<<< Dane tekstu >>>
Autor Gustaw Daniłowski
Tytuł Wrażenia więzienne
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1908
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
"D"
Dzień w ratuszu mija znacznie lżej, niż noc. Regulamin kamer ogólnych nie jest zbyt ostry. Wydobyć się z celi pod pozorem potrzeby (do wietru) nie przedstawia szczególnych trudności.

Prócz tego dają spacer, który polega na kręceniu się po korytarzu do zawrotu głowy. W samych kamerach panuje gwar wesoły, podsycany głównie przez humor robotników, którzy są istotnie i pod tym względem niespożyci. Jędrne koncepty, rubaszne wybuchy zdrowego śmiechu, jakieś swawolne męstwo, żarty z najgorszej sytuacyi — rozpromieniają mrok więzienia i w celi robi się jasno. Do poszczególnych przyjemności dnia należy pewien kontakt z „wolnością“, utrzymywany przez widzenia niektórych z rodziną, oraz tak zwane „wałówki“ — koszyki z prowizyą. Każda taka wałówka witana jest okrzykiem radości, rozpakowywana z najwyższem zainteresowaniem; zapasy idą do kosza, a wiadomości z miasta odczytują się na głos. Wałówki podlegają ścisłej rewizyi, ale komu sprytu nie brak, ten zawsze potrafi przemycić list, a nawet gazetę, która kursuje po całem więzieniu formalnie rozchwytywana.
Sporo czasu też pochłaniają zajęcia gospodarcze — szykowanie herbat i obiadów, co przy szczupłej ilości naczyń rozciąga się na całe okresy. Nasza cela była zawsze zaprowiantowana dostatecznie, siedziało w niej bowiem sporo inteligencyi zasobnej w grosz i w sukurs z domu, ale w innych numerach było gorzej, zdarzało się nieraz, że polityczni musieli spożywać strawę więzienną, która w ogóle, a zwłaszcza w ratuszu, słynie szeroko, a pachnie zdaleka.
Menu jest następujące:
Dwa funty chleba, słusznie ze względu na smak, kolor i zawartość zwanego koksem. Rano i wieczór miska z gorącą wodą — naczynie gorzkiej ironii dla człowieka, który nie posiada własnego cukru i herbaty.
O dwunastej obiad składający się z zupy, w której pływa sztuczka mięsa. Zdarzyło mi się być na korytarzu podczas wydawania obiadu:
Dwaj kryminalni wnosili na drągu drewniane kadzie z płynem żółtego koloru i stawiali przed strażnikiem uzbrojonym w czerpak... Gęsiego z koksem pod pachą i cynową miską w ręku podchodzili kolejno więźniowie. Strażnik zanurzał czerpak w pomyje i wlewał w dołki sprawiedliwe porcye.
— Co to jest? — spytałem.
— „Zupa pomidorowa“, „Barszczyk — palce lizać“ — żartował aresztant — trochę śmierdzi, ale nic nie kosztuje.
W łańcuchu zauważyłem kilku malców, okazało się, że sprzedawali pisma w czasie, gdy uliczna sprzedaż została wzbronioną i że w fortach jest cała dziecinna kazamata takich przestępców. Malcy żalili się, że im złodzieje chleb zabierają i przy jedzeniu krzywdzą. Z tego widać, jak mało wybredni są ci ludzie, a jednak i oni narzekają na niemożliwą strawę.
Nic dziwnego — na żywność asygnuje się oficyalnie po siedm do dziewięciu kopiejek na głowę, ile jednak wypada faktycznie wie tylko Bóg i intendentura, która, jak wiadomo, posiada szczególne ręce.
Formalnie naczelnikiem więzienia w ratuszu jest oberpolicmajster, ale faktycznie sprawuje władzę starszy nadziratiel-ksiądz; należał podobno zawsze do otyłych, ale obrósł łojem ostatecznie w dobie rewolucyi, kiedy nastąpiły dlań prawdziwie złote czasy. Przedtym bowiem do ratusza dostawała się jedynie biedna hołota zdolna najwyżej wszy karmić, obecnie dzięki napływowi zamożniejszej klienteli dzieje się lepiej nie tylko wszom, ale i jemu.
Ratuszowe baranki egipskie jak fama głosi, dorodnością przewyższają inne. Osobiście dostojnych okazów nie widziałem, kamera nasza bowiem, jako zamieszkała wyłącznie przez politycznych, należała do upośledzonych pod tym względem. Ta okoliczność, oraz dobrane towarzystwo czyniło dziewiątkę numerem pierwszorzędnym.
W drugorzędnych stosunki przedstawiały się znacznie gorzej. Z powodu obecności rzezimieszków, należało ustawicznie mieć się na baczności, drobniejsze przedmioty ulatniały się momentalnie, ginęły często i grubsze sztuki, a nocami rozpruwano podszewki, odrywano podeszwy od butów, poszukując ukrytych pieniędzy.
Mięszane towarzystwo jest szczególnie dotkliwe dla niewiast, które zmuszone są nieraz stale przebywać śród szumowin wielkomiejskich: złodziejek, prostytutek ostatniego kalibru. Zepchnięte na dno nędzy, do ostatniej nitki splugawione te istoty potwornem wyuzdaniem doprowadzają nieraz do histerycznych ataków młode panienki z towarzystwa. Poczciwsze z upadłych zachowują się bezwstydnie bez żadnej złej intencyi, po prostu z nałogu, natury wesołe dla popisu, a umęczone, wściekłe z bólu megiery znajdują rodzaj mściwej satysfakcyi w tem dręczeniu przedstawicielek szczęśliwszego świata, który je wydziedziczył i z bezlitośnem okrucieństwem wydał na pastwę wieczystej niedoli.
Te wstrętne, straszne kalectwa duszy, brudy moralne, w które się zanurzyć w Ratuszu wypada, są wprost torturą dla serc nawykłych do czystych myśli, wraźliwych i subtelnych. Tu powtarza się nieraz odwieczna historya krzyżowania czułej dobroci między łotrami, z tą różnicą, że winowajcy męki wiedzą, co czynią.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gustaw Daniłowski.