Wiedza tajemna/Rozdział VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wiedza tajemna |
Wydawca | Wydawnictwo „Współpraca“ |
Data wyd. | 1939 |
Druk | Drukarnia „Współpraca“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
O co właściwie najwięcej chodziło wszystkim adeptom? Chodziło im o odszukanie t. zw. „kamienia filozoficznego“. Czym miał być ten kamień?
Kamień filozoficzny miał odpowiadać następującym warunkom:
- Przedłużać do nieskończoności życie.
- Przywracać młodość czyli zamienić nawet zgrzybiałego starca na tryskającego zdrowiem młodzieńca.
- Leczyć ze wszystkich chorób.
- Dać możność komunikowania się z duchami i rozkazywania im.
- Przetwarzać kruszce na złoto.
Dlatego tak studiowano kabałę i stare księgi, iż w nich usiłowano odnaleźć te recepty! Dlatego poświęcano życie całe, marząc, iż pod koniec młodość wróci. Dlatego poświęcano majątki, sądząc, że za te majątki uda się pozyskać wszystkie skarby świata!
Widzieliśmy próby Raymonda Lulle celem osiągnięcia eliksiru życia, lecz naprzód jego eliksir mógł tylko zatrzymać człowieka w tym wieku, jaki ten posiadał — zresztą była to tylko legenda.
Dalej w wiekach średnich twierdził mnich Fryderyk Gualdo, że przy pomocy tego środka — żyje z górą 400 lat. Inny — niejaki Atrefius — opowiadał nawet, iż jest w wieku lat — tysiąca.
Na zagadnienie „eliksiru życia“ natkniemy się, gdy pisać będę o hr. St. Germain i Cagliostrze. Ale pozostaje tu jeszcze ostatnie pytanie: czy istotnie ktośkolwiek kiedykolwiek przetworzył sztucznie metal na złoto?
Z rozmysłem nie zatrzymywałem się nad alchemikami i ich skomplikowaną teorią. Zdaniem moim, teorie te nigdy nie doprowadziły do niczego, — gdyż alchemicy swe poszukiwania czynili w kierunkach nie właściwych — zresztą wykład, choćby krótki a całkowicie bezcelowy, zająłby całą księgę.
Opiszę tylko wcale ciekawy wypadek.
Jan Fryderyk Schweitzer, więcej znany pod łacińskim mianem Helvetiusa, był zaciekłym wrogiem alchemii. Dnia 27 grudnia 1666 r. zgłosił się do niego jakiś nieznajomy, z wyglądu mieszczanin holenderski, usilnie pragnący zachować incognito i odmawiający podania swego nazwiska. Nieznajomy oświadczył, iż usłyszawszy, jak zaciekłym przeciwnikiem alchemii jest Helvetius, przybywa go przekonać.
Podczas długiej rozmowy — udowadniał możliwość istnienia kamienia filozoficznego — a gdy gospodarz z ironicznym uśmiechem zapytał czy widział ów kamień filozoficzny kiedykolwiek na własne oczy — gość wyciągnął z kieszeni małe rogowe pudełeczko, otworzył i wskazał na zawartość.
Był tam jakiś ciemny proszek. Napróżno Helvetius błagał, by nieznajomy przy nim zademonstrował cudowne właściwości substancji pierwotnej — adept na prośby pozostał nieczuły i opuścił uczonego, obiecując przybyć powtórnie za trzy tygodnie.
Jednak, w czasie rozmowy, Helvetius, gdy pudełko było otwarte, niezwykle zręcznie — ktoby przypuścił podobne zdolności u poważnego męża — zdołał uchwycić nieco tajemniczego proszku pod paznokieć.
Zaledwie pozostał sam — rozpoczął próby. Roztopił ołów w specjalnym naczyniu i nań rzucił proszek. Powstał obłok dymu — a gdy się rozproszył — zauważył Helvetius, iż próba była daremną. Ołów zmienił tylko nieco barwę, i zmalał; obok znajdowała się jakby tarta i wysuszona ziemia.
Mniemając wówczas, że z szarlatanem miał do czynienia, mędrzec uśmiechnął się tylko i zapomniał o całej przygodzie. Ale po upływie określonego czasu nieznajomy istotnie przybył. Znowu odmawiał uczynienia doświadczenia osobiście, za to, po długich naleganiach — ofiarował Helvetiusowi nieco drogocennej substancji, wielkości ziarnka pszenicy. A gdy uczony powątpiewał czy podobnie mała ilość działać może skutecznie — adept odpowiedział, że ofiarował zbyt dużą dozę, wobec czego zabiera połowę i oświadcza, iż część pozostała jest dostateczna do przemiany półtorej uncji ołowiu na złoto.
Równocześnie wskazał jednak, jak postępować należy przy operacji i nacisk kładł na moment wrzucenia proszku do tygla. Należało owinąć go w wosk i tak wrzucić — w przeciwnym bowiem razie, za szybko łącząc się z ołowiem zamieniał się tylko w dym. Wtedy Helvetius pojął czemu się nie udał pierwszy eksperyment — zaniedbał tej ostrożności, nie znając dobrze przepisów postępowania przy transmutacji.
Poza tym nieznajomy obiecywał przybyć nazajutrz osobiście, celem przyjęcia udziału w operacji.
Nazajutrz oczekiwano daremnie. Oczekiwano do wieczora. Wtedy żona Helvetiusa, powiadomiona przez męża o wszystkim, nie mogąc opanować ciekawości, nakłoniła go, aby podjął próbę nie zwlekając dłużej. Przy doświadczeniu była obecną wraz z synem uczonego.
Roztopił więc Helvetius półtorej uncji ołowiu, rzucił na gotujący metal proszek owinięty w wosk, następnie przykrył tygiel i przez kwadrans jeszcze trzymał na ogniu. Po upływie tego czasu zauważył, że spław zaczyna nabierać żółtawego koloru, gdy zaś całość ostygła — w tyglu znajdowało się najszczersze złoto.
Oglądali bryłę wszyscy jubilerzy miejscowi z La Haye i jednogłośnie twierdzili, iż dawno tak czystego i szlachetnego kruszczu nie mieli w swych rękach. Parokrotnie, za pomocą płynów specjalnych czyniono próby, chcąc sprawdzić czy nie jest to tylko osad złoty na kawałku ołowiu — lecz przekonano się niezbicie, iż bryłka zawiera wyłącznie złoto próby najwyższej.
Taką jest osobista relacja powyższego faktu, uczyniona przez Helvetiusa — zbyt zaś był on poważnym człowiekiem i uczonym, aby go posądzać o chęć dopomożenia przy oszustwie, lub wprowadzenie innych w błąd. Pod świeżym wrażeniem napisał wtedy swą książkę „Vitulus aureus“, w której, zmieniając całkowicie przekonania, stawał się gorącym zwolennikiem alchemii.
Przytoczę jeszcze drugi przykład z doświadczeń słynnego Van Helmont‘a.
Również Van Helmont, w swym laboratorium w Vilworde koło Brukselli w 1618 r. otrzymał od jakiegoś nieznajomego szczyptę filozoficznego kamienia. Adept pojawił się tylko, aby przekonać i w tym wypadku uczonego. Zachowywał jak najściślejszą co do swej osoby tajemnicę, twarz nawet zasłaniał opończą.
Van Helmont dokonał doświadczenia. Przy pomocy proszku, nieco podobnego do merkuriusza, przemienił osiem uncji ołowiu na złoto.
Van Helmont był jednym z najsłynniejszych chemików swego czasu, ciężko było wyprowadzić go w pole, sam zaś nie miał celu rozgłaszania nieprawdopodobnych wieści.
Uczony tak zachwycił się eksperymentem, że na pamiątkę tegoż — nadał nawet swemu synowi imię — Mercuriusa!
Co mają oznaczać przytoczone przezemnie przykłady?
Mają oznaczać tylko tyle, iż niewtajemniczeni alchemicy nie mogli dojść do żadnych rezultatów i dlatego ich teorii nie przytaczam. Prawdziwi adepci posiadali sekret transmutacji — lecz zachowywali dla siebie, od czasu do czasu ukazując się tylko uczonym, aby przekonać, iż po za oficjalną nauką, jest „coś“ jeszcze.
Czemu zwykli alchemicy nie odnaleźli klucza do „kamienia filozoficznego“? Na to przypomnę pierwszą zasadę magii: jeśli szukasz bogactw i potęgi — dla miłości własnej — nigdy ich nie zdobędziesz! Jeśli szukasz dla nauki i ludzkości — same do ciebie przyjdą!
Pseudo magowie, zamknięci w laboratoriach, czyniąc próby, trwające czasem całe lata wśród retort i tygli — dążyli do majątku osobistego, lub pragnęli oszukiwać innych! Czasem działali przez ciekawość!
Lecz tacy niczego nie zdobędą. Wspomnijmy smutny los malarza Glydona, pragnącego zostać różokrzyżowcem. A różokrzyżowcy posiadali sekret wytwarzania złota.
Czemu z niego niekorzystali?