Wino za ryby
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wino za ryby |
Pochodzenie | Dekameron |
Wydawca | Bibljoteka Arcydzieł Literatury |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Współczesna |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Powszechnem zdaniem słuchaczów było, że sen Talana nie snem lecz wizją nazwaćby należało, tak bowiem ściśle i szczegółowie w rzeczywistości się sprawdził. Gdy skończyły się uwagi nad tą materją, królowa skinęła na Laurettę, która w te słowa zaczęła:
— Miłe przyjaciółki! Wszyscy, którzy dzisiaj przede mną opowiadali, mówili pod wpływem już uprzednio zasłyszanych opowieści. Przypominając sobie opowieść Pampinei o okrutnej zemście uczonego, chcę wam opowiedzieć o tem, jak jeden człek drugiemu zapłacił. Chocia zemsta ta mniej sroga była, przecie temu, co się stał jej ofiarą, wielce ciężką się wydała.
Wiedzcie tedy, że we Florencji żył pewien człek, straszliwy obżartuch, zwany przez wszystkich Ciacco. Był to człek wielce polerowanych obyczajów, miał bystre przyrodzenie i umiał gładko mówić; dla tych to przymiotów wszędzie chętnie go zapraszano. Ponieważ majętność Ciacca nie wystarczała mu na zaspokojenie żądz podniebienia, bywał tedy tylko u ludzi bogatych, którzy smacznie jeść lubili. Ciacco zjawiał się często na obiad lub na kolację nawet bez zaproszenia.
We Florencji mieszkał w tym czasie niejaki Biondello, człek o małej posturze, ale zgrabny i czyściutki, jak myszka. Jego płowe włosy tak starannie zawsze przyczesane były, że nawet jeden włosek nie odstawał. Czapeczka po hultajsku na jego głowie siedziała. Biondello wiódł tryb życia podobny do Ciacca.
Pewnego roku, w czasie postu Biondello, znajdując się na rynku, gdzie ryby sprzedawano, i kupując właśnie dwie wielkie minogi dla pana Vieri de Cerchi, spostrzeżonym został przez Ciacca, który też natychmiast zbliżył się doń i spytał:
— A to dla kogo?
— Wczoraj wieczorem — odparł mu na to Biondello — nadesłano panu Corso Donati trzy jeszcze piękniejsze minogi i jednego jesiotra. Ponieważ jednak zdawało się mu, że ryb tych nie wystarczy dla kilku panów, których dzisiaj u siebie gościć pragnie, prosił mnie tedy, abym mu jeszcze dwie minogi dokupił. Może i ty zjawisz się dzisiaj na tej uczcie?
— Wiesz sam dobrze, że nie omieszkam uczynić tego — odparł Ciacco.
W samej rzeczy, gdy pora wieczerzy nadeszła, udał się Ciacco do domu pana Corsa i zastał go właśnie w chwili, gdy z kilkoma sąsiadami do stołu zasiadał. Ciacco, pozdrowiwszy go dwornie, rzekł:
— Panie, zapraszam się dziś do was na wieczerzę!
— Bardzo mi miło — odparł pan Corso. — Trafiliście w samą porę. Siadajmy tedy!
Zajęli miejsca i wnet wieczerzę podano. Składała się ona z groszku, solonych tuńczyków, kilku innych ryb z Arno, pośledniejszego gatunku, i na tem koniec. Ciacco poznał, że Biondello zadrwił zeń sobie i do żywego urażony, poprzysiągł, że mu hojnie za to zapłaci.
Przeszło kilka dni. Biondello wszystkim powszędy opowiadał, jak to Ciacca na hak przywieść mu się udało. Wreszcie, spotkawszy Ciacca, pozdrowił go szyderczo i spytał z uśmiechem, jak mu smakowały minogi u pana Corso?
— Nim osiem dni upłynie — odparł mu na to Ciacco — będziesz o tem lepiej wiedział ode mnie!
I odszedłszy od niego, bez zwłoki wyszukał pewnego nędzarza, kutego na cztery nogi hultaja, obiecał mu stosowną nagrodę, a potem dał mu do rąk pustą butelkę od wina i zaprowadził na rynek de‘ Cavicciuli. Tam pokazał mu rycerza, niejakiego Filippa Argenti, człeka potężnej postury, a przytem zapalczywego nad wyraz i wrażliwego wielce, i rzekł:
— Idź do tego rycerza z tą butlą w ręku i rzeknij doń w te słowa: „Panie, przysyła mnie do was Biondello z prośbą, abyście byli łaskawi tę butelkę zarubinić nieco waszem wybonem winem, którem pragnąłby siebie i kilku braci łykaczy uraczyć“. Powiedziawszy to, waruj się, aby cię nie pochwycił, mógłbyś bowiem źle wyjść na tem i mnie cały zamysł popsować.
— Czy trzeba jeszcze coś więcej powiedzieć? — spytał hultaj.
— Nie — odparł Ciacco — a skoro się z poselstwa wywiążesz, zmykaj i przychodź z tym gąsiorem do mnie po zapłatę.
Hultaj, otrzymawszy takie polecenie, zbliżył się do pana Filippa i z poselstwa swego się sprawił. Pan Filippo, który nie wiele potrzebował, aby gniewem wybuchnąć, słysząc żądanie Biondella i przekonany będąc, że są to drwiny, spurpurowiał na obliczu i wrzasnął:
— Co mi tam szczekasz o rubinowaniu i braciach łykaczach! Bogdajbyś przepadł wraz z tym, kto cię tu przysłał.
Poczem rzucił się, chcąc pochwycić hultaja za ręce, aliści ten, mając się na ostrożności i uprzedzając ruch jego, wziął nogi za pas i zatrzymał się dopiero obok Ciacca, który temu wszystkiemu z oddali się przyglądał.
Ciacco, wysłuchawszy słów hultaja, wielce ukontentowany, wypłacił mu umówioną sumę i puścił się na poszukiwanie Biondella. Spotkawszy go wreszcie, rzekł:
— Dawno już nie byłeś na rynku de‘ Cavicciuli?
— Dawno, aliści czemu pytasz mnie o to? — odrzekł Biondello.
— Bo chciałem ci powiedzieć — rzekł Ciacco, — że pan Filippo szuka cię na wszystkie strony, nie wiem już w jakiej sprawie.
— Dobrze — odparł na to Biondello — właśnie idę w tę stronę, będę więc mógł z nim pomówić.
I pożegnawszy się, podążył w tym kierunku. Ciacco, niezmiernie ciekaw, co się stanie, udał się w jego tropy.
Tymczasem pan Filippo, wściekły, że posłańca pochwycić nie zdołał, sapał i trząsł się z gniewu, a nie mogąc nic innego ze słów hultaja wymiarkować krom tego, że Biondello chciał sobie z niego zadrwić, coraz srożej się na niego zacinał. W tej chwili właśnie Biondello podszedł do niego. Ujrzawszy go, rycerz rzucił się naprzód i na pierwsze przywitanie ugodził biednego Biondella potężnie pięścią w gębę.
— Gwałtu, panie — zawołał Biondello — a to co maznaczyć?
Zanim jednak zdążył przydać coś więcej, pan Filippo porwał go za włosy, rozdarł mu czapeczkę na głowie, rzucił go o ziemię i nie przestając bić, wrzeszczał:
— Zaraz obaczysz, zdrajco, co to znaczy! Przysyłasz do mnie z prośbą o zarubinowanie wina i poczęstunek dla braci łykaczy? Myślisz, że ze mną jak z dzieckiem figle stroić można? — Tak przygadując walił go żelaznym kułakiem po pysku i garściami włosy wyrywał. Potem, wytarzawszy go w kurzu, rozdarł na nim suknie. Wszystko to stało się tak sprawnie i prędko, że biedny Biondello nie był w stanie spytać, co zawinił, ani słowa prośby wypowiedzieć. Słyszał wprawdzie o rubinowaniu i braciach łykaczach, aliści nie rozumiał, co to znaczy.
Wreszcie zbiegła się ćma ludu. Przytomni wyrwali z trudem Biondella, zbitego na kwaśne jabłko, z rąk pana Filippa, wytłumaczyli mu, za co rycerz tak się z nim obszedł i naganili go za to, że ośmielił się wysłać posłańca z podobną prośbą do pana Filippa, który przecie nigdy nie był człekiem do żartów. Biondello uniewinniał się, płacząc rzewnie i powtarzał po tysiąc razy, że nigdy mu na myśl nie przyszło z podobną prośbą kogoś do pana Filippa posyłać. Aliści co się stało, odstać się już nie mogło!
Przyszedłszy tedy nieco do siebie, Biondello, jęcząc i stękając, do domu się powlókł. Nie wątpił ani na chwilę, że to sprawka Ciacca. Wkrótce upewnił się o słuszności swego domysłu. Po kilku dniach, gdy mu już siniaki z oblicza zeszły, wyszedł z domu i zaraz prawie na progu spotkał Ciacca, który, pozdrowiwszy go z szyderczym uśmiechem, rzekł:
— Cóż, Biondello, jakże ci smakowało wino pana Filippa?
— Bodajby ci minogi pana Corso równie dobrze były smakowały — odparł Biondello.
— Wiedz — dodał Ciacco — że jeśli mnie zechcesz kiedyś znowu podobnie dobrą wieczerzą ugościć, to ja ze swej strony uczęstuję cię znowu tak przedniem winem, jak to, którego pokosztowałeś.
Biondello, przekonawszy się, że Ciaccowi więcej złego życzyć może, aniżeli mu go wyrządzić, schował urazę w głębi duszy i strzegł się odtąd drwić z przeciwnika o tak bystrem przyrodzeniu.