[207]LXXXVIII.
Wesołość.
„Cóż to za hałasy w sali,
Krzyki, wrzaski, skoki, wrzawa;
Myślałam, że się dom pali,
Lub że w płomieniach Warszawa?”
„Nic takiego tam nie było,
To ja wróciwszy ze szkoły,
Krzyczę, wrzeszczę, że aż miło.”
„A dla czego?” „Bom wesoły.
Z pana profesora łaski,
Mam pięć i pięć na początek.”
„Więc te krzyki, skoki, wrzaski,
Są następstwem owych piątek?”
„Wszakże mi Mama mówiła,
Że płaksami ludzie gardzą,
Że twarz wesoła i miła,
Podoba się wszystkim bardzo?
Ja téż pomnę na przestrogę,
Krzyczę, wrzeszczę, tupię w sali,
Bo czyliż smutnym być mogę,
Gdy mnie pan profesor chwali?”
„Drogi synu, myśl wesoła,
Wahnę rozkoszy uśmiéchy,
Wzrok radosny, jasność czoła,
To młodzieńczéj duszy cechy,
[208]
Nie przemieniaj więc ich za nic,
Na mrok, co łzą rosi oczy,
Lecz wesołość pewnych granic,
Niechaj nigdy nie przekroczy.
Wszak ty nie źrebięciem małém,
Które opuściwszy stajnię,
Z jakimś niepojętym szałem,
Bryka tak nieobyczajnie;
Niech zatém owym hałasem,
Synek się mój zbyt nie znęca,
By nie powiedziano czasem,
Że to wesołość źrebięca.”