Wielki świat małego miasteczka/Tom II/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielki świat małego miasteczka |
Podtytuł | Powiastka |
Wydawca | Th. Glücksberg |
Data wyd. | 1832 |
Druk | Th. Glücksberg |
Miejsce wyd. | Wilno |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Ubiór lekki i z piórem kapelusz ją zdobił,
Ale co ten kapelusz zazdrości narobił!
— Piérwszy raz widzę, rzekła po długiej rozmowie aptekarzowa do męża, że tak jesteś oziębły na honor swojego domu!
— Ale cóż ta fraszka może mieć wspólnego z honorem domu, wybijże to sobie asani z głowy.
— Śmiészny człowiek! najmniejsza rzecz wielki ma wpływ na nasze znaczenie, niech jeszcze raz córka doktora przesadzi moją ubiorem — to i po wszystkiém.
— Po czémże?
— U nas już wielkiego świata nie zobaczysz, uznają nas za mieszczan i dom nasz porzucą.
— Nie wielka szkoda, rzekł aptekarz puszczając kłąb dymu z ust wydętych, mniej będzie życie kosztować.
— No, winszuję pięknego zdania — musiałeś go się waść u Burmistrzów nauczyć. Zresztą, mój mężu, wierz mi, że jeśli Gabrusi kapelusza nie sprawisz, ani na krok nie pozwolę jej ruszyć z domu i sama dla uniknienia wstydu zamknę się u siebie. Jakże ciebie to nie porusza, że córka doktora była daleko od naszej lepiej ubrana i miała taki kapelusz?
Aptekarz się trochę zamyślił, lecz odwracając głowę rzekł:
— Cóż tam naszej córce kapelusz pomoże?
— Co pomoże! ach! on nasz honor podeprze, i w oczach całego miasta okaże, że my — ty Radzca, ja Radczyni i cały dom nasz powinien piérwszym być w mieście!
Nadął się Farmacy na te słowa, które załechtały miłość własną, i już sięgał do kieszeni po piéniądze na kapelusz, gdy żona widząc się blisko zamierzonego kresu, dodała.
— Powinieneś szanować swój urząd i siebie i familiją — nasza córka przy tém dochodzi lat, w których się koniecznie, chcąc zwrócić oko, stroić potrzeba. Czy rozumiesz mię waść?
Rozumiem, odpowiedział aptekarz wyjąwszy rękę z kieszeni.
— Kiedyż już rozumiesz, to cię zaklinam na twój urząd, (Farmacy się wesoło uśmiéchnął), żebyś dał piéniądze, a ja zaraz umyślnego posyłam do Międzyrzyca do mojej znajomej modniarki.
Musiał Pan Radzca uledz prośbom i naleganiom drogiej połowicy, która wycisnąwszy podziękowanie na jego twarzy, szybkim krokiem pobiegła córce wesołą opowiedzieć nowinę i wnet wysłać umyślnego, ażeby kapelusz koniecznie przywiózł przed wieczorem.
— Gabrusio! zawołała aptekarzowa, ciesz się.
— A czego mamuniu?
— Będzie dziś nowy kapelusz.
— Ach! dziękuję mamuni, rzekła całując ją w rękę — a jakąż ja dziś sukienkę włożę na wieczór?
— Białę z falbanami i bawetem.
— Ta trochę krótka.
— No, to wybierz sobie sama jaką chcesz.
— Macieju! zawołała potém aptekarzowa, okulbacz prędzej konia siwego, pojedziesz do Międzyrzyca.
— Kiedy bo! imościuniu! siodło popsute.
— To pożycz siodła u burmistrza, albo na poczcie.
— A kiedy koń kula.
— I, gapiu, ty tylko mi tu wynajdujesz zawsze jakieś przeszkody — żeby mi zaraz było, kiedy każę i kwita, a nie, to zobaczym. Poszedł tedy z ponurą miną Maciej, a jejmość cieszyła się wcześnie tryumfem swej córki, i z nadmiaru wesołości nuciła chodząc po pokojach.
— A cóż, zapytała po chwili, gotów Maciej?
— Gotów, pani!
— No pamiętaj, że kiedy się dobrze sprawisz i wrócisz przed wieczorem z kapeluszem dla panny, dostaniesz dwa złote na wódkę, a jak nie, to wiesz co cię czeka.
— Bizuny jejmościuniu, odpowiedział najspokojniej i z prawdziwem stoickiem postanowieniem Maciej, odchodząc i unosząc na siwym, kulawym koniu wszystkie nadzieje aptekarzowej i dostojnej familii. Trudno jest opisać przygotowania na ten wieczór, w którym Farmacy miał tryumfować: prasowano suknie, obszywano kołnierze, gotowano wszelkie drobnostki, a wesołość i ruch nieustanny panował w aptece. — Lecz już i wieczór się zbliża, już trzy służące stają przed źwierciadłem pannę ubierać, jejmość wziąwszy się w boki, stoi przed apteką oczekując posłańca. Wychodzi sam Farmacy z fajką w ustach.
— A cóż to tu porabiasz.
— Czekam na Macieja, coś nie wraca długo.
— Ej w czas jeszcze wróci. Zaspokojona mama poszła sama nad własnym strojem przemyślać, a dumna Gabrusia ubrana galowo, oczekiwała tylko żądanego kapelusza. Już się też i zmierzcha, śpieszą wszyscy na wieczór, a aptekarzowie czekają na kapelusz — lecz napróżno.
Zaprzężono konie, pojazd czeka, niecierpliwi się matka i córka, a jegomość spać się położył.
— O przeklęty madzgaj! czego jemu tam u licha bawić tak długo?
— Może koń w drodze zachorował.
— A gdzie tam, koń zdrów, to być żadną miarą nie może.
— Może kapelusz nie był gotów, to musiał czekać.
— Taż przecie pani Dłubalska mówiła, że tam nie jeden, ale dziesięć znaleść można gotowych.
— To może Maciej się upił.
— I to nie, bo od Sgo Bartłomieja zupełnie wódkę pić przestał.
— A to czemuż nie wraca? rzekła zasmucona Gabrusia, chyba ja dziś bez kapelusza pojadę.
— Ej! on zaraz wróci, już tylko co go nie widać, tylko że później przyjedziem, ale to lepiej, bo już wszyscy będą, i wszyscy zobaczą twój piękny kapelusik.
Rozśmiała się panienka i pokazała dwa rzędy pięknych ząbków, które dla ponurego i dumnego charakteru gościom całkiem były nieznane. Gdy się tak wszyscy cieszą i nawzajem upewniają, mija godzina, i druga. Już też i twarze piętno smutku przybrały, wysłano dwóch służących na spotkanie kapelusza, lecz próżno, moje mieszczki całkiem głowę straciły i pogrążone w przykrych dumaniach siedziały w pokoju, gdy znienacka wbiegł jakiś zadyszany służący.
Obie porwały się razem i mniemając, że to któren z posłańców lub Maciej, wybiegły na środek i razem zawołały.
— A co? a co? a co? — Lecz spuściły bardzo smutnie oczy zobaczywszy, że to był służący od Mięty, który patrzał na nie z otwartą gębą i wytrzeszczonymi oczyma.
— Cóż tam powiesz? rzekła zniechęcona aptekarzowa do zdumiałego chłopca.
— Mój pan pyta się czy państwo u nas dziś będą. Na te słowa spójrzały po sobie matka i córka i zamilkły niewiedząc co powiedzieć, tak upłynęło kilka chwil, nareście jejmość się odezwała, że zaraz przyjadą, a chłopiec z równym pośpiechem jak przyszedł nazad pośpieszył. Nastąpiło milczenie i przechadzki po pokoju, będące skutki niespokojności, wreście załamując ręce wykrzyknęła aptekarzowa.
— O Macieju! zgubiłeś mię! No proszę co za urwis — i cóż teraz zrobim Gabrusio?
— Pojedziem i bez kapelusza, ponuro odezwała się panienka.
— A broń Boże! lepiej nie być, znowuby całe miasto gadało, że córka doktora lepiej się od ciebie ubiera — Westchnęły tedy obie i napróżno oczekiwały do północy kapelusza, bo Maciej wziął pieniądze i konia i więcej nigdy nie wrócił z Międzyrzyca.