<<< Dane tekstu >>>
Autor Adolf Klęsk
Tytuł Wigilja lekarza
Pochodzenie Zwierzenia histeryczki
Wydawca Księgarnia J. Czerneckiego
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia J. Czerneckiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


WIGILJA LEKARZA


Wigilja! Wicher dmie i świszczy, miotając na wszystkie strony tumanami śniegu, z których co chwila odrywają się płatki, wirując wokoło jakimś dziwnym, czarownym tańcem. Ciemny plac przed szpitalem oświetla mdło i smętnie latarnia, rzucając na pewną przestrzeń żółte światło gubiące się zaraz w mgle i śnieżycy. W oknie dyżurnego pokoju stoi młody lekarz i patrzy na tę orgję śniegu, na te rozrzucone po ziemi cudne śniegu brylanty i nagle staje w myśli jego dom rodzinny, choinka oświetlona, radość, kolendy i cudne podarki. Pewnie tam daleko siedzą wszyscy jego drodzy przy stole wigilijnym i łamią się opłatkiem, może mówią o nim i za niego się łamią?
I wszyscy niemal cieszą się teraz tą atmosferą, jaką dają święta uroczyste, łączące ludzi ze sobą w sposób jakiś tradycyjnie szczery i czuły. A on tu zdaleka od tych ludzi sam, sam wśród nędzy, bólu i cierpień! I zdaje mu się, że ten świat wesoły, który widzi w swej wyobraźni, to jakiś inny, obcy dla niego i niedostępny, że pożegnał go już tak dawno — tak dawno...
W tem zdala rozlega się dźwięk dzwonków od sanek... lekarz wytęża wzrok i widzi, jak z ciemnych całunów nocy wynurzają się konie i sanie jadące zwolna. Sennie i ciężko koło nich idzie schylony jakiś człowiek. Stanęli przed szpitalem i rozległ się przenikliwy głos dzwonu na bramie. Lekarz usiadł przy biurku i czekał. Za chwilę wszedł posługacz, torując drogę noszom, na których wniesiono jęczącą kobietę do pokoju.
Lekarz zbadał ją i polecił zanieść do sali operacyjnej, zatelefonował po kolegów, przybyli zaraz na wezwanie, jeden nawet jeszcze we fraku wprost z wesołej wizyty u narzeczonej.
Porozumieli się szybko i tak jakby to nie była uroczysta wigilja, lecz zwykły dzień, zabrali się do pracy.
Lekarz dyżurny operował i wykonał zabieg znakomicie, umyli się i przeszli do kancelarji na papierosa. Młody lekarz przybyły we fraku, ubierając się, rzekł smutnie: i znowu panna Stasia powie, ach jak czuć od pana jodoform! A drugi rzekł, odchodząc: Mieciu, zlituj się, nie wzywaj mnie znowu w nocy, moja matka dziś tak cierpi, a wśród wigilji tak się jakoś dobrze czuła i poweselała, a tu jak na złość wezwałeś mnie do asysty, ale Bogu dzięki uratowaliśmy chorą, tak ładnie operowałeś, że nic nie żałuję tych chwil, bo nie były one stracone, lecz zyskane. Uścisnęli sobie dłonie, wyszli, a dyżurny pozostał.
Usiadł przy stole i począł czytać — zapomniał już o tem teraz, że to wigilja, że siedzi na dyżurze, że jest takim samym człowiekiem, jak inni, że i jemu należy się wypoczynek i rozrywka, bo serce jego rosło dumą: uratowałeś życie ludzkie! Poczuł teraz, że jest na świecie nie tylko czemś, ale, że jest potrzebny, a bezwarunkowo potrzebniejszy od wielu z tych, co teraz bezmyślnie może bawią się i sypią banalnemi frazesami. I w myślach jego przesunął się znowu inny obraz: zobaczył różne szpitale, a w każdym z nich siedzącego podobnie jak on samotnego lekarza, podobnie jak on ratującego życie ludzkie, łagodzącego bóle i ocierającego łzy niedoli!
A któż w tym dniu uroczystym pomyśli na świecie, że inni tam gdzieś cierpią i że w tem cierpieniu mają swych opiekunów i dobroczyńców? Czyż zastanawia się kto kiedy, ile to lekarz przebyć musi tych chwil samotnych, nieraz strasznych i wstrząsających nerwami, ile z jego strony płynie poświęceń?
Lekarz poszedł do operowanej — przebudziła się i czuła się bardzo dobrze. Gdy zobaczyła swego zbawcę, chwyciła go za rękę, ucałowała i zalewając ją łzami, szepnęła: niech Pan Bóg, który się dziś narodził, poszczęści na całe życie panu doktorowi!
Lekarz odszedł, przeglądnął sale i wrócił do siebie. Na stole znalazł depeszę:

Życzymy Ci synu kochany Wesołych Świąt.
Rodzice.

Zegar wydzwonił dwunastą, a w sąsiednim przy szpitalu domu rozległ się śpiew kolendy:
Wśród nocnej ciszy — głos się rozchodzi...
Lekarz spojrzał na stół i teraz zobaczył dopiero na nim maleńką choinkę, opłatek i arkusz, na którym wypisano:

Życzymy Panu Doktorowi Wesołych Świąt i dziękujemy za troskliwość
Wdzięczni pacjenci szpitalni.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adolf Klęsk.