Wiedza tajemna/Rozdział IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Wiedza tajemna
Wydawca Wydawnictwo „Współpraca“
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia „Współpraca“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ IX
WIECZNIE MŁODY, NIEŚMIERTELNY HRABIA SAINT GERMAIN.

Doszliśmy w końcu do wieku XVIII i trójcy adeptów: hr. Saint Germain, Cagliostra i Mesmera, którzy opierając się na sekretach magów, różokrzyżowców i alchemików — starali się swe wiadomości zużytkować praktycznie i nimi pragnęli imponować współczesnym.
Czy byli wtajemniczonymi?
Owszem!
Czy wysokiego stopnia?
Najwyższych stopni nie posiadali — nie ośmielili by się bowiem wtedy, swej mądrości demonstrować profanom.
Czy spotkała ich za to kara?
Bezwzględnie, szczególniej Cagliostra. Miast mistrzami stali się kuglarzami tłumów.
Zacznijmy od hrabiego Saint Germain.
Jednym z najbardziej tajemniczych magów świata jest bezwzględnie hrabia Saint Germain. Nic o nim nie wiadomo, ani gdzie się istotnie urodził, ani gdzie umarł.
Otacza go nimb jedynie i szereg legend, z których bardzo ciężko jest wydzielić cząsteczkę prawdy.
Działa jakiś czas na terenie Francji, Anglii i księstewek niemieckich, po czym nagle znika. Twierdził o sobie, że posiada eliksir życia i żyje od niepamiętnych czasów.
Lubił opowiadać, że znał Mojżesza, i ucztował z Sardanapalem, że był nadwornym królowej Saby, a przyjaźnił się wielce z Kleopatrą. Przytaczał przy tym tak świetną charakterystykę wspomnianych osób, iż miało się wrażenie, że żył podówczas istotnie. Późniejsi okultyści, nie wierząc, iż mógł on posiadać eliksir długowieczności i nie pomawiając go o szarlatanerię — starają się opowieści Saint Germaina wytłomaczyć w ten sposób, że zachował on poprostu pamięć swych wszystkich kolejnych reinkarnacji.
Lecz adept bynajmniej nie tak sprawę przedstawiał. Fakt faktem, iż potrafił zapanować nad ciałem, że nie starzał się wcale. Współczesny pisarz francuski Rameau, kategorycznie stwierdza, iż widział hrabiego Saint Germain w 1710 r. w Wenecji — i że miał on wtedy, na wygląd, lat 50. W roku zaś 1769, czyli w 59 lat później, inni — co go znakomicie znali, kategorycznie oświadczają, że wygląda znów — na lat 50. W końcu jeszcze inni, opisując go w 1784 r. t. j. w piętnaście lat później — znowu konstatują — ma lat pięćdziesiąt!
Fakt zachowania jednakowego wyglądu w ciągu 74 lat — jest istotnie zadziwiający i nie darmo mógł hrabia imponować współczesnym.
Saint Germain żył nadzwyczaj umiarkowanie. Nie pił nigdy przy jedzeniu — często zażywał przeczyszczające środki, które sam sobie sporządzał. W skład ich w znacznej mierze wchodziło rumbarbarum. Ten tryb życia zalecał znajomym, gdy go się zapytywali co czynić, by długo żyć.
Rozmawiał chętnie i długo o hermetyzmie — lecz, o wtajemniczeniu — uchylał się od odpowiedzi, lub twierdził, że nie wie o niczym, uczni bowiem sam sobie wyszukiwał i dobierał.
W istocie Saint Germain był różokrzyżowcem.
Eliphas Lewi przytacza następujące szczegóły nieznane z jego życia. Miał się urodzić w Leutmeritz, w Czechach, pod koniec XVIII w. i był synem naturalnym czy przybranym różokrzyżowca, przezywającego się Comes cabalicus — towarzyszem kabalistycznym. Rzadko kiedy Saint Germain mówił o swym ojcu. W wieku lat siedmiu — opowiadał — zostałem banitą i błąkałem się z matką moją śród lasów.
Ta matka, o której wspomniał — to była wiedza adeptów, wiek siedmiu lat — to czas pracy, a lasy — świat pozbawiony prawdziwego światła.
Widzimy więc, hrabia opowiadał dzieje swego żywota metaforycznie, stosując się do nauk przekazanych przez mistrza, lecz z tych słów paru zrozumieć możemy do jakiego kierunku wtajemniczenia należał.
Jak wspomniałem był różokrzyżowcem, a nawet założył stowarzyszenie sekretne p. n. Saint Jakin, z którego wyszedł, gdy zasady templariuszowskie krwi i zemsty poczęły opanowywać związki tajne.
Co do tego stowarzyszenia, odnajdujemy ciekawą opowieść — doskonale charakteryzującą praktyki iluminatów przy „wtajemniczeniach“.
„Na skutek pańskiego polecenia zostałem bardzo dobrze przyjęty przez M. N. Z. Był zadowolony, że zabrałem z sobą harmonijkę. Począł mi najprzód mówić o probach szczególnych, lecz, przyznaję, wówczas nic nie zrozumiałem i teraz dopiero poczyna mi się rozjaśniać w głowie. Wczoraj wieczorem oprowadzono mnie po ogrodzie: pełno tam sztucznych skał, grót, kaskad i labiryntów; podziemia sprawiają duże wrażenie. Całość jest otoczona wysokim murem, niedozwalającym zauważyć, co się dzieje wewnątrz...

Zostałem wezwany aby w czasie określonym i na dany znak grać na harmonijce. Zaprowadził mnie, po zwiedzeniu ogrodu do wielkiej sali, znajdującej się od frontu i pozostawił samego. Było dość późno. Ponieważ nie wracał z nudy i znużenia począł mnie ogarniać sen. Już przymykałem oczy, gdy posłyszałem stuk nadjeżdżających karet. Otworzyłem okno; ciemna noc była dokoła, nie widziałem nic, tylko z dołu dochodził cichy szept, wchodzących do domu osób.
Powróciłem na miejsce i wkrótce usnąłem w fotelu. Może spałem koło pół godziny, gdy raptem zbudził mnie służący, wysłany po mnie. Dał znak, bym postępował za nim. Szedł dosyć prędko, ja machinalnie podążałem. Nagle uderzył mnie głos trąb, pochodzących z piwnicy. Ponieważ straciłem przewodnika z oczu, skierowałem się w stronę skąd dźwięki pochodziły a natrafiwszy na schody, jąłem zstępować na dół. Byłem na pół drogi, gdy ujrzałem obraz straszliwy.
Proszę sobie wyobrazić moje przerażenie! W podziemiach odbywało się coś w rodzaju mszy żałobnej. Śpiewano pieśni ponure, zaś pośrodku leżał trup w otwartej trumnie. Był ubrany w białe szaty i okrwawiony. Miało się wrażenie, że przed chwilą rozwarto mu żyły. Obecni, prócz śpiewających pieśni, ubrani byli w długie czarne płaszcze, w rękach trzymali obnażone szpady. O ile strach pozwolił mi zauważyć — przy wejściu do lochu, leżały sterty ludzkich kości i trupich czaszek, całą zaś scenę oświetlały pochodnie.
Cofnąłem się spiesznie, a u wejścia napotkałem przewodnika. On również miał minę nieswoją i z pewnego rodzaju niepokojem ujął mnie za rękę i przeprowadził do jakiegoś ogródka. Zdawało mi się, że przeniesiony zostałem w świat czarów. Nic tam nie było ponurego, ani strasznego. Ogródek oświetlał rzęsiście szereg lampionów, kwiaty pachniały aromatycznie, świergotały ptaki w poustawianych śród krzewów klatkach, cicho szumiały wodospady.
Po okropnej scenie w podziemiach, wydawał się sadzik istnym rajem.
Mój towarzysz wepchnął mnie poza altanę, przybraną bluszczem. Wewnątrz była ona urządzona z przepychem: pełno bogatych draperii i puszystych kobierców. Dał mi znak, bym rozpoczął dyskretną grę na harmonijce.
Po chwili wniesiono do altany zemdlonego człowieka — był nim ten sam, którego widziałem jako nieboszczyka w podziemiach. Lecz szaty miał czyste i nie znać na nich było śladu krwi.
Wielce wzruszony tym, co przeżyłem, być może nie kreślę wiernie wszystkich szczegółów. Pamiętam jeszcze dokładnie, iż człowiek zemdlony skoro go wniesiono, na dźwięk mej muzyki, ocknął się i zapytał.
— Gdzie jestem? Czyje głosy słyszę?
W odpowiedzi zewsząd rozległy się okrzyki radości, zabrzmiały trąby i cymbały. Pełno ludzi w czarnych płaszczach zapełniło ogród... mnie zaś wyprowadzono z altany.
Piszę cały drżący. Gdybym natychmiast nie był sobie zanotował tej sceny — przyjąłbym ją za sen fantastyczny“.
Eliphas Lewi dodaje następujący komentarz:
„Dziwić się należy w jaki sposób profan mógł się znaleźć przy ceremonii inicjacji? Jak mogło stowarzyszenie narażać się na rewelacje niepowołane swych tajemnic?“
Zdaniem moim odpowiedź bardzo prosta. Sprowadzony grajek, przez nieopatrzność służącego, dostał się tam, gdzie nie powinien był dostać. Miał grać w ukryciu na harmonii, nic nie rozumiejąc z dziejącej się sceny — a przez pomyłkę znalazł się w podziemiach.
Lecz jakie tu dać ceremonii wytłomaczenie.
Związek hr. Saint Germain‘a — Saint Jakin — zreformował tradycje różokrzyżowców i do ceremoniału przyjęcia nowego adepta powprowadzał zmiany.
Profanowi — jak w wielu starożytnych wtajemniczeniach — proponowano, by uczynił ofiarę życia. Zgadzał się na nią, oczywiście, a obfite puszczenie krwi przyprawiało go o omdlenie. Mówiono mu później, że omdlenie — to była śmierć prawdziwa. Gdy powracał do siebie — cymbały i fanfary witały jego zmartwychwstanie.
Różnorodne emocje, sceny ponure, lub wspaniałe i miłe — miały uczynić na nim niezatarte wrażenie, pozostać w pamięci na życie całe, uczynić go wiernym, fanatycznym członkiem bractwa. Wielu, naiwniejszych, wierzyło nawet święcie, że istotnie umarli i zmartwychwstali, za wpływem wtajemniczonych i że od tej pory są nieśmiertelni.
Wykorzystując tedy fantazję, ten najpotężniejszy czynnik zdobywał Saint Germain oddanych sobie, a otumanionych zwolenników.

Saint Germain był brunetem, raczej niskiego wzrostu. Chodził stale bogato ubrany, lecz z gustem, lubował się w drogocennych kamieniach, których znaczną kolekcję posiadał.
Przez czas jakiś był niezwykle modny w Paryżu i wszyscy ludzie najwybitniejsi ubiegali się o jego znajomość. Król Ludwik XV był z nim w zażyłych stosunkach a nawet, jak fama głosi, parokrotnie używał do politycznych misji.
Saint Germain tym różni się od Cagliostra — że o ile Cagliostro występował z wielkim hałasem, jawnie, starając się wszystkich przekonać o swym wysokim posłannictwie i czynił „cuda“ dla zdumiewania wiernych — o tyle Saint Germain unikał rozgłosu, działał raczej w ukryciu, leczył niechętnie i równie niechętnie demonstrował swój eliksir długowieczności.
Tu mamy różnice dwóch wtajemniczeń: Cagliostro przygotowywał Rewolucję Francuską, krew i zemstę, gdyż był templariuszem — Saint Germain trzymał się na uboczu, jako różokrzyżowiec.
Czasem tylko popisywał się alchemią.
Giacomo Casanova, w pamiętnikach (tom V, str. 485) tak opisuje wizytę u adepta.
„W pewnym momencie, gdy siedziałem u niego, zapytał mnie Saint Germain czy nie posiadam jakiej drobnej monety przy sobie: wyciągnąłem parę sztuk i położyłem na stole. Nie mówiąc ani słowa, co zamierza zrobić, wziął rozżarzony węgiel z komina i rzucił na metalową płytę.
Na węgiel położył monetę, na nią czarne ziarenko, po czym jął dmuchać w jakąś szklanną rurkę. W przeciągu paru minut moneta rozżarzyła się do czerwoności — w przeciągu paru następnych minut ostygła całkowicie.
— Proszę ją wziąść! — rzekł alchemik — należy do pana!
Wziąłem monetę — było to złoto. Podejrzewałem jednak, że Saint Germain sprytnie uczynił zamianę i miast mej sztuki zwrócił swoją, złotą, zgóry przygotowaną.
Pewności nie miałem, nic nie zauważyłem, chcąc go jednak wypróbować, odezwałem się w te słowa.
— To nadzwyczajne, panie hrabio! Lecz, by niedowiarka przekonać, winien pan, na przyszłość, uprzedzać, iż pragnie przemiany na złoto dokonać. Wtedy można dokładnie śledzić i uważnie srebrną monetę obejrzeć, zanim legnie na rozżarzone węgle!
Na to odparł mi:
— Kto wątpi we mnie, nie jest godzien mówić ze mną!
Podobnie aroganckie zachowanie typowe było dla hrabiego Saint Germain i potrafił on nawet książąt krwi traktować przez nogę“.
Opis Casanovy jest złośliwy — lecz nie zapominajmy, że sądzić inaczej nie mógł, gdyż główne jego źródło utrzymania stanowiła fałszywa gra w karty i szalbierstwa na tle nauk tajemnych!
Co do dalszych losów adepta zdania są podzielone. Zwolennicy „cudowności“ twierdzą, że nie umarł on wcale i żyje po dziś dzień, w Ameryce.
Więcej sceptyczni udowadniają, że zmarł w 1785 r., na dworze jednego z książąt niemieckich, opłakiwany przez szereg kobiet, które go uwielbiały.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.