Wiatronogi/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wiatronogi |
Wydawca | Księgarnia J. Czerneckiego |
Data wyd. | 1919 |
Druk | Drukarnia J. Czerneckiego |
Miejsce wyd. | Warszawa — Kraków |
Tłumacz | Gustaw Daniłowski |
Tytuł orygin. | Холстомер |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Księżyc się znowu pojawił na niebie; jego wązki sierp oblewał światłem postać srokacza, stojącego pośrodku podwórza. Wokoło skupiły się konie.
Ta okoliczność, że nie należałem do hrabiego, Pana Boga, lecz do koniuszego — ciągnął srokacz — sprowadziła skutek ważny bardzo dla mnie, lecz dziwny zarazem. Dzięki tej okoliczności to, co stanowi naszą główną zaletę — szybki chód — stało się powodem mojego wygnania.
Pewnego razu, kiedy trenowano Łabędzia, koniuszy z Czesminki podjechał i zatrzymał mnie przy torze.
Łabędź zbliżał się ku nam i choć szedł dobrze, znać było, że nadrabia miną, że nie wyrobił w sobie tego zmechanizowania, które zdążyłem nabyć, a które polega na tem, by gdy się dotkniesz jedną nogą ziemi, w tej chwili wyprężała się druga i najmniejszy wysiłek nie ginął bezowocnie, lecz każdy posuwał cię naprzód. Łabędź minął nas, ja zaś wkroczyłem na tor; koniuszy nie zatrzymywał mnie — przeciwnie krzyknął: „A gdyby spróbować mego rabego“, i popuścił mi lice.
Mój współzawodnik miał czas nabrać rozpędu, to też z początku pozostawałem w tyle, na drugim jednak zakręcie zacząłem się zbliżać do linijki, po chwili zrównaliśmy się, zacząłem go wyprzedzać i pobiłem na głowę. Spróbowano raz jeszcze. Znowu zwyciężyłem; okazało się, że jestem szybszy. Strach ogarnął wszystkich.
Generał prosił, by mnie sprzedano jak najdalej: „żeby i słychać o nim nie było, bo jak się dowie hrabia, będzie bieda“ — tak mówił. Sprzedano mnie liwerantowi w Korzeniowie, gdzie niedługo popasałem. Potem nabył mnie huzar, który przyjechał zakupić konie do pułku. Wszystko to wydało mi się tak niesprawiedliwe i okrutne, że byłem poprostu rad, gdy mnie wyprowadzono z Chrzanowa i gdym się na wieki rozłączył z tem wszystkiem, co jest rodzinne i miłe sercu.
Zanadto mi tam ciężko było. Moim braciom przypadły w udziale miłość, wolność i dostojeństwa — mnie zaś praca, poniżenia, poniewierka, praca do ostatniego tchnienia życia. I za co? Za to, że byłem srokaty i że z tego powodu sądzono mi było stać się czyjąś własnością...
Tu Wiatronogi musiał przerwać opowiadanie. Na dziedzińcu stał się wypadek, który zaniepokoił wszystkich. Kupczycha, spóźniona źrebna klacz, która słuchała opowiadania, raptem odwróciła się, podwlokła się pod stodołę i zaczęła stękać tak głośno, że zwróciła uwagę wszystkich. Po chwili zległa, wstała, znowu się położyła. Stare matki zrozumiały, co się święci, ale młodzież zaczęła się niepokoić i porzuciwszy wałacha okrążyła klacz. O świcie przybył stadninie źrebak, zataczający się jeszcze na słabych nóżkach. Fedź wezwał koniuszego. Matkę wraz z synkiem odstawiono do klatki, a reszta stada wyruszyła na paszę.