<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Wielhorski
Tytuł Wspomnienia z wygnania 1865-1874
Wydawca Zygmunt Wielhorski
Data wyd. 1875
Druk Ludwik Morzbach
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XV.
Zwrot w siebie.

Dziś 15 maja, siedzę przy otwartém oknie i myśli moje daleko bujają i wzrok mój widzi błękit nieba bez chmurki i śpiew słowika do ucha mego dolatuje i dobrze mi, spokojnie, błogo. Choć Pan Bóg nie dał mi własnego zakątka i nie pozwolił mi wytchnąć pod rodzinną strzechą po tylu próbach i przejściach; zachował mi za to matkę, która mnie przytuliła do siebie i dał napotkać przychylność u ludzi, których tylko co poznałem, i znowu czuję siłę i ochotę do wszystkiego, co dobre i znowu zaczynam ufać w przyszłość.
Opowiadanie moje o wygnaniu nieraz może, nasuwa komu myśl, że mi tam tak źle nie było. Ależ na jeden dzień wesoły, albo raczéj na jeden dzień, który miał pozór wesołości, ileż liczyłem dni smutku i znękania.
Słowo nie znaju” — pierwsze, które usłyszałem przy wywiezieniu, powtarzało się ciągle: — Czy długo jeszcze trwać będzie moje wygnanie? „nie znaju.* Czy będzie kiedy koniec temu cierpieniu? „nie znaju.“ Czy choć raz przed śmiercią wrócę do ojczyzny? „nie znaju.” Niepewność ta, to życie bez jutra, były zabijające, a jutro zawsze wstawało ciemniejsze od wczoraj, żaden promyk nadziei mu nie przyświecał.
Liczne manifesta i amnestye cesarskie, tak hałaśnie w pismach publicznych ogłaszane, na nasz los nie wpływały, była to zwykła teatralna dekoracya, przedstawiona, oczom łatwowierności zagranicznéj. Czy car wiedział o tém, co się dzieje? Czy wiedział, że rozkazy jego, nie były wykonywane? nie umiem tego powiedzieć a nawet wątpię; ale jeżeli między czarą a wargami jest dość miejsca dla nieszczęścia, cóż dopiero między carem a biednymi wygnańcami.
Dziś ogrzany nie tylko promieniami wiosennego słońca, ale i ciepłem serc bliskich, chciałbym się uczuciami memi z całym światem podzielić. A cóż innego robi piszący, który na papier myśli swoje przelewa, jeżeli nie dzieli się niemi z czytelnikami, onby chciał wszystko co czuje wypowiedzieć, z każdéj myśli się wyspowiadać, pragnąłby żeby cały świat jego radością się weselił a smucił jego boleścią, to nie ręka jego, nie słowa, ale serce pisze.
Ile to myśli, ile uczuć ciśnie się, żeby wyjść na jaw, jak się czuje potrzebę wywnętrzenia się, ale jak to trudno! Gdy biały arkusz leżał przedemną, myślałem jednym tchem go zapełnić, myślałem, że ręka nie nadąży myśli; ale po raz setny doświadczyłem, jak to ciężko myśli i uczucia we właściwe przybrać kształty, ustroić, ugrupować, uczynić je zrozumiałemi tak, jak się je samemu pojmuje.
One chcą wytrysnąć jak woda, ale im silniejsze parcie, tém w drobniejsze rozpryska się kropelki, które nie jak deszcz nawet, lecz jako mgła nieujęta na dół spadają — i giną.
Czyż ta chęć wywnętrzania się nie jest naturalną? Każdy człowiek skłonny jest do tego; widzimy najznakomitszych pisarzy, którzy czy w kształcie wyznań, albo pamiętników z własnego życia, opowiadali najskrytsze swoje uczucia, zaglądali w najgłębsze kryjówki swego serca; i każdy, który się o to pokusił, zwykle wychodził z téj próby większym, niźli był przedtém. Nie myślę ja z nimi się porównywać, zaznaczam tylko tę dążność przyrodzoną, tę potrzebę dzielenia swych uczuć z innymi.
W chwilach spokoju i swobody, prędko zapominamy o doświadczonych niedawno przeciwnościach 1 zmartwieniach; tak jak ptaszyna, która zaraz po burzy znowu piosenkę swoją nuci, tak i my wracamy do życia, wracamy do nadziei.
Trudności, jakie się na mnie zwaliły po powrocie z niewoli, nie zaszkodziły mi, owszém wyrwały mnie z ospałości i dodały mi energii do walczenia o stanowisko niezależne. Wyrwałem się że stósunków, wśród których żyć zamierzałem, i cóż? ta zmiana mi tylko korzyści przyniosła. Rzuciłem gnuśność a przygarnięty zostałem przez ludzi czynu i pracy.
Pociech życia rodzinnego nie znałem. Los rozrzucił nas wcześnie po wielkim świecie, i od téj pory nigdyśmy się wszyscy razem nie złączyli, a jednak serce moje zawsze wzdychało za kółkiem domowém; teraz próżne to już pragnienie. Jednę ziemia przysypała, drugą widzieć tylko mogę przez kraty klasztorne; ale jednéj i drugiej już teraz dobrze.
Raz tylko jeden podczas kilkunastodniowego pobytu mego w Warszawie, już po powrocie z wygnania, zakosztowałem takiego życia, chociaż nie w własnéj rodzinie, ale w domu mego kochanego wuja. Te parę tygodni, przepędzone w gronie jego dziatek, na całe życie pamiętne mi zostaną. Cóż, kiedy to trwać długo nie mogło, oni pojechali w swoją stronę, a ja w swoją, i kto wie, czy się już kiedy z sobą zejdziemy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Wielhorski.