<<< Dane tekstu >>>
Autor Herbert George Wells
Tytuł Wojna światów
Wydawca Nakładem Redakcyi „Gazety Polskiej“
Data wyd. 1899
Druk Druk J. Sikorskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Wentz'l
Tytuł orygin. The War of the Worlds
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
Gorący promień na drodze do Chobdam.

Dotychczas przedmiotem ogólnego podziwu jest sposób w jaki mieszkańcy Marsa mogą tak szybko i cicho zabijać ludzi. Wielu przypuszcza, że mają jakiś sposób wytwarzania nadzwyczajnego gorąca w kamerze absolutnie nieprzenikalnej i takie to nadzwyczajne gorąco skierowują prostopadłym promieniem na dany przedmiot zapomocą wypolerowanego parabolicznego zwierciadła nieznanego nam składu — coś nakształt parabolicznych zwierciadeł, znajdujących się w latarniach morskich. Nikt wszakże nie dowiódł tego. W jakikolwiek to odbywa się sposób, to tylko pewna, że promień ciepła jest tutaj istotą rzeczy. Wszystko co tylko jest palnem, zapala się przy zetknięciu się z nim, ołów cieknie jak woda, żelazo się rozmiękcza — szkło pęka i topi a woda natychmiast wybucha parą.
Tejże nocy około czterdziestu osób leżało wkoło otworu, zwęglonych i powykrzywianych do niepoznania a cała przestrzeń od Horsell do Mayburg, była jedną łuną pożaru.
Wieści o zagładzie prawdopodobnie jednocześnie doszły do Chobdam, Woking i Ottershaw. W Woking zamknięto sklepy na wieść o zjawisku a znaczna liczba ludzi, kupców i t. p. spacerowała po moście i na drodze na błonia prowadzącej. Wyobraźcie sobie młodych ludzi starannie uczesanych po trudach dnia całego i korzystających z tej nowości, tak dobrze jak i z każdej innej aby flirtować. Wyobraźcie sobie szum głosów o zmierzchu...
Dotychczas w Woking mało kto wiedział o tem, że cylinder się otworzył, choć biedny Henderson natychmiast wysłał posłańca na bicyklu, aby zatelegrafował wiadomość tę do jednego z wieczornych dzienników.
W miarę jak ludzie ci nadchodzili, spotykali gromadki rozmawiających żywo i przypatrujących się zwierciadłu, które szybko nad piaskami wirowało, a nowym przybyszom udzielało się niezawodnie wzruszenie i przerażenie dawniej obecnych.
Około wpół do dziewiątej, kiedy deputacya zginęła, zgromadzonych na miejscu wypadku było może jakie 300 osób oprócz tych, którzy zeszły z drogi, aby się mieszkańcom Marsa przypatrzeć bliżej. Było tam również trzech policyantów (z tych jeden na koniu), którzy stosownie do zlecenia Stenta powstrzymywali ludzi od zbliżania się do cylindra. W tłumie dawały się słyszeć okrzyki tych, dla których każde liczniejsze zgromadzenie jest sposobnością do robienia zamieszania i hałasu.
Stent i Ogilvy, w przewidywaniu możliwego starcia, telegrafowali byli do koszar po kompanię wojska, która miała eskortować synów Marsa, jak tylko wyjdą z cylindra. Drogo przypłacili swą niewczesną troskliwość. Opis ich śmierci w dziennikach zgadza się zupełnie z mojem osobistem wrażeniem; trzy kłęby zielonawego dymu, świst i płomienie, oto wszystko.
Lecz tłum powyżej wspomniany był w większem niż ja niebezpieczeństwie; gdyby nie piaszczysta ławica wrzosem porosła, która wstrzymała impet owego gorącego promienia, wszyscy byliby zginęli. Gdyby paraboliczne zwierciadło było się wzniosło jeszcze parę łokci wyżej, żywa dusza nie wyszłaby z tej nieszczęsnej przeprawy.
Wśród nagłego dudnienia płomieni, syku i blasku od zapalających się drzew, przejęty paniką tłum zachwiał się.
Iskry od gałęzi zaczęły padać na drogę wraz z palącemi się listkami, które niby ogniste języki zapalały suknie i kapelusze. Wtem usłyszano wołanie.
Podniosły się krzyki i nawoływania, poczem galopujący na koniu policyant trzymając się za głowę wpadł w tłum, wołając:
— Idą! idą!
Jakaś kobieta wrzasnęła a wszyscy rzucili się z powrotem ku Woking. Tam na drodze zaczęto się pchać i tłoczyć tak, że dwie kobiety i jakiś mały chłopiec stratowani zostali na śmierć.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Herbert George Wells i tłumacza: Maria Wentz'l.