Wiadomości bieżące, rozbiory i wrażenia literacko-artystyczne 1881/9
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wiadomości bieżące, rozbiory i wrażenia literacko-artystyczne 1881 |
Pochodzenie | Gazeta Polska 1881, nr 28 Publicystyka Tom V |
Wydawca | Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Gebethner i Wolff |
Data powstania | 7 lutego 1881 |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Zakład Narodowy im. Ossolińskich |
Miejsce wyd. | Lwów — Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór artykułów z rocznika 1881 |
Indeks stron |
Pod blachą. Powieść w 3 tomach J. I. Kraszewskiego. Nakład Gebethnera i Wolffa. Opowiadanie to sięga czasów pruskich i rządów Koehlera w Warszawie. Po wielkich burzach i odgłosach walk nastała chwila politycznej ciszy, zdawało się bowiem, że zasłona ostatecznie zapadła po akcie piątym wielkiego politycznego dramatu. W takich chwilach przesilenia, a raczej po wysileniach politycznych umysły pozbawione widoków i celów ogólniejszych zwracają się zwykle do życia prywatnego, do jego żądz i rozkoszy, a ludzie pragną się ogłuszyć użyciem. Tak działo się i w Warszawie. Przede wszystkiem intrygowano się, bawiono, kochano, grano w karty, słowem, używano życia. Stanisławowska epoka zostawiła w spuściźnie zepsucie, które w owych czasach doszło do swego zenitu. Rządy koehlerowskie nie były ciężkie, przeciwnie, bardzo łagodne, żadna więc tragiczna nuta nie mąciła ogólnego wesołego nastroju towarzyskiego. Kilku zaledwie ludzi, jak Staszic, Niemcewicz itp., chodziło z troską na czole i zmarszczonemi brwiami, reszta hulała w całem znaczeniu tego wyrazu. Nikt nie zajmował się niczem poważnem. Świetne towarzystwa wydawały świetne bale i reduty. Grywano teatr francuski, podrwiwając zarazem z Bogusławskiego, którego przedstawienia uważano za dobre dla „motłochu“; z wyjątkiem kilku domów rozmawiano po francusku w przekonaniu, że język polski nie nadaje się do wyrażenia delikatnych sentymentów; wyśmiewano resztki starych kontuszowców i życie uchodziło wśród gwaru biesiadniczego, wśród pojedynków odbywanych w „szopie“ lub w Jabłonnej, wśród zdarzeń buduarowych i plotek, w kim się kocha lew ówczesnego towarzystwa, książe Józef.
Koło niego grupowało się wszystko — najpiękniejsze kobiety i arystokratyczni emigranci francuscy, których napływ coraz się zwiększał. Apartamenta „Pod blachą“ i Jabłonna stanowiły swego rodzaju dwór, który tem mniej był solą w oku Koehlerowi i Hoymowi, że nie myślał o czem innem, przynajmniej pozornie, jak o miłostkach. Na dworze królowała pani Vauban połączona z księciem dość zagadkowemi węzłami niby sentymentu, który zresztą nie przeszkadzał boskiemu „Pepi“ szukać szczęścia i rozrywek gdzie indziej, te zaś tem łatwiej mu przychodziły, że, owszem, piękności tak zamężne, jak niezamężne nie umiały mu niczego odmówić. Przygody z mężatkami szły na rachunek wyrozumiałych wielce mężów, panny zaś wydawano w stosownym czasie za mąż.
Jednocześnie w tej ówczesnej Kapui sam tylko Hannibal nie zniewieściał. Ogłuszał się i on, jak twierdzi autor, życiem, być może nawet, że stworzony do wielkich celów, w braku tych celów szalał całą potęgą swej natury, chęciami rozkoszy i użycia, ale, wedle autora, była w tem i swego rodzaju polityka. Gdy Hoym mówił o nim: C’est un homme fini, usé, dont on n’a rien à redouter, wówczas dziwny uśmiech błąkał się po ustach przyszłego bohatera. Właśnie chodziło mu o taką opinię i dlatego umyślnie prowadził życie, które ją podtrzymywało. Tymczasem jednak był naprawdę zgorszeniem dla niektórych poważnych domów i istotnie, gdy nawet najbliżsi podzielali zdanie Hoyma, przyczynił się niemało do podtrzymania szalonego nastroju życia.
Na takie to czasy eks-szambelan Burzymowski przywozi zza austriackiego kordonu do Warszawy córkę jedynaczkę i... rozpoczyna się powieść. Sam szambelan jest typem polonusa starej daty, który boi się ówczesnej Gomory jak ognia, ale śliczna Sylwia całą duszą młodej dziewczyny wydziera się w świat, zaślepiony zaś i miękki jak wosk ojciec nie umie się oprzeć ukochanej jedynaczce. Pierwsze spotkanie w Jabłonnej z hulaszczą młodzieżą ściska serce Burzymowskiego trwogą, co dalej będzie. Ale dalej idzie łatwiej. Przyjeżdżają do Warszawy. Wieść o nadzwyczajnej piękności Sylwii rozchodzi się lotem błyskawicy. Rozmaite eks-starościny roznoszą ją natychmiast po buduarach. Znajomości łatwo przychodzą. Siedzącą w oknie pannę dostrzega sam książe Józef i wkrótce wykwintny dżokej przynosi bukiet kwiatów „pięknej nieznajomej“. W teatrze oczy księcia i panny rozmawiają ze sobą długo i wymownie. Następuje wizyta „Pod blachą“, gdzie honory gospodyni czyni pani Vauban — i romans. Autor w opisie tego romansu nie nakłada zbyt jaskrawych barw na paletę. Czytelnik nie znajdzie wytycznych momentów, schadzek, zaklęć, słowem: więcej tu opowiadania niż akcji. Panna kocha całą duszą i gotowa oddać się całą duszą, ale i w księciu rodzi się uczucie niepodobne do zwykłych szałów, które przechodzą wraz z zaspokojeniem. Sylwia zbyt mu jest drogą i zbyt niewinną, by miał, wyzyskawszy jej uczucie, wydać ją następnie za mąż za którego z przyjaciół — dlatego doszedłszy aż do chwili, gdy uczucie grozi obojgu niebezpieczeństwem — książe cofa się i sam pragnie zgasić ogień płonący w sercu Sylwii. On nie może się żenić, on stworzony jest do innych przeznaczeń, których wyrazem jest pałasz wiszący w jego surowej, żołnierskiej sypialni... Tak jest! to jest bohater. Całe to życie hulaszcze, rozkoszne, miękkie, jakie prowadzi, to tylko pozór. Pragnie on uśpić nim nie siebie, ale te oczy, które patrzą na niego zbyt czujnie. Co do Sylwii, zbyt ją kocha, by ją miał zwieść lub zgubić, więc... niech mu ona zostanie gwiazdą, ale trzeba się rozłączyć... Zebrane w ten sposób dramatyczne chmury grożą burzą. Nastąpi teraz dla Sylwii akt rozpaczy. Ona sama widzi niepodobieństwo i uznaje powody księcia; uznaje je również i autor, którego zadaniem jest, aby z kolei uznał je i czytelnik. To ostatnie jednak niezupełnie się udaje. Czytelnik rad by widzieć postać księcia w promieniach, ale właśnie od bohaterów wolno jest wiele wymagać. Książe doskonale od razu wiedział o tem, że nie może się żenić z Sylwią, dlaczego tedy rozkochał ją tak na śmierć i dopiero wówczas mówił jej o rozłączeniu, gdy rozłączenie było wyrokiem dla Sylwii na niedolę i rozpacz? Byłaż to miłostka z jego strony, która dopiero później przeszła w uczucie pełne szacunku? Nie. Autor twierdzi, że od początku Sylwia natchnęła bohatera wyjątkowem czci uczuciem. Więc dlaczego? Nie ma odpowiedzi, a to milczenie wypada na niekorzyść bohatera, którego autor pragnie opromienić. Gdy potem książe, chcąc wyleczyć Sylwię, pragnie zniżyć się w jej oczach i umyślnie umizga się do podstarzałej kokiety francuskiej, to takie sposoby niegodne są takiego człowieka.
Mówimy to wszystko nie względnie do historii, która może wprost zaznaczyć, że książe był naprzód bałamutem i kobieciarzem, a potem bohaterem, ale względnie do założenia autora, który i jego kobieciarstwo pragnie wytłumaczyć umyślną polityką ostrożności, a jego płochość względem Sylwii poczuciem swych wielkich przeznaczeń. To założenie zostało chybione, za czem zresztą bynajmniej nie idzie, by i powieść miała być chybiona. Przechodząc do jej zalet, przede wszystkiem musimy podnieść niesłychaną przedmiotowość autora w tworzeniu postaci z tamtych czasów. Gdy taki Burzymowski, Pokutyński lub ktokolwiek inny coś robi, mówi lub myśli, to nie ma w tem ani trochę Kraszewskiego-autora, Kraszewskiego, dzisiejszego człowieka, ale mamy przed sobą istotnie postać z tamtych czasów, żywą, indywidualną, typową. Do tego dochodzi się przy pierwszorzędnym talencie tylko przez niezmierną wprawę pisarską i równą jej znajomość świata, o którym się pisze. W kilku pociągnięciach pióra autor tworzy typ chwytając od razu najcharakterystyczniejsze rysy, chwytając jego istotę. A ileż przy tem natworzył podobnych typów z XVIII wieku, szlachty, panów, mieszczan itp.! Czasem wydają się one może cokolwiek w rysunku pobieżne, ale właśnie ta pozorna pobieżność płynie z łatwości i znajomości epoki. To, co się nazywa jej studiowaniem, nie wychodzi na wierzch i nie bije w oczy, bo autor doszedł do tego, że kreśli postać na tle epoki nie jakby ją studiował, ale jakby w niej sam żył. Stąd ta nieprzeliczona galeria wytrząsana jakby zza rękawa, ten wszelki brak wysiłku i drobiazgowości w tworzeniu. Postacie przechodzą i w tem wielkiem zwierciadle odbijają się nie w szczegółach kolejowych, ale w ogólnych zarysach całości odrazu.
Jednem z takich odbić jest i powieść Pod blachą.