Wicehrabia de Bragelonne/Tom V/Rozdział X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wicehrabia de Bragelonne |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Vicomte de Bragelonne |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom V Cały tekst |
Indeks stron |
Książę opuścił się z pokoju Aramisa podobnym sposobem, jak król z pokoju Morfeusza. Kopuła lekko opuściła się za pomocą sprężyn, poruszanych przez Aramisa, stawiając Filipa przed łóżkiem królewskiem, które, złożywszy więźnia w podziemiach, wróciło na swe dawne miejsce.
Dreszcz przejął Filipa na widok łóżka, zmiętego ciałem jego brata.
— Otóż jestem wobec mego dzisiejszego przeznaczenia — rzekł Filip a pałajacemi oczyma, i twarzą zsiniała — czy będzie ono dla mnie bardziej przerażającem, niż niewola była bolesną? Zmuszony w każdej chwili iść za popędem przywłaszczonych myśli, czy będę mógł być posłusznym uczuciom serca?
Lecz idźmy za przykładem pana d‘Herblay, dowodzącego, że czyn powinien zawsze być najmniej o jeden stopień wyższym od myśli, bo, myśląc tylko o sobie, człowiek nazywa siebie prawym, wówczas kiedy w rzeczywistości dokuczył, lub zdradził swoich przyjaciół. Łóżko to ja oddawnabym zajmował, gdyby Ludwik XIV-sty nie pozbawił mię go zdradą naszej matki. Filipie, synu Francji, spocznij na swojem łożu! Filipie! jedyny królu Francji, odbierz swoje herby! Filipie! jedyny prawy następco Ludwika XIII-go — ojca twego, bądź bez litości dla wydziercy, który nie czuje nawet w tej chwili wyrzutów sumienia za twoje cierpienia!
To powiedziawszy, Filip, pomimo instynktowej odrazy, pomimo drżenia i przestrachu, które silna wola umysłu zwyciężyła, położył się na łóżku królewskiem.
Nad ranem cień jakiś wślizgnął się do pokoju królewskiego: Filip czekał nań i nie zdziwił się.
— I cóż, panie d‘Herblay?... — rzekł.
— Nic! Najjaśniejszy Panie! wszystko się skończyło.
— Gubernator Bastylji nie domyślił się?
— Niczego. Podobieństwo zapewnia zupełny skutek.
— Ależ więzień nie zaniedba tego objaśnić. Pomyśl o tem dobrze. Ja sam mogłem to uczynić, ja, który miałem do walczenia z władcą, daleką silniej ugruntowaną, niż moja.
— Zapobiegłem wszystkiemu. Za kilka dni, a może i prędzej wywieziemy więźnia na tak dalekie wygnanie!
— Można, z wygnania wrócić, panie d‘Herblay.
— Na bardzo dalekie! siły fizyczne ludzkie, i całe, jakkolwiek długie, życie nie wystarczą na powrót.
I raz jeszcze wzroki młodzieńca spotkał się z zimnym wzrokiem Aramisa.
— A pan du Vallon?... — spytał Filip, ażeby zmienić przedmiot rozmowy.
— Będzie dziś przedstawiony i powinszuje uniknionego niebezpieczeństwa, na jakie narazić chciał Waszą Królewską Mość ten przywłaszczyciel.
— Cóż z nim zrobimy?
— Damy mu patent księcia — odrzekł ze szczególnym uśmiechem Aramis.
— Z czego się śmiejesz, panie d‘Herblay?
— Śmieję się z przewidywań Waszej Królewskiej Mości!
— Z przewidywań? Co przez to rozumiesz?
— Wasza Królewska Mość zapewne obawiasz się, ażeby ten biedny Porthos nie stał się uprzykrzonym świadkiem i chcesz, się go pozbyć.
— Robiąc go księciem?
— Nienaczej, tem go Wasza Królewska Mość zabijesz! umrze bowiem z radości, a zarazem z nim tajemnica.
— A! mój Boże!
— Ja — rzekł spokojnie Aramis — stracę bardzo szczerego przyjaciela.
W tej chwili Aramis, usłyszawszy coś, nadstawił ucha.
— Co to jest?... — rzekł Filip.
— Już dzień, Najjaśniejszy Fanie!
— I cóż stąd?
— Nim się Wasza Królewska Mość położył na tem łóżku, zapewne wydałeś rozkazy na dziś rano?
— Kazałem kapitanowi muszkieterów — rzekł młodzieniec z żywością — aby przyszedł dziś rano do mnie.
— Już idzie, poznaję kroki.
— A więc zacznijmy działać — rzekł młodzieniec z żywością.
— Strzeż się, Wasza Królewska Mość, zaczynać od d‘Artagnana, byłoby to niedorzecznie. D‘Artagnan nic nie wie i nic nie widział. Ani przez myśl mu nie przeszła nasza tajemnica, ale, skoro on tu pierwszy wejdzie, niezawodnie domyśli się, że coś takiego zaszło, o czem on powinien się dowiedzieć. Zanim go więc tu wprowadzimy. Najjaśniejszy Panie, trzeba zmienić nawet powietrze w pokoju, albo wprowadzić doń tyle osób, żeby najprzebieglejszy ze wszystkich nie znalazł prawdziwego śladu.
— Ale jakże go się pozbyć? — wtrącił książę, niecierpliwy zmierzenia się z tak strasznym nieprzyjacielem.
— Już ja to biorę na siebie, i odrazu taki mu cios zadam, że go trochę ogłuszy.
Wtem zapukano do drzwi i przeczucie nie omyliło Aramisa, gdyż był to istotnie d‘Artagnan.
Jakież było zdumienie kapitana, gdy, zamiast twarzy królewskiej, którą przygotował się z uszanowaniem powitać, spostrzegł długą i zimną twarz Aramisa.
— Aramis! — zawołał.
— Dzień dobry, kochany d‘Artagnan — odpowiedział prałat obojętnie.
— Tu! — wybąknął muszkieter.
— Jego Królewska Mość prosi cię, abyś powiedział czekającym, że jeszcze spoczywa, po utrudzeniu, jakiego w nocy doświadczy!
— A! — rzekł d‘Artagnian, nie mogąc pojąć, jakim cudem biskup Vannes, wczoraj tak daleki od łask — dziś stał się jednym z pierwszych ulubieńców króla.
Oko wyraziste d‘Artagnana, nawpół otwarte usta, wąs najeżony, najjaśniej wytłumaczyły to nowemu ulubieńcowi, bynajmniej tem niewzruszonemu.
— Tembardziej — mówił dalej biskup — zechcesz polecić, panie kapitanie muszkieterów, aby tylko wielka ceremonia miała miejsce. Jego Królewska Mość bowiem chce jeszcze spać.
— Ależ — wtrącił d‘Artagnan, bliski nieposłuszeństwa, a bardziej jeszcze chcąc objaśnić sobie podejrzenie, jakie w nim wzbudziło milczenie króla — Jego Królewska Mość rozkazał przyjść mi dziś rano.
— Później, później! — odezwał się z alkowy głos królewski, na który zadrżał d‘Artagnan.
— A potem — rzekł biskup — ażeby ci odpowiedzieć na to, o co chciałeś zapytać króla, kochany d‘Artagnan, masz oto rozkaz i przeczytaj go natychmiast, gdyż dotyczy pana Fouquet.
D‘Artagnan wziął podany sobie rozkaz.
— Uwolniony? — pomruknął — a! a!
Rozkaz ten tłumaczył mu obecność Aramisa u króla, i to, że Aramis, aby otrzymać ułaskawienie pana Fouquet, musiał być oddawna w łaskach u króla, a łaska ta wytłumaczyła mu również i niezwykłą powagę, z jaką pan d‘Herblay wydawał rozkazy w imieniu królewskiem; dostatecznem zaś było dla d‘Artagnana cokolwiek zrozumieć, aby z tego domyślić się reszty.
Ukłonił się więc i chciał odejść.
— Idę z tobą — rzekł biskup.
— Dokąd?
— Do pana Fouqueta, chcę podzielić jego radość.
— A! Aramisie, jakżeś mię zaintrygował! — rzekł d’Artagnan.
— Ale teraz już zrozumiałeś?
— Naturalnie, że zrozumiałem! — Poczem dodał zcicha: Nie!.. nic nie rozumiem!.. ale to wszystko jedno. Jest rozkaz!... I dodał głośno: — Proszę iść naprzód, mości księże biskupie!....
D‘Artagnan zaprowadził Aramisa do Fouqueta.