Wieczornym pociągiem

<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Wieczornym pociągiem
Pochodzenie Monologi. Serya druga
Wydawca Księgarnia Teodora Paprockiego i S-ki
Data wyd. 1898
Druk Drukarnia Artystyczna S. Sikorskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Franciszek Kostrzewski
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Wieczornym pociągiem.




Któraż to godzina? Kwadrans po czwartej! Wielki Boże! Obiad dopiero co się skończył, a miał być na drugą punktualnie.
Co za ironia! Punktualność i nasza Wojciechowa, zegar i gapiowstwo, pośpiech i rozlazłość w najwyższym stopniu!
Zapowiedziałam jej, że o dwunastej siadamy do stołu, w przekonaniu, że wyguzdrze się na drugą. Jej się zdawało, że ja wspominałam pierwszą i dała wszystko prawie surowe o trzeciej, dogadując jeszcze, że co nagle, to po dyable.
Niechże kto wytrzyma z taką babą! Mąż mój nie miał tej siły, uciekł.
Usłyszał też przed wyjściem, o! usłyszał, ale... on do tego przyzwyczajony; rządzi się filozofią obojętności. Tak to przynajmniej nazywa po swojemu...
Dobrze jednak, że sobie poszedł, bardzo dobrze. Możemy się pożegnać i na dworcu, a obecność mężczyzny, gdy cztery kobiety wybierają się w podróż, jest nieznośna.
Szczególniej obecność mego męża; ten pan bowiem liczy kuferki, pakunki, walizki, pudelka, zawiniątka, tłómoczki, kosze, koszyki i zapytuje: ile ma zamówić dorożek pod rzeczy, które bierzemy, a ile pod te, których zapomnimy?
O panie! my mamy lepszą pamięć niż sobie wyobrażasz, a twoja złośliwość nie robi na mnie żadnego wrażenia. Na tym punkcie może najlepiej uwydatnia się wyższość kobiety nad mężczyzną!
Dziś wyjeżdżamy nareszcie z tej dusznej Warszawy, z murów rozpalonych od słońca, wyjeżdżamy dla wypoczynku, dla zdrowia, a najbardziej dla spokoju.
Ach, spokoju! Niczego tak gorąco nie pragnę. Warszawa męczy, szczególniej w tak zwanym letnim karnawale, który jest uciążliwszy od zimowego, gdyż odbywa się specyalnie na świeżem powietrzu i wymaga efektownych toalet spacerowych.
Koncerta, wycieczki, wyścigi... Mąż mówi nieraz: co cię obchodzą wyścigi, czy się znasz na koniach?
Bardzo przepraszam, kto ma trzy córki dorosłe, ten się zna na wszystkiem i wszystko go obchodzi. Gdyby były w modzie wyścigi żab lub koncert zakatarzonych kotów, musiałbyś kupić lożę i przypomnieć światu, że masz żonę i córeczki: Kazię, Micię i Florcię.
Dziękuję Bogu jednak, że się to już skończyło, że odetchnę na wsi.
Co za rozkosz! Wieś, cisza, nie ma prawie nikogo. Willa, hamak i negliż!
Jak na pustyni, w cieniu palm... według wyrażenia Kazi, która ma talent do poezyi, prześlicznie maluje, a teraz uczy się wypalania na skórze...
Tak... ze strojami rozbrat stanowczy, biorę tylko po dwa negliże dla panienek... prześliczne, leciutkie, powiewne jak zefiry, no i dwa dla mnie, ubierane jedwabiem, strojniejsze.
Nie można się przecież zaniedbywać.
Mąż mówi, że za dużo tych fatałaszków. Jacy oni niewyrozumiali! Zdaje im się, że kobieta powinna chodzić w worku i przepasywać się sznurem konopnym.
Za dużo fatałaszków! a tu raptem: po dwa negliże, po dwie sukienki spacerowe, po dwie wizytowe i po jednej strojniejszej. Myślałby kto, że cały wagon sukien, a tylko po siedm, a że nas jest cztery, więc całej parady... ileż to? Cztery razy siedm... to mamy zaledwie dwadzieścia ośm.
Tak, trochę więcej niż dwa tuziny, no, do tego okrycia, parasolki, rękawiczki, kapelusze, naturalnie bielizna, pościel... przecież niepodobna tego wszystkiego zmieścić w portmonetce albo w kieszonce od zegarka i rzeczywiście jest kilka pakuneczków, a on mówi, że to „sterta tłomoków“!!
I zapytuje na co? Dlaczego tyle rupieci z sobą zabieram! Dlaczego biorę tyle naczyń kuchennych, bielizny stołowej, szkła, porcelany?
Dlaczego?
Co za naiwne pytanie! Dlatego, że trzeba jeść, spać i utrzymywać stosunki towarzyskie.
Wytacza się nowy argument, ciężki jak armata, a złośliwy jak osa (naśladuje głos męża): — Ależ zastanów się, kochanie, jesteś zmęczona, znużona, jedziesz na wieś dla wypoczynku, dla zdrowia, dla spokoju... przedewszystkiem dla spokoju. Jak sama powiadasz, chcesz oddychać swobodnie i napawać się ciszą pustyni...
Ależ tak, sto razy tak, mój panie, ja chcę oddychać, chcę się napawać ciszą, tylko niech ci się nie zdaje, że na pustyni nie ma ludzi!
Kilkanaście rodzin, z któremi bliżej żyjemy, już wyjechało. Niech ci się nie zdaje, że będziemy siedziały jak w więzieniu. O przepraszam, bardzo przepraszam!
Coby to był za wypoczynek bez krokieta, lawntennisu, wycieczek na łodziach, bez podwieczorków w lesie, bez tańców, bez teatru amatorskiego!
Micia już ma ładną rolę i prześliczny kostyum.
Boże! gdzie ta dziewczyna przepada? Już piąta, za pół godziny czas jechać na kolej... Poszła do magazynu, żeby jej odmienili kwiat przy kapeluszu i dotychczas nie wraca... Florcia z Kazią pobiegły po rękawiczki i różne drobiazgi. Maryannę posłałam do szwaczki...
A mąż marudzi.
Śmieje się, że miałyśmy wyjechać jeszcze wczoraj, także wieczornym pociągiem, o szóstej, i że nie mogłyśmy się wybrać.
Ten człowiek wyobraża sobie, że wybrać się z domu to tak łatwo, jak jemu naprzykład, zrobić plan jakiej głupiej gorzelni, albo młyna! To zupełnie co innego usiąść wygodnie przy biurku i rysować, a co innego pozbierać tyle drobiazgów, ułożyć porządnie, żeby się nie pomięły, o wszystkiem myśleć.
Ach! myśleć, myśleć. Gdy się ma trzy córki w domu, to myśleć o czem jest.
Trzy, na przyszły rok może będzie tylko dwie albo jedna, bo pan Kalikst widocznie wyróżnia Kazię, a pan Antoni Micię.
Oni też będą na letniem mieszkaniu; zapowiedzieli wizytę...
Wobec tego, zapytuję, jak wygląda zarzut męża, że bierzemy za wiele tłomoków?! Coś podobnego powiedzieć może tylko wogóle mężczyzna, specyalnie człowiek złośliwy, a najspecyalniej i przedewszystkiem kochany mój małżonek!
Ach Boże! Kazi jeszcze nie ma, Micia z Florcią nie wracają, a Maryanna musiała kogoś spotkać. Ta dziewczyna ile razy jest posłana po jaki pilny sprawunek, tyle razy musi, ale to musi koniecznie, trafić na pożar i zobaczyć wszystkie pięć oddziałów straży ogniowej. O, już to ja mam wogóle szczęście do sług!
Panienki nie wracają, Maryanna na pewno przy ogniu, a niegodziwy zegar nie idzie, ale leci jak waryat!
On się chyba spieszy, ale nie (idzie do okna), u zegarmistrza vis-â-vis zegar wskazuje to samo co do minuty.
Istna zmowa na moje nieszczęście...
Ach! byłabym zapomniała na śmierć. Me zapakowałam zarzutki koronkowej; zdaje się, że została w szafie... ale... co ja mówię!? Wzięłam ją. Tak, tak, jest w największym kufrze.
W głowie się mąci, doprawdy!
Dzwoni ktoś.
To napewno Kazia. Ta dziewczyna jest dziwnie punktualna. Eh, złudzenie! Szlifierz dzwoni na podwórzu, a mnie się zdawało, że to ona w przedpokoju.
Zostaje dziesięć minut czasu. Nie sposób ułożyć reszty rzeczy, znieść do dorożek, ubrać się, włożyć rękawiczki, zapowiedzieć Wojciechowej, żeby się ani jednego razu przez lato nie upiła, żeby codzień sprzątała, podlewała kwiaty, dawała jeść kanarkom...
Nie, to nad siły ludzkie!
Założyłabym się, że mój małżonek czeka na dworcu, aby kupić bilety, wyprawić bagaż i pożegnać się z nami.
On jest dobry, ja wiem, ale pewnie pociąg już odszedł.
Teraz Florcia dzwoni, poznaję.... Tak, to ona. Rychło w czas! nie ma co, przepadło... ten pociąg dla nas stracony.
Kto koleje żelazne urządzał, nie miał dobrze w głowie. Rozkład zrobili, jak na przekorę, taki, żeby się publiczność koniecznie spóźniała. Co pomoże, że „Kuryer“ wciąż pisze o nosie i tabakierce. Dużo to ich obchodzi? Aby bilety sprzedawać i pieniądze zgarniać, to główne zadanie tych panów!
O! teraz Kazia przyszła... otwiera zatrzask kluczem, wchodzą wszystkie trzy.
Spóźniłyście się panienki, pociąg już odszedł. Pojedziemy rano o dziesiątej... Nie zdążycie, więc o drugiej? Micia mówi, że za gorąco — ma słuszność. Ano, dobrze.
Jutro już napewno wieczornym... jeżeli kochana Wojciechowa znów obiadu nie spóźni.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.