Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IV/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IV
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.

W dniu trzeciego marca, mnóstwo głosów, podobnych do roju pszczół, gdy wyleci z ula po raz pierwszy na wiosnę, brzęczało i huczało w salach klubu. Członkowie klubu, jak i zaproszeni przez nich, jedni w mundurach, inni we frakach, niektórzy nawet w dawnym stroju francuzkim, przechadzali się, lub siadali, zbierając się po kilku w mniejsze kółka. Lokaje upudrowani, w pończochach i trzewikach lakierowanych, stali po dwóch w każdych drzwiach, gotowi na usługi. Większość owego zgromadzenia stanowili ludzie poważni, już w starszych latach, z wyrazem zadowolenia w twarzach tłustych po większej części, z grubemi palcami, pełnemi pierścieni błyszczących drogiemi kamieniami, mówiących głosem donośnym, tonem pewnym siebie, i z mnogiemi giestami. Owa kategorja członków odwiecznych, miała wielkie w klubie przywileje, posiadała miejsce raz na zawsze zarezerwowane i łączyła się razem w ścisłe kółeczka. Mniejszość składała się z zaproszonych na chybił trafił, szczególniej z młodzieży, między którą rej wodził Neświcki, od dawna wpisany do klubu. Do owego zastępu młodych, należeli również Denissow, Rostow syn, Dołogow mianowany napowrót porucznikiem w pułku Semenowskim i kilku innych jeszcze. Ta młodzież przybierała minę trochę lekceważącą w obec starszego pokolenia. Okazywała starszym pewne względy, ale zdawała się do nich przemawiać:
— Jesteśmy gotowi wasz wiek poważny uszanować, ale wy o tem nie zapominajcie również, że przyszłość do nas należy.
Piotr, który aby przypodobać się żonie, był zapuścił długie włosy, zdjął okulary i ubierał się według najświeższej mody, przenosił się z sali do sali, wlokąc za sobą nudę i smutek dręczący go potajemnie.
Tu, jak i gdzieindziej, otaczała go zgraja, czcząca jedynie „cielca złotego“, a dla której czuł prawie pogardę, odpowiadając na wyrazy pełne uwielbienia, z lekceważącem roztargnieniem. Wiekiem należał do grona młodzieży, stanowiskiem atoli i wielkim majątkiem łączył się raczej z ludźmi poważniejszymi, z osobistościami wybitnemi i wpływowemi. Według własnej fantazji przechodził od jednych do drugich, przyjmowany wszędzie otwartemi ramionami.
Rozmowę matador, jak Roztopczyna, Wałujewa i Naryszkina, słuchali inni członkowie klubu z czcią prawie i z uwagą wytężoną. Zbliżano się do nich z najwyższem uszanowaniem. Roztopczyn opowiadał jak Rosjanie, odcięci od gościńca przez wojsko austryjackie, idące w rozsypkę bezładną, musieli sobie utorować drogę przez ten tłum niesforny, szarżując po prosto, z bagnetami na ostro nabitemi. Wałujew tłumaczył swoim sąsiadom pod pieczęcią głębokiej tajemnicy, że wysłano Uwarowa do Moskwy w tym celu jedynie, aby zbadał opinję panującą w mieście tem, co do bitwy pod Austerlitz. Naryszkin ze swojej strony przypominał anegdotę o Suwarowie, który niegdyś za całą odpowiedź pełnej radzie wojennej austrjackiej, zapiał na całe gardło, aby tem głośnem „kukuryku!“ dać poznać co myśli o nieudolności i bredniach, przez członków rady wypowiadanych. Szynszyn, który czyhał wiecznie na sposobność puszczenia w obieg jakiego dowcipu, dodał z miną wielce żałośną, że Kotuzow niestety nie nauczył się nawet od Suwarowa zapiać w porę. Wzrok surowy i pełen wyrzutów „starych“, dał mu do zrozumienia, że niewypada wyrażać się w ten sposób o Kotuzowie, szczególniej w dniu w którym wyprawia się bankiet na cześć Bagrationa.
Hrabia Rostow chodził z sali jadalnej do głównego salonu i napowrót, z miną wielce niespokojną i zakłopotaną. Kłaniał się i witał najserdeczniej każdego, ze zwykłą swoją dobrodusznością, tak starych jak i młodych, tak niższych, jak i najwyższych. Czasem szukał wzrokiem czułym owego pięknego, dorodnego chłopaka, który był jego synem ukochanym, mrugając do niego oczami z serdeczną poufałością. Mikołaj stojąc w okna framudze, rozmawiał z Dołogowem, którego był poznał niedawno i cenił nader wysoko. Stary hrabia zbliżył się do nich, aby uścisnąć dłoń Dołogowa.
— Wszak przyjdziesz do nas, kochany poruczniku, nieprawdaż? Znasz przecie mego wojaka i jesteście obaj sławnymi bohaterami z ostatniej wyprawy!... ah! Wasyl Iwanowicz... dzień dobry mój stary!...
Nie miał czasu dokończyć powitania, wpadł bowiem jeden ze służby cały zdyszany i zastraszony, zapowiadając:
— Przybył!
Na schodach odezwały się dzwonki, dyrektorowie klubu wybiegli do przedpokoju, a liczni biesiadnicy, rozproszeni po różnych kątach, niby ziarnka zboża na toku, zebrali się tłumnie i zatrzymali u drzwi od głównego salonu.
W tej samej chwili ukazał się na progu Bagration. Był bez szpady i bez stosowanego kapelusza na głowie. Według zwyczaju w klubie przyjętego, zostawił to wszystko w przedpokoju. Miał na sobie mundur nowiusieńki, na piersiach mnóstwo dekoracji tak rosyjskich, jak i państw ościennych, z wielkim krzyżem na wstędze św. Grzegorza. Nie miał na głowie kozackiej czapki futrzanej i nahajki przez plecy przewieszonej, jak go widział Mikołaj Rostow w przededniu bitwy pod Austerlitz. Kazał był sobie podciąć cokolwiek włosy i faworyty, co zmieniało mu twarz niekorzystnie. Mina odświętna, strój galowy, nie licował wcale z jego rysami wybitnemi, z wyrazem energji i z cerą smagłą. Wyglądał jakiś nie swój, jakby wlazł w obcą skórę, trochę śmiesznie nawet. Bekleszow i Fedor Piotrowicz Uwarow, wchodząc razem z nim, zatrzymali się przy drzwiach, aby puścić naprzód gościa dostojnego. Bagration zmieszany ich nadzwyczajną grzecznością stanął na chwilę, a zamieniwszy z nimi kilka słów banalnych, zdecydował się wreszcie wejść pierwszy. Każdy, skoro spojrzał na niego, domyślił się po jego ruchach niezgrabnych i kroku niepewnym, jakim ślizgał się po lśniącej posadzce, że było mu o wiele łatwiej i wygodniej, iść do ataku po roli świeżo zoranej i rozmokłej po deszczu, pod gradem kul, jak w Schöngraben, gdy prowadził do boju pułk z Kurska przybyły. Dyrektorowie, którzy wybiegli byli na jego spotkanie, wyrazili w kilku słowach doborowych radość niezmierną, że raczył przyjąć zaproszenie i znajduje się w ich gronie. Nie czekając na odpowiedź, otoczyli go prowadząc w tryumfie niejako do głównego salonu. We drzwiach zastali taki tłum zbity w jeden kłąb, tak pchali się jeden na drugiego, aby popatrzeć bodaj na Bagrationa, przez ramię sąsiada, jakby na jakieś zwierzę ciekawe, że wejście do salonu szczelnie zabarykadowano. Ledwie nie ledwie udało się hrabiemu Rostowowi, rozpychając łokciami i prosząc usilnie: — Miejsca panowie, miejsca! Chciejcie przepuścić naszego gościa dostojnego! — udało się wprowadzić do środka Bagrationa i usadowić tegoż na szerokiej otomanie. Otoczyły go natychmiast matadory klubowe, podczas gdy ojciec Rostow wyśliznął się, aby wrócić niebawam w towarzystwie reszty dyrektorów, z których jeden niósł na ogromnej srebrnej tacy, zwitek pargaminu, a na niej wypisaną odę na cześć Bagrationa przez jakiegoś poetę domorosłego.
Na widok tacy, Bagration spojrzał w koło wzrokiem zaniepokojonym, jakby szukał skądkolwiek pomocy. Poddając się wreszcie losowi nieubłaganemu i widząc się wydanym na pastwę tym wszystkim oczom w niego wlepionym, porwał żywo tacę oburącz, rzuciwszy jednak mimochodem spojrzenie pełne gorzkiego wyrzutu hrabiemu Rostowowi, który kłaniał mu się raz po raz z najwyższem uszanowaniem. Na szczęście poratował księcia jeden z członków klubu, odbierając mu z rąk ciężką tacę, którą trzymał kurczowo, jakby jej już nigdy nie miał z rąk wypuścić. Podsunął księciu zwitek natomiast, polecając wiersze w nim zawarte, jego dostojnej uwadze. — „Skoro muszę wypić do dna ten kielich goryczy!“ — zdawały się mówić jego oczy nudą zamglone i patrzące miłosiernie na rulon pargaminu. Rozwinął go w końcu i zaczął czytać z uwagą i w ducha skupieniu.
Autor wierszydła nieznośnie napuszonego ofiarował się sam odę odczytać. Bagration na wszelkie utrapienia zrezygnowany, skinął głową potakująco.

„Bądź dalej chwałą wieku Aleksandra,
„Bądź tarczą naszego Tytusa na tronie...

Zaczął czytać z przesadą autor. Nie dozwolono mu ich jednak dokończyć. Marszałek zapowiedział głosem donośnym:
— Dano do stołu!
Drzwi otworzono na oścież, a w olbrzymiej sali jadalnej odezwały się tony orkiestry grającej sławny polonez:

„Niech zagrzmią surmy bojowe, surmy zwycięstwa,
„Niech się raduje dzielny Rus!

Hrabia Rostow zniecierpliwiony niefortunnym autorem, który wlazł im w drogę najniepotrzebniej w świecie, zbliżył się do Bagrationa i zaprosił do sali z niskim ukłonem. Ponieważ w tej chwili, objad wydał się wszystkim bardziej interesującym, niż nudna poezja, ruszyli się z miejsc hurmem i z Bagrationem na czele przeszli do sali. Sławny wódz siedział na pierwszem miejscu, między Bekleszowem i Naryszkinem. Obydwom było na imię Aleksander; miało to więc stanowić delikatną aluzję do cara. Trzysta osób usiadło do stołu, według rangi i godności. Matadory najbliżej gościa dostojnego.
Przed samym objadem Rostow ojciec przedstawił syna Bagrationowi, patrząc w koło z dumnem zadowoleniem. Bagration poznał natychmiast Mikołaja i zamruczał do niego kilka słów niezrozumiałych.
Denissow, Mikołaj Rostow i Dołogow, usiedli po środku stołu, naprzeciw hr. Bestużewa i Neświckiego. Stary hrabia Rostow, siedział naprzeciw Bagrationa, robiąc honory podczas uczty, razem z innymi dyrektorami klubu. Był on uosobistnieniem serdecznej i dobrodusznej gościnności ogólnie w Moskwie panującej.
Trud i mozoła, które Rostow ponosił, były przynajmniej uwieńczone najzupełniejszem powodzeniem. Oba objady, tak mięsny, jak postny, wypadły znakomicie. Każde danie było wyśmienite. Hrabia jednak do samego końca okazywał trwogę niesłychaną i spozierał okiem niespokojnem na wnoszone półmiski, zdradzał się zaś z tem uczuciem mimowolnie, to drgnięciem nerwowem, to słówkiem rzuconem kamerdynerowi, lub piwnicznemu. Zaledwie wniesiono dwa potworne sterlety na blatach srebrnych, których ogrom imponujący, wywołał na policzki hrabiego rumieniec dumy zasłużonej i wyraz zadowolenia, zaczęła się kanonada na całej linji i szampan lał się strumieniem. Skoro uspokoiło się cokolwiek wrażenie wywołane olbrzymią rybą, hr. Rostow zaczął naradzać się z resztą dyrektorów.
— Zdaje mi się — rzekł z cicha — że czas wnieść pierwszy toast, będzie ich bowiem sporo!...
Powstał z kielichem w ręce. Cisza zapanowała; chciano słyszeć dokładnie słowa hrabiego.
— Zdrowie jego carskiej mości. Niech żyje w najdłuższe lata, pan nasz najmiłościwszy! — wykrzyknął Rostow ojciec, z oczami łez pełnemi, z nadmiaru radości i zapału. Orkiestra zaintonowała grzmiącą fanfarę. Zerwano się na równe nogi i krzyknięto potężne „hurra!“ Bagration odpowiedział tak rozgłośnem „hurra!“ z jakiem pod Schöngraben poprowadził wojsko w bój. Głos młodego Rostowa przekrzyczał jednak wszystkie trzysta głosów. Wzruszony do tego stopnia, że zaledwie wstrzymywał się od płaczu, powtarzał raz po raz: — „Zdrowie najjaśniejszego pana!“ — a wypiwszy wino duszkiem, cisnął kieliszkiem na posadzkę. Kilku poszło za jego przykładem i hałas wzmagał się coraz bardziej. Gdy wreszcie uspokojono się cokolwiek w ferworze, a służba pozmiatała szkła kawałki, jaki taki usiadł napowrót, uszczęśliwiony, że zamanifestował swoje dla cara przywiązanie, takim potężnym brzękiem i szczękiem. Za chwilę ojciec Rostow podniósł się znowu, spojrzał na spis toastów, przed nim rozłożony i wzniósł toast na cześć bohaterskiego wodza z ostatniej kampanji Piotra Iwanowicza Bagrationa! Tak samo jak za pierwszym razem, oczy zaszły mu łzami rozczulenia, i tak samo podniosło się trzysta głosów jak jeden, wrzeszcząc „hurra!“ — w niebogłosy. Tym razem odezwał się chór śpiewaków, ze znaną kantatą, skomponowaną niegdyś dla Kotuzowa:

„Rusy nie znają zapory,
„Każdy z nich do zwycięstwa skory“...

Tylko przy końcu, zamiast Kotuzowa, wsadzono w wiersz nazwisko Bagrationa.
Zaledwie przebrzmiały ostatnie dźwięki kantaty, szły dalej toasta jeden za drugim, niby tytuły w akafiście do Św. Mikołaja Cudotworcy.
Stary Rostow z łez nie osychał; pito na umor, tłukąc coraz więcej szklanek i talerzów, i krzyczano do zupełnego zachrypnięcia. Wznoszono po kolei zdrowie wszystkich biesiadników, a gdy ktoś przemówił o zasługach Stefana Andrzejewicza, hrabiego Rostowa, podnosząc jego niespożyte zasługi i przymioty drogocenne, ten na pierwsze słowa toastu pokonany wzruszeniem nad siły, wybuchnął głośnym płaczem, kryjąc twarz w chustkę od nosa.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.