Wilia w Usolu na Syberyi 1865 roku
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Wilia w Usolu na Syberyi 1865 roku | |
Wydawca | Nowa Reforma | |
Data wyd. | 1894 | |
Druk | Drukarnia Narodowa | |
Miejsce wyd. | Kraków | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
Może nigdy i nigdzie na świecie, nie odbyła się wilia tak liczna, tak uroczysta i tak rzewna, jak na Syberyi w Usolu 1865 roku.
Już każda wilia w rodzinnem kółku, a na wilii przełamanie się opłatkiem, ma w sobie coś uroczystego, co porusza głębię duszy i wydobywa z jej najskrytszych zakątków jakieś wyższe, wznioślejsze, rzewniejsze uczucia, z których nieraz i zdać sobie sprawy nie umiemy. Czasami weselej nam bywa, milej, i, zda się, wracają dawniej doznawane, kochane, słodsze lat dziecinnych wzruszenia, — a czasami smutniej, jakby kamień ciężył w sercu, i same wydobywają się raz po raz westchnienia — pomimo woli. Mniej myśli, więcej, najwięcej uczucia, i jeśli myśli się snują, to najczęściej jak przypomnienia, w pomoc rozbudzonym tylko uczuciom przychodzą.
Odgadnąć więc łatwo, jakich uczuć doznawać musieli wygnańcy syberyjscy, kiedy obchodzili wilię. Samo miejsce, sam stan, w jakim zostawali, wystarczały, żeby przepełnić serca goryczą, czarnemi myślami, zatruć życie. Cóż dopiero, gdy sama przez się myśl musiała się przenieść do kraju, a tam tyle biedy, takie znęcanie się barbarzyńskich wrogów, takie uciemiężenie Ojczyzny w torturach, a rady nie ma, zniskąd ratunku! Vae victis! biada zwyciężonym!
Czyż dziwno, że niejeden pod naciskiem takich myśli przygnębiających pozazdrościł był tym, co polegli byli z chwałą na polu bitwy; a nawet i tym, co zostali rozstrzelani, powieszeni. Chwileczka cierpienia i koniec, a tu dni się smutne bez końca wloką, ciągłe męczeństwo, powolne konanie! Vae victis! biada zwyciężonym!
∗
∗ ∗ |
Usole — warzelnie soli, niedojeżdżając do Irkucka, na jakie 10 mil polskich, po lewej stronie, o pół mili od drogi położone, — było miejscem wygnania skazanych, na ciężkie roboty, w kajdanach. Było tam r. 1865 przeszło 300 skazańców i nadto ze 40 mężczyzn z żonami i dziećmi. Na rzece Angarze — szerokiej tak, jak np. od rynku krakowskiego do cmentarza, — niezmiernie bystrej i osobliwej z tego powodu, że wskutek właśnie wielkiej bystrości z dołu zamarza, a kawały lodu gdzieś jakby z głębi na wierzch się wydobywają, — wylew bywał tylko przy zamarznięciu; nadpływająca woda, spotykając tamę zamarzłą, podnosiła się i rozlewała. Ale wylew bywał krótki, gdyż zaraz następowało zamarznięcie rozlanej wody i za kilka godzin już można było chodzić po lodzie. Lód zaś z czasem dochodził do dwóch przeszło łokci grubości.
Otóż na tej rzece Angarze jest wyspa długa i wąska, a na niej kilka warzelni soli, tężnie przy nich, studnie i koszary, w których mieścili się wygnańcy. Koszary te, podobne do ujeżdżalni co to przy plantach, przedzielone kolumnami, albo raczej podpórkami, na trzy wzdłuż części.
W tych tedy koszarach r. 1865 urządziliśmy wspólną wilię. Koszary te w tym celu przyozdobiono odświętnie. Kolumny obwinięto spiralnie gałązkami świerkowemi; między kolumnami urządzono festony z świerkowych gałązek, w pośrodku tych festonów umieszczono kinkiety z czterema świecami. Przez całą zaś długość średniej części ustawiono jeden długi stół, a dwa inne stoły w głębi po obu stronach. Jeden dla księży, a drugi dla pań, których było 40, — między niemi: hr. Bnińska, hr. Wielhorska, hr. Krasicka, Potocka, Łagowska (rodem Czerkieska z Kaukazu), Lipomanowa, Smoleńska, Dębińska, Symonowiczowa, Kirkorowa (żona archeologa Adama), Siesicka, Tołoczko, Jarocka (z domu Sufczyńska), Strawińska, Skawińska, Rolke, Pozniakowa, Hofmejsterowa, Giedrojciowa, Dekotowa, Zejfrydowa, Morzycka, Łozińska (córka J. I. Kraszewskiego[1]), Krauzowa, Konopacka (z domu Olizarówna), Krzepecka, Gryzińska, Kisielewska, Jeleńska, Gruszecka. — Więcej nazwisk nie pamiętam.
Z wybitniejszych osobistości byli tam:
Oskierko Aleksander, stojący na czele wygnańców jako wybrany prezes. Pośredniczył między wygnańcami a rządem, który przez niego wydawał listy, posyłki i pieniądze, przysyłane z kraju, płacił karmowe (dyety) 1 rubel 20 kop. miesięcznie na wikt i ubranie, w dodatku dawał mąkę na chleb. Oskierko był przedtem zamożnym obywatelem i członkiem rządu narodowego na Litwie. Roku 1866 przyjechała do niego z Litwy narzeczona, panna Grabowska, z którą dał mu ślub ks. Szwernicki, proboszcz z Irkucka przybyły.
Bniński Roman, hrabia, należał do powstania na Wołyniu, w jednej potyczce w szarży na Moskali przeleciał przez cały oddział moskiewski, rąbiąc w prawo i w lewo, a gdy spostrzegł, że był sam jeden, zawrócił nazad i pędząc lotem błyskawicy na dzielnym koniu, powrócił do swoich. W Usolu, nie chcąc wyróżniać się od innych, razem ze wszystkimi chodził w kajdanach i na roboty, chociaż komendant, tytułujący go zawsze „Wasze sijatelstwo — Graf“ — zwalniał go od robót. Żona jego, z domu Sobańska, towarzysząc mężowi na Sybir, kazała wypłacać pensye żonom oficyalistów, którzy poszli do powstania. Rząd moskiewski uważał to za zbrodnię, i kazał panią Bnińską z Syberyi przywieźć do kraju na śledztwo. A gdy chorobą się wymawiała, postawiono przy niej na straży żołnierza, który dzień i noc w przedpokoju zostawał, i każdym razem, gdy pani Bnińska wychodziła na miasto, szedł w ślad za nią z karabinem. W ten sposób jednak za jej dobry uczynek Pan Bóg ochronił ją od mogącego bardzo łatwo zdarzyć się w tych stronach napadu rozbójników. Jakoż zabity został w Usolu Ilnicki (maż znanej autorki), gdy się dowiedziano, że otrzymał z kraju pieniądze.
Giejszter Jakób, obecnie w Warszawie właściciel antykwarni, przedtem posiadał znaczny majątek na Litwie, w czasie powstania był tam członkiem rządu narodowego. Wielkiej prawości i zacności człowiek. Wyrocznią był w Usolu dla wszystkich we wszelkich nieporozumieniach. Żadnemi nigdy względami i namawianiami nie dał się sprowadzić z drogi słuszności gorliwy katolik.
Kalinowski Józef, dziś przeor Karmelitów w Czerny. Przedtem kapitan inżynierów fortecznych, był także członkiem rządu narodowego i w czasie powstania pełnił na Litwie obowiązki ministra wojny i jako taki był skazany na całe życie w kopalniach (rudnikach). Ze wszystkich najwięcej był kochanym. Niewymownej słodyczy i uprzejmości, prawdziwie anioł dobroci. Sami Moskale mówili o nim, że to święty Polak. Takie przekonanie o Kalinowskim, ochroniło go od szubienicy, Murawjew chciał go koniecznie powiesić, ale jeden generał tłumaczył mu, że Polacy takie o Kalinowskim mają przekonanie, a nawet i znający go Moskale, że jeśli go powieszą, to go będą mieli za świętego męczennika.
Hrabia Krasicki Zygmunt wielkie miał dobra na Wołyniu w kowelskim powiecie, które mu Moskale skonfiskowali. Razu jednego na karteczce, już nie pamiętam do kogo, zamiast wtorek, napisał Ftorek, przez „F“ i już go inaczej nie zwano tylko hrabią Ftorkiem. Żona jego była wielkiej zacności i bardzo ją wszyscy poważali.
Kobylański Piotr, prezes Izby handlowej w Warszawie, mecenas. Był jakiś czas członkiem rządu narodowego, kiedy ten miał nazwę trybunału.
W książce zbiorowej, wydanej r. 1873, w stuletnią rocznicę rozbioru kraju, zamieszczony został (str. 163) spis skazańców w Usolu. W spisie tym, niedokładnym zresztą i niezupełnym, oczerniono Kobylańskiego. Widocznie autor musiał czuć jakąś do niego osobistą niechęć i przez zemstę oczernił go. Mówi o nim n. p., że propagował bezbożność. Sam go widziałem na wieczornych pacierzach, które codziennie wspólnie odmawiano, klęczącego i nawet ze złożonemi rekoma; był on przytem w najbliższych stosunkach z Józefem Kalinowskim, którego słusznie wszyscy mieli za „świętego“. Mówi znowu, że się upijał. Przez cały czas, mieszkając z nim w jednych koszarach, nie widziałem go ani razu podpitym nawet. Byli tam tacy, co go nie lubili i bali się go, ale za to, że przeciwnym był wszelkiemu zbliżaniu się do Moskali, nikomu w niczem nie pobłażał, i przeciwny był pobłażaniom dla zdrajców (a było tam kilku takich) — uwzględnianiom dla osób, odgrywających arystokratyczną rolę. Zapalonym był patryotą, wysoko wykształcony, energiczny, może za gwałtowny. Strasznie Moskali nienawidził, na samą o nich wzmiankę drżał i pienił się. Umarł w Usolu.
Lasocki Wacław z Wołynia, doktor medycyny, za poświęcenie się jego dla chorych w czasie zarazy, uwolniony został z katorgi. Później był w Petersburgu i jako znakomity lekarz wielką miał wziętość u Moskali. Obecnie w Warszawie.
Olendzki Stanisław przed powstaniem był pułkownikiem sztabu generalnego na Kaukazie.
Pyszyński Bolesław z uniwersytetu kijowskiego. Po powrocie z Syberyi doktoryzował się w Krakowie.
Rogiński Roman, dowódca oddziału, z którym z Królestwa przedostał się był aż za Pińsk.
Swida Jan, doktor medycyny. Leczył gen.-gubernatora irkuckiego Sinielnikowa. Sinielnikow, grając w karty, często unosił się gwałtownie, ale kiedy do tej gry należał i Swida — zaledwo zaczął się był gniewać, spojrzawszy na Swidę, hamował się.
Swida Bolesław, profesor matematyki w gimnazyum słuckiem, wielkiej zacności.
Popowski Józef, obecnie poseł do Rady państwa w Wiedniu i poseł sejmowy. Po ukończeniu uniwersytetu kijowskiego był w szkole wojskowej St.-Cyr w Paryżu. W Usolu oddawał się ciągle pracy naukowej.
Rozmanit Antoni, obecnie w Krakowie.
Sztatler Sylwin, także z Krakowa.
Stefański Zygmunt z kijowskiego uniwersytetu. Później był w kopalniach złota i za letni sezon pobierał 1.000 rubli.
Wojsiatycz Józef, rządca dóbr w Grodzieńskiem. W Irkucku na wystawie otrzymał medal za ul wzorowy.
Zienkowicz Feliks. W czasie powstania należał do wyprawy morskiej z Anglii na Żmudź. Wielkich zdolności i wyższego wykształcenia.
Downar Zapolski Edmund, nic wpierw nie mając, później po wyjściu z Usolu do Irkucka przez różne przedsiębiorstwa zebrał 25.000 rubli. Obecnie ma skład obuwia w Warszawie i w Wilnie. Przedtem był oficerem w wojsku moskiewskiem. Wielkiej prawości i zacności weredyk.
W powyżej wspomnianym spisie wymieniono 401 osób. Oprócz tych jeszcze do 100 nie doliczono, — o niektórych możemy wspomnieć, do uzupełnienia tego spisu przytaczamy:
Łagowski Józef, lekarz z Żytomierza. Jeden z najzacniejszych ludzi, a znakomity w swoim zawodzie. Moskale mówili, że lecząc cuda czyni.
Tomkowicz, doktor medycyny z Litwy. Miewał w koszarach odczyty o medycynie. Wszyscy słuchali go z największem zajęciem ponieważ wykłady jego były niepospolite. Sam w ciągu wykładu był poważny, ale pod koniec zmieniał wyraz twarzy na komiczny i zawsze coś tak pociesznego powiedział, że nie było sposobu nie śmiać się do rozpuku.
Wiszniewski, lekarz Ks. Stulgiński.
Ks. Syrwid Onufry, proboszcz z dawnego uniwersytetu wileńskiego. Proboszcz Wasiliszek na Litwie. Wyłącznie oddany pobożności, i chociaż przeszło 70 lat, razem z innymi pracował.
Ks. Kaczarowski Ignacy, ks. Dellert Andrzej, ks. Rogoziński Teodor, kanonik, dziś w Krakowie podkustoszem w katedrze. Ks. Jasiewicz Onufry. Wacław Nowakowski, kapucyn obecnie w Krakowie. W Usolu był pod imieniem Waryńskiego Antoniego. Jankowski Narcyz[2], Dębiński. Umarł nagle. Żona jego wyjechała po sprawunki do Irkucka. Powracając furę odesłała, a sama po drodze wstąpiła do żony wygnańca. Dębiński, zobaczywszy furę samą wracającą, myślał, że żonę jego w drodze zabito, bo tam ciągłe były wówczas rozboje, — padł i niedługo skonał. Zaledwo miał czas ks. Dellert dać mu absolucyę.
∗
∗ ∗ |
Kiedy wszystko na wilię zostało przygotowane i wszyscy w około stołu stanęli, a księża wśród ciszy odmówili jakimś dziwnie wzruszającym głosem słowa modlitwy po łacinie, zaczęto łamać się opłatkiem i składać sobie życzenia. Nastał ruch ogromny i wrzawa gwarna — przeszło 300 osób. Każdy mówi głośno, żeby był słyszany. Wołają jeden na drugiego, szukając gdzie ten, z którym się pragnie przełamać opłatkiem. Najwięcej się skupiano koło Kalinowskiego Józefa, którego nadzwyczaj wszyscy nietylko kochali, lecz i uwielbiali; każdy chce koniecznie z nim się przełamać opłatkiem, — w myśli, że to szczęście przyniesie. Kalinowski wykręca się na wszystkie strony, do każdego słodko się uśmiecha, każdego całuje. A tu na wszystkie strony chwytają, ściskają, aż go znowu panie proszą, zeby przyszedł do nich. Znowu księża od pań go odbierają. On księży w ręce całuje, a księża ręce chowają albo za szyję go obejmują. I końca tegoby nie było, gdyby Downar Zapolski, zarządzający kuchnią, nie wołał na całe gardło donośnym głosem, żeby wszyscy siadali. Pomimo to jednak jeszcze niektórzy się ściskają i niejeden łzy ociera, — inny znów oczy wznosi, jakby chciał siłą natężonego wzroku dosięgnąć kraju i swoich kochanych.
Lecz oto już wszyscy siedzą i żwawo jedzą, bo głodni. Nie nie mówią — cicho — tylko posługujący uwijają się i słychać brzęk talerzy i szklanek, to znowu głos Downar Zapolskiego, dyrygującego posługującymi. Jakby jaki marszałek dworu, pokręcając wąsiki czarne, chodzi w około poważnie i pyta, czego komu potrzeba, ale najwięcej do stołu pań się zwraca, zachwala potrawy, które przygotował, i każe sobie dziękować. A sam ślicznym był mężczyzną, więc mówią mu panie: muszą być potrawy dobre, kiedy tak piękny kucharz je gotował.
Rychło sprawiliśmy się z jedzeniem. Po jedzeniu znowu cicho. Księża głośno razem pacierze mówią, już nie tak rzewnie i czule, jak przedtem. Kiedy ze stołów wszystko pozdejmowano, niektórzy zaczęli śpiewać kolendy, ale jakoś śpiew nie szedł. Dr. Łagowski zaintonował: „Boże, coś Polskę“, ale coś nie wtórują. Co zaczną śpiewać, to zaraz i ustają. Jakoś bardzo smutno się wszystkim zrobiło. Podzielili się wszyscy na kółka i cicho rozmawiają, wszędzie rozmowa jakoś urywa się. Jakoż zdarzyło się z parę razy, że chociaż było razem zebranych przeszło 300 osób, były chwile, że naraz cisza zaległa i ani jeden głos się nie odezwał. Jakoś prawie wszyscy byli jakby nie ci sami; każdy zamyślony, twarze posępne — niektórych nawet ponure. Co innego mówią, a oczem innem widocznie myślą. Ach! bo każdy myśli o swoich, o domku rodzinnym. Ciałem tam byliśmy w tych koszarach, a duszą daleko, daleko!
Kiedy tak ani śpiewać nikt nie chciał, ani rozmowa się nie kleiła (nie palono tytoniu ze względu na panie), zaczęto się żegnać i rozchodzić. Księża do Luwru (tak nazwane zostało inne więzienie w mieście przerobione z domu, które wobec koszar mogło za pałac uchodzić), a panie do dzieci pospieszyły.
Taka była wigilia w 1865 r. w Usolu — chociaż przygotowania były wielkie i kosztowne — i ozdobione wcale pięknie koszary festonami, kinkietami i t. d., ale gdy jakiś ciężki smutek wszystkich był ogarnął, już później nie urządzano wspólnych wilij. (Urządzał Bardowski.)
W r. 1866 z Aleksandrowskiej katorgi przybyło ze 200 osób i z nimi przybył Hartung, profesor chemii w uniwersytecie kijowskim. W ślad za nimi przybyło jeszcze wielu wprost z kraju, w tych liczbie książę Czetwertyński Dymitr z Wołynia, hrabia Adam Sołtan, Omieciński, Szyrma i inni. Najznakomitszą atoli osobistością w Usolu i ze wszystkich na Syberyi wygnanych, był profesor literatury polskiej z Kijowa Julian Kędrzycki, wyższego wykształcenia, gruntownie posiadał i starożytne wszystkie i wszystkie nowożytne języki, wielkiej prawości charakteru, poeta, autor wielu pieśni patryotycznych)[3], zmarły r. 1889 w Petersburgu, ze smutku ciężkiego nad losem Polski. Śmierć swą przeczuwał i napisał r. 1888 w listopadzie wierszyk p. t.: „Na przywitanie roku 1889“.
Bądź mi życia początkiem, albo życia końcem!
Tak za młodu wołałem do Nowego Roku.
Dziś wołam: Roku Nowy! bądź mi śmierci gońcem,
Bądź życia smutnego — końcem.
Kiedy zaś idąc do katorżnej roboty w Tobolsku, spotkał z Warszawy przybyłego dawnego swego kolegę z uniwersytetu kijowskiego, zakonnika Kapucyna, napisał r. 1865 w styczniu do niego następujący wiersz:
Ojcze..., serdeczny bracie,
Święty mój druże i przewodniku,
Rycerzu polski, w zakonnej szacie,
Po życia morzu biegły sterniku.
Radosne chwile widzenia ciebie
Gwiazdą mi wspomnień będą świeciły.
Kiedy w kopalni, smutnym pogrzebie,
Duch mój uczuje słabnące siły,
Słowa modlitwy pamięć zapomni,
Życie tleć będzie w iskierce małej,
Wtedy twa postać się uprzytomni
Przed wzrokiem duszy mojej zbolałej;
Święta pogoda twojego czoła
Na mojem bruzdy wyrówna gniewne,
Usłyszę skrzydeł mego anioła
Ciche szelesty; usłyszę śpiewne
Wiary, nadziei, miłości psalmy,
I złożę dzięki tobie w mej duszy,
Piastunie polskiej, męczeńskiej palmy
Zwycięsco jasny naszej katuszy.
O pomnij o mnie, bo mi potrzeba
Twojej zakonnej, świętej modlitwy,
By mi zjednała siły u nieba.
Na trudne z sobą i z Moskwą bitwy.
Św. p. hrabina Bnińska miała wiele jego poezyj i przechowywała starannie; był on bowiem kolegą jej męża Romana i przyjacielem jego, a w Usolu mieszkał u Bnińskich, którzy tam żyli na pańskiej stopie. Nikogo z Moskali u siebie nie przyjmowali, a każdy chłopek polski — współwygnaniec, przyjmowany był jako towarzysz niewoli, najserdeczniej. Inni tam hrabiowie, niestety, tak nie postępowali; zanadto uprzejmi dla Moskali, a dla uboższych swoich nieprzystępni.
Na tej łez dolinie — Wszystko przeminie!
- ↑ Łozińska po śmierci męża powracając z dziećmi małemi do kraju, usadowiła ich w budzie, a sama siedziała przed nimi na przodzie. Przed Kazaniem przez pijanego pocztyliona powóz się wywrócił i pani Łozińska wyciągniętemi rękoma trzymając dzieci, na wznak upadła: dzieci ocaliła, ale sama zaraz skonała.
- ↑ Z Ukrainy rodem, oficer ułanów. Aresztowany w Krakowie przed powstaniem i wydany Moskalom. Wskutek okrutnego obejścia się w Cytadeli warszawskiej dostał obłąkania, okuty piechotą ze zbrodniarzami pędzony był na Sybir.
- ↑ A także i tej: „Hej koledzy precz frasunek“. Kiedy Bibików generał gubernator kijowski i zarazem kurator Uniwersytetu r. 1848, wyjeżdżając do Petersburga do zwołanych studentów Uniwersytetu przemawiając, groził żeby się nie wdawano w spiski polskie... i w końcu mówił, że nie jest wcale surowy dla młodzieży, że rozumie dobrze czego młodość wymaga, iż sam będąc młodym nie pogardzał pięknemi kobietami, że i rozrywki w karty nie zabrania, że za zdrowie cara nie zawadzi wypić kieliszek dobrego wina, bo dawni polacy nie brzydzili się dobrym węgrzynem i t. p. — słowem namawiał do życia rozwolnionego i rozpustnego, (piszący był na tem zebraniu i słyszał te namowy) — mowa ta wywarła wbrew przeciwny skutek. Tegoż dnia wieczorem zebrani u Seweryna W. studenci postanowili prowadzić życie uczciwe, zacne i czuwać, żeby nikt nie dopuszczał się nic takiego, coby przynosiło hańbę dla imienia polskiego; postanowili pracować najszczerzej, uczyć się historyi i literatury polskiej, postanowili od tej chwili wcale nie grać w karty, na zebraniach koleżeńskich zgoła nie pić trunków, do teatru nie chodzić, i na żadne zebrania, gdzieby mogli być moskale. Z kolegami moskalami zachowując na wykładach uprzejmość, ale ani do nich nie chodzić, ani u siebie ich nie przyjmować, wtedy Kędrzycki wyszedł do drugiego pokoju, zamknął się, i napisawszy tam wierszyk odczytał, wszyscy przepisali zaraz. Tak się zaczynał:
Hulaj, hulaj polska młodzi,
Wszak hulanka nic nie szkodzi,
To nie spisek, ani zmowa,
To pocieszy Bibikowa
............
............i skończył się:
Jeśli miłość święta gore w łonie
Miłość świętą niech pochłonie,Płatny uścisk miłośnicy;
Krzyczmy! Wiwat Mur-za stary!
Wiwat! Cara sprzymierzeńcy!
Piękne fryny i puhary!Z tych co wówczas byli, nie dawno zmarli tu w Krakowie Kopernicki, Baraniecki, a dawniej Marceli Dobrowolski. W Warszawie czy żyje jeszcze Julian Kotkowski tłumacz Nestera? pozostał jeszcze Roman Bniński, a na Ukrainie Seweryn Waryński. A Szumowski — gdzie?