[154]LVI.
Wiek dziecięcy.
Jak cudne kwiateczki
Wonnego ogrodu,
Wy lube dziateczki
Nie znacie zawodu;
Wam jasno promieni
Blask słońca w błękicie:
Wam światło bez cieni,
Bez troski wam życie!
A jednak, o mili,
W prostocie dziecięcéj,
Wy wśród złud téj chwili,
Pragniecie coś więcéj.
Już nieraz słyszałem,
Jak chłopczyk w swawoli
Rzekł: nie chcę być małym,
Bo nie mam swéj woli;
[155]
Wciąż uczyć się każą,
A gdy trud skończony,
Zostaję pod strażą
To niańki, to bony.
Znów Rózie i Manie
Wołają przy trudzie:
„To Boże skaranie,
Nie rosnąć jak ludzie,
Chcę igrać z lalkami,
Wnet wzywa mnie Madame:
„C’est assez chère amie,
Chodź — lekcyę ci zadam.”
A kto raz jest duży
I w latka podrośnie,
To wszystko mu służy,
Tak wdzięcznie, radośnie;
Cukierki skupuje,
Laleczki swe stroi,
Dnie całe figluje,
W kąciku nie stoi.
O! drogie, niewinne,
Wy jeszcze nie wiecie,
Że lata dziecinne
Najmilsze na świecie;
W nich każde zdarzenie
Ma tyle uroku,
Jak słońca promienie,
Najmilszéj z pór roku.
[156]
W nich żal jest radością,
Chwileczka dniem całym,
Uśmiéchy — miłością,
A łezka — kryształem.
A potém... a potém,
Gdy minie wiek młody,
Ni czynem, ni złotem
Nie kupisz swobody;
Już ona się zmieni
W dni letnich upały,
W przymrozki jesieni,
Lub w zimy szron biały,
A blask ów nadziei,
I złudy dziecięcéj,
W lat dalszych kolei,
Nie wróci już więcéj.
Igrajcie więc dziatki,
Igrajcie wciąż w koło,
Pod okiem swéj Matki,
Rozkosznie, wesoło;
Nie gońcie, o mili,
Za cieniem w przestworze,
Gdyż wdziękom téj chwili
Nic zrównać nie może.