Wicehrabia de Bragelonne/Tom I/Rozdział XL
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wicehrabia de Bragelonne |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Vicomte de Bragelonne |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Po skończonych fajerwerkach, towarzystwo rozproszyło się w ogrodach i pod portykami z marmuru, z tą miłą swobodą, ujawniającą gościnność pełną wykwintu, przystępny humor i hojność bez troski gospodarza domu.
Poeci, prowadząc się pod rękę, błądzili po gajach; niektórzy z nich pokładli się na miękkich posłaniach z mchu, ku zagładzie swych aksamitnych szat, i fryzur, w których uwięzły drobne zeschłe listki i źdźbła przeróżnej zieleni. W niewielkiej liczbie zebrane damy przysłuchiwały się śpiewom artystów i wygłaszanym przez poetów wierszom; inne znowu rozkoszowały się prozą ułożoną artystycznie przez tych, co, nie będąc komediantami ani mistrzami, mieli jedynie młodość i zamiłowanie samotności, które rozwijały w nich tę niezwykłą wymowę, jaką damy zdawały się nad wszystko przekładać.
— Czemu, Epikur, gospodarz nasz nie przyszedł do ogrodu?... odezwał się La Fontaine. — Epikur nigdy nie odstępował uczniów swoich; źle czyni nasz gospodarz.
— Panie — odparł mu Conrart — jesteś w błędzie, podszywając się pod nazwę epikurejczyka; doprawdy, nic tu nie przywodzi na pamięć zasad nauki tego filozofa.
— Ba!... — odpowiedział La Fontaine — wszak napisane jest, iż Epikur nabył wielki ogród i żył w nim spokojnie z przyjaciółmi swymi?...
— To prawda.
— A czy pan Fouquet nie kupił wielkiego ogrodu w Saint-Mande i czy my wraz z nim i przyjaciółmi jego nie żyjemy w nim spokojnie.
— Tak, bezwątpienia, nieszczęściem tylko, że ogród i przyjaciele nie stanowią podobieństwa. Wskaż mi więc, w czem zasada pana Fouquet zbliżona jest do Epikura?
— Oto w tem: „Rozkosz daje szczęście“.
— Co dalej?
— Jakto?
— Sądzę, iż nie czujemy się nieszczęśliwymi, przynajmniej ja. Obfita biesiada, wino Joigny, które umyślnie dla mnie sprowadzają z mojej uprzywilejowanej winiarni; ani jednego niedorzecznego wybryku w ciągu kolacji trwającej całą godzinę, pomimo obecności dziesięciu miljonerów i dwudziestu poetów.
— Złapałem cie. Mówiłeś o winie Joigny i o obfitej biesiadzie i czy jeszcze trwasz przy swojem?
— Trwam, Antecho, jak mówią w Port-Royal.
— Przypomnij sobie zatem, że wielki Epikur karmił się chlebem, jarzynami i czystą wodą, uczniom swoim zalecając to samo.
— To nie jest pewnem — rzekł La Fontaine — i kto wie, czy nie mieszasz Epikura z Pytagorasem, drogi mój Conrarcie.
— Przypomnij sobie także, iż ten filozof starożytny niezbyt sprzyjał bogom i urzędnikom administracyjnym.
— O! i ja tego nie znoszę — odparł La Fontaine — Epikur to drugi pan Fouquet.
Przechodzący się po ogrodzie poczęli się zbierać pomału wkoło gęstwiny, zwabieni wykrzyknikami tych, co się tam sprzeczali.
Cała ta rozprawa wysłuchana została w wielkiem skupieniu ducha, sam Fouquet nawet, pomimo wzburzenia, pierwszy dał przykład powściągliwości.
W chwili, gdy ogólna wesołość objawiała się najżywszemi oznakami, z przeciwnej strony ogrodu zjawił się Gourville i, podchodząc do Fouqueta z wlepionemi w niego oczami, obecnością swoją oderwał go od towarzystwa.
Pan minister skarbu zachował na twarzy uśmiech najzupełniejszej swobody; lecz, zaledwie zszedł z oczu, pozbył się tej maski.
— A co tam!... — odezwał się żywo — gdzie jest Pellisson? co robi?
— Pellison powraca z Paryża.
— Przywiózł więźniów?
— Nawet nie mógł się zobaczyć z odźwiernym więzienia.
— Jakto! czyż mu nie powiedział, że ode mnie przychodzi?
— Powiedział, lecz odźwierny kazał mu odpowiedzieć: „Gdy się przychodzi od pana Fouquet, winno się mieć list od niego“.
— O!... — zawołał Fouquet — jeżeli o to tylko chodzi...
— Nigdy — odparł Pellisson, ukazując się z poza klombu — nigdy, jaśnie panie... Jedź sam i wystąp we własnem swojem imieniu.
— Tak, dobrze mówisz; odchodzę do siebie, jakobym miał pilne sprawy do załatwienia. Pellisson, niech nie wyprzęgają koni. Gourvile, zatrzymaj moich gości.
— Ostatnie słówko jeszcze, jaśnie panie — odezwał się ten ostatni.
— Mów Gourvillu.
— Nie jedź pan do odźwiernego, chyba w ostatecznym razie; to krok śmiały, lecz nie polityczny.
— Wybacz mi, panie Gourville, że różnię się z tobą w zdaniu.
— Wierzaj mi, jaśnie panie, poślij do burgrabiego z żądaniem ustnem, to człowiek bardzo uprzejmy; lecz nie udawaj się osobiście.
— Zaradzę ja temu — rzekł Fouquet — zresztą całą noc mamy przed sobą.
— Nie licz, panie, zbytecznie na czas, chociażby dwa razy tyle go było — odparł Pellisson — kto przybywa za wcześnie, nie błądzi.
— Adieu — odezwał się minister skarbu — chodź ze mną, Pellisson. Gourville, polecam ci moich gości.
Nie spostrzegli epikurejczycy, że brakło głowy ich szkoły; muzyka brzmiała noc całą.