Wspomnienia Odessy, Jedysanu i Budżaku/XXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wspomnienia Odessy, Jedysanu i Budżaku |
Rozdział | XXI. |
Wydawca | T. Glücksberg |
Data wyd. | 1845 |
Druk | T. Glücksberg |
Miejsce wyd. | Wilno |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Cały dzień zszedł mi na bieganinie, na odwiedzinach, przeglądaniu zebranych dla mnie przez P. Skalkowskiego, książek o Odessie i kraju tutejszym. Wieczorem byłem znowu w Teatrze, ale na ten raz trafiłem na Operę Donizettego Marino Faliero; w któréj Duet pierwszego Aktu między Berlendysą i Marini (dwa bassy) barkarola i finał trzeciego Aktu szczególnie mnie uderzyły.
Pomimo silnego wiatru, puściłem się ku kanatnéj Ulicy, dla odwiedzenia krewnych. Wielu z mieszkańców nawet Odessy, nie wié o kanatnéj Ulicy, a dorożkarz co mnie wiózł, sądząc że Kanatna wszędzie gdzie Kanaty (liny okrętowe) wiążą, zawiozł Bóg wie dokąd; musiałem aż wysiadłszy sam szukać napisu i jakoś mi się udało wynaleść, zapomnianą uliczkę.
W inszych miastach ulice oddalone od ruchu i życia miejskiego, od ogniska są ciasne i brudne. Tego nie znajdziesz w Odessie, która jest cała zbudowana wedle danego planu i podzielona w kwadraty (oprócz przedmieść) Wszędzie więc równie szerokie są ulice, z tą tylko różnicą, że nie brukowane jeszcze i puste; a otaczające domki, w miarę jak się oddalamy od Ulicy Richelieu będącéj najożywieńszą; od portu — ostawione są staremi nizkiémi budowami i wcale prawie puste. Gdzie niegdzie magazyn ogromny, z gankiem o wschodkach od ulicy, z długim szeregiem okien drewnianemi lub żelaznemi balasy obwarowanych, przerywa sznur domków i murków różnych kształtów porysowanych, nizkich, krytych, jeszcze dranicami lub tarcicami, co okazuje, że bardzo już dawno stanęły; murowanych z nie dobrze spojonych i nie ogładzonych kamieni, a przeto już ku schyłkowi się mających.
Gdzie niegdzie zieloya akacja, stojąca u drzwi domu, ocienia go trochę; tam i ówdzie szynczek z wywieszonym napisem: —
{{c|CANTINA.
znak jaki rzemieslniczy skromny, — jednostajność przerywają. Czumacy tłumami leżą u wrót Magazynów zbożowych.
Ale ku Kanatnéj, coraz a coraz mniéj ruchu i życia — We dwóch przecięciach ulic, jadąc w tę część miasta, postrzegłem wspaniałą Cerkiew ś. Michała a w drugiéj ogromny młyn murowany i dalekie plantacje akacji. W ulicach pusto było i cicho. — Dzieci biegały swobodnie nie lękając się roztratowania i puszczały białego Latawca nad głową moją. Nikt nie jechał, nikt nie szedł, choć to był już wieczór, nikt powietrzem chłodniejszém nie wyszedł odetchnąć na progu. Cisza ta tém bardziéj była uderzająca, że o kilkaset kroków daléj, zbytek życia i ruchu — a tu smętarne milczenie i martwe tylko żółte ściany, jak gdyby pustych domostw. Domy téj części miasta cale inną jakąś pierwiastkową, naiwną mają fizjonomję. Znać ani architekta nie było, gdy się budowały, ani czasu myślić o tém, żeby były ładne, pobudowały się na prędce, rozdzielając szerokiemi placami otoczone murami, dziś już się walącemi. Gdzie niegdzie na miejscu rozwalonéj, staréj, (to jest około pięciudziesiąt najdaléj lat mającéj) budowy, stawi się w mgnieniu oka, jak tu zwyczaj z ogromnych brył kamienia, wspanialszy daleko gmach. W kilka miesięcy, wyrasta z ziemi, podchodzi do góry, pokrywa się i nie długo czekając zamieszkuje. Spodziéwamy się jednak, że terazniejsze budowy, dłużéj nad pięćdziesiąt lat potrwają??