Wicehrabia de Bragelonne/Tom I/Rozdział XXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wicehrabia de Bragelonne |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Vicomte de Bragelonne |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Rozkaz kardynała był naglący; Guenaud nie dał długo na siebie czekać. Zastał chorego, leżącego na łóżku zsiniałego, nogi spuchnięte, żołądek ściśniony. Mazarini uległ gwałtownemu paroksyzmowi podagry. Cierpiał srodze i niecierpliwie, jako człowiek, nieprzyzwyczajony do cierpliwości.
Skoro Guenaud przybył, kardynał zawołał:
— A!... jestem uratowany!...
Guenaud, przypatrując się choremu z poważną miną, rzekł:
— O!... o!...
— Cóż Guenaud?... jakąż ty masz minę!...
— Taką, jaką mieć potrzeba, aby widzieć chorobę Waszej przewielebności, chorobę bardzo niebezpieczną.
— Podagra... o tak, podagra.
— Z niezwykłemi symptomatami.
Mazarini podniósł się na łokciu, a zapytując spojrzeniem i ruchem, zawołał:
— Co mówisz!... czyż jestem słabszym, niż mi się zdaje?...
— Wasza przewielebność — rzekł Guenaud, siadając przy łóżku — stan jest bardzo poważny.
— No tak, wiem o tem! Ale przecież ja wyzdrowieję, wszystko zrobię, co każesz. Jaką chcesz kurację... Tylko powiedz, że wyzdrowieję.
— Ani wola, ani władza, ani genjusz, ani sztuka oprzeć się nie mogą chorobie, którą Bóg zsyła na ziemię z mocą zabijania ludzi. Kiedy choroba jest śmiertelna, zabija i nic nie pomaga...
— Choroba moja... jest... śmiertelną?... — zapytał Mazarini.
— Tak jest, Wasza przewielebność.
Kardynał pochylił się na chwilę, jak nieszczęśliwy, na którego obalił się filar i przygniótł go...
Lecz miał on dusze zahartowana, a raczej umysł niewzruszony.
— Guenaud — rzekł, podnosząc się — czy pozwolisz mi apelować od twojego wyroku? Chce zebrać najuczeńszych ludzi z całej Europy, chce się ich poradzić... może znajdą środek.
— Niech Wasza przewielebność nie sądzi jednak, że ja miałem odwagę sam wyrokować o zbyt drogiem jego życiu; zgromadziłem już najlepszych i najdoświadczeńszych lekarzy Francji i Europy... było ich dwunastu.
— I cóż powiedzieli?...
— Powiedzieli, że Wasza przewielebność dotknięty jest śmiertelną chorobą.
Głębokie milczenie, podczas którego kardynał zebrał zmysły i pokrzepił siły, nastąpiło po wzruszeniu poprzedzających scen.
— Znajdzie się co innego — mruknął Mazarini — prócz lekarzy są szarlatani. W moim kraju ci, których lekarze opuszczają, oddają się w ręce szarlatana, który dziesięć razy zabije, ale sto razy wyleczy.
— Czy Wasza przewielebność nie spostrzega, że od miesiąca dziesięć razy zmieniłem jego leki?
— Tak... No i cóż?
— Wydałem pięćdziesiąt tysięcy liwrów, aby zakupić sekrety tych nikczemników; lista ich wyczerpana, moja kieszeń także. Wasza przewielebność nie jest do wyleczenia, a bez mej sztuki byłbyś już umarł.
— Więc już wszystko skończone — mruknął kardynał — już skończone...
Ponurym wzrokiem spojrzał wkoło siebie.
— Trzeba będzie to wszystko porzucić!... — i westchnął. — Już nie żyję, Guenaud!... jużem umarł!...
— O, jeszcze nie — rzekł lekarz.
Mazarini schwycił go za rękę.
— Jak długo?... — zapytał, wlepiając wielkie nieruchome oczy w twarz niewzruszonego lekarza.
— Tego się nigdy nie mówi, Wasza przewielebność.
— Ludziom pospolitym, być może, ale mnie... mnie, dla którego każda minuta warta skarb, powiedz mi Guenaud, powiedz mi!..
— Nie, nie, Wasza przewielebność.
— Ja chcę, mówię ci. O, daj mi tylko miesiąc, a za każdy z tych trzydziestu dni zapłacę ci sto tysięcy liwrów.
— Bóg — rzekł Guenaud głosem silnym — daje Waszej przewielebności te dni życia, a nie ja. Bóg zatem nie daje mu więcej nad dni piętnaście!...
Kardynał westchnął boleśnie i przewrócił się na poduszkę, pomrukując:
— Dziękuję ci, Guenaud, dziękuję.
Lekarz miał odejść, gdy umierający podniósłszy się, rzekł nawpół błagalnie, nawpół groźnie:
— Milczenie... milczenie...
— Już od dwóch miesięcy znam tę tajemnicę, i widzi Wasza przewielebność, żem ją dobrze dochował.
— Idź, Guenaud, nie zapomnę o tobie; idź i powiedz Briennowi, aby mi tu przysłał urzędnika, którego zowią panem Colbert. Idź.