Wicehrabia de Bragelonne/Tom III/Rozdział XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wicehrabia de Bragelonne |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Vicomte de Bragelonne |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom III Cały tekst |
Indeks stron |
W kilka minut po wyjściu Grisarta, przybył spowiednik. Zaledwie przestąpił próg, franciszkanin wlepił w niego badawcze spojrzenie. Następnie, potrząsając głową, rzekł:
— To słaby umysł, mam nadzieję w Bogu, że mi przebaczy śmierć bez pomocy tej słabej istoty. Spowiednik spojrzał także ze zdziwieniem, prawie z przestrachem na umierającego. Nigdy nie widział oczów tak gorejących w chwili konania. Franciszkanin spiesznie i rozkazująco skinął ręką.
— Siadaj mój ojcze i słuchaj!...
Spowiednik, jezuita, poczciwy ksiądz, prosty i nieuczony, któremu obce były tajemnice zakonu, uległ potędze penitenta.
— W tym zajeździe jest dużo osób... — odezwał się franciszkanin.
— Moje słowa są wyrazami spowiedzi, powierzam je obowiązkom kapłana.
— Bardzo dobrze — rzekł ksiądz, rozsiadając się w krześle, które franciszkanin opuścił, aby położyć się do łóżka. Franciszkanin mówił dalej.
— Tych osób powinno być osiem.
Jezuita dał znak, że rozumie.
— Pierwszą, z którą chcę mówić — jąkał umierający — jest Niemiec z Wiednia, nazywający się baron Wostpur. Bądź łaskaw poszukać go i powiedzieć, że ten, na którego czeka, przybył.
Zdziwiony spowiednik spojrzał na chorego. Spowiedź tego rodzaju wydała mu się szczególną.
— Wykonaj mój rozkaz — rzekł rozkazującym tonem franciszkanin.
Jezuita, nie czując siły do oporu, powstał i wyszedł. Po wyjściu jezuity, franciszkanin wziął się znowu do papierów, które schował pod poduszkę krzesła.
— Baron Wostpur... o tak... dobry!.. — rzekł — dumny głupiec, ciasna głowa.
Zwinął papier i schował pod poduszkę. Pośpieszny chód dał się słyszeć na końcu korytarza!. Wszedł spowiednik, a za nim baron Wostpur, postępując ze wzniesioną głową, jakby chciał przebić sufit piórem od czapki.
Na widok franciszkanina o ponurem wejrzeniu i na widok skromnego pokoju, zapytał:
— Kto mnie wzywa?...
— Ja — odparł franciszkanin.
I, odwracając się do spowiednika, rozkazał:
— Dobry ojcze, zostaw nas samych na chwilę; kiedy ten pan wyjdzie, powrócisz.
Jezuita wyszedł i zapewne skorzystał z tego chwilowego wydalenia się z pokoju umierającego, aby zażądać od gospodarza niejakich objaśnień co do dziwnego pokutnika, który traktował księdza, jak lokaja.
Baron zbliżył się do łóżka i chciał mówić, lecz ręka franciszkanina nakazała mu milczenie.
— Czas jest drogi, pan przyjechałeś tutaj na konkurs, nieprawdaż?
— Tak, mój ojcze.
— Spodziewasz się, że będziesz obrany generałem?
— Spodziewam się.
— Wiesz, pod jakiemi warunkami można dojść do tego wysokiego stanowiska, tyle znaczącego w świecie?
— Kto jesteś, mój ojcze, że takie zadajesz mi pytania?
— Jestem ten, na którego pan czekasz.
— Generałem?
— Tak.
— Jesteś...
Franciszkanin nie dał mu dokończyć; wyciągnął wychudzoną rękę, na której błyszczał pierścień generalski.
Baron cofnął się z podziwu, ale natychmiast, kłaniając się z najgłębszem uszanowaniem, zawołał:
— Jakto! ty, najwielebniejszy ojcze, ty tutaj? w tej ubogiej izbie, na tem nędznem posłaniu, ty szukasz, i wybierasz przyszłego generała, czyli twojego następcę!
— Nie troszcz się o to, mój: panie, spełnij tylko główny warunek, którym jest wyjawienie zakonowi tajemnicy takiej wagi, że za jej pomocą jeden z najpotężniejszych dworów Europy dostałby się pod władzę zakonu. Czy masz pan tę tajemnicę, jak to przyrzekłeś w piśmie, adresowanem do najwyższej rady?
— Ojcze...
Ale trzymajmy się porządku. Pan jesteś baronem de Wostpur?
— Tak, najwielebniejszy ojcze.
— I to jest pismo pańskie?
Generał jezuicki wyjął papier z paczki i podał baronowi.
Baron spojrzał na niego i, na znak potwierdzenia, skinął głową.
— Tak, najwielebniejszy ojcze, to moje pismo.
— Pan zaś, czy możesz przedstawić odpowiedź sekretarza najwyższej rady?
— Oto jest.
Baron podał franciszkaninowi list z tym prostym adresem:
„Jaśnie wielmożnemu baronowi Wostpur“.
„Pomiędzy 15-ym a 22-im maja w Fontainebleau, w zajeździe pod Pięknym Pawiem.
— Dobrze — odrzekł franciszkanki — jesteśmy więc dobrzy znajomi, mów pan.
— Mam oddział wojska, z pięciudziesięciu tysięcy złożony; wszyscy oficerowie są pozyskani. Stoją obozem nad Dunajem. Mogę w ciągu czterech dni strącić cesarza Austrji, nieprzychylnego naszemu zakonowi, a zastąpić go tym, którego zakon wskaże.
Franciszkanin słuchał, nie dając znaku życia.
— Czy to tylko?... — zapytał.
— W moim planie jest rewolucja europejska — rzekł baron.
— Dobrze, panie Wostpur, otrzymasz odpowiedź; powracaj do siebie i za kwadrans jedź do Fontainebleau.
Baron wyszedł.
— To nie tajemnica — pomruknął franciszkanin — ale spisek.
— Zresztą — dodał po chwili rozwagi — przyszłość Europy dzisiaj nie na domu austrjackim polega.
I czerwonym ołówkiem, który trzymał w ręce, wykreślił z listy nazwisko barona Wostpur.
— Teraz z kardynałem — rzekł do siebie — z Hiszpanji zapewne będzie coś ważniejszego.
Wznosząc oczy, spostrzegł spowiednika, czekającego na jego rozkazy z uległością żaka.
— A!... — rzekł, zauważywszy tę uległość — mówiłeś z gospodarzem.
— Tak, panie i z doktorem.
— Czy jest tutaj?
— Czeka z przyrzeczonem lekarstwem.
— Dobrze, jeżeli będzie potrzeba, zawołam; teraz czy pojmujesz całą ważność mojej spowiedzi?
— Tak, wielebny ojcze.
— Idź mi zatem zawołać kardynała hiszpańskiego, Herredia. Śpiesz się i tym razem, a ponieważ wiesz, o co chodzi, pozostaniesz przy mnie, bo słabo mi.
— Czy mam zawołać doktora?
— Jeszcze nie, jeszcze nie, zawołaj kardynała hiszpańskiego. Idź.