Wieczór Trzech Króli (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt piąty

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Wieczór Trzech Króli, lub co chcecie
Rozdział Akt piąty
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom XI
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. Twelfe Night, Or what you will
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
AKT PIĄTY
SCENA I.
Ulica przed domem Oliwii.
(Wchodzą: Pajac i Fabian).

Fabian.  Jeśli mnie kochasz, list mi jego pokaż.
Pajac.  I ty z twojej strony, dobry panie Fabianie, daj mi dowód przyjaźni.
Fabian.  Co tylko zechcesz.
Pajac.  Nie nalegaj, abym ci list pokazał.
Fabian.  To jak gdybyś mi psa darował, a potem prosił, żebym ci mojego psa dał w prezencie.

(Wchodzą: Książę, Wiola i Służba).

Książę.  Czy należycie do domu hrabiny Oliwii, przyjaciele?
Pajac.  Tak jest, panie, jesteśmy częścią jej klejnotów.
Książę.  O, znam cię dobrze. Jak się masz, poczciwcze!
Pajac.  Aby nie kłamać, mam się tem lepiej, dzięki moim nieprzyjaciołom, a tem gorzej, dzięki przyjaciołom.
Książę.  Przeciwnie; tem lepiej, dzięki twoim przyjaciołom.
Pajac.  Nie, panie, tem gorzej.
Książę.  Jak to być może?
Pajac.  Nic naturalniejszego, panie. Przyjaciele chwalą mnie i robią ze mnie osła; gdy moi nieprzyjaciele wręcz mi powiadają, że jestem osłem; tak więc dzięki moim nieprzyjaciołom, przychodzę do poznania samego siebie, a słuchając moich przyjaciół, sam się oszukuję. Jeśli więc wnioski z rozumowania są jak całusy, gdzie cztery przeczenia stanowią dwa twierdzenia, powiem: tem gorzej dzięki moim przyjaciołom, a tem lepiej dzięki moim nieprzyjaciołom.
Książę.  Doskonale!
Pajac.  Nie, panie, choć ci się spodobało być jednym z moich przyjaciół.
Książę.  Nie stracisz nic na mojej przyjaźni; weź tego dukata.
Pajac.  Gdyby to nie zakrawało na dwuznaczność, pragnąłbym, panie, żebyś to mógł podwoić.
Książę.  Złą dajesz mi radę.
Pajac.  Schowaj twoją cnotę do kieszeni, mój panie, niech na ten raz słucha podszeptów krwi i ciała.
Książę.  Niech i tak będzie; dopuszczę się na ten raz grzechu dwuznaczności; masz drugi.
Pajac.  Primo, secundo, tertio, piękny to rachunek, a jak stare mówi przysłowie: trzeci płaci za wszystkich. Triplex, panie, skoczna to miara, a i dzwony świętego Benedykta powtórzą ci także raz, dwa, trzy.
Książę.  Na teraz nie wyłudzisz więcej ode mnie. Jeśli jednak powiesz twojej pani, że czekam tu na nią i pragnę z nią mówić, i jeśli ją tu przyprowadzisz, kto wie, czyli to znowu mojej wspaniałomyślności nie obudzi.
Pajac.  Więc dobranoc twojej wspaniałomyślności, panie, aż do mojego powrotu! Idę, panie, nie chciałbym jednak, abyś myślał, że moja chęć nabytku jest grzechem łakomstwa; ale, jak sam powiadasz, niech twoja wspaniałomyślność utnie szpaka, obudzę ją niebawem.

(Wychodzi. — Wchodzi Antonio pod strażą).

Wiola.  Oto jest człowiek, który mnie ocalił.
Książę.  Pamiętam dobrze rysy jego twarzy.
Gdy ją ostatni jednak raz widziałem,
Jak wulkan, czarna była dymem wojny;
Małego statku był on kapitanem.
Łódź, jak orzecha łupina z pozoru,
Z pierwszą mej floty mierzyła się nawą,
A straty moje, zazdrość nawet sama
Sławę jej wodza głosiły przed światem. —
O co tu idzie?
1 Strażn.  Książę mój i panie,
To jest Antonio, co zabrał Fenixa,
W powrocie z Kandyi, z bogatym ładunkiem,
Wpadł na Tygrysa, a przy abordażu
Utracił nogę Tytus, twój synowiec;
Tu, na ulicy, zuchwały bezwstydnik
W prywatnej burdzie dostał się nam w ręce.

Wiola.  Człowiek ten wielką oddał mi usługę,
Dobył oręża dla mojej obrony,
Choć później prawił rzeczy niepojęte,
Które budziły we mnie myśl szaleństwa.
Książę.  Ha! słonej wody złodzieju, korsarzu,
Jak mogłeś liczyć na tych miłosierdzie,
Których nienawiść krwiąś ich kupił drogą?
Antonio.  Pozwól mi, panie, odrzucić nazwisko,
Które mi dajesz; nie, nigdy Antonio
Ani korsarzem, ani był złodziejem,
Choć, nie zaprzeczam, dla słusznych powodów
Musiał być wrogiem hrabiego Orsyna.
Czary mnie jakieś przyciągnęły tutaj.
Niewdzięczny młodzik, co przy tobie stoi,
Mnie winien życie, jam go wyratował
Z pieniącej paszczy szalonego morza,
Dałem mu życie, miłość mą dodałem
Szczerą, zupełną, bezinteresowną;
Dla niego głowę mą na szwank stawiłem,
Nieprzyjacielskie nawiedzając miasto;
W jego obronie szabli mej dobyłem,
A kiedy twoje pojmały mnie straże,
On, by nie dzielić moich niebezpieczeństw,
Mej znajomości przebiegle się wyrzekł,
I w mgnieniu oka tak został mi obcy,
Jakby nie widział mnie od lat dwudziestu,
Nie chciał mi nawet sakiewki mej zwrócić,
Którą mu dałem, pół temu godziny.
Wiola.  Jak to być może?
Książę.  Jak dawno tu przybył?
Antonio.  Przybył tu dzisiaj, lecz od trzech miesięcy
W mem towarzystwie dnie i noce pędził,
I nie opuścił mnie na jedną chwilę.

(Wchodzi Oliwia i Służba).

Książę.  Widzę hrabiankę; anioł zbiegł na ziemię.
Lecz co do ciebie, w każdem twojem słowie
Widać szaleństwo, bo od trzech miesięcy
W mej służbie młodzian ten na mym jest dworze.

Lecz później o tem: weźcie go na stronę!
Oliwia.  Na służby moje zawsze rachuj, książę,
Jeśli w mej mocy spełnić twe rozkazy. —
Cezaryo, czemuś słowa nie dotrzymał?
Wiola.  Pani —
Książę.  Oliwio —
Oliwia.  Co mówisz Cezaryo?
Dobry mój panie —
Wiola.  Pan mój chce coś mówić,
Powinność każe milczeć mi na teraz,
Oliwia.  Jeśli ta piosnka na starą jest nutę,
To pieśń ta w uszach tak twardo brzmi moich,
Jak po muzyce wycie.
Książę.  Zawsze sroga?
Oliwia.  Nie, zawsze wierna.
Książę.  Własnej przewrotności.
Okrutna pani, na której ołtarzu
Dusza ma wierne paliła ofiary
Dla okrutnego, niewdzięcznego bóstwa,
Mów, co mam robić?
Oliwia.  Co ci się podoba,
Co twej książęcej przystoi godności.
Książę.  Czemużbym nie miał w śmierci mej godzinie,
Gdybym miał serce jak egipski złodziej,
Zabić, co kocham? Okrutna to zazdrość,
Ale ma jakieś szlachetności piętno.
Słuchaj, co zrobię, skoro twa oziębłość
Z pogardą moje odrzuca ofiary,
Gdy wiem po części, co mnie w twojem sercu
Z przynależnego mi ruguje miejsca.
Ty żyj, tyranko, z sercem twem kamiennem,
Lecz tego gaszka, którego tak kochasz,
Który, Bóg świadkiem i dla mnie jest drogi,
Ta ręka wyrwie z okrutnych twych oczu,
W których króluje na przekór mej woli.
Pójdź ze mną, chłopcze, w myśli mej grzech dojrzał;
Niech krucze serce w gołębicy łonie
To, co ja, cierpi po baranka zgonie (chce odchodzić).

Wiola.  A mnie i tysiąc śmierci nie zasmuci,
Jeśli twej duszy mój zgon pokój wróci.

(Chce iść za nim).

Oliwia.  O, stój! Gdzie idziesz?
Wiola.  Za drogim mi panem,
Bo on mi droższy nad moje źrenice,
Nad wszystkie świata całego dziewice,
A jeśli kłamię, niebieskie potęgi,
Wymażcie imię me z żyjących księgi!
Oliwia.  On mnie nie kocha! O, ja oszukana!
Wiola.  Kto śmiał cię, pani, skrzywdzić, śmiał ci kłamać
Oliwia.  Mógłżeś tak prędko słowo dane złamać? —
Przywołaj księdza. (Wychodzi Sługa).
Książę  (do Wioli).Idź za mną bez zwłoki.
Oliwia.  Cezaryo! mężu! Książę, wstrzymaj kroki!
Książę.  Mężu?
Oliwia.  Czy temu przeczyćby się ważył?
Książę.  Jesteś jej mężem?
Wiola.  Anim o tem marzył.
Oliwia.  Nikczemna trwoga zatyka ci usta;
Ale się pokaż fortuny twej godnym,
Bądź tem, czem jesteś, a będziesz tak wielkim,
Jak ten, przed którym drżysz teraz nikczemnie.

(Wchodzi Sługa z Księdzem).

O, witaj, ojcze! Zbieg okoliczności
Zmusza mnie, ojcze, wyjawić przed czasom,
Co tajemnicy chciałam okryć płaszczem.
Więc na twe święte wzywam cię kapłaństwo,
Opowiedz wszystko, co z twą zaszło wiedzą
Między mną, ojcze, między tym młodzianem.
Ksiądz.  Ślub uroczysty, ślub wiecznej miłości,
Wzajemnem ręki podaniem stwierdzony,
Świętym całunkiem przypieczętowany,
I waszych ślubnych obrączek wymianą.
Odkądem aktu tego ceremonię
Uświęcił moją kapłańską powagą,
Ledwo mi zegar dwa razy powiedział,
Żem się do grobu o dwie godzin zbliżył.

Książę.  Obłudne szczenię, ach, co z ciebie będzie,
Kiedy czas włosy twe przyprószy śniegiem!
Lecz może, może po czasie niedługim,
Sam wpadniesz w dołki, które kopiesz drugim.
Weź ją, lecz uchodź za ziem tych granice,
Gdzie cię me nigdy nie ujrzą źrenice.
Wiola.  Niebo mi świadkiem —
Oliwia.  Bój się niebios kary;
Śród morza trwogi, miej choć kroplę wiary!

(Wchodzi sir Andrzej z zakrwawioną głową).

Sir Andrz.  Przez miłość Boga, zawołajcie doktora! Przyślejcie mi co prędzej pana Tobiasza.
Oliwia.  Co się to znaczy?
Sir Andrz.  Potrzaskał mi czaszkę, a i panu Tobiaszowi dał się także we znaki. Przez miłość Boga, ratujcie mnie! Wolałbym teraz być w domu, niż mieć czterdzieści talarów w kieszeni.
Oliwia.  Kto to zrobił, panie Jędrzeju?
Sir Andrz.  Paź hrabiego, niejaki Cezaryo; wzięliśmy go za tchórza, a to był dyabeł wcielony.
Książę.  Mój paź, Cezaryo?
Sir Andrz.  Do kroćset beczek, to on jest! Strzaskałeś mi czaszkę za nic, bo com zrobił, to zrobiłem na podszczuwania pana Tobiasza.

Wiola.  Nigdym nic złego nie zrobił ci, panie;
Dobyłeś na mnie szabli bez powodu,
Lecz ja cię dobrem słowem odprawiłem,
Bez żadnej krzywdy.

Sir Andrz.  Jeśli potrzaskać komu czaszkę nie jest krzywdą, to mnie nie pokrzywdziłeś. Zdawałoby się, że postrzaskać czaszkę, niczem nie jest w twoich oczach. (Wchodzi Pajac, prowadząc pijanego pana Tobiasza). Ale zbliża się pan Tobiasz kulejąc, dowiecie się od niego więcej. Gdyby nie był pijany, byłby ci inaczej boki połechtał.
Książę.  Co tam nowego, panie Tobiaszu, jak się masz?
Sir Tob.  Wszystko mi jedno — rąbnął mnie i na tem koniec. Błaźnie, czy widziałeś doktora Rysia, błaźnie?
Pajac.  Pijany, jak sztok, panie Tobiaszu, od godziny; już o ósmej rano białkiem mu zaszły oczy.
Sir Tob.  To łotr z niego wierutny. Po menuecie i polonezie, brzydzę się najbardziej pijakiem.
Oliwia.  Odprowadźcie go. Kto im się tak przysłużył?
Sir Andrz.  Ja ci pomogę, panie Tobiaszu, bo razem nas opatrzą.
Sir Tob.  Ty mi pomożesz, dardański ośle? ty kpie, ty kapcanie? Ty mi pomożesz, wymoczku? ty gąsiątko?
Oliwia.  Poprowadź go do łóżka, a dopilnuj, żeby go doktor opatrzył.

(Wychodzi Pajac, sir Tobiasz i sir Andrzej. Wchodzi Sebastyan).

Sebast.  Żal mi, żem twego porąbał krewnego!
Lecz gdyby bratem moim był rodzonym,
Dla mej obrony musiałbym to zrobić.
Dziwne spojrzenie, które na mnie rzucasz,
Świadczy, że jesteś na mnie zagniewana.
Przebacz mi, droga, przez wzgląd na te śluby,
Które przed chwilą z tobą wymieniłem.
Książe.  Twarz jedna, jeden głos, a dwie osoby,
Złudzenie oczu, które jest i nie jest!
Sebast.  O, mój Antonio, drogi mój Antonio,
Jak mi bolesną każda była chwila,
Gdy cię straciłem!
Antonio.  To ty, Sebastyanie?
Sebast.  Czy cię to smuci?
Antonio.  Jakże się zdwoiłeś?
Dwie te istoty podobniejsze sobie,
Niż dwie połowy rozciętego jabłka.
Któryż Sebastyan?
Oliwia.  Cuda niepojęte!
Sebast.  Czy ja tam stoję? Nigdym nie miał brata;
Nie jestem bóstwem, nie posiadam daru
Wszechobecności. Miałem jedną siostrę,
Którą połknęły szalejące fale.
(Do Wioli) Przez litość, jestżeś jakim krewnym moim?
Twe imię? dom twój? Kto twoi rodzice?
Wiola.  Jestem z Metliny, mym ojcem Sebastyan,
Sebastyan także brata mego imię,

Jak ty ubrany, w mokrym zasnął grobie;
Jeśli duch może wziąć ciało i szaty,
Aby nas straszyć, ty jesteś tym duchem.
Sebast.  Tak, jestem duchem, obleczonym gliną,
Ziemskości szatą, w łonie mojej matki.
Z pozorów sądząc, gdybyś był niewiastą,
Łzami radości twarzbym twoją oblał,
I wołał: witaj! po trzykroć mi witaj,
Siostro Wiolo! siostro utopiona!
Wiola.  Mój ojciec znak miał na czole.
Sebast.  Mój także.
Wiola.  A w dniu tym umarł, w którym lat trzynaście
Miała Wiola.
Sebast.  Pamiętna mi data!
Tak, prawda, skończył śmiertelny swój zawód,
Gdy lat trzynaście siostra ma skończyła.
Wiola.  Jeśli do szczęścia naszego zawadą
Tylko ten męski ubiór przywłaszczony,
Nie oddaj wprzódy siostrze twej uścisku,
Póki nie powiesz po ścisłej rozwadze
Czasu i miejsca, wydarzeń, wszystkiego,
Żem jest Wiolą. Na dowód, w tem mieście,
Do kapitana powiodę cię domu,
Gdzie są me szaty; on mnie uratował,
Pomógł wejść w służbę dostojnego księcia,
A odtąd między panem tym i panią,
Jak to zaświadczą, byłam pośrednikiem.
Sebast.  (do Oliwii). Pozór cię uwiódł, ale w oszukaństwie
Natura była wierną swym instynktom.
Chciałaś dziewicy rękę twoją oddać,
I w tem, przysięgam, nie znajdziesz zawodu,
Bo mąż dziewicze przynosi ci serce.
Książę.  Nie troszcz się, pani, szlachetna krew jego.
(Do Wioli) Gdy tak jest, z tego szczęsnego rozbicia
I ja też moją wyratuję cząstkę.
Chłopcze, po tysiąc mówiłeś mi razy,
Że mnie nad wszystkie kochałeś niewiasty.
Wiola.  A słowa moje potwierdzę przysięgą,

I tę przysięgę tak wiernie zachowam,
Jak sklep niebieski wiernie światło chowa,
Co dzień od nocy przedziela.
Książę.  Daj rękę.
Niech cię zobaczę w twych niewieścich szatach.
Wiola.  Szaty są moje w domu kapitana,
Który mnie zbawił, ale który teraz
W wieży zamknięty, za sprawą Malwolia,
A tej dostojnej pani dworzanina.
Oliwia.  Wrócę mu wolność. Przywołaj Malwolia.
Ale, niestety! przypominam sobie,
Że jak mówiono, stracił biedak rozum.

(Wchodzi Pajac z listem).

Własne szaleństwo wygnało mi z myśli
Pamięć o jego nieszczęśliwym stanie.
Jak ma się teraz?

Pajac.  Zaprawdę, pani, trzyma Belzebuba na długość kija, tak dobrze, jak to może zrobić człowiek w jego położeniu. Napisał ten list do pani; należało mi wręczyć go dziś rano, ale że list waryata, to nie ewangelia, mniejsza o to, kiedy oddany:
Oliwia.  Otwórz go i czytaj.
Pajac.  Nie omieszkaj tylko, pani, budować się, gdy błazen recytuje pismo waryata. (Czyta, robiąc dziwne gesta) „Przez Boga, pani“ —
Oliwia.  Co? Czy i ty oszalałeś?
Pajac.  Nie, pani, tylko czytam szaleństwo, a jeśli chcesz, pani, abym je odczytał jak należy, musisz mi pozwolić, abym przybrał ton odpowiedni.
Oliwia.  Czytaj, proszę, bez błazeństwa.
Pajac.  To moja intencya, pani; ale żeby czytać bez błazeństwa, tak czytać należy. A więc, księżniczko, baczność, nadstaw ucha!
Oliwia  (do Fabiana). Weź list i czytaj.
Fabian  (czyta). „Przez Boga, pani, krzywdzisz mnie, a świat się o tem dowie. Choć zamknęłaś mnie w ciemnicy, choć oddałaś mnie pod straż pijanego kuzyna, jestem jednak tak dobrze przy zmysłach, jak ty sama, pani. Posiadam własnoręczny twój list, który mnie skłonił do wszystkiego, co zrobiłem, a nie wątpię, że listem tym mojej dobrej sprawy dowiodę, a ciebie, pani, zawstydzę. Myśl o mnie, jak ci się podoba. Zapominam trochę o mojej powinności, a mówię jedynie o mojej krzywdzie. Szalenie traktowany Malwolio“.
Oliwia.  Czy on to pisał?
Pajac.  Tak jest, pani.
Książę.  To wcale nie trąci szaleństwem.
Oliwia  (do Fabiana). Puść go na wolność i przyprowadź tutaj.

(Wychodzi Fabian).

Jeślibyś raczył, książę, po namyśle,
Nie żonę we mnie, ale siostrę widzieć,
To dzieńby jeden dwa uświęcił związki,
W moim tu domu, własnym moim kosztem.
Książę.  Pani, przyjmuję chętnie twą ofiarę.
(Do Wioli) Twój pan, Wiolo, wolność ci powraca,
A za usługi, które mu oddałaś,
Z twą płcią tak sprzeczne, twego wychowania,
I delikatnych uczuć twych niegodne,
Gdy mnie tak długo nazywałaś panem,
Przyjmij mą rękę i odtąd, na zawsze,
Bądź panią pana.
Oliwia.  I siostrą bądź moją.

(Wchodzą: Fabian i Malwolio).

Książę.  Czy to jest waryat?
Oliwia.  Tak jest, to on, książę.
Co ci, Malwolio?
Malwolio.  Pani, wyrządziłaś
Ciężką mi krzywdę.
Oliwia.  Krzywdę? Ja, Malwolio?
Malwolio.  Tak jest, ty, pani; racz list ten odczytać;
Czyli chcesz przeczyć, że to twoja ręka,
Twój styl, twój pomysł i twoja pieczątka?
Nie, nie, nie możesz przeczyć temu, pani,
Gdy tak jest, powiedz, a powiedz sumiennie,
Czemu tak jasne dałaś mi zachęty,
Podwiązki na krzyż kazałaś mi wiązać,

Wciąż się uśmiechać, żółte wdziać pończochy,
Z góry traktować całą sług czeredę,
Nawet Tobiasza? Gdym pełny nadziei,
Wiernie wykonał wszystkie twe rozkazy,
Jak mogłaś, pani, pozwolić mnie zamknąć
W ciemnem więzieniu? księdza na mnie nasłać?
I zrobić ze mnie śmieszniejszego dudka,
Niż kiedykolwiek drwin ludzkich był celem?
Oliwia.  Biedny Malwolio, to nie moja ręka,
Chociaż nie przeczę, podobna do mojej;
Nie wątpię wcale, że to pismo Marja,
Bo jak to sobie teraz przypominam,
Ona to pierwsza zrobiła mi wzmiankę,
Żeś stracił rozum. Wszedłeś wystrojony,
Jak list zaleca, z uśmiechem na twarzy.
Lecz bądź spokojny, byleśmy odkryli,
Kto jest autorem tej mistyfikacyi,
A w jakim celu tak sprytnie uknutej,
Ciężkiej tej krzywdy ty sam będziesz sędzią.
Fabian.  Łaskawa pani, daj mi posłuchanie:
Nie chciej, by kłótnia smutny cień rzuciła
Na pełne dziwu dnia tego wypadki.
W tej słodkiej, pani, nadziei wyznaję,
Że ja i Tobiasz jesteśmy sprawcami
Całej komedyi, by się na nim pomścić
Za jego upór i za grubijaństwo.
List ten napisać Marya się podjęła
Na długie prośby pana Tobiasza,
Który w nagrodę za żonę ją pojął.
Ja myślę, pani, że cały ten figiel
Godniejszy śmiechu aniżeli kary,
Zwłaszcza, jeżeli na wagę wziąć raczysz
Dwóch stron wzajemne krzywdy i urazy.
Oliwia.  Biedne głupiątko, jak cię wystrychnęli!

Pajac.  Bo widzisz: „Jedni rodzą się wielkimi, inni w pocie czoła do wielkości przychodzą, innych wielkość szuka sama“. I ja też byłem aktorem w tej komedyi, niejakim księdzem Topasem. Ale to wszystko jedno; „na Boga, błazenku, nie jestem szalony“. A to, czy pamiętasz: „Dziwię się, pani, że cię tak jałowy hultaj może bawić; byłeś mu śmiechem nie dodała okazyi, zakneblowałbym mu gębę“. A tak, tocząc się, koło fortuny przytoczyło nam zemstę.
Malwolio.  Potrafię jeszcze zemścić się na całej waszej bandzie.

(Wychodzi).

Oliwia.  Wyznaję, słuszny ma urazy powód.
Książę.  Zróbmy, co można, by go udobruchać.
O kapitanie nic nam nie powiedział;
Gdy to wyjaśni, a błogi dzień przyjdzie,
Ślub uroczysty dusz związek potwierdzi;
Tymczasem, siostro, przy tobie zostaniem.
Idźmy, Cezaryo, bo jesteś Cezaryo,
Dopóki rolę męża tu odgrywasz;
Zostań kobietą, wdziej suknię godową,
Będziesz Orsyna żoną i królową. (Wychodzą).

Pieśń.

Pajac.  Bo kiedym ja jeszcze dzieciątkiem był małem,
Hej dana! czy deszcze czy wiatry,
Bawiłem się wszystkiem, z wszystkiego się śmiałem,
Bo deszcz, oj! deszcz leje się co dzień.

A kiedy z chłopięcia urosłem w młodzika,
Hej dana! czy deszcze czy wiatry,
Na widok złodzieja, drzwi każdy zamyka,
Bo deszcz, oj! deszcz leje się co dzień.

A kiedym wziął żonę. przez wielki gniew Boży,
Hej dana! czy deszcze czy wiatry,
Co wprzódy źle było, to stało się gorzej.
Bo deszcz, oj! deszcz leje się co dzień.

A kiedy do łóżka iść miałem w noc ciemną,
Hej dana! czy deszcze czy słoty,
Jak fryga się wszystko kręciło przede mną,
Bo deszcz, oj! deszcz leje się co dzień.

Już stare to czasy, jak ziemia stworzona,
Hej dana! czy deszcze czy słoty;
Lecz wszystko to jedno, — komedya skończona,
A bawić pragniemy was co dzień.

(Wychodzi).






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.