Ileż to poważnych zmartwień
i ciężkich frasunków
sprawia często małym dzieciom
nauka rachunków!
Już się wtedy można do niej
srogo rozgoryczyć,
gdy wypadnie na paluszkach
do dziesięciu liczyć.
Cóż dopiero, gdy następnie
nowy trud nastanie:
dodawanie i dzielenie
i odejmowanie.
Ale wszystkie jej trudności
tylko ten ocenia,
kto się w pocie czoła uczył
tabliczki mnożenia.
Ileż muszą znieść męczarni
małe bohatery,
by spamiętać, ile daje
siedem razy cztery!
Lecz ot sposób nam wymyślił
jakowyś czarodziej,
by nauka ta płynęła
przyjemniej i słodziej:
takie kółko czarnoksięskie,
które gdy ktoś kręci,
prędzej każdą rzecz wymnoży
niżeli z pamięci.
Trzeba więc tylko ustawić
cyferkę na cyfrze —
i już wynik otrzymają
dziatki — najszczęśliwsze!
Chodźmy sobie razem, we dwie!
miesiąc uczym się zaledwie,
lecz liczymy już do — stu!
Idzie dwoje grzecznych dzieci — a, ot Zbyszek będzie trzeci!
Chodź, Zbysiuniu, chodź co tchu!
Mamusiu droga! Przyjdź prędko i pomóż!
Gdy tobie z tem się nie zwierzę — to komuż?
Już obliczyłem wreszcie co do krzty,
że 1 + 2 = 3,
ale 6 — 4 — odjemnik z odjemną —
oddawna zliczam w główce pracą nadaremną!...
4 kule tyś wrzucił, a Staś 1 — czyli
jużeśmy ich 5 razem do dołka wrzucili.
A jeśli jeszcze 1 do liczby dodamy,
to znajdzie się ich aż 6 na dnie naszej jamy
Szkoda, że ja z mą kulą do dołka nie wszedłem,
bo, tę 1 dodawszy, byłoby ich 7
Od mamusi dostała Hania pół złotówki
i pobiegła kupować jabłka antonówki,
a myśląc, że się więcej do worka nie zmieści,
kupiła ich jedynie za groszy 30.
Lecz kiedy kupiec jabłka położył na szalę,
zobaczyła, że nie jest ich tak dużo wcale:
Ledwie się w główce ta liczba pomieści! 40, 50, 60,
Zliczysz to chyba za miesiąc! 70, 80, 90, 100,
Nie zliczy, kto ma w głowie pstro! 200, 300, 400,
Z nauki człowiek dużo korzysta!
Lubi się w wojsko bawić mały Jerzyk:
często się w mundur stroi jak żołnierzyk,
małym pałaszem blaszanym wywija,
strzela ze strzelby — a choćby i z kija.
Więc kiedy przyszły jego imieniny,
wnet obmyślono prezent dla chłopczyny.
Budzi się Jurek — i oczom nie wierzy:
przy łóżku stoi kompanja żołnierzy!
Cztery plutony żołnierzy z ołowiu
stały na „baczność“ w zbrojnem pogotowiu,
nie czyniąc zgoła żadnego szelestu,
choć pluton liczył żołnierzy dwudziestu.
Stąd więc pytanie zaraz się wyłania:
ilu żołnierzy liczyła kompanja?
Lecz łatwo zliczy owe bohatery,
kto umie mnożyć dwadzieścia przez cztery.
Jak dotąd, była to odpowiedź łatwa,
ale następnie rzecz trochę się gmatwa,
bo mały Jerzyk i to dostrzegł wkrótce,
że każdy pluton ma swego dowódcę.
Pierwszym dowodził, wsparty na szabelce,
porucznik Łazik, mąż odważny wielce;
młody był, lecz miał oficerski stopień,
więc patrzył dziarsko, bez lęków i stropień.
Drugim dowodził pan chorąży Zupak,
człowiek już stary, lecz zwinny jak szczupak,
mistrz wszelkiej mustry... A zaś trzeci pluton
godnie prowadził pan sierżant Reluton.
Czwartym dowodził dzielny podporucznik Franio,
a pan kapitan Bujda dowodził kompanją.
Kochali go żołnierze: mówili, że pójdą
choćby na koniec świata z kapitanem Bujdą.
Lecz cóż, gdyby z nas który był o to zapytan,
ilu było dowódców (w tem jeden kapitan)
i ilu ludzi cała liczyła kompanja?
Odpowie ten, kto posiadł sztukę dodawania.
Jurek, gdy ujrzał te szeregi zbrojne,
zaraz je pragnął prowadzić na wojnę;
a więc pod jego dowództwem najstarszem
wszystko wyruszyć miało spiesznym marszem.
„Czwórki w prawo zwrot!“ — Sprawnie i rozumnie
ustawił zuchów w czwórkowej kolumnie.
Lecz któż obliczy tak prędko, jak Jurek,
ile w plutonie każdym było czwórek?
20 : 4 = 5
A gdy na wojnie zagrały armaty,
wojsko poniosło bardzo ciężkie straty,
bo wśród owego ogniowego chrzestu
zginęło dzielnych wojaków czterdziestu...
Ilu — pomimo strasznego pogromu —
zdołało jeszcze powrócić do domu?
Nietrudno będzie rzecz tę wyrachować
temu, kto umie liczby odejmować.
— Dzień dobry, Haniu! Skąd Bóg prowadzi? —
— Ano, wracamy od cioci Jadzi. —
— No, no! powiedzcież mi, moi złoci,
czy wam tam było dobrze u cioci?
Pewnie wam było tam bardzo słodko,
bo ciocia Jadzia dobrą jest ciotką.
— O, tak, tak! słodko! słodko! U cioci
zawsze jest dużo słodkich łakoci.
A gdy się ciocia z nami żegnała,
to nam torebkę karmelków dała,
ale przestrzegła Manię i Felcię:
„Tylko się równo z Jasiem podzielcie!“
Więc teraz mamy ten kłopot wielki:
jak tu podzielić równo karmelki?
Ich jest dwanaście, a nas jest czworo —
ten podział idzie nam coś niesporo...
Udziel nam rady, miła Zosieczko,
a my ci za to damy ciasteczko.
— E, podział łatwy! Zaraz go zrobię:
najpierw Jasiowi daj trzy karmelki,
trzy dla Maniusi i trzy dla Felki,
a całą resztę zatrzymaj sobie.
Przypatrz-no się, Pawełku, co tu ja odkryłam:
3 × 3 cebulki w ziemię posadziłam;
dziś 3 × 3 kwiaty wyrosły mi tutaj,
ja je będę podlewać i chwasty wyplewię...
Lecz ty mi powiedz jedno — i prawdy nie utaj:
3 × 3 — to ile? Ja myślę, że 9.
Ty ponoć umiesz liczyć — więc mi tego dowiedź,
a ja ci dam kwiatuszek za trafną odpowiedź.
Raz — dwa! raz — dwa! Biegiem marsz! Z drogi! z drogi! bo my pędzim chyżej od ułańskich szarż! Z drogi, babcie i ciotunie, bo kto nam się nie usunie, to my jego nie oszczędzim: obalimy, stratujemy i „przepraszam“ nie powiemy!... Biegiem żwawym, zwinnym, chyżym wnet ku mecie się przybliżym poprzez linję polnych miedz! Przeskoczymy płoty, jamy, i zaraz się przekonamy, kto najchyżej umie biec! Stary wiatrak koło mety kręci głową, strojną w śmigi, i trajkoce: „Rety! rety! co też to są za wyścigi!“
Tańczym sobie ładnie pa.
Raz — dwa! raz — dwa!1, 2!
Tańczą panny, kawalery.
Trzy — cztery! 3, 4.
Nie chciej mi na bucik wleźć!
Pięć — sześć! 5, 6!
Wszystkich, wszystkich w taniec prosim:
Siedem — osiem! 7, 8!...
„Dzień dobry, zajączku! Ach jakże rad jestem,
żem ciebie tu znalazł pod naszem agrestem,
bom właśnie się w pole wybierał do ciebie,
ażebyś mi dzisiaj dopomógł w potrzebie“.
Zajączek wnet łapkę o łapkę zaczepi
i uszu nadstawi, by słyszeć mógł lepiej,
i grzecznie zapyta, a nienatrętnie:
„Czem mogę służyć? Usłużę ci chętnie!“
A mały Ignaś rzekł na to w ten sposób:
„Wszak wiesz, że w domu jest nas aż 6 osób,
a każdy mieć chciałby na święta 2 jajka;
czyż sobie więc radę dasz przy tym balaście?“
Zajączek się zaśmiał: „E, dla mnie to bajka!
Wszak 6 × 2 to tylko 12!...“
Janek, co właśnie chodzić do szkoły zaczyna,
chciał wiedzieć, ile minut zawiera godzina;
widząc, że mu już sprytu na to nie wystarczy,
prosił pięknie o pomoc swoją siostrę Naścię.
Rzekła mu: Przypatrz-no się zegarowej tarczy;
masz na niej nakreślonych cyferek dwanaście,
a między cyferkami zawsze pięć kreseczek —
więc 5 × 12 niech mnoży Janeczek.
Janek liczby pomnożył; i wnet z iloczynu
obliczył, że w godzinie jest 60 minut.
Grzeczny Antolek to dzielny chwat —
liczy już sobie aż osiem lat;
a mówią wszystkie nauczycielki,
że z niego człowiek wyrośnie wielki.
Takiej pochwały Antoś jest godzien,
bo grzecznie spieszy do szkoły codzień.
Uważa w klasie, pilnie się uczy,
nigdy kolegom swym nie dokuczy,
zawsze zadanej lekcji zna treść:
wie, ile czyni 5 razy 6;
nieraz, gdy pragnie mamę rozweselić,
potrafi nawet 6 przez 3 podzielić;
nie potrzebuje długo nad tem ślęczeć,
ażeby dodać do dziesięciu dziesięć.
Dla niego są to zadania najprostsze,
choć się wydają trudne jego siostrze; —
bo jego siostra, maleńka Agatka,
dopiero liczy sobie cztery latka,
chodzić do szkoły jeszcze nie potrafi,
bo to daleko do końca parafji!
Już za trud wielki uchodzi u niej
zliczyć paluszki na jednej łapuni —
więc próżno myśleć naszemu dziewczęciu,
by mogło zliczyć sprawnie do dziesięciu...
Mącą się liczby w tej małej głowinie
i nie zrachuje, ile lat upłynie,
nim będzie miała już latek osiem
i chodzić będzie do szkoły z Antosiem.