<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wierzyciele swatami
Wydawca Nakładem J. Czaińskiego
Data wyd. 1902
Druk Drukiem J. Czaińskiego
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Mari de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXI.
Małgorzata i Blanka.

Smutno to powiedzieć, że pewne czyny nie są karane natychmiast, jakkolwiek należą do najhaniebniejszych postępków. Na tej to podstawie w ciągu kilku tygodni w zamku Montmorency wszystko odbywało się w jak najlepszym porządku i spokojnie.
Blanka Lizely jak artysta, który nareszcie znajduje kącik odpowiedni do pracy, rozpościera swoje palety lub książki, z prawdziwą radością zagospodarowała się w pawilonie zamku w Montmorency. Ponieważ zaś w tem wszystkiem widziała niezaprzeczone oznaki mogącej wykonać się zemsty, radość jej zdwoiła się.
Paweł de Nancey, zakochany a raczej upojony szałem, zatopiony bez pamięci w czarnych oczach i blond włosach swojej nowej towarzyszki, zapomniał o wszystkiem, utracił nawet świadomość swej niegodziwości.
Oddany rozkoszy używał i był szczęśliwy.
Małgorzata pozostając bez najmniejszego podejrzenia pośród dwojga tych osób, mężem i uroczą istotą nazywającą się jej przyjaciółką, porównywała swoją egzystencję dzisiejszą do prawdziwie szczęśliwych chwil. Paweł bowiem i Blanka nieustannie nią zajęci, pozwolili jej po części zapomnieć o zbyt smutnym losie, dla tego czuła się zupełnie spokojną.
Gniewała się w początku, że była tak niesłusznie opuszczoną, dziś przeciwnie nie miała ani jednej chwili samotnej. Mąż jakkolwiek jak dawniej obojętny, znośnym był i uprzedzającym. Blanka używała wszelkich środków, aby jej uprzyjemnić każdą chwilę, czyli aby ją utrzymać zawsze pod wpływem czaru i nieświadomości bezwzględnej, co się dzieje w około niej.
Cóż się jednak działo w tym samym czasie z panem baronem Rene de Nangis?
W początku stracił on bardzo wiele w stosunku do młodziutkiej, przyjemnej mężatki. Wizyty barona były dość częste, ale jednak nie mogły obudzić podejrzenia męża.
Małżonkowie zwykle są tak usposobieni, że zaniedbują żony, zabraniając jednak innym zastępować swoją rolę, i w razie przeciwnym obwiniają zwykle swoje małżonki.
W innym wypadku baron de Nangis mógłby być bardzo grzecznie wyproszony, teraz jednak obecność panny Lizely stawiła hrabiego w położeniu wyjątkowem, skazując tym sposobem na cierpliwość i milczenie.
Blanka ujrzawszy raz jak hrabia zmarszczył brwi, kiedy zapowiadano wizytę barona, wzięła go na bok mówiąc z pewną goryczą:
— Czy miałbyś być zazdrosnym panie kuzynie? Potrzeba mnie uprzedzić... i zarządzić konie do wyjazdu.
Paweł klął się, że wcale nie myśli o żonie, natomiast zaś Blanka od tej chwili wzięła René pod swoją wyłączną opiekę i nieraz wyprowadzała hrabiego na spacer do lasku, byle tylko ułatwić René sam na sam z Małgorzatą.
Paweł połknął swój gniew i musiał milczeć, po części uspokojony tem, że Małgorzata jest aniołem czystości a baron zanadto rozsądny, by mógł mówić o miłości jego żonie.
Blanka jako doświadczona kobieta, wnet przeniknęła sytuację. Wiedziała dobrze, że René kocha namiętnie Małgorzatę, która na ową miłość odpowiadała przyjaźnią namiętną i pełną zaufania.
— Dziś jeszcze, mówiła Blanka, Małgorzata kocha męża, który ją opuścił, lecz w dniu, w którym przekona się, że została zdradzoną, przez zemstę, rzuci się w ramiona najbliższego siebie mężczyzny.
Jakoż Blanka w tym celu postanowiła wszystko doprowadzić do końca.
Zajęła się tem nie odkładając wcale i w pogadankach popołudniowych z Małgorzatą, zwolna ukazywała jej świat inny, świat eleganckich marzeń i eleganckich grzechów niewinnej zbrodni.
Wzniosły charakter Małgorzaty i jej dusza nie dotknięta jeszcze oddechem zepsucia, mimowolnie broniła jej od trucizny sączonej powoli przez Blankę.
Mówiliśmy że zręczna kobieta przyjęła pod opiekę barona Nangis. Pragnęła posiąść jego ufność. Mówiła też o sympatji cichej i nieśmiałej, o uczuciu silnem ale niepewnem, jednem słowem, dawała mu do zrozumienia, że ktoś jest nim zajęty, że ktoś zgodziłby S]ę dla niego na ofiarę.
Z wielkiem podziwieniem natrafiła na skałę, na chłód obojętny. Baron o ile był młodym o tyle dyskretnym i silnym, aby zręczne pokusy mogły wydobyć tajemnicę jego z pod serca.
— Małgorzata i René, mówiła paryzka lwica, są potworami cnoty! Jedno wcale nie atakuje, drugie wcale się nie broni. Potrzeba podziałać na hrabinę zmartwieniem. Łzy zmiękczają serce.
Postępowanie Lizely zmieniło się do niepoznania. Poczęła ona obchodzić się z Małgorzatą jak z dzieckiem średniej inteligencji.
Hrabina z początku zdumiona, następnie obrażona odwołała się do Pawła.
Paweł odpowiedział, że wcale nie pojmuje jej dziwnych kaprysów.
Młoda kobieta czując się tym sposobem opuszczoną, nie wymówiła ani jednego słowa i oddaliła się do swego pokoju, szukając w łzach ukojenia bólu.
Lizely śledziła hrabinę. W chwili usunięcia się Małgorzaty, zwróciła się do hrabiego.
— Twoja żona, mówiła do Pawła, miała ci jakąś prośbę wynurzyć.
— Tak, skarżyła się, odparł Paweł, na ciebie aniele dobroci.
— Cóż mi zarzuca?
— Alboż ja wiem? Jakieś tam głupstwa nie zasługujące na odpowiedź.
— I cóż?
— Nic, wyrzekłem kilka słów energicznych, i spodziewam się że po takiej lekcji więcej Małgorzata o tem nie wspomni..
— Pawle, rzekła Lizely surowo, zastanów się dobrze i jeżeli w skardze twojej żony, jest istotna prawda, wypowiedz mi ją otwarcie. Jestem gotowa wyjechać natychmiast.
— Ty? Wyjechać? Z powodu jakichś tam głupstw? Jeżeli kto ma wyjechać ztąd to nie ty... to inna!
Tym sposobem Blanka była jedną, jedyną panią w Montmorency. Rozkazywała tu wszechwładnie i służba za przykładem pana tylko jej słuchała.
Jednego razu oświadczyła Pawłowi, że się nudzi, wnet rozesłano zaproszenia i złożył się bardzo wesoły balik.
Hrabina zdawała się być jedynie tylko tolerowaną.
Małgorzata miała nieograniczone zaufanie w baronie. Ośmieliła się nawet przed nim płakać.
Baron stał się pocieszycielem jedynym biednej kobiety, nie mówiąc jej nic wcale o miłości. Odkładał to na później.
Lizely bacznie obserwowała obojga, na sposób pantery czatującej na zdobycz.
Chwila się zbliża! szeptała do siebie z uśmiechem.
Mimo to straszliwie zagniewana na monotonne wizyty barona, pragnęła koniecznie pobudzić jedno lub drugie do wystąpienia z kręgu przyjaźni ufającej i skłonnej do poświęceń.
Należało wywołać kryzys. Jakoż oświadczyła jednego dnia, że wyjeżdża do swego zamku w Normandji i może uwiezie ze sobą Pawła.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.