Wicehrabia de Bragelonne/Tom I/Rozdział XXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wicehrabia de Bragelonne |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Vicomte de Bragelonne |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Kiedy Mazarini usiłował zapomnieć o żywej trwodze, jaką uczuł, Athos i Raul, oddaliwszy się w głąb sali, przemówili do siebie kilka słów.
— Więc jesteś w Paryżu, Raulu?... — rzekł hrabia.
— Tak, panie, od czasu powrotu księcia Kondeusza.
— Nie mogę tu z tobą rozmawiać, gdyż mają nas na oku, ale powracam zaraz do siebie, i oczekuję cię, skoro obowiązki służbowe pozwolą ci przyjść.
Raul skłonił się.
Książę Kondeusz szedł prosto ku nim.
Zaledwie Athos zdołał przypomnieć się Księciu i rzucić z godnością wykwintny komplement, uwagę ich zajęła całkowicie scena, rozgrywająca się w tej chwili między Kardynałem a księciem Filipem.
Kardynał podniósł się, wsparł na łokciu, i kiwnął na młodego brata króla, który się do niego przysunął.
— Każ, proszę, Wasza Książęca Mość, zebrać te wszystkie złote talary, — rzekł kardynał, wskazując ogromną kupę sztuk żółtych i świecących, które hrabia de Guiche potrochu ułożył przed nim, gdyż szczęście mu tego dnia sprzyjało.
— Dla mnie!... — zawołał książę andegaweński.
— Te pięćdziesiąt tysięcy talarów są twoje, mości książę.
— Darujesz mi pan?...
— Grałem dla Waszej Książęcej Mości — odpowiedział kardynał, słabnąc pomału, jakgdyby nadmierny wysiłek, z powodu darowania tych pieniędzy, wyczerpał wszelkie władze fizyczne i moralne.
— Oh!... mój Boże, — szepnął Filip, prawie odurzony radością, — co za piękny dzień!...
I sam zbierał palcami pieniądze i kładł do kieszeni. Nie, zdołał jednakże wszystkiego pomieścić, więcej, niż trzecia część została jeszcze na stole.
— Kawalerze — rzekł Filip do swego ulubieńca, kawalera Lotaryńskiego — chodź tu.
Ulubieniec przybiegł.
— Włóż resztę do kieszeni — odezwał się młody książę.
Ta dziwna scena uważaną była przez obecnych za familijną zabawę.
Kardynał udawał ojca synów Francji, obaj książęta wzrośli pod jego skrzydłem. Nikt więc tej hojności pierwszego ministra nie przypisał dumie lub nieprzyzwoitości, jakby to za naszych dni uczyniono. Dworzanie tylko zazdrościli. Król odwrócił głowę.
— Nigdy jeszcze nie miałem tyle pieniędzy — rzekł wesoło młody książę, przebiegając pokoje z ulubieńcem i udając się ku swojemu powozowi. — Nie, nigdy... Jaki to ciężar pięćdziesiąt tysięcy talarów.
— Dlaczego pan kardynał daje tyle pieniędzy odrazu?... — zapytał po cichu książę Kondeusz hrabiego de La Fere. — Kochany kardynał musi być bardzo chory?...
— Zapewne, że jest bardzo chory, nawet bardzo źle wygląda, jak to Wasza książęca mość może widzieć.
— Pewno... ale on tego nie przeżyje, pięćdziesiąt tysięcy liwrów!... to nie do uwierzenia. No, hrabio, co to znaczy?... powiedz nam przyczynę.
— Mości książę, bądź cierpliwym, proszę; książę andegaweński zbliża się w tę stronę, rozmawiając z kawalerem Lotaryńskim; niech Wasza książęca mość słucha.
W rzeczy samej kawaler Lotaryński mówił do księcia zcicha:
— Mości książę, to być nie może, aby pan Mazarini dawał Waszej książęcej mości tyle pieniędzy. — Uważaj, mości książę, rozsypujesz je. — Czego żąda od was kardynał, że tak hojny?...
— Czy nie mówiłem?... — szepnął Athos do ucha księcia Kondeusza, — może będzie odpowiedź na zapytanie Waszej książęcej mości.
— Mów więc, mości książę — powtórzył niecierpliwie kawaler Lotaryński.
— To podarunek ślubny, kochany...
— Jak to, podarunek, ślubny!...
— Tak, tak, żenię się!... — odpowiedział książę andegaweński, nie zważając, że właśnie w tej chwili przechodził obok księcia Kondeusza i hrabiego de La Fere, którzy mu się głęboko skłonili.
Kawaler Lotaryński rzucił na młodego księcia spojrzenie tak dziwne, tak nienawistne, że hrabia de La Fere zadrżał.
— Jakto, ty, mości książę, żenisz się, — powtórzył, — to niepodobna, zrobiłbyś tę niedorzeczność!...
— Ba, to nie ja ją zrobię, to inni za mnie ją robią, — odpowiedział książę andegaweński; ale chodź prędko; pójdźmy wydać te pieniądze.
To rzekłszy, znikł z towarzyszem, śmiejąc się i rozmawiając, gdy wszystkie czoła przed nim się schylały.
Wtedy książę Kondeusz rzekł do Athosa:
— Więc to jest owa tajemnica?...
— Nie ja powiedziałem ją Waszej książęcej mości.
— Żeni się z siostrą Karola II-go?...
— Zdaje mi się, że tak.
Książę rozmyślał chwilę potem oko jego żywo zabłysło.
— No, znowu szpady zawieszone, i na długo!... rzekł zwolna, jakgdyby sam do siebie mówił, poczem westchnął.
Tylko Athos zgadł, ile w tem westchnieniu zawierało się pychy, głucho tłumionej, złudzeń zgasłych, zawiedzionych nadziei, gdyż tylko Athos słyszał to westchnienie.
Pomału pokój opróżnił się, a Mazarini został sam, nie starając się już ukrywać gwałtownych cierpień, które go pożerały.
— Bernouin!... Bernouin!... — wołał znękanym głosem.
— Czego żąda Wasza przewielebność?...
— Guenauda!... niech zawołają Guenauda, zdaje mi się, że już umieram.
Bernouin, przelękniony, pobiegł wydać rozkaz, a posłaniec, który biegł po doktora, spotkał powóz królewski na ulicy Ś-go Honorjusza.