził się tym krzykiem z okropnego snu. — O! nie klęczał on przed ławką ogrodową, lecz siedział jak przed godziną, w szerokiem krześle w maurytańskie arabeski ciosanem, śród ojczystego domu cichej komnaty. — I słysząc turkot pojazdu który właśnie w ową chwilę, siostry jego i brata wiózł na nocny Granda bal, upadł krzyżem i bił czołem o twarde marmury posadzek, dziękując Bogu z pokorą, że mu wcześnie chociaż we śnie, tę przestrogę świętą dał. — I nazajutrz wyrzekł młodzian z chętnem sercem, czystą myślą, zakonnika ślub! Heidelberg, 1851.
|
- ↑ Wiadomo, że w Bazylei znajduje się zbiór obrazów przedstawiających taniec umarłych (Todtentanz). — W każdym z nich średniowieczny artysta wyobraził śmierć, pląsającą przed swojemi ofiarami.